Morze jest wdzięcznym modelem do malowania. Niespokojne, temperamentne wręcz, dynamiczne, enigmatyczne. Zainspirowało wielu artystów, dzięki czemu narodziło się malarstwo marynistyczne. Tzw. marina najbardziej rozwinęła się w takich krajach jak Holandia, Anglia, Francja, Włochy. Czołowym przedstawicielem był William Turner, postać zagadkowa i mroczna.
Ten angielski artysta przez wiele lat przedstawiał sielską i romantyczną stronę Anglii, dzięki czemu zyskał sympatię Królewskiej Akademii. Jednak z biegiem czasu zaczął dostrzegać więcej, spoglądał na świat bardziej krytycznie. Popadał w fobie związane ze śmiercią, zaczął ujawniać swą drugą naturę pełną goryczy i niepokoju. Nie, nie cierpiał na schizofrenię czy inną chorobę psychiczną. Po prostu pewnego dnia postanowił rozliczyć Anglię z jednego występku. I tak, w 1840 roku na wielkiej wystawie w Londyńskiej Królewskiej Akademii Sztuki, dumna i trochę próżna Anglia ujrzała ten obraz.
Obraz ten łączy w sobie pejzaż, alegorię oraz malowidło historyczne. Jest swoistym wyrzutem sumienia Anglii, która w XVIII wieku jeszcze propagowała niewolnictwo. Turner odtworzył jedno z najbardziej kompromitujących wydarzeń w historii Imperium Brytyjskiego. W 1781 roku angielski statek wracał do kraju po udanych afrykańskich "łowach", mając na pokładzie wielu murzyńskich niewolników przeznaczonych na sprzedaż. Ci byli transportowani w nieludzkich warunkach, czego efektem stały się choroby. Dowódca Luke Collingwood postanowił dokonać okrutnej selekcji i pozbyć się słabeuszy, którzy mogli zarazić zdrowe "okazy". Spryciarz, wiedział, że ubezpiecznie pokryje koszty, gdy udowodni, iż niewolnicy ponieśli śmierć na morzu. 132 Afrykańczyków bestialsko zamordowano, topiąc w odmętach rozsierdzonego morza...
Anglia od czasu tego wstydliwego dla niej wydarzenia zniosła niewolnictwo i zaczęła krytykować kraje, w których ono jeszcze obowiązywało. Turner postanowił zdemaskować swą ojczyznę, co miało być jego głosem w międzynarodowej debacie dotyczącej tej nielegalnej praktyki.
Charakterystycznymi dla niego niedbałymi i szaleńczymi pociągnięciami pędzla stworzył majstersztyk, który stawić musiał czoła niezadowoleniu krytyki, przekleństwom i zajadłym atakom. Kpiono z Turnera, a jego obraz nazwano "obrzydliwym absurdem". Malowidło ubrane w piękne szkarłaty, złota, zgniłe zielenie stało się przyczyną fali oburzenia i obrzydzenia. Słusznie? Czy można być tępionym za nonkonformizm? Czy można tak degradować Sztukę, gdy staje ona w obliczu krępujących wątków z historii narodu, gdy go pozbawia idealizmu i unikatowości? Simon Schama, jeden z moich ulubionych historyków sztuki, w swoim programie "Potęga Sztuki" postawił retoryczne pytanie: "Jak to możliwe, że my widzimy arcydzieło, a krytycy porównywali go do kuchennego bałaganu lub zawartości spluwaczki?" No właśnie, jak.
Gdy chadzałam Piritą (promenada nad samym morzem w Tallinie) myślałam sobie: "Turner polubiłby Tallinn, pokochałby to morze tutaj, a najbardziej jego wzburzone i dzikie oblicze w trakcie sztormów". Malarz ten, jak mało który, potrafił tak zachwycająco zilustrować potęgę przyrody i posłuszne podporządkowanie się człowieka jej ekstremalnym kaprysom. Motyw ludzkiej małości i miernoty często przewija się na jego obrazach. Nie wszyscy jednak to docenili.
Morze jest wdzięcznym modelem do malowania. Niespokojne, temperamentne wręcz, dynamiczne, enigmatyczne. Zainspirowało wielu artystów, dzięki czemu narodziło się malarstwo marynistyczne. Tzw. marina najbardziej rozwinęła się w takich krajach jak Holandia, Anglia, Francja, Włochy. Czołowym przedstawicielem był William Turner, postać zagadkowa i mroczna.
Ten angielski artysta przez wiele lat przedstawiał sielską i romantyczną stronę Anglii, dzięki czemu zyskał sympatię Królewskiej Akademii. Jednak z biegiem czasu zaczął dostrzegać więcej, spoglądał na świat bardziej krytycznie. Popadał w fobie związane ze śmiercią, zaczął ujawniać swą drugą naturę pełną goryczy i niepokoju. Nie, nie cierpiał na schizofrenię czy inną chorobę psychiczną. Po prostu pewnego dnia postanowił rozliczyć Anglię z jednego występku. I tak, w 1840 roku na wielkiej wystawie w Londyńskiej Królewskiej Akademii Sztuki, dumna i trochę próżna Anglia ujrzała ten obraz.
Obraz ten łączy w sobie pejzaż, alegorię oraz malowidło historyczne. Jest swoistym wyrzutem sumienia Anglii, która w XVIII wieku jeszcze propagowała niewolnictwo. Turner odtworzył jedno z najbardziej kompromitujących wydarzeń w historii Imperium Brytyjskiego. W 1781 roku angielski statek wracał do kraju po udanych afrykańskich "łowach", mając na pokładzie wielu murzyńskich niewolników przeznaczonych na sprzedaż. Ci byli transportowani w nieludzkich warunkach, czego efektem stały się choroby. Dowódca Luke Collingwood postanowił dokonać okrutnej selekcji i pozbyć się słabeuszy, którzy mogli zarazić zdrowe "okazy". Spryciarz, wiedział, że ubezpiecznie pokryje koszty, gdy udowodni, iż niewolnicy ponieśli śmierć na morzu. 132 Afrykańczyków bestialsko zamordowano, topiąc w odmętach rozsierdzonego morza...
Anglia od czasu tego wstydliwego dla niej wydarzenia zniosła niewolnictwo i zaczęła krytykować kraje, w których ono jeszcze obowiązywało. Turner postanowił zdemaskować swą ojczyznę, co miało być jego głosem w międzynarodowej debacie dotyczącej tej nielegalnej praktyki.
Charakterystycznymi dla niego niedbałymi i szaleńczymi pociągnięciami pędzla stworzył majstersztyk, który stawić musiał czoła niezadowoleniu krytyki, przekleństwom i zajadłym atakom. Kpiono z Turnera, a jego obraz nazwano "obrzydliwym absurdem". Malowidło ubrane w piękne szkarłaty, złota, zgniłe zielenie stało się przyczyną fali oburzenia i obrzydzenia. Słusznie? Czy można być tępionym za nonkonformizm? Czy można tak degradować Sztukę, gdy staje ona w obliczu krępujących wątków z historii narodu, gdy go pozbawia idealizmu i unikatowości? Simon Schama, jeden z moich ulubionych historyków sztuki, w swoim programie "Potęga Sztuki" postawił retoryczne pytanie: "Jak to możliwe, że my widzimy arcydzieło, a krytycy porównywali go do kuchennego bałaganu lub zawartości spluwaczki?" No właśnie, jak.
Gdy chadzałam Piritą (promenada nad samym morzem w Tallinie) myślałam sobie: "Turner polubiłby Tallinn, pokochałby to morze tutaj, a najbardziej jego wzburzone i dzikie oblicze w trakcie sztormów". Malarz ten, jak mało który, potrafił tak zachwycająco zilustrować potęgę przyrody i posłuszne podporządkowanie się człowieka jej ekstremalnym kaprysom. Motyw ludzkiej małości i miernoty często przewija się na jego obrazach. Nie wszyscy jednak to docenili.