Opowiadanie na temat stracilem bliska osobe ( 3 akapity i nie krótkie)
Malwaa
Myśleliśmy, że jesteśmy królami życia, że to my decydujemy kiedy nadejdzie koniec, i że jesteśmy za młodzi na śmierć- w końcu mieliśmy jedynie te naście lat. Byliśmy zgraną ekipą, która zawsze trzymała się razem i łączyło nas nie tylko hobby, ale i prawdziwa przyjaźń jakiej wiele osób nam zazdrościło. Byliśmy elitą - tak mówili o nas nasi rodzice, którzy z uśmiechem obserwowali nasze zbiórki i wspólne wypady. Dzieciaki chciały być takie jak my i robić to co my. Naśladowali nas, a my byliśmy szczęśliwi - najwidoczniej zbyt szczęśliwi i życie postanowiło zabrać nam część naszej radości.
Był najbardziej optymistyczną osobą z całej naszej grupy - zawsze uśmiechnięty, o złotym sercu i z oczami, w których kryło się mnóstwo tajemniczych ogników. Rozumieliśmy się bez słów i dzięki temu tworzyliśmy zgrany duet - on i ja, ja i on. Rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny i mogliśmy rozmawiać godzinami o wszystkim. Miał ambitne plany i kochał życie tak bardzo, że bardziej już chyba nie można było. Podziwialiśmy go za tę radość życia i cieszyliśmy się, że dołączył do naszej ekipy. Jednak nagle dotarła do nas wiadomość, która złamała każdego z nas - Grzesiek zginął tragicznie. Płakałam całymi dniami, nie mogąc sobie poradzić z Jego odejściem i nie przypuszczałam, że życie szykuje dla mnie jeszcze jedną okropną wieść. Na pogrzebie uparcie wpatrywaliśmy się w Jego trumnę z nadzieją, że może jednak to jakiś sen i że się z niego obudzimy. Jednak sen okazał się jawą i załamani wróciliśmy do domów. Każdego dnia wspólnie walczyliśmy o przyjaźń i udało nam się - uwierzyliśmy, że nasz przyjaciel jest tuż obok nas i że nigdy nas nie opuści. Wciąż odwiedzamy grób naszego Grzesia i wciąż należy On do naszej ekipy. Miał jedynie dziewiętnaście lat, gdy Bóg postanowił zabrać Go do siebie zostawiając nas na ziemi z okropnym bólem , którego nie dało się załagodzić.
Minęły równe dwadzieścia cztery dni, gdy znowu rozdzwonił się mój telefon z kolejną tragiczną wiadomością - mój Tata zmarł w Niemczech na zawał serca. Rozmawiałam z Nim jeszcze dwie godziny wcześniej, a tutaj okazuje się, że On nie żyje. Dopiero teraz dociera do mnie to wszystko co się zdarzyło, bo wcześniej żyłam jak w transie - liczyła się tylko mama i brat. Byłam silna dzięki moim przyjaciołom, który godzinami siedzieli ze mną, przytulali mnie i powtarzali, że razem damy radę. Nie myślałam o studiach i mimo ich przypomnień przegapiłam termin składania papierów na studia, bo to było dzień przed pogrzebem Taty. Nie pozwolili mi na przegapienie terminu na studia zaoczne i razem ze mną pojechali złożyć papiery. Dostałam się na wymarzony kierunek dzięki ich upartości i przyjaźni, którą mi podarowali. Dzięki nim mam siłę z nadzieją patrzeć w przyszłość- powoli na nowo zaczynam planować i się uśmiechać, mimo, że to wszystko tak bardzo boli w końcu od śmierci Grzesia minęło pięć miesięcy, a od śmierci Taty zaledwie cztery.
Nie jesteśmy już tacy jak kiedyś - wiemy, że życie w każdej chwili może nam zabrać kogoś bliskiego lub może nawet zabrać nas samych. Jednak jest jeden plus tych tragicznych wydarzeń - wygraliśmy przyjaźń, której nic nie pokona, nawet śmierć.
Był najbardziej optymistyczną osobą z całej naszej grupy - zawsze uśmiechnięty, o złotym sercu i z oczami, w których kryło się mnóstwo tajemniczych ogników. Rozumieliśmy się bez słów i dzięki temu tworzyliśmy zgrany duet - on i ja, ja i on. Rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny i mogliśmy rozmawiać godzinami o wszystkim. Miał ambitne plany i kochał życie tak bardzo, że bardziej już chyba nie można było. Podziwialiśmy go za tę radość życia i cieszyliśmy się, że dołączył do naszej ekipy. Jednak nagle dotarła do nas wiadomość, która złamała każdego z nas - Grzesiek zginął tragicznie. Płakałam całymi dniami, nie mogąc sobie poradzić z Jego odejściem i nie przypuszczałam, że życie szykuje dla mnie jeszcze jedną okropną wieść. Na pogrzebie uparcie wpatrywaliśmy się w Jego trumnę z nadzieją, że może jednak to jakiś sen i że się z niego obudzimy. Jednak sen okazał się jawą i załamani wróciliśmy do domów. Każdego dnia wspólnie walczyliśmy o przyjaźń i udało nam się - uwierzyliśmy, że nasz przyjaciel jest tuż obok nas i że nigdy nas nie opuści. Wciąż odwiedzamy grób naszego Grzesia i wciąż należy On do naszej ekipy. Miał jedynie dziewiętnaście lat, gdy Bóg postanowił zabrać Go do siebie zostawiając nas na ziemi z okropnym bólem
, którego nie dało się załagodzić.
Minęły równe dwadzieścia cztery dni, gdy znowu rozdzwonił się mój telefon z kolejną tragiczną wiadomością - mój Tata zmarł w Niemczech na zawał serca. Rozmawiałam z Nim jeszcze dwie godziny wcześniej, a tutaj okazuje się, że On nie żyje. Dopiero teraz dociera do mnie to wszystko co się zdarzyło, bo wcześniej żyłam jak w transie - liczyła się tylko mama i brat. Byłam silna dzięki moim przyjaciołom, który godzinami siedzieli ze mną, przytulali mnie i powtarzali, że razem damy radę. Nie myślałam o studiach i mimo ich przypomnień przegapiłam termin składania papierów na studia, bo to było dzień przed pogrzebem Taty. Nie pozwolili mi na przegapienie terminu na studia zaoczne i razem ze mną pojechali złożyć papiery. Dostałam się na wymarzony kierunek dzięki ich upartości i przyjaźni, którą mi podarowali. Dzięki nim mam siłę z nadzieją patrzeć w przyszłość- powoli na nowo zaczynam planować i się uśmiechać, mimo, że to wszystko tak bardzo boli w końcu od śmierci Grzesia minęło pięć miesięcy, a od śmierci Taty zaledwie cztery.
Nie jesteśmy już tacy jak kiedyś - wiemy, że życie w każdej chwili może nam zabrać kogoś bliskiego lub może nawet zabrać nas samych. Jednak jest jeden plus tych tragicznych wydarzeń - wygraliśmy przyjaźń, której nic nie pokona, nawet śmierć.
Nie wiem czy o takie coś chodziło???
:)