Był ranek piątek wieczór ostani dzień szkoły pomyślałem, pewnie nic sie ciekawego nie wydarzy w szkole wszyscy tylko myślą o wolnym.Koledzy i koleżanki są juz przed weekendem kombinują co szalonego zrobić a nauczyciele najchętniej by już nas puścili do domu od rana.Troche zaspałem obudziłem się po 8 i biegłem żeby zdarzyć na autobus niestety gdy do biegłem autobus już był kawałek ode mnie usiłowalem jeszcze ggo dogonić ale nagle zjechał na prawa stronę i uderzył w samochód.Było okropnie gorąco silnik autobusu musiał już byc przegrzany,autobus zaczał sie palić a ludzie wyskakiwali tłuczać szybe. Kierowca spanikował siedział nie widząc nic ze strachu zemdlał , widziałem że jeden człowiek sięga po telefon i dzwoni po straż, ale nie zdarzył sie połaczyć. Autobus pomału sie palił kawałek po kawałku nie myślałem o szkole o niczym innym jak tylko podbiec i coś zrobic. Przyglądałem sie chwile i stałem z boku,ale w środku zauważyłem małe dziecko siedzace z przodu i wołające matke okazało się ze dziecko jechało z opiekunką. Spanikowana nianka wyskoczyła szybko zostawiając dziecko same,natychmiast wbiegłem do autobusu po to dziecko,ale ono zupełnie nie chciało nigdzie ze mna iść,próbowałem je przekonac nalegałem trwało to z 10 minut mieliśmy kilka minut żeby nie spłonąc nagle podniosło sie i złapało mnie za ręke. Nie było nam swobodnie poprostu wyjść puściłem je przez niewielka szpare na podłodze zauwazyłem młotek stukałem w szybe i wkońcu jakoś małemu udało sie przejś,obawialem się o siebie stukałem tak dlugo aż wyleciała cała szyba byłem pokrwawiony ale udało mi sie wyjśc z tego autobusu. Dziecko stało a ja przygładałem sie z zewnatrz jak wszystko płonie, nikt nie spostrzegł mężczyzny siedzącego całkiem z tyłu miał na oko 70 lat gdy byłem w środku słyszałem tylko jak powtarzał moje życie już sie kończy daj mi zbawienie. Myslalem ze to tylko jakieś pogłosy ,ale nie przesłyszałem sie mówił on wyrażnie i wciaż powtarzał,że starość jest wybrykiem natury.Autobus płonął kierowca zdarzył sie ocknąć i wybiec,ale ten starszy pan nie chciał. Po drodze do szkoły zastanawiałem się czy ten człowiek naprawdę chciał zginąć i czy naprawdę wydawało mu sie że mając tyle lat nie opłaca sie żyć. To dręczyło moje sumienie nie dawało mi spać...
Po kilkunastu dniach dowiedzialem sie kim był ten starszy Pan. Ponoć całymi dniami przesiadywał przy ławce w parku,mówiac do samego siebie i czekając na porót zony bo zmarła w dzień jego urodzin,a syn utopił się będąc młodym dzieckiem.Jego przewrotne życie sprawiło,że nie widział sensu w takiej starości, nie doznał po śmierci żony rzadnej miłości , stracił swój cenny skarb-zone i dziecko. Na zawsze pozostanie mi ten obraz płonącego autobusu i niewidzalnego starszuszka który powtarza wciązz to samo i Tęskni za tym co odebrał mu los.
Był ranek piątek wieczór ostani dzień szkoły pomyślałem, pewnie nic sie ciekawego nie wydarzy w szkole wszyscy tylko myślą o wolnym.Koledzy i koleżanki są juz przed weekendem kombinują co szalonego zrobić a nauczyciele najchętniej by już nas puścili do domu od rana.Troche zaspałem obudziłem się po 8 i biegłem żeby zdarzyć na autobus niestety gdy do biegłem autobus już był kawałek ode mnie usiłowalem jeszcze ggo dogonić ale nagle zjechał na prawa stronę i uderzył w samochód.Było okropnie gorąco silnik autobusu musiał już byc przegrzany,autobus zaczał sie palić a ludzie wyskakiwali tłuczać szybe. Kierowca spanikował siedział nie widząc nic ze strachu zemdlał , widziałem że jeden człowiek sięga po telefon i dzwoni po straż, ale nie zdarzył sie połaczyć. Autobus pomału sie palił kawałek po kawałku nie myślałem o szkole o niczym innym jak tylko podbiec i coś zrobic. Przyglądałem sie chwile i stałem z boku,ale w środku zauważyłem małe dziecko siedzace z przodu i wołające matke okazało się ze dziecko jechało z opiekunką. Spanikowana nianka wyskoczyła szybko zostawiając dziecko same,natychmiast wbiegłem do autobusu po to dziecko,ale ono zupełnie nie chciało nigdzie ze mna iść,próbowałem je przekonac nalegałem trwało to z 10 minut mieliśmy kilka minut żeby nie spłonąc nagle podniosło sie i złapało mnie za ręke. Nie było nam swobodnie poprostu wyjść puściłem je przez niewielka szpare na podłodze zauwazyłem młotek stukałem w szybe i wkońcu jakoś małemu udało sie przejś,obawialem się o siebie stukałem tak dlugo aż wyleciała cała szyba byłem pokrwawiony ale udało mi sie wyjśc z tego autobusu. Dziecko stało a ja przygładałem sie z zewnatrz jak wszystko płonie, nikt nie spostrzegł mężczyzny siedzącego całkiem z tyłu miał na oko 70 lat gdy byłem w środku słyszałem tylko jak powtarzał moje życie już sie kończy daj mi zbawienie. Myslalem ze to tylko jakieś pogłosy ,ale nie przesłyszałem sie mówił on wyrażnie i wciaż powtarzał,że starość jest wybrykiem natury.Autobus płonął kierowca zdarzył sie ocknąć i wybiec,ale ten starszy pan nie chciał. Po drodze do szkoły zastanawiałem się czy ten człowiek naprawdę chciał zginąć i czy naprawdę wydawało mu sie że mając tyle lat nie opłaca sie żyć. To dręczyło moje sumienie nie dawało mi spać...
Po kilkunastu dniach dowiedzialem sie kim był ten starszy Pan. Ponoć całymi dniami przesiadywał przy ławce w parku,mówiac do samego siebie i czekając na porót zony bo zmarła w dzień jego urodzin,a syn utopił się będąc młodym dzieckiem.Jego przewrotne życie sprawiło,że nie widział sensu w takiej starości, nie doznał po śmierci żony rzadnej miłości , stracił swój cenny skarb-zone i dziecko. Na zawsze pozostanie mi ten obraz płonącego autobusu i niewidzalnego starszuszka który powtarza wciązz to samo i Tęskni za tym co odebrał mu los.