Napisz wypracowanie z tematu znalazłeś się na bezludnej wyspie napisz opowiadanie o swoich przygodach
0wca
Było to lato. Lipiec albo sierpień, dokladnie nie pamiętam. Nasz statek płyną do Brazylii, zawieść towar. Niestety rozbił się. Bylismy w pobliżu jakiejś wyspy. Nigdy jeszcze nie byłam na bezludnej wyspie.
Cała przygoda zaczęła się od tego, że na ocenie zaskoczyła nas burza. Woda zaczęła nasz statek pchać do przodu, gdy nagle o cos uderzyliśmy. Były to skały. Wszystko było zalane wodą. Myślałam, że nikt już nie ocalał. Cały statek i załoga poszło na dno oceanu. Ocalałam ja i Meg. Chciałyśmy dostać się jakoś na ten nieznany ląd. Na powierzchni leżały jeszcze deski od statku. Każda z nasz wizięła złapała się deski i jakoś dopłynęłyśmy do suchego lądu. Wglądała ona jak, te bezludne wyspy. Była bardzo duża. Był las, kilkda palm i dżungla. Poszłyśmy się rozejrzeć co gdzie możemy znaleść, ale nie odwarzyłyśmy się pójśc do dżungli. Weszłyśmy do lasu poszukać czegoś na opał. Rozpaliłyśmy ognisko. Pierwsza noc była straszna. Nie mogłyśmy zasnąć i bałyśmy się dzikiej zwierzyny, choć wyspa wyglądała na nie zamieszkałą. Rano wybrałysmy się do lasu, poszukać czegos do jedzenia. Tam napotkałyśmy jakąś małą sadę. Skaładała się z sześciu szałasów. Nie miałyśmy pojęcia, kto może tam mieszkać. Tareaz byłyśmy już pewne, że nie jesteśmy same. Byłyśmy trochę przestraszone, a zarazem szczęśliwe. Pobiegłyśmy do swojej części wyspy, gdzie miałyśmy nasze szałasy i miejsce na ognisko. Rano postanowiłyśmy spardzić kto tam mieszka. Bardzo się bałyśmy. Gdy tam doszłyśmy, nikogo nie było. Postanowiłyśmy sprawdzić kto tam jest. Weszłyśmy do jednego z szałasów. Niestety był tam ktoś. Zaczęłyśmy uciekać, a za nami biegło stado jakiś obcych ludzi. Bałyśmy się. Niestety okrążyli nas. Nie mogłyśmy już ucikać. Podszedł do nas, chyba najstarszy z nich wszystkich. Związali nas i zaprowadzili w jakieś dziwne mejsce. Gdy już wszyscy poszli spać my probowałyśmy się z tamtąt uwlonić. Nie wyszło nam to dobrze. Rano usłyszałyśmy, że mamy być pożarte na jutrzejszej wielkiej ich uczcie. Bałyśmy się jak nigdy. Meg wymyśliła, że mogłybyśmy pocierać ten sznur o tę belkę, do której byłyśmy przywiązane, wtedy sznur mógłby się urwać. Oczywiście zrobiłyśmy tak, chciałyśmy się z tamtąt jak najszybciej wydostać. Każdy pomysł był dobry. Udało się nam. Uciekłyśmy szybko z tamtego miejsca do dżungli. Chciałyśmy zdobyć coś do jedzenia. Rósł tam krzew, który dawał czerwone owoce. Były one bardzo smaczne. Zaczęłyśmy szukać jakiegos schoronienia, ponieważ nie byłyśmy bezpieczne. Każdy szelest liści nas bardzo wystraszał. Noc spędziłyśmy w dżungli, pomiędzy dwiema skałami. Tam wybudowałyśmy naszą nową osadę. Tym razem zabezpieczyłyśmy się przed napadem nieprzyjaciół. Był to już czwarty dzień na wyspie. Już nie miałyśmy jedzenia, a ludożercy znaleźli naszą nową osadę. Miałyśmy z tamtąt uciekać. Tylko gdzie? Meg i ja byłyśmy już strasznie zmęczone tą ucieczką. Położyłyśmy się pod jakimś bardzo wysokim drzewem. Spędziłyśmy tam noc. Na szczęście oni zgubili nasz ślad. Strach był jeszcze silniejszy, ponieważ oni cały czas nas nachodzili. Postanowiłyśmy uciekac z wyspy. Szukalyśmy w lesie i dżungli drzewa, które nadałoby się na budowę łodzi. Gdy szłyśmy tak przez dżunglę, doszłyśmy do mijsca gdzie jeszcze nie byłyśmy. Było bardzo dziwne. Wyglądało na opuszczoną siedzibę jakiegoś rozbitka. Przespałyśmy tam noc, lecz nad ranem obudził nas wielki chałas. Był to strzał. Szybko pobiegłyśmy do lasu i tam leżał ranny jakiś mężczyzna. Przeniosłyśmy go do naszego miejsca, gdzie spędziłyśmy noc i położyłyśmy go na ziemi. Ranę obwiązałyśmy liściem. Tom, bo tak miał na imię, powiedział nam, że zranili go ludożercy. Mieszkał on na wyspie dwa lata. Ta właśnie opuszczona osada była jego. Rano płynął rano jakiś statek. Meg rozpaliła szybko ognisko, a ja z Tomem machaliśmy rękami na znak pomocy. Statek płynął w naszą stronę. Ucieszylismy się z tego bardzo. Gdy dopłynął na wyspę, zabrał nas na pokład i dopłynelismy szczęśliwie do domu.
Ta wyprawa była pełna przygód i niebezpieczna, ale i tak miło ją wspominam. Nauczyła mnie, że bez wszystkich wygód też da się żyć.
1 votes Thanks 1
Combo
Kiedy się ocknąłem nic nie wiedziałem. Gdzie jestem, jak się tu znalazłem i co tu robie. Wiedziałem tylko że jestem cały w piachu, niedaleko mnie jest plaża a ja muszę poszukać jakiejś pomocy. Wstałem, otrzepałem się i wyruszyłem. Po godzinie mojego bezskutecznego szukania postanowiłem odpocząć. Usiadłem opierając się o pień drzewa. Zaczęło mnie to dziwić że nie mogłem znaleźć ani jednego człowieka, budynku żeby zwrócić się o pomoc. -Przecież mam telefon!- pomyślałem. Od razu wyciągłem go z kieszeni, już chciałem dzwonić ale nie było zasięgu. Myślałem że to koniec. Ugrzęzłem na jakiejś wyspie i nie umiem się stąd wydostać. -Na pewno jest jakieś wyjście - pomyślałem. Wstałem i poszedłem szukać dalej. W oddali widniała jakaś chata. Im bliżej byłem domku tym bardziej byłem zadowolony, że w końcu się stąd wydostane. Niestety chata jak się wydawała być "na wyciągnięcie ręki" była strasznie daleko. Moja podróż trwała ponad godzinę. Byłem bardzo zmęczony. Postanowiłem wejść do środka i odpocząć, lecz byłem trochę przestraszony. Otworzyłem po cichu drzwi, lecz na moje nieszczęście zgrzypiały jakby na złość. Wszedłem do środka. Było ciemno i ponuro. Pomyślałem że nie mam nic do stracenia. Na szczęście zobaczyłem włącznik światła, więc włączyłem. Nawet mnie to nie zdziwiło. Światło nie działało. Musiałem rozglądnąć się w izbie po ciemku. Nagle usłyszałem jakieś kroki. Przestraszyłem się. Słyszałem, że zbliżają się do mnie z każdą sekundą. Czułem jak serce mi wali. Przylgnąłem do ściany i czekałem. Zatrzymał się, lecz wiem że był ode mnie na wyciągnięcie ręki. Zapaliło się światło i zobaczyłem coś czego nie da się opisać. Rzucił się na mnie, ręce mi położył na szyi i zaczął dusić... Zerwałem się, popatrzyłem na zegarek, była 4 nad ranem. Uff na szczęście to był tylko sen.
Cała przygoda zaczęła się od tego, że na ocenie zaskoczyła nas burza. Woda zaczęła nasz statek pchać do przodu, gdy nagle o cos uderzyliśmy. Były to skały. Wszystko było zalane wodą. Myślałam, że nikt już nie ocalał. Cały statek i załoga poszło na dno oceanu. Ocalałam ja i Meg. Chciałyśmy dostać się jakoś na ten nieznany ląd. Na powierzchni leżały jeszcze deski od statku. Każda z nasz wizięła złapała się deski i jakoś dopłynęłyśmy do suchego lądu. Wglądała ona jak, te bezludne wyspy. Była bardzo duża. Był las, kilkda palm i dżungla. Poszłyśmy się rozejrzeć co gdzie możemy znaleść, ale nie odwarzyłyśmy się pójśc do dżungli. Weszłyśmy do lasu poszukać czegoś na opał. Rozpaliłyśmy ognisko. Pierwsza noc była straszna. Nie mogłyśmy zasnąć i bałyśmy się dzikiej zwierzyny, choć wyspa wyglądała na nie zamieszkałą. Rano wybrałysmy się do lasu, poszukać czegos do jedzenia. Tam napotkałyśmy jakąś małą sadę. Skaładała się z sześciu szałasów. Nie miałyśmy pojęcia, kto może tam mieszkać. Tareaz byłyśmy już pewne, że nie jesteśmy same. Byłyśmy trochę przestraszone, a zarazem szczęśliwe. Pobiegłyśmy do swojej części wyspy, gdzie miałyśmy nasze szałasy i miejsce na ognisko. Rano postanowiłyśmy spardzić kto tam mieszka. Bardzo się bałyśmy. Gdy tam doszłyśmy, nikogo nie było. Postanowiłyśmy sprawdzić kto tam jest. Weszłyśmy do jednego z szałasów. Niestety był tam ktoś. Zaczęłyśmy uciekać, a za nami biegło stado jakiś obcych ludzi. Bałyśmy się. Niestety okrążyli nas. Nie mogłyśmy już ucikać. Podszedł do nas, chyba najstarszy z nich wszystkich. Związali nas i zaprowadzili w jakieś dziwne mejsce. Gdy już wszyscy poszli spać my probowałyśmy się z tamtąt uwlonić. Nie wyszło nam to dobrze. Rano usłyszałyśmy, że mamy być pożarte na jutrzejszej wielkiej ich uczcie. Bałyśmy się jak nigdy. Meg wymyśliła, że mogłybyśmy pocierać ten sznur o tę belkę, do której byłyśmy przywiązane, wtedy sznur mógłby się urwać. Oczywiście zrobiłyśmy tak, chciałyśmy się z tamtąt jak najszybciej wydostać. Każdy pomysł był dobry. Udało się nam. Uciekłyśmy szybko z tamtego miejsca do dżungli. Chciałyśmy zdobyć coś do jedzenia. Rósł tam krzew, który dawał czerwone owoce. Były one bardzo smaczne. Zaczęłyśmy szukać jakiegos schoronienia, ponieważ nie byłyśmy bezpieczne. Każdy szelest liści nas bardzo wystraszał. Noc spędziłyśmy w dżungli, pomiędzy dwiema skałami. Tam wybudowałyśmy naszą nową osadę. Tym razem zabezpieczyłyśmy się przed napadem nieprzyjaciół. Był to już czwarty dzień na wyspie. Już nie miałyśmy jedzenia, a ludożercy znaleźli naszą nową osadę. Miałyśmy z tamtąt uciekać. Tylko gdzie? Meg i ja byłyśmy już strasznie zmęczone tą ucieczką. Położyłyśmy się pod jakimś bardzo wysokim drzewem. Spędziłyśmy tam noc. Na szczęście oni zgubili nasz ślad. Strach był jeszcze silniejszy, ponieważ oni cały czas nas nachodzili. Postanowiłyśmy uciekac z wyspy. Szukalyśmy w lesie i dżungli drzewa, które nadałoby się na budowę łodzi. Gdy szłyśmy tak przez dżunglę, doszłyśmy do mijsca gdzie jeszcze nie byłyśmy. Było bardzo dziwne. Wyglądało na opuszczoną siedzibę jakiegoś rozbitka. Przespałyśmy tam noc, lecz nad ranem obudził nas wielki chałas. Był to strzał. Szybko pobiegłyśmy do lasu i tam leżał ranny jakiś mężczyzna. Przeniosłyśmy go do naszego miejsca, gdzie spędziłyśmy noc i położyłyśmy go na ziemi. Ranę obwiązałyśmy liściem. Tom, bo tak miał na imię, powiedział nam, że zranili go ludożercy. Mieszkał on na wyspie dwa lata. Ta właśnie opuszczona osada była jego. Rano płynął rano jakiś statek. Meg rozpaliła szybko ognisko, a ja z Tomem machaliśmy rękami na znak pomocy. Statek płynął w naszą stronę. Ucieszylismy się z tego bardzo. Gdy dopłynął na wyspę, zabrał nas na pokład i dopłynelismy szczęśliwie do domu.
Ta wyprawa była pełna przygód i niebezpieczna, ale i tak miło ją wspominam. Nauczyła mnie, że bez wszystkich wygód też da się żyć.
-Przecież mam telefon!- pomyślałem. Od razu wyciągłem go z kieszeni, już chciałem dzwonić ale nie było zasięgu. Myślałem że to koniec. Ugrzęzłem na jakiejś wyspie i nie umiem się stąd wydostać.
-Na pewno jest jakieś wyjście - pomyślałem. Wstałem i poszedłem szukać dalej. W oddali widniała jakaś chata. Im bliżej byłem domku tym bardziej byłem zadowolony, że w końcu się stąd wydostane. Niestety chata jak się wydawała być "na wyciągnięcie ręki" była strasznie daleko. Moja podróż trwała ponad godzinę. Byłem bardzo zmęczony. Postanowiłem wejść do środka i odpocząć, lecz byłem trochę przestraszony. Otworzyłem po cichu drzwi, lecz na moje nieszczęście zgrzypiały jakby na złość. Wszedłem do środka. Było ciemno i ponuro. Pomyślałem że nie mam nic do stracenia. Na szczęście zobaczyłem włącznik światła, więc włączyłem. Nawet mnie to nie zdziwiło. Światło nie działało. Musiałem rozglądnąć się w izbie po ciemku. Nagle usłyszałem jakieś kroki. Przestraszyłem się. Słyszałem, że zbliżają się do mnie z każdą sekundą. Czułem jak serce mi wali. Przylgnąłem do ściany i czekałem. Zatrzymał się, lecz wiem że był ode mnie na wyciągnięcie ręki. Zapaliło się światło i zobaczyłem coś czego nie da się opisać. Rzucił się na mnie, ręce mi położył na szyi i zaczął dusić...
Zerwałem się, popatrzyłem na zegarek, była 4 nad ranem. Uff na szczęście to był tylko sen.