Pewnego dni przyszliśmy do szkoły zadowoleni. Nie było zapowiedzianej kartkówki ani odpytywania z żadnego przedmiotu. Do tego były dwie lekcje wychowania fizycznego, na którym mieliśmy grać w koszykówkę na zewnętrznym boisku. Było już wystarczająco ciepło. Nic nie zapowiadało katastrofy.
Poranne lekcje szybko minęły i pobiegliśmy na upragniony WF. Zaczęliśmy grać w koszykówkę. Mecz był niesamowity, wygrywaliśmy… Nagle Wojtek potknął się o jakiś kamień i przewrócił się na rękę, która zaczęła go strasznie boleć. Kuba wziął ten kamień z boiska i postanowił go wyrzucić. Pech chciał, że wyrzucił go akurat w okno pani Wesołowskiej. Okno rozbiło się z brzękiem, a my staliśmy jak wryci. Nie wiedzieliśmy, czy Kuba zrobił to specjalnie, czy przez przypadek. Pani Wesołowska to drobna staruszka, która bardzo nie lubiła dzieci. Na swoje nieszczęście mieszkała bardzo blisko szkoły, co wiązało się z wieloma problemami. To piłka wpadła na jej podwórko, to ktoś wypuścił głupiego pudla Pimpusia na wolność, to ktoś nawrzucał puszek po napojach za bramkę, to ktoś ukradł kwiatki z ogródka. Niestety nie ma się tutaj czym chwalić, gdyż wiele z tych wydarzeń wynikało ze złośliwego zachowania starszych klas. Pani Wesołowska jednak sobie na to zasłużyła. Chodziła na skargę wielokrotnie, czasem zupełnie zmyślając. Raz powiedziała, że dziewczyny na jej podwórku palą papierosy, co było zupełnie nieprawdziwą informacją. Po spotkaniu z dyrektorem wszystkie klasy obiecały jednak nie denerwować naszej starszej sąsiadki. Od tamtego czasu unikaliśmy kłopotów. Tym razem jednak się nie udało. Szyba roztrzaskała się w drobny mak. Dosłownie za dziesięć minut widzieliśmy, jak pani Wesołowska biegnie do szkoły i kieruje się prosto do dyrektora. Nie minęło wiele czasu, jak wszyscy zostaliśmy wezwani „na dywanik”. W gabinecie była nasza sąsiadka, dyrektor i pedagog. Najgorzej miał Wojtek, któremu ręka już spuchła jak balon. Poszedł od razu do pielęgniarki, a my – ja, Kuba i Karol – zostaliśmy. Nikt nie chciał się przyznać do winy. Osobiście byłem zły, że Kuba nie powiedział, że to on zrobił. Nikt z nas też się nie wygadał. Kapusiami nie jesteśmy. Sprawa skończyła się tak, że dostaliśmy naganę, nasi rodzice zostaną wezwani do szkoły, a na najbliższej radzie pedagogicznej nasze dalsze losy zostaną rozsądzone. Ja byłem w najgorszej sytuacji, ponieważ pani Wesołowska mówiła, że to ja rozbiłem jej szybę. I zrobiłem to rzekomo specjalnie. I że ona mnie widziała, jak jeszcze się z tego śmiałem. Byłem tak wściekły na Kubę...
Po lekcjach Kuba na mnie zaczekał. Zaczął mówić, jak bardzo mi dziękuje, jakim jestem dobrym kolegą, że nie wygadałem. Że sprawa na pewno rozejdzie się po kościach, że wszystko się ułoży. Że tylko nas postraszą. Nie chciałem tego słuchać, ale Kuba nie przestawał. Mówił, że jestem jego najlepszym kolegą, jestem wręcz jego przyjacielem, że jestem super. Wychwalał mnie wręcz pod niebiosa. Mi się jednak to zupełnie nie podobało, wiedziałem, że w domu czeka mnie solidna awantura. Kuba powiedział, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ja odparłem, że ktoś taki, jak on nie powinien mieć żadnych przyjaciół, bo jest nieszczery i jest tchórzem. Poszedłem do domu, bo nie chciało mi się z nim więcej rozmawiać.
W domu oczywiście awantura na czternaście fajerek. Tata się zezłościł i powiedział, że go zawiodłem, a mama się rozpłakała. Pięknie. W szkole, następnego dnia, czekałem już tylko na wyrok. W klasie tego dnia nie było Kuby. Nagle zostałem poproszony do dyrektora. Mina dyrektora nie wróżyła niczego dobrego... Zupełnie nie wiedziałem, o co chodzi. Może o coś jeszcze zostałem oskarżony? Pan dyrektor kazał mi usiąść, rozpogodził się i powiedział, że to dobrze kryć przyjaciół, ale czasem nie warto. On przeczuwał, że to nie ja rzuciłem ten kamień. Dzisiaj rano zadzwoniła do niego mama Kuby i powiedziała, że chłopak całą noc nie spał i przyznał się do tego, że to on zbił tę szybę, przeprosił. Za to natomiast, że nie powiedziałem prawdy, dostałem tylko obniżone zachowanie jako przestrogę przed kłamstwem. A Kuba? Napisał mi sms-a, że „Słowa kunsztowne, słowa piękne bledną wobec prostego, które trafia w sedno”. Dotarło do niego, że rzeczywiście zachował się jak tchórz.
Jan Sztaudynger
Słowa kunsztowne, słowa piękne bledną
Wobec prostego, które trafia w sedno.
Pewnego dni przyszliśmy do szkoły zadowoleni. Nie było zapowiedzianej kartkówki ani odpytywania z żadnego przedmiotu. Do tego były dwie lekcje wychowania fizycznego, na którym mieliśmy grać w koszykówkę na zewnętrznym boisku. Było już wystarczająco ciepło. Nic nie zapowiadało katastrofy.
Poranne lekcje szybko minęły i pobiegliśmy na upragniony WF. Zaczęliśmy grać w koszykówkę. Mecz był niesamowity, wygrywaliśmy… Nagle Wojtek potknął się o jakiś kamień i przewrócił się na rękę, która zaczęła go strasznie boleć. Kuba wziął ten kamień z boiska i postanowił go wyrzucić. Pech chciał, że wyrzucił go akurat w okno pani Wesołowskiej. Okno rozbiło się z brzękiem, a my staliśmy jak wryci. Nie wiedzieliśmy, czy Kuba zrobił to specjalnie, czy przez przypadek. Pani Wesołowska to drobna staruszka, która bardzo nie lubiła dzieci. Na swoje nieszczęście mieszkała bardzo blisko szkoły, co wiązało się z wieloma problemami. To piłka wpadła na jej podwórko, to ktoś wypuścił głupiego pudla Pimpusia na wolność, to ktoś nawrzucał puszek po napojach za bramkę, to ktoś ukradł kwiatki z ogródka. Niestety nie ma się tutaj czym chwalić, gdyż wiele z tych wydarzeń wynikało ze złośliwego zachowania starszych klas. Pani Wesołowska jednak sobie na to zasłużyła. Chodziła na skargę wielokrotnie, czasem zupełnie zmyślając. Raz powiedziała, że dziewczyny na jej podwórku palą papierosy, co było zupełnie nieprawdziwą informacją. Po spotkaniu z dyrektorem wszystkie klasy obiecały jednak nie denerwować naszej starszej sąsiadki. Od tamtego czasu unikaliśmy kłopotów. Tym razem jednak się nie udało. Szyba roztrzaskała się w drobny mak. Dosłownie za dziesięć minut widzieliśmy, jak pani Wesołowska biegnie do szkoły i kieruje się prosto do dyrektora. Nie minęło wiele czasu, jak wszyscy zostaliśmy wezwani „na dywanik”. W gabinecie była nasza sąsiadka, dyrektor i pedagog. Najgorzej miał Wojtek, któremu ręka już spuchła jak balon. Poszedł od razu do pielęgniarki, a my – ja, Kuba i Karol – zostaliśmy. Nikt nie chciał się przyznać do winy. Osobiście byłem zły, że Kuba nie powiedział, że to on zrobił. Nikt z nas też się nie wygadał. Kapusiami nie jesteśmy. Sprawa skończyła się tak, że dostaliśmy naganę, nasi rodzice zostaną wezwani do szkoły, a na najbliższej radzie pedagogicznej nasze dalsze losy zostaną rozsądzone. Ja byłem w najgorszej sytuacji, ponieważ pani Wesołowska mówiła, że to ja rozbiłem jej szybę. I zrobiłem to rzekomo specjalnie. I że ona mnie widziała, jak jeszcze się z tego śmiałem. Byłem tak wściekły na Kubę...
Po lekcjach Kuba na mnie zaczekał. Zaczął mówić, jak bardzo mi dziękuje, jakim jestem dobrym kolegą, że nie wygadałem. Że sprawa na pewno rozejdzie się po kościach, że wszystko się ułoży. Że tylko nas postraszą. Nie chciałem tego słuchać, ale Kuba nie przestawał. Mówił, że jestem jego najlepszym kolegą, jestem wręcz jego przyjacielem, że jestem super. Wychwalał mnie wręcz pod niebiosa. Mi się jednak to zupełnie nie podobało, wiedziałem, że w domu czeka mnie solidna awantura. Kuba powiedział, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ja odparłem, że ktoś taki, jak on nie powinien mieć żadnych przyjaciół, bo jest nieszczery i jest tchórzem. Poszedłem do domu, bo nie chciało mi się z nim więcej rozmawiać.
W domu oczywiście awantura na czternaście fajerek. Tata się zezłościł i powiedział, że go zawiodłem, a mama się rozpłakała. Pięknie. W szkole, następnego dnia, czekałem już tylko na wyrok. W klasie tego dnia nie było Kuby. Nagle zostałem poproszony do dyrektora. Mina dyrektora nie wróżyła niczego dobrego... Zupełnie nie wiedziałem, o co chodzi. Może o coś jeszcze zostałem oskarżony? Pan dyrektor kazał mi usiąść, rozpogodził się i powiedział, że to dobrze kryć przyjaciół, ale czasem nie warto. On przeczuwał, że to nie ja rzuciłem ten kamień. Dzisiaj rano zadzwoniła do niego mama Kuby i powiedziała, że chłopak całą noc nie spał i przyznał się do tego, że to on zbił tę szybę, przeprosił. Za to natomiast, że nie powiedziałem prawdy, dostałem tylko obniżone zachowanie jako przestrogę przed kłamstwem. A Kuba? Napisał mi sms-a, że „Słowa kunsztowne, słowa piękne bledną wobec prostego, które trafia w sedno”. Dotarło do niego, że rzeczywiście zachował się jak tchórz.