Legenda o warszawskiej syrence moim zdaniem jest naj fajniejsza.Zaczyna się tak że rybak o imieniu WAS pewnego wieczoru podcza łowu usłyszał i zobaczył syrene.Syrena spodobała mu się od pierwszego wspojrzenia ale był jaeden problem ta piękna dziewczyna była pół rybą pół kobietą.Rybak dzień w dzień myśłał o tajemniczej dziewczynie rybie.Pewnego dnia zobaczył ją nad woda i wyciągnoł z wodyn.Kiedy dziewczyna znalazła się na lądzie łuski zaczeły odpadać a zamiast ogona was zobaczył nogi.Od tąd dziewczyna nazywała się Sawa i zostala żona Was. I żyli długo iszczęśliwie
Wielka żałoba ogarnęła w 1551 roku kraj cały, a najbardziej Kraków. Po zaledwie rocznym królowaniu zmarła druga żona króla Zygmunta Augusta - Barbara z Radziwiłłów. W porównaniu do poprzedniczki Elżbiety, wielka to była pani. Bardzo piękna zewnętrznie i wewnętrznie, bo wielkość jej serca nie tylko krakowiakom znana była. Nie ma jednak lekarstwa na śmierć, która nawet pod pierzyną nieoczekiwanie dopadnie, a i na prośby i płacze nieczuła, bo i jak przysłowie powiada - na oba uszy głucha. Pewnego póżnego wieczora, prawie miesiąc po uroczystościach pogrzebowych Barbary, do kamienicy przy Bramie Grodzkiej w Krakowie ktoś do drzwi zastukał. Właściciel - koniuszy Mistrz Twardowski przybyszom drzwi otworzył i wielce uradował się z gościny. A byli to wielce szanowani dworzanie królewscy, sam kanclerz koronny, dwaj bracia Jerzy i Mikołaj z Mniszchów i ktoś trzeci pod wielkim kapturem zakryty. Po niezwykłą poradę i prośbę dostojnicy do Twardowskiego przyszli. Oto bowiem król miłościwie panujący Zygmunt August po stracie ukochanej Barbary od zmysłów niemalże odchodzi. Nocami po zamczysku się słania, nie je, nie pije, brednie wygadywać poczyna. Ukochani dworzanie, w tym właśnie i dostojnik ów tajemniczy - ksiądz Krasicki uratować go postanowili, ukazać choć przez chwilę Barbarę żywą. A, że Twardowski w całym Księstwie i na Litwie znany był ze swych czarodziejskich sztuczek to i do głowy panom dworskim przyszło, iż czarami króla uratuje. Jednak nawet Twardowski wyznawał zasadę, że to co nagle to po diable, od razu więc asanom odpowiedzi nie dał, postanowił się namyślić i poradzić. Tak więc goście bez odpowiedzi konkretnej dom Mistrza opuścili. Tymczasem Twardowski od razu do powierzonego zadania wziąć się postanowił. Udał się do tajemniej komnaty, w której to "Liber magnus" - księgę czarnoksięską od diabła Trzeciaka otrzymaną przetrzymywał i otworzył ją. Natychmiast z kart diabeł wyskoczył i przed Twardowskim się skłonił. Wysłuchawszy jednak sprawy, głową tylko przecząco pokiwał i ponownie w kartach księgi się schował. Jeszcze nie rezygnując Twardowski do samego Trzeciaka po pomoc udać się postanowił. Lecz i tu także nijakiej pomocy nie znalazł. Nie trafiła bowiem dusza wielmożnej Barbary do piekielnego królestwa, tak więc pomocy w niebiosach szukać trzeba. Gdyby jednak taka pomoc możliwa była, sam Krasicki nie zwracałby się z prośbą do czarnoksiężnika. Kiedy to już bezradność ogarniała ratowników duszy królewskiej, na pewien pomysł oto wpadł Twardowski. Skoro to ani boska, ani diabelska pomoc skuteczna się nie okazała, trzeba to załatwić innym sposobem - ludzkim - lisim fortelem. Opowiedział Twardowski, jak to niedawno goszcząc w Warszawie mieszczkę pewną na ulicy widział i nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie marny ubiór, zapewne by się owej pokłonił - tak bowiem do miłościwej Barbary podobna była. Tak więc zawiązano misterny plan. Zorganizowanie sesji nocnej na zamku właśnie w Warszawie i sprowadzenie tam Zygmunta Augusta. Trochę to zdziwiło króla, gdy dowiedział się, iż aby ujrzeć Barbarę choć przez chwilę do zamku swej matki w Warszawie udać się musi. Dziwne to było także tym bardziej, że królowa Bona za Barbarą także nie przepadała, a teraz dusza nieboszczki tam właśnie przebywa. Na nocną sesję z duchem czekać było do odpowiedniej fazy księżyca, w ten bowiem choć sposób trzeba było zachować pozory czarodziejskie. Kiedy ten dzień, a noc raczej nastała, wielkie zdenerwowanie i niepokój króla ogarnął. Wcześniej przygotowana aura i nastrój na wizytę ducha ukochanej tak na Zygmunta Augusta wpłynęły, że bez protestów poddawał się wszelkim sugestiom. Kiedy oto w lustrze ustawionym pośrodku sali ukazała się wyranie ukochana postać, król nie wytrzymał i wyrwał się z fotela aby ją pochwycić. Zjawa jednak natychmiast zniknęła, a Krasicki wpółomdlałego króla począł strofować za jego nieroztropność, nierozwagę i nieopanowanie. Przez taką nagłą reakcję dusza miłościwej Barbary na katusze skazana być może, jak to się dzieje w większości takich przypadków. Tymczasem sprawca owej tajemnej duchowej sesji, Mistrz Twardowski wymknął się niespostrzeżenie wraz z sobowtórem Barbary z komnat zamkowych i na pozostawionym u znajomego kowala kogucie, wrócił do swojej krakowskiej kamienicy. Król także nie zamierzał długo bawić w domu matki i po powrocie do Krakowa jakby zmienił się trochę. Mniej już wspominał Barbarę, może z wyrzutów sumienia, że przez swoją impulsywność przestraszył niebogą jak także skazał na cierpienia. Opowiedziana powyżej legenda może okazać się dla niektórych nieprawdziwa. Inne bowiem podania donoszą, iż sesja z duchem poczciwej Barbary odbyła się w Krakowie na Wawelu, gdzie sprowadzona została z Warszawy właśnie Barbara Giżanko, domniemany sobowtór. Jedno wiadomo jednak na pewno, że lustro, które towarzyszyło w sesji wisi w zakrystii kościoła parafialnego w Węgrowie nad Liwcem. A co do jego tam obecności, także historia nie jest jednoznaczna. Jedna głosi, że zawiózł je tam sam Twardowski uciekając od braci Mniszchów, chcących zgładzić jednego świadka spisku królewskiego. Druga, że lustro ofiarował w testamencie ksiądz Krasicki proboszczowi Węgrowa. Trzecia, że pozostawione w komnacie zabrał ochmistrz królewski i ofiarował swemu bratu, ówczesnemu proboszczowi Węgrowa. Jednak siła taka z lustra emanowała, która była negatywnie odbierana przez parafian. A razu pewnego kościelny tamtejszy zobaczywszy tam nie swoje, ale jakiegoś potwora odbicie, stłukł je. Lecz o dziwo nie w drobny mak lecz na trzy części lustro pękło. Ale tak pęknięte nadal wisi w zakrystii tamtejszego kościoła, pięknego i zabytkowego z XVI wieku. A kto nie wierzy, niech sam się przekona.
Legenda o warszawskiej syrence moim zdaniem jest naj fajniejsza.Zaczyna się tak że rybak o imieniu WAS pewnego wieczoru podcza łowu usłyszał i zobaczył syrene.Syrena spodobała mu się od pierwszego wspojrzenia ale był jaeden problem ta piękna dziewczyna była pół rybą pół kobietą.Rybak dzień w dzień myśłał o tajemniczej dziewczynie rybie.Pewnego dnia zobaczył ją nad woda i wyciągnoł z wodyn.Kiedy dziewczyna znalazła się na lądzie łuski zaczeły odpadać a zamiast ogona was zobaczył nogi.Od tąd dziewczyna nazywała się Sawa i zostala żona Was. I żyli długo iszczęśliwie
Wielka żałoba ogarnęła w 1551 roku kraj cały, a najbardziej Kraków. Po zaledwie rocznym królowaniu zmarła druga żona króla Zygmunta Augusta - Barbara z Radziwiłłów. W porównaniu do poprzedniczki Elżbiety, wielka to była pani. Bardzo piękna zewnętrznie i wewnętrznie, bo wielkość jej serca nie tylko krakowiakom znana była. Nie ma jednak lekarstwa na śmierć, która nawet pod pierzyną nieoczekiwanie dopadnie, a i na prośby i płacze nieczuła, bo i jak przysłowie powiada - na oba uszy głucha. Pewnego póżnego wieczora, prawie miesiąc po uroczystościach pogrzebowych Barbary, do kamienicy przy Bramie Grodzkiej w Krakowie ktoś do drzwi zastukał. Właściciel - koniuszy Mistrz Twardowski przybyszom drzwi otworzył i wielce uradował się z gościny. A byli to wielce szanowani dworzanie królewscy, sam kanclerz koronny, dwaj bracia Jerzy i Mikołaj z Mniszchów i ktoś trzeci pod wielkim kapturem zakryty.
Po niezwykłą poradę i prośbę dostojnicy do Twardowskiego przyszli. Oto bowiem król miłościwie panujący Zygmunt August po stracie ukochanej Barbary od zmysłów niemalże odchodzi. Nocami po zamczysku się słania, nie je, nie pije, brednie wygadywać poczyna. Ukochani dworzanie, w tym właśnie i dostojnik ów tajemniczy - ksiądz Krasicki uratować go postanowili, ukazać choć przez chwilę Barbarę żywą. A, że Twardowski w całym Księstwie i na Litwie znany był ze swych czarodziejskich sztuczek to i do głowy panom dworskim przyszło, iż czarami króla uratuje.
Jednak nawet Twardowski wyznawał zasadę, że to co nagle to po diable, od razu więc asanom odpowiedzi nie dał, postanowił się namyślić i poradzić. Tak więc goście bez odpowiedzi konkretnej dom Mistrza opuścili.
Tymczasem Twardowski od razu do powierzonego zadania wziąć się postanowił. Udał się do tajemniej komnaty, w której to "Liber magnus" - księgę czarnoksięską od diabła Trzeciaka otrzymaną przetrzymywał i otworzył ją. Natychmiast z kart diabeł wyskoczył i przed Twardowskim się skłonił.
Wysłuchawszy jednak sprawy, głową tylko przecząco pokiwał i ponownie w kartach księgi się schował. Jeszcze nie rezygnując Twardowski do samego Trzeciaka po pomoc udać się postanowił. Lecz i tu także nijakiej pomocy nie znalazł. Nie trafiła bowiem dusza wielmożnej Barbary do piekielnego królestwa, tak więc pomocy w niebiosach szukać trzeba. Gdyby jednak taka pomoc możliwa była, sam Krasicki nie zwracałby się z prośbą do czarnoksiężnika.
Kiedy to już bezradność ogarniała ratowników duszy królewskiej, na pewien pomysł oto wpadł Twardowski. Skoro to ani boska, ani diabelska pomoc skuteczna się nie okazała, trzeba to załatwić innym sposobem - ludzkim - lisim fortelem. Opowiedział Twardowski, jak to niedawno goszcząc w Warszawie mieszczkę pewną na ulicy widział i nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie marny ubiór, zapewne by się owej pokłonił - tak bowiem do miłościwej Barbary podobna była. Tak więc zawiązano misterny plan.
Zorganizowanie sesji nocnej na zamku właśnie w Warszawie i sprowadzenie tam Zygmunta Augusta. Trochę to zdziwiło króla, gdy dowiedział się, iż aby ujrzeć Barbarę choć przez chwilę do zamku swej matki w Warszawie udać się musi. Dziwne to było także tym bardziej, że królowa Bona za Barbarą także nie przepadała, a teraz dusza nieboszczki tam właśnie przebywa.
Na nocną sesję z duchem czekać było do odpowiedniej fazy księżyca, w ten bowiem choć sposób trzeba było zachować pozory czarodziejskie.
Kiedy ten dzień, a noc raczej nastała, wielkie zdenerwowanie i niepokój króla ogarnął. Wcześniej przygotowana aura i nastrój na wizytę ducha ukochanej tak na Zygmunta Augusta wpłynęły, że bez protestów poddawał się wszelkim sugestiom. Kiedy oto w lustrze ustawionym pośrodku sali ukazała się wyranie ukochana postać, król nie wytrzymał i wyrwał się z fotela aby ją pochwycić. Zjawa jednak natychmiast zniknęła, a Krasicki wpółomdlałego króla począł strofować za jego nieroztropność, nierozwagę i nieopanowanie.
Przez taką nagłą reakcję dusza miłościwej Barbary na katusze skazana być może, jak to się dzieje w większości takich przypadków.
Tymczasem sprawca owej tajemnej duchowej sesji, Mistrz Twardowski wymknął się niespostrzeżenie wraz z sobowtórem Barbary z komnat zamkowych i na pozostawionym u znajomego kowala kogucie, wrócił do swojej krakowskiej kamienicy. Król także nie zamierzał długo bawić w domu matki i po powrocie do Krakowa jakby zmienił się trochę.
Mniej już wspominał Barbarę, może z wyrzutów sumienia, że przez swoją impulsywność przestraszył niebogą jak także skazał na cierpienia.
Opowiedziana powyżej legenda może okazać się dla niektórych nieprawdziwa. Inne bowiem podania donoszą, iż sesja z duchem poczciwej Barbary odbyła się w Krakowie na Wawelu, gdzie sprowadzona została z Warszawy właśnie Barbara Giżanko, domniemany sobowtór.
Jedno wiadomo jednak na pewno, że lustro, które towarzyszyło w sesji wisi w zakrystii kościoła parafialnego w Węgrowie nad Liwcem. A co do jego tam obecności, także historia nie jest jednoznaczna. Jedna głosi, że zawiózł je tam sam Twardowski uciekając od braci Mniszchów, chcących zgładzić jednego świadka spisku królewskiego. Druga, że lustro ofiarował w testamencie ksiądz Krasicki proboszczowi Węgrowa. Trzecia, że pozostawione w komnacie zabrał ochmistrz królewski i ofiarował swemu bratu, ówczesnemu proboszczowi Węgrowa.
Jednak siła taka z lustra emanowała, która była negatywnie odbierana przez parafian. A razu pewnego kościelny tamtejszy zobaczywszy tam nie swoje, ale jakiegoś potwora odbicie, stłukł je. Lecz o dziwo nie w drobny mak lecz na trzy części lustro pękło. Ale tak pęknięte nadal wisi w zakrystii tamtejszego kościoła, pięknego i zabytkowego z XVI wieku.
A kto nie wierzy, niech sam się przekona.