Był sobie pewnego razu mały pies. Miał on około trzech lat. Posiadał przepiękną sierść - brązową z szarymi plamami. Jego pyszczek wyglądał tak niewinnie, a oczka błyszczały mu prześlicznie, gdy tylko na coś patrzył. Biedne zwierzę marzło na dworze, gdy jego były pan popijał akurat gorącą herbatę. Piesek mieszkał na ulicy odkąd porzucił go pan, do którego był tak przywiązany. Mijały chłodne, zimowe noce, piesek skamlał i trząsł się z zimna. Myślał tylko o tym, dlaczego jego najlepszy przyjaciel go porzucił. Przecież był zawsze posłuszny panu, nigdy nie robił bałaganu, można go zawsze było samego zostawić w domu. A tu jednak tak nieładnie postąpił! Zwierzę podeszło do przystanku autobusowego, gdzie przynajmniej mogło się schować przed wiatrem. Pies wtulił się, schował pyszczek i zasnął. Gdy obudził się, na przystanku stał autobus, z którego wysiadł mężczyzna. Zobaczył zwierzę i stanął. Chciało mu się płakać. Ściągnął kurtkę i otulił nią psiaka. Poszedł z nim do domu. W domu zagotował kiełbasę i dał psu. Zwierzak spojrzał na niego, w jego oczach widać było głęboki wyraz wdzięczności. Zjadł kiełbasę, usiadł i podał łapę mężczyźnie, który go zabrał. -Zabiorę cię do mnie. - powiedział mężczyzna - będę twoim panem. I nie pozwolę na to, by ktokolwiek zrobił ci krzywdę. Nowy pan wziął pudło i włożył do niego koc. Piesek dostał wygodne posłanie, na którym od razu zasnął. Odtąd piesek był szczęśliwy. Bardzo polubił swojego nowego pana, który nazwał go Szczęściarzem. Imię to dobrał ze względu na szczęście psa, ponieważ nie wszystkie porzucone zwierzęta znajdują dobrego właściciela. I wszystko skoczyło się dobrze, ale nie ze względu na szczęście tylko wspaniałą przyjaźń człowieka i psa.
Był mroźny, zimowy poranek kiedy na przystanku kolejowym pojawił się 60 letni doktor Musierewicz. Ubrany był w ciemny płaszcz do kolan, a na szyi zarzucony miał szary szalik z włóczki. W ręce niósł czarną, skórzaną, męską torbę z dokumentami, odnoszącymi się do pacjentów. Sprawiał wrażenie dostojnego. W pewnym momencie na ciemnych, metalowych torach zauważył małego pieska o lekko brudnej, brązowej, krótkiej sierści. Piesek leżał bez ruchu. Szybko zabrał pieska z torów, ze względu na nadjeżdźający z daleka duży pociąg oraz , dlatego że miał wrażliwe serce. Wziął pieska pod płaszcz i wsiadł do najbliższego pociągu. W pracy pana Musierewicza nie można było trzymać zwierząt, więc musiał to ukrywać przed wszystkimi. Okazało się to nieławym zadaniem, ponieważ szczeniaczek ożywił się. Po zakończonej pracy doktor zabrał pieska do domu. Gdy wszedł do swojego mieszkania,przywitała go żona o blond włosach i miłym, pogodnym, delikatnym głosie. Pan Piotr Musierewicz po długim rozmyślaniu postanowił "zaadoptować" pieska. Pani Nela Musierewicz nie była z tego powodu zadowolona, lecz nie mogła się sprzeciwić swojemu mężowi. Doktor wraz z Nelą nazwał go Torowiec, ze względu na okoliczności w jakich go znalazł. Z biegiem lat pies dorastał, wiedząc o tym, że to właśnie Piotr go uratował. Pan Musierewicz codziennie bawił się z Torowcem, karmił, wyprowadzał na spacery i traktował jak syna, którego nigdy nie dało mu życie. Pies zamiast tego okazywał mu swoją przyjaźń i stał się jego najlepszym przyjacielem. Gdy podczas nieszczęśliwego wypadku samochodowego zginęła pani Nela, Torowiec stał się dla Piotra najważniejszym co miał w życiu. Gdy pan Musierewicz w wieku 70 lat poważnie zachorował pies nie odstępywał go na krok. Był z nim do samego końca, a gdy jego pan zmarł codziennie czuwał przy łóżku zmarłego, jakby myśląc, że kiedyś znów się spotkają. On i jego pan.
Był sobie pewnego razu mały pies. Miał on około trzech lat. Posiadał przepiękną sierść - brązową z szarymi plamami. Jego pyszczek wyglądał tak niewinnie, a oczka błyszczały mu prześlicznie, gdy tylko na coś patrzył.
Biedne zwierzę marzło na dworze, gdy jego były pan popijał akurat gorącą herbatę. Piesek mieszkał na ulicy odkąd porzucił go pan, do którego był tak przywiązany. Mijały chłodne, zimowe noce, piesek skamlał i trząsł się z zimna. Myślał tylko o tym, dlaczego jego najlepszy przyjaciel go porzucił. Przecież był zawsze posłuszny panu, nigdy nie robił bałaganu, można go zawsze było samego zostawić w domu. A tu jednak tak nieładnie postąpił!
Zwierzę podeszło do przystanku autobusowego, gdzie przynajmniej mogło się schować przed wiatrem. Pies wtulił się, schował pyszczek i zasnął.
Gdy obudził się, na przystanku stał autobus, z którego wysiadł mężczyzna. Zobaczył zwierzę i stanął. Chciało mu się płakać. Ściągnął kurtkę i otulił nią psiaka. Poszedł z nim do domu. W domu zagotował kiełbasę i dał psu. Zwierzak spojrzał na niego, w jego oczach widać było głęboki wyraz wdzięczności. Zjadł kiełbasę, usiadł i podał łapę mężczyźnie, który go zabrał.
-Zabiorę cię do mnie. - powiedział mężczyzna - będę twoim panem. I nie pozwolę na to, by ktokolwiek zrobił ci krzywdę.
Nowy pan wziął pudło i włożył do niego koc. Piesek dostał wygodne posłanie, na którym od razu zasnął.
Odtąd piesek był szczęśliwy. Bardzo polubił swojego nowego pana, który nazwał go Szczęściarzem. Imię to dobrał ze względu na szczęście psa, ponieważ nie wszystkie porzucone zwierzęta znajdują dobrego właściciela.
I wszystko skoczyło się dobrze, ale nie ze względu na szczęście tylko wspaniałą przyjaźń człowieka i psa.
"Niezwykła przyjaźń człowieka i psa"
Był mroźny, zimowy poranek kiedy na przystanku kolejowym pojawił się 60 letni doktor Musierewicz. Ubrany był w ciemny płaszcz do kolan, a na szyi zarzucony miał szary szalik z włóczki. W ręce niósł czarną, skórzaną, męską torbę z dokumentami, odnoszącymi się do pacjentów. Sprawiał wrażenie dostojnego. W pewnym momencie na ciemnych, metalowych torach zauważył małego pieska o lekko brudnej, brązowej, krótkiej sierści. Piesek leżał bez ruchu. Szybko zabrał pieska z torów, ze względu na nadjeżdźający z daleka duży pociąg oraz , dlatego że miał wrażliwe serce. Wziął pieska pod płaszcz i wsiadł do najbliższego pociągu. W pracy pana Musierewicza nie można było trzymać zwierząt, więc musiał to ukrywać przed wszystkimi. Okazało się to nieławym zadaniem, ponieważ szczeniaczek ożywił się. Po zakończonej pracy doktor zabrał pieska do domu. Gdy wszedł do swojego mieszkania,przywitała go żona o blond włosach i miłym, pogodnym, delikatnym głosie. Pan Piotr Musierewicz po długim rozmyślaniu postanowił "zaadoptować" pieska. Pani Nela Musierewicz nie była z tego powodu zadowolona, lecz nie mogła się sprzeciwić swojemu mężowi. Doktor wraz z Nelą nazwał go Torowiec, ze względu na okoliczności w jakich go znalazł. Z biegiem lat pies dorastał, wiedząc o tym, że to właśnie Piotr go uratował. Pan Musierewicz codziennie bawił się z Torowcem, karmił, wyprowadzał na spacery i traktował jak syna, którego nigdy nie dało mu życie. Pies zamiast tego okazywał mu swoją przyjaźń i stał się jego najlepszym przyjacielem. Gdy podczas nieszczęśliwego wypadku samochodowego zginęła pani Nela, Torowiec stał się dla Piotra najważniejszym co miał w życiu. Gdy pan Musierewicz w wieku 70 lat poważnie zachorował pies nie odstępywał go na krok. Był z nim do samego końca, a gdy jego pan zmarł codziennie czuwał przy łóżku zmarłego, jakby myśląc, że kiedyś znów się spotkają. On i jego pan.
Mam nadzieję , że się podoba. Napracowałam się :)
Pozdrowienia Anmari100