Opis lekcji matematyki z Andrzejem Radkiem "Syzyfowe prace"
norbert12
D samego początku mej nauki w gimnazjum w Klerykowie czułem się strasznie. Koledzy z mojej klasy wyśmiewali mnie, szydzili. Moje samopoczucie było okropne. Nie umiałem sie sprzeciwić. Sądziłem, że z czasem to minie, ale szyderstwa i kpiny stawały się coraz gorsze. Było mi ciężko. Często bałem się, że nie uda mi się pohamować pięści i w końcu im przyłożę. Przecież to nie mogło trwać wiecznie. Aż nadszedł dzień, gdy nie wytrzymałem, Tymiewicz jak zawsze wraz ze swoją bandą szydzili ze mnie na przerwie przed lekcją matematyki. Gdy zadzwonił dzwonek na lekcje, wszyscy weszli do klasy. Pan Nogacki wziął mnie do odpowiedzi, kiedy wstałem wszyscy, zaczęli się śmiać, zaczerwieniłem się, było mi głupio. Nie potrafiłem skupić się nad pytaniami, trześły mi się ręce, ale przecież wszystko imiałem. Okazało się, że Ci żałośni żartownisie przyczepili mi bat do spodni. Coś we mnie pękło, te docinki i głupie teksty. Pot spływał mi po czole jak woda. Nagle zadeszło moje wybawienie, dzwonek. Wtedy wszytsko było mi już obojętne. Nie zdołałem opanować emocji, rzuciłem się na tego gagatka Tymiewicza. Nikt nie mógł mnie powstrzymać. Głupio mi to przyznać, ale za każdym ciosem, kopnięciem czułem ulgę. Skoro ich zdaniem byłem chamem, to zachowałem się w pełni jak cham. W końcu złapało mnie kilku uczniów i odciągnęło od Tymkiewicza. Wyrywałem się, ale z każdą sekundą opanowywałem, aż w końcu uspokoiłem się. Cała ta akcja rozniosła się po szkole w niewyobrażalnie szybkim tempie. Wiedziałem, co mnie czeka. Zrobiłem źle, ale czy znęcanie psychiczne jest dobre? Nagle podszedł do mnie dyrektor wraz z całą elitą nauczycieli. Wszyscy przebywający na korytarzu wlepili we mnie oczy. W swoim przemówieniu dyrektor zaznaczył, że nie mam w tej szkole żadnych praw, przeciez jestem tylko stypendystą pochodzącym z chłopskiej prostej rodziny bez żadnego majątku. Zmieszał mnie z błotem i zostałem wydalony ze szkoły. Wyszedłem, nie maiłem pojęcia, co zrobię. Do domu wrócić nie mogłem, tam nie było dla mnie miejsca. Miałem mieszane uczucia. OParłem się o mur, biegnący dookoła szkoły. Zaczęło mi się robić strasznie zimno. Nie miałem kurtki, jedynie szkolny mundurek na sobie. Siedziałem tam dłuższą chwilę i rozmyślałem nad sobą. Kiedy drzwi szkoły się otwrzyły, wyszedł prefekt i zawołał mnie mówiąc, że dyrektor Kostabrodnikow chce mnie widzieć. Z wielkim zdziwieniem wstałem i poszedłem w stronę drzwi. W całym korytarzu stali uczniowie, na schodach dostrzegłem Kostabrodnikowa. Byłem blady i zmarznięty. Stałem ze spuszczoną głową. Dyrektor oświadczył, że tylko dzięki wstawiennictwu kolrgów wrócę do nauki w Klerykowie. Kamień spadł mi z serca. Od tej chwili moje zachowanie musiało być wzorowe,bez najmniejszego zarzutu. Zacisnąłem wargi, spoglądałem pod nogi i szedłem na gorę, nie utrzymując z nikim kontaktu wzrokowego.