Ten rejs, o którym chce napisać odbył się parę lat temu - mieliśmy popłynąć na Bornholm... ale zacznijmy od samego początku.
Pociąg z Wrocławia nad morze jak zwykle był zatłoczony. Wcisnęliśmy się jakoś i zaczęliśmy naszą przygodę. II oficer był już na miejscu - szykował zapasy na 10dni morskiej podróży. Wysiedliśmy w Gdyni i udaliśmy się od razu do portu. Zamierzaliśmy jeszcze tego samego dnia dotrzeć na Hel i stamtąd na podbój Bałtyku. Stało się jednak inaczej... A wszystko to z powodu silnika - najnormalniej w świecie nie działał - okazało się ze brakuje jakieś części czy uszczelki. Przymusowy pobyt w porcie pozwolił nam udać się do Gdańska, gdzie w tym czasie odbywała się Parada Żaglowców - wróciliśmy cali mokrzy ale za to zwiedziliśmy piękny i ogromny meksykański okręt Marynarki Wojennej. Po powrocie pracownicy CWM zafundowali na saunę - po przeżyciach pierwszego dnia usnęliśmy wszyscy - po raz w naszych kojach. Nastepnego dnia rano silnik nareszcie zaskoczył i mogliśmy wypłynąć. Szybka odpraw na Helu i nasz Opal obrał kurs na Bornholm... Trzeba teraz wspomnieć o ... kiełbasie, II oficer zakupił kilka kilogramów kiełbasy zwyczajnej polskiej. Po zapakowaniu wszystkich maneli na pokład okazało się ze nie ma co zrobić z kiełbasa - została więc umieszczona na hakach w kambuzie... niedługo tam przebywała - na morzu na kiełbasę nikt ochoty nie miał, przy czym wydzielała ona woń pogłębiającą tylko objawy choroby morskiej - której ulegli wszyscy oficerowie i cześć załogi. Komisyjnie postanowiono pozbyć się ładunku - kiełbasa spoczęła na dnie Morza Bałtyckiego... Z jednodniowym opóźnieniem i wiatrem dokładnie od Bornholmu nasz kapitan uznał, że w ciagu tych kilku dni nie uda nam się wyhalsować do celu - zmieniliśmy kurs - skoro nie możemy popłynąć na jedną wyspę to zobaczmy te drugą... i tak to obraliśmy kurs na Gottlandię... Kilka słów o jachcie i spaniu. Dwie koje były na dziobie, 5 w mesie i dwie Hundki. w sumie 9 miejsc do spania... na początku. Otóż jacht był po częściowym remoncie - lewa burta była uszczelniona a prawa nie bardzo... Najpierw padła jedna koja w mesie było tak mokro że nie dało się spać. I tak kolejno - z wyjątkiem Hundki padły wszystkie koje z prawej burty - zostało 6 spań i 9 członków załogi. Podczas płynięcia nie było wielkiego problemu - kończyło się wachtę i padała na najbliższą wolna koję. Także na 3 zdatnych kojach w mesie przewijało się 6 osób na zmianę. Rejs był cudowny - wiało idealnie, to właśnie wtedy pierwszy raz zobaczyłam wschód słońca na pełnym morzu. I kiedy już byliśmy u wybrzeży Gottlandii, a od celu dzieliło nas kilka godzin podróży - zepsuł się silnik. Wypływaliśmy z portu i trach, nie działa. Wracamy do Gdyni powiedział nasz kapitan... nie mogliśmy w to uwierzyć - przecież byliśmy tak blisko celu...Załoga przycichła, zamiast wesołego śpiewania i radości ogarnął wszystkich smutek. Ale od czego ma się kapitana i to w dodatku inż. Fizyki - za pomocą gumki z apteczki silnik został naprawiony i zmieniliśmy po raz kolejny kurs - już nie na Gdynie tylko na Visby... Udało się zobaczyliśmy to piękne szwedzkie miasteczko. I szczęśliwi mogliśmy udać się z powrotem. To był piękny rejs. Taki, którego się nie zapomina. Nic nie jest wstanie oddać wszystkiego co tam przeżyłam. Mogłabym opowiadać i opowiadać, ale kto nigdy nie był na morzu nie zrozumie tej tęsknoty, którą przeżywa każdy żeglarz. Gdy jest na ladzie - pragnie wypłynąć, a gdy płynie - tęskni za lądem... I z tej tęsknoty powstała piosenka żeglarska, która towarzyszyła, towarzyszy i będzie towarzyszyć żeglarzom tak długo jak białe żagle będą na morzu... Niech Neptun zawsze nad wami czuwa!
Ten rejs, o którym chce napisać odbył się parę lat temu - mieliśmy popłynąć na Bornholm... ale zacznijmy od samego początku.
Pociąg z Wrocławia nad morze jak zwykle był zatłoczony. Wcisnęliśmy się jakoś i zaczęliśmy naszą przygodę. II oficer był już na miejscu - szykował zapasy na 10dni morskiej podróży. Wysiedliśmy w Gdyni i udaliśmy się od razu do portu. Zamierzaliśmy jeszcze tego samego dnia dotrzeć na Hel i stamtąd na podbój Bałtyku. Stało się jednak inaczej...
A wszystko to z powodu silnika - najnormalniej w świecie nie działał - okazało się ze brakuje jakieś części czy uszczelki. Przymusowy pobyt w porcie pozwolił nam udać się do Gdańska, gdzie w tym czasie odbywała się Parada Żaglowców - wróciliśmy cali mokrzy ale za to zwiedziliśmy piękny i ogromny meksykański okręt Marynarki Wojennej. Po powrocie pracownicy CWM zafundowali na saunę - po przeżyciach pierwszego dnia usnęliśmy wszyscy - po raz w naszych kojach. Nastepnego dnia rano silnik nareszcie zaskoczył i mogliśmy wypłynąć. Szybka odpraw na Helu i nasz Opal obrał kurs na Bornholm...
Trzeba teraz wspomnieć o ... kiełbasie, II oficer zakupił kilka kilogramów kiełbasy zwyczajnej polskiej. Po zapakowaniu wszystkich maneli na pokład okazało się ze nie ma co zrobić z kiełbasa - została więc umieszczona na hakach w kambuzie... niedługo tam przebywała - na morzu na kiełbasę nikt ochoty nie miał, przy czym wydzielała ona woń pogłębiającą tylko objawy choroby morskiej - której ulegli wszyscy oficerowie i cześć załogi. Komisyjnie postanowiono pozbyć się ładunku - kiełbasa spoczęła na dnie Morza Bałtyckiego...
Z jednodniowym opóźnieniem i wiatrem dokładnie od Bornholmu nasz kapitan uznał, że w ciagu tych kilku dni nie uda nam się wyhalsować do celu - zmieniliśmy kurs - skoro nie możemy popłynąć na jedną wyspę to zobaczmy te drugą... i tak to obraliśmy kurs na Gottlandię...
Kilka słów o jachcie i spaniu. Dwie koje były na dziobie, 5 w mesie i dwie Hundki. w sumie 9 miejsc do spania... na początku. Otóż jacht był po częściowym remoncie - lewa burta była uszczelniona a prawa nie bardzo... Najpierw padła jedna koja w mesie było tak mokro że nie dało się spać. I tak kolejno - z wyjątkiem Hundki padły wszystkie koje z prawej burty - zostało 6 spań i 9 członków załogi. Podczas płynięcia nie było wielkiego problemu - kończyło się wachtę i padała na najbliższą wolna koję. Także na 3 zdatnych kojach w mesie przewijało się 6 osób na zmianę.
Rejs był cudowny - wiało idealnie, to właśnie wtedy pierwszy raz zobaczyłam wschód słońca na pełnym morzu. I kiedy już byliśmy u wybrzeży Gottlandii, a od celu dzieliło nas kilka godzin podróży - zepsuł się silnik. Wypływaliśmy z portu i trach, nie działa. Wracamy do Gdyni powiedział nasz kapitan... nie mogliśmy w to uwierzyć - przecież byliśmy tak blisko celu...Załoga przycichła, zamiast wesołego śpiewania i radości ogarnął wszystkich smutek. Ale od czego ma się kapitana i to w dodatku inż. Fizyki - za pomocą gumki z apteczki silnik został naprawiony i zmieniliśmy po raz kolejny kurs - już nie na Gdynie tylko na Visby...
Udało się zobaczyliśmy to piękne szwedzkie miasteczko. I szczęśliwi mogliśmy udać się z powrotem.
To był piękny rejs. Taki, którego się nie zapomina. Nic nie jest wstanie oddać wszystkiego co tam przeżyłam. Mogłabym opowiadać i opowiadać, ale kto nigdy nie był na morzu nie zrozumie tej tęsknoty, którą przeżywa każdy żeglarz. Gdy jest na ladzie - pragnie wypłynąć, a gdy płynie - tęskni za lądem... I z tej tęsknoty powstała piosenka żeglarska, która towarzyszyła, towarzyszy i będzie towarzyszyć żeglarzom tak długo jak białe żagle będą na morzu...
Niech Neptun zawsze nad wami czuwa!