Film opowiada na poły fikcyjną, a na poły prawdziwą historię pisarza J.M. Barrie (Johnny Depp), który przeżywa twórczą niemoc - jego ostatnia sztuka nie cieszyła się uznaniem publiczności, a producent (Dustin Hoffman) stracił zainwestowane w nią pieniądze. W poszukiwaniu inspiracji J.M. wyrusza więc do parku, gdzie spotyka czwórkę niezwykłych chłopców i ich czarującą mamę (Kate Winslet). To oni otwierają przed nim krainę wyobraźni, dzięki czemu napisze on swoją najlepszą w życiu sztukę – słynnego "Piotrusia Pana".
Historia stworzenia najpopularniejszej książki dla dzieci mogłaby wypaść na ekranie całkiem banalnie, gdyby wziął się za nią któryś ze znanych hollywoodzkich twórców, a w roli głównej nie wystąpił Johnny Depp. Na szczęście tak się nie stało.
Marc Froster wniósł do filmu świeżość i lekkość, której nikt by się nie spodziewał po niemieckim reżyserze. Być może właśnie dlatego w "Marzycielu" znalazły się sceny, które wzruszają do łez, bawią, a zarazem oczarowują swym pięknem. W filmie nie sposób też przecenić roli, jaką odegrał Johnny Depp. Ten aktor nie gra – on po prostu jest J.M. Barrie i chyba nikt inny na świecie nie byłby w stanie lepiej wcielić się w postać mężczyzny o duszy dziecka.
Niestety polski tytuł może wprowadzić widza w błąd. Nie jest to bowiem historia marzyciela, ale raczej opowieść o utraconej krainie wyobraźni, a oryginalny tytuł "Finding Neverland" należałoby raczej przetłumaczyć jako "Odnajdywanie Nibylandii". Dzieci mają bowiem jedną okropną cechę – za szybko chcą dorosnąć, a gdy tylko zamykają za sobą drzwi do krainy dzieciństwa, nie potrafią, a czasami też nie chcą do niej wrócić. Tymczasem każdy z nas nosi w sobie niezmierzone pokłady wyobraźni, z której nie korzysta, albo po prostu boi się jej użyć.
"Marzyciel" przypomina nam więc o sile wiary - by żyć w pięknym świecie, wystarczy odnaleźć w sobie utraconą krainę wyobraźni. Wystarczy uwierzyć, a wszystkie marzenia mogą się spełnić. I jak tu nie wierzyć w magię?
Film opowiada na poły fikcyjną, a na poły prawdziwą historię pisarza J.M. Barrie (Johnny Depp), który przeżywa twórczą niemoc - jego ostatnia sztuka nie cieszyła się uznaniem publiczności, a producent (Dustin Hoffman) stracił zainwestowane w nią pieniądze. W poszukiwaniu inspiracji J.M. wyrusza więc do parku, gdzie spotyka czwórkę niezwykłych chłopców i ich czarującą mamę (Kate Winslet). To oni otwierają przed nim krainę wyobraźni, dzięki czemu napisze on swoją najlepszą w życiu sztukę – słynnego "Piotrusia Pana".
Historia stworzenia najpopularniejszej książki dla dzieci mogłaby wypaść na ekranie całkiem banalnie, gdyby wziął się za nią któryś ze znanych hollywoodzkich twórców, a w roli głównej nie wystąpił Johnny Depp. Na szczęście tak się nie stało.
Marc Froster wniósł do filmu świeżość i lekkość, której nikt by się nie spodziewał po niemieckim reżyserze. Być może właśnie dlatego w "Marzycielu" znalazły się sceny, które wzruszają do łez, bawią, a zarazem oczarowują swym pięknem. W filmie nie sposób też przecenić roli, jaką odegrał Johnny Depp. Ten aktor nie gra – on po prostu jest J.M. Barrie i chyba nikt inny na świecie nie byłby w stanie lepiej wcielić się w postać mężczyzny o duszy dziecka.
Niestety polski tytuł może wprowadzić widza w błąd. Nie jest to bowiem historia marzyciela, ale raczej opowieść o utraconej krainie wyobraźni, a oryginalny tytuł "Finding Neverland" należałoby raczej przetłumaczyć jako "Odnajdywanie Nibylandii". Dzieci mają bowiem jedną okropną cechę – za szybko chcą dorosnąć, a gdy tylko zamykają za sobą drzwi do krainy dzieciństwa, nie potrafią, a czasami też nie chcą do niej wrócić. Tymczasem każdy z nas nosi w sobie niezmierzone pokłady wyobraźni, z której nie korzysta, albo po prostu boi się jej użyć.
"Marzyciel" przypomina nam więc o sile wiary - by żyć w pięknym świecie, wystarczy odnaleźć w sobie utraconą krainę wyobraźni. Wystarczy uwierzyć, a wszystkie marzenia mogą się spełnić. I jak tu nie wierzyć w magię?