Opowiadanie na wybrany temat:
DOMOWA SPRZECZKA
MOJE URODZINY
WIECZÓR WIGILIJNY
NIESPODZIEWANY GOŚĆ
Pliss na jutro dam naj=)
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
w załączniku 9-: (-: (-: (_: (-: (_:
Niespodziewany gość
Był wieczór. Piękny zimowy wieczór. Na zewnątrz szalała wichura, ale my, my byliśmy w ciepłym domu. Grzałam się przy kaloryferze i spojrzałam w dal. Zamyśliłam się właśnie, gdy z marzeń obudził mnie dzwonek i delikatny szemrot u drzwi.
Wstałam energicznie i pognałam po korytarzu. Biegam szybko więc już za lada moment stałam pod drewnianymi drzwiami od domu. Zerknełam przez judasz... Na wycieraczce stała kobieta. Owinięta była w szmaty. Zziębła bidulka, a u jej boku stał maleńki chłopczyk. Także zziębnięty lecz bardziej zadbany. Ach, wkońcu cóż, że to byłaby za matka, gdyby nie dbała o własne dziecko! Wzorowa kobieta, wspaniała matka! Sama zziębła, bosa, zmizerniała, a jej synek chociażby równie ubogi, rumiany, trzewiczki na nóżkach, a i ten uśmiech. Ten radosny uśmiech i sympatyczny skowycik. Otworzywszy drzwi kobieta uściskała dłoń moją i w polik ucałowała:
- Oj dziecko... Oj najdroższa! Niechaj cię Bóg błogosławi - szeptnęła. Chłopiec wtulony w "skafander" matciny, w skafander ze szmat tkanych, teraz patrzył na mnie. Patrzył mi w oczy, a one mówiły mi najwięcej. Wyglądał jakby chciał krzyknąć: Dobra panienka z ciebie! Jednak wyraźnie wstydził się emocji, którymi niewiadomo dlaczego mnie darzył. Uśmiech obydwoje gości tkwił we mnie. Tętnił w moim sercu. Grzmiał niczym grzmot towarzyszący błyskawicy. Rozbroił mnie. Byłam bezsilna. Teraz już musiałam im pomóc.
- W czym mogę państwu służyć? - grzecznie spytałam. Miałam wrażenie, że kobieta zaraz powie żem głupia, że ona zaledwie służącą być by mogła, a panią, co dopiero. Chłopiec porzucił w momencie tym matkę i do mnie podbiegł. We mnie litościwie wkulił swe drobne, zmarznięte ciałko.
- Mnie? Mnie praktycznie niczego nie potrzeba - kobieta odrzekła po sporym upływie czasu i chociaż "niczego" stanowiło tu pojęcie względne, wzruszyło mnie to - Ale mój syn. Mój malutki synek. Wędrujemy tak od dni już że paru. No i jedzeniem nie grzeszymy. Ja, ja wytrzymam, ale obawa i ma troska nakazuje o dar mój się obawiać. Proszę, chociażby to jedna kromka być miała daj mu ją, jeżeli to jeden łyk mleka czy wody przegotowanej daj mu go.
Karton mleka i chleba bochenek tymże ubogim wręczyła nawet teraz, bez sprzeczek. Niechaj jedzą, niechaj piją... Niech im idzie na zdrowie!
- No, ale... Ja zapraszam i syna i panią do domu mojego - krzyknęłam wręcz.
Kobieta podskoczyła z radości. Oj, jak serce mi się poradowało...
- "Pożadna panna, z domu porządnego! Czcigodna małolata..."- mamrotała kobieta. Niespodziewanie, ni z tego bowiem, ni zowego ten śmiech i ten płacz radości. To pierwszy dzwięk jaki maluszek z siebie wydobył od kąd z matką tu, u mnie. Jedzeniem wtem poczęstowałam przybyszów skromnych.
- Oj przyjaciółko, oj koleżanko! To mleko pyszne, ten chleb smakowity! - krzyczał malec. Dojrzały jak na wiek swój... Nie każdy sześciolatek takie słowa wypowiedzieć potrafi. Urosłam w duchu. Pozostawiłam na chwil parę rodzinę ubogą, a sama do szafy pognałam. Najcieplejsze dresy, które z bluzy i ze spodni się składały, szalik, rękawice, czapkę, kozaki stare moje i te po młodszym rodzeństwie (możesz zastąpić bratem lub siostrą), bluzeczki też poń i inne gadżety. Wręczyłam kobiecie uradowanej. Szcześliwa była poczciwa matka, szczęśliwa niczym więzień, który po 15 latach czeluści z więzienia wydostałwszy się.
- Dziękuje panience, dziękuje najdroższej małolacie! - kobieta wtuliła się we mnie, omal nie przygniatając mnie ku podłodze. Jeszcze posiłek im na drogę spakowałam i na nocleg odstawiłam.
Z rana kobieta i synek znikli. Nie było ich już. Przerażona sprawdziłam czy nie znikły pieniądze, czy nie znikły skarby. Otóż nie! I jak ja mogłam tak pomyśleć?! Na stole kuchennym leżała kartka z napisem dumnym: "Dla Magdy!". W środku podziękowania zaś przemiłe i prośby o nie denerwowanie się... O nie złoszczenie, że wyszli tak bez pożegnania... Od tego momentu nie byłam obojętna na biednych ludzi. Siedząc teraz, siedząc znów na krześle oparwszy nogi o kaloryfer myślę sobie, że ta kobieta może już nie żyć. Może i nie spłaci już mi długu wdzięczności, który pozostawiła tu wraz z listem. Chociaż, chociaż nie! Ona ten dług już spłaciła, obydwoje spłacili. Wdzięcznością i szczerym uśmiechem.
To na tyle ;P Made in sarial001 ;P