Santiago to główny bohater opowiadania Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i marze”. Jest ponad siedemdziesięcioletnim rybakiem, mieszkającym samotnie na obrzeżach Hawany w nędznej chacie zbudowanej z liści palmy królewskiej. Nie posiada dzieci, a jego żona od dawna nie żyje. Jedyny jego przyjaciel to młody chłopiec o imieniu Manolin, lezc nawet on, pod presją rodziców, którzy uważają staruszka za nieudacznika i salao – pechowca (przez 84 dni z rzędu nie zdołał nic złowić), zmuszony jest ograniczyć kontakty z Santiago. Długie lata ciężkiej pracy i życia w biedzie odbiły się na wyglądzie rybaka. Był wychudzony i „suchy”, na karku miał głębokie bruzdy, a jego policzki szpeciły brunatne plamy, powstałe wskutek ciągłego wystawienia na odbijające się od powierzchni morza światło słoneczne. Wciąż silne jak na podeszły wiek ich właściciela ręce przecinały liczne blizny od wyciągania linką schwytanych ciężkich ryb. Upływającemu czasowi oparły się jedynie oczy – koloru morza, wiecznie wesołe i niezłomne. Ubiór mężczyzny skłądał się z wysłużonej, połatanej koszuli, przypominającej wytarty żagiel oraz równie „zmęczonych życiem”, podartych spodni, które w czasie snu służyły za poduszkę. Butów nie posiadał. Trudno w kilku słowach określić charakter Santiago. Cechą, która zdobyła w moich oczach wysokie uznanie, była pokora, której bohater nauczył się z biegiem lat. Dzięki temu nie sprawiały mu przykrości docinki innych, prześladujące go nędza i pech. Nie załamał się też, gdy w końcu wrócił do portu z pustymi rękami (nie licząc szkieletu marlina, będącego jedynym dowodem dramatycznej walki na otwartym morzu). Z pewnością cechowała go również cierpliwość, odwaga i wytrwałość, bez których nie byłby zdolny do kilkudniowego, samodzielnego zmagania się z olbrzymią rybą, które okupił licznymi obrażeniami i utratą sprzętu. Mimo, że praca rybaka polega przecież na zabijaniu zwierząt, Santiago daleko było do okrucieństwa czy traktowania swoich ofiar jak nic nie czujące przedmioty. Wręcz przeciwnie – o całej przyrodzie myślał z miłością, wrażliwością i pokorą, przemawiał do napotkanych na swej drodze stworzeń (np. ptaka, który przysiadł na łodzi), a ściganego marlina, którego nazwał swoim bratem, przeprosił nawet za to, że musi go zabić! Także do morza, które dla innych jest tylko zbiornikiem wody, odnosił się, używając żeńskiej formy: la mar – tak, jakby chodziło o kobietę. Jego młodsi koledzy nazywali je el mar, czyli w formie męskiej, nadając mu status rywala. Staruszek wierzył w Boga, lecz – jak wynika z jego zachowania na pełnym morzu – był w swojej wierze trochę naiwny. Określoną liczbą odmówionych „zdrowasiek”i „ojczenaszów” chciał niczym pewną kwotą pieniędzy „przekupić” Stwórcę, aby pozwolił mu schwytać marlina. Santiago, jak każdy stary człowiek, lubił powracać myślami do czasów młodości. Podczas wyprawy wspominał, jak to niegdyś po kilkunastogodzinnym siłowaniu się na ręce pokonał pewnego Murzyna, uchodzącego dotąd za najsilniejszego w porcie, i przez długi czas z podziwem nazywano go Czempionem. Gdy po dniu wypełnionym pracą i rozmowami z Manolinem (dotyczącymi najczęściej baseballu i odnoszącego w nim wielkie sukcesy zawodnika DiMaggio) kładł się spać, jego odpoczynek co noc umilały te same sny o rejsach wzdłuż brzegów Afryki – echo odległych lat, kiedy jako młody chłopiec pracował na takim statku. Chociaż z zewnątrz nie było tego widać, Santiago nadał nie pogodził się do końca ze śmiercią żony – zdjął jej portret ze ściany, by nie czuć się zbyt samotnym. Bohater opowiadania „Stary człowiek i morze” na pozór nie był nikim wyjątkowym – podobnych do niego, doświadczonych rybaków w samej tylko Hawanie można było odnaleźć setki. Z drugiej strony jednak w tym prostym, niewykształconym, niepozornym człowieku drzemało tyle szlachetności, mądrości i inteligencji, że zawstydziłyby niejednego przywódcę religijnego. Życiowa zasada Santiago, którą sformułował w zdaniach: „Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”, mogłaby stać się mottem każdego z nas.
Santiago to główny bohater opowiadania Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i marze”. Jest ponad siedemdziesięcioletnim rybakiem, mieszkającym samotnie na obrzeżach Hawany w nędznej chacie zbudowanej z liści palmy królewskiej. Nie posiada dzieci, a jego żona od dawna nie żyje. Jedyny jego przyjaciel to młody chłopiec o imieniu Manolin, lezc nawet on, pod presją rodziców, którzy uważają staruszka za nieudacznika i salao – pechowca (przez 84 dni z rzędu nie zdołał nic złowić), zmuszony jest ograniczyć kontakty z Santiago.
Długie lata ciężkiej pracy i życia w biedzie odbiły się na wyglądzie rybaka. Był wychudzony i „suchy”, na karku miał głębokie bruzdy, a jego policzki szpeciły brunatne plamy, powstałe wskutek ciągłego wystawienia na odbijające się od powierzchni morza światło słoneczne. Wciąż silne jak na podeszły wiek ich właściciela ręce przecinały liczne blizny od wyciągania linką schwytanych ciężkich ryb. Upływającemu czasowi oparły się jedynie oczy – koloru morza, wiecznie wesołe i niezłomne. Ubiór mężczyzny skłądał się z wysłużonej, połatanej koszuli, przypominającej wytarty żagiel oraz równie „zmęczonych życiem”, podartych spodni, które w czasie snu służyły za poduszkę. Butów nie posiadał.
Trudno w kilku słowach określić charakter Santiago. Cechą, która zdobyła w moich oczach wysokie uznanie, była pokora, której bohater nauczył się z biegiem lat. Dzięki temu nie sprawiały mu przykrości docinki innych, prześladujące go nędza i pech. Nie załamał się też, gdy w końcu wrócił do portu z pustymi rękami (nie licząc szkieletu marlina, będącego jedynym dowodem dramatycznej walki na otwartym morzu). Z pewnością cechowała go również cierpliwość, odwaga i wytrwałość, bez których nie byłby zdolny do kilkudniowego, samodzielnego zmagania się z olbrzymią rybą, które okupił licznymi obrażeniami i utratą sprzętu. Mimo, że praca rybaka polega przecież na zabijaniu zwierząt, Santiago daleko było do okrucieństwa czy traktowania swoich ofiar jak nic nie czujące przedmioty. Wręcz przeciwnie – o całej przyrodzie myślał z miłością, wrażliwością i pokorą, przemawiał do napotkanych na swej drodze stworzeń (np. ptaka, który przysiadł na łodzi), a ściganego marlina, którego nazwał swoim bratem, przeprosił nawet za to, że musi go zabić!
Także do morza, które dla innych jest tylko zbiornikiem wody, odnosił się, używając żeńskiej formy: la mar – tak, jakby chodziło o kobietę. Jego młodsi koledzy nazywali je el mar, czyli w formie męskiej, nadając mu status rywala. Staruszek wierzył w Boga, lecz – jak wynika z jego zachowania na pełnym morzu – był w swojej wierze trochę naiwny. Określoną liczbą odmówionych „zdrowasiek”i „ojczenaszów” chciał niczym pewną kwotą pieniędzy „przekupić” Stwórcę, aby pozwolił mu schwytać marlina. Santiago, jak każdy stary człowiek, lubił powracać myślami do czasów młodości. Podczas wyprawy wspominał, jak to niegdyś po kilkunastogodzinnym siłowaniu się na ręce pokonał pewnego Murzyna, uchodzącego dotąd za najsilniejszego w porcie, i przez długi czas z podziwem nazywano go Czempionem. Gdy po dniu wypełnionym pracą i rozmowami z Manolinem (dotyczącymi najczęściej baseballu i odnoszącego w nim wielkie sukcesy zawodnika DiMaggio) kładł się spać, jego odpoczynek co noc umilały te same sny o rejsach wzdłuż brzegów Afryki – echo odległych lat, kiedy jako młody chłopiec pracował na takim statku. Chociaż z zewnątrz nie było tego widać, Santiago nadał nie pogodził się do końca ze śmiercią żony – zdjął jej portret ze ściany, by nie czuć się zbyt samotnym.
Bohater opowiadania „Stary człowiek i morze” na pozór nie był nikim wyjątkowym – podobnych do niego, doświadczonych rybaków w samej tylko Hawanie można było odnaleźć setki. Z drugiej strony jednak w tym prostym, niewykształconym, niepozornym człowieku drzemało tyle szlachetności, mądrości i inteligencji, że zawstydziłyby niejednego przywódcę religijnego. Życiowa zasada Santiago, którą sformułował w zdaniach: „Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”, mogłaby stać się mottem każdego z nas.