Podstawową komórką życia społecznego w starożytnym Rzymie była rodzina. Różniła się ona jednak bardzo od dzisiejszej rodziny. Rzymska familia to ojciec rodziny, ślubna żona, dwoje lub troje dzieci, niewolnicy domowi, wyzwoleńcy oraz przyjaciele i klienci. Pojęcie rodziny było więc wówczas bardzo szerokie i pojemne.
Ojciec rodziny był małżonkiem, właścicielem majątku i niewolników, patronem klientów i wyzwoleńców. Sprawował też jurysdykcję nad swoimi córkami i synami. W Rzymie rodzina oznaczała małżeństwo. Kto zatem rządził w tym małżeństwie, w domu? W zasadzie ojciec rodziny. On wydawał polecenia niewolnikom i przydzielał im zadania. Niektórzy mężczyźni powierzali też małżonce zarządzanie domem, a nawet skarbcem rodzinnym. Na co dzień dom był pełen ludzi. Nigdy nie było się w nim samotnym. Wszędzie byli niewolnicy gotowi w każdej chwili spełnić każde życzenie pana lub pani domu. Ich wszechobecność oznaczała inwigilację. Niektórzy z nich spali w sypialniach ze swoimi panami (najczęściej jednak pod drzwiami tychże sypialni).
Wychodzącej z domu zamężnej kobiecie towarzyszył orszak służebnych, dam do towarzystwa i „opiekunów” pilnujących moralności. Było to coś na kształt ruchomego więzienia. Matka rodziny przebywała więc w „złotej klatce”, ale takie były realia (poświęcenie się rodzinie i mężowi było dla dziewczyny chlubą i powodem do dumy). To ojciec „wypożyczał” swoją córkę mężowi, a ta, kiedy była niezadowolona z małżeństwa mogła zawsze wrócić do ojca. Atrybutem jej niezależności był też majątek, który posiadała i który nie przechodził na męża. Miała posag i mogła tak jak mężczyzna sporządzać testament. Wiele kobiet z powodzeniem zarządzało też majątkiem pod nieobecność męża. Zdarzało się, że po śmierci mężczyzny, jego małżonka zostawała wdową. Była wówczas właścicielką domu i majątku, osobą zamożną, o którą starało się wielu konkurentów (chodziło głównie o jej majątek). Wdowa mogła ponownie wyjść za mąż lub żyć z kochankiem (czasami nie robiono z tego wcale tajemnicy).
Zdarzało się też, że to ojciec rodziny zostawał wdowcem. Mógł wówczas ponownie się ożenić, mógł też współżyć seksualnie ze swoimi służącymi lub wziąć sobie konkubinę. Słowo „konkubina” miało dwa znaczenia: pierwotnie oznaczało kochankę (znaczenie pejoratywne), później słowo to przybrało znaczenie pozytywne i oznaczało wolną kobietę żyjącą w monogamicznym związku z mężczyzną (bez ślubu). Mężczyzna nie mógł mieć dwóch konkubin lub mieć konkubiny będąc żonatym. Konkubinat nie spełniał więc roli małżeństwa i nie pociągał za sobą konsekwencji prawnych. Dziecko zrodzone z takiego związku było wolne (bękart), ale nosiło nazwisko matki i po niej dziedziczyło majątek, a nie po ojcu. W niektórych bogatych rodzinach rzymskich funkcjonowało jeszcze coś takiego, jak „ulubieniec” rodziny. Był to mały chłopiec lub dziewczynka trzymani w domu, wychowywani i rozpieszczani, czasami nawet kształceni. Często, dziecko takie było niewolnikiem lub dzieckiem znalezionym, przygarniętym. „Ulubieńcem” bawiono się jak zabawką, ale można też było go faworyzować. Nie można natomiast było go adoptować, podobnie jak pan domu nie mógł uznać za swoje, dzieci zrodzonych z jego związków z niewolnicami. „Kariera ulubieńca” kończyła się, gdy wkraczał w wiek dorosły.
W kręgu familii rzymskiej byli też wyzwoleńcy i klienci. Wyzwoleńcy nie mieszkali w domu swojego dawnego pana, ale co dzień przychodzili złożyć mu uszanowanie. Często byli to ludzie dość zamożni (wielu z nich trudniło się handlem i rzemiosłem). Ich status społeczny był niższy niż ludzi wolnych, ale status majątkowy często bywał wyższy od ludzi wolnych, ale najczęściej biednych (było to m.in. powodem niechęci wolnej biedoty do zamożniejszych wyzwoleńców). Najczęściej ludzie ci żyli w konkubinatach, rzadziej w małżeństwach. Status wyzwoleńca istniał tylko w pierwszym pokoleniu, a syn wyzwoleńca był już pełnoprawnym obywatelem. Częste były przypadki, że ludzie wpływowi i zamożni (np. senatorowie) byli wnukami wyzwoleńców. Przez całe swoje życie, wyzwoleńcy podtrzymywali jednak więź ze swym dawnym panem, „patronem”. Byli mu to winni za jego dobrodziejstwo, za to że ich wyzwolił. Podobną rolę spełniała „klientela”. Byli to ludzie wolni, którzy schlebiali ojcu rodziny i uważali się za jego klientów. Codziennie przychodzili odwiedzić i pozdrowić swojego „patrona”. Liczyli na jego pomoc, protekcję, znajomość (wcale nie musieli należeć do biedoty!). Wśród nich często zdarzali się poeci, pisarze, artyści, filozofowie, którzy żyli „na garnuszku” swojego patrona. Przyjmowano klientów w przedpokoju domu, według ściśle określonej kolejności, a każdy z nich otrzymywał symboliczny napiwek. W ten sposób podkreślany był status i moralny autorytet pana domu, ojca rodziny.
Podstawową komórką życia społecznego w starożytnym Rzymie była rodzina. Różniła się ona jednak bardzo od dzisiejszej rodziny. Rzymska familia to ojciec rodziny, ślubna żona, dwoje lub troje dzieci, niewolnicy domowi, wyzwoleńcy oraz przyjaciele i klienci. Pojęcie rodziny było więc wówczas bardzo szerokie i pojemne.
Ojciec rodziny był małżonkiem, właścicielem majątku i niewolników, patronem klientów i wyzwoleńców. Sprawował też jurysdykcję nad swoimi córkami i synami. W Rzymie rodzina oznaczała małżeństwo. Kto zatem rządził w tym małżeństwie, w domu? W zasadzie ojciec rodziny. On wydawał polecenia niewolnikom i przydzielał im zadania. Niektórzy mężczyźni powierzali też małżonce zarządzanie domem, a nawet skarbcem rodzinnym. Na co dzień dom był pełen ludzi. Nigdy nie było się w nim samotnym. Wszędzie byli niewolnicy gotowi w każdej chwili spełnić każde życzenie pana lub pani domu. Ich wszechobecność oznaczała inwigilację. Niektórzy z nich spali w sypialniach ze swoimi panami (najczęściej jednak pod drzwiami tychże sypialni).
Wychodzącej z domu zamężnej kobiecie towarzyszył orszak służebnych, dam do towarzystwa i „opiekunów” pilnujących moralności. Było to coś na kształt ruchomego więzienia. Matka rodziny przebywała więc w „złotej klatce”, ale takie były realia (poświęcenie się rodzinie i mężowi było dla dziewczyny chlubą i powodem do dumy). To ojciec „wypożyczał” swoją córkę mężowi, a ta, kiedy była niezadowolona z małżeństwa mogła zawsze wrócić do ojca. Atrybutem jej niezależności był też majątek, który posiadała i który nie przechodził na męża. Miała posag i mogła tak jak mężczyzna sporządzać testament. Wiele kobiet z powodzeniem zarządzało też majątkiem pod nieobecność męża. Zdarzało się, że po śmierci mężczyzny, jego małżonka zostawała wdową. Była wówczas właścicielką domu i majątku, osobą zamożną, o którą starało się wielu konkurentów (chodziło głównie o jej majątek). Wdowa mogła ponownie wyjść za mąż lub żyć z kochankiem (czasami nie robiono z tego wcale tajemnicy).
Zdarzało się też, że to ojciec rodziny zostawał wdowcem. Mógł wówczas ponownie się ożenić, mógł też współżyć seksualnie ze swoimi służącymi lub wziąć sobie konkubinę. Słowo „konkubina” miało dwa znaczenia: pierwotnie oznaczało kochankę (znaczenie pejoratywne), później słowo to przybrało znaczenie pozytywne i oznaczało wolną kobietę żyjącą w monogamicznym związku z mężczyzną (bez ślubu). Mężczyzna nie mógł mieć dwóch konkubin lub mieć konkubiny będąc żonatym. Konkubinat nie spełniał więc roli małżeństwa i nie pociągał za sobą konsekwencji prawnych. Dziecko zrodzone z takiego związku było wolne (bękart), ale nosiło nazwisko matki i po niej dziedziczyło majątek, a nie po ojcu. W niektórych bogatych rodzinach rzymskich funkcjonowało jeszcze coś takiego, jak „ulubieniec” rodziny. Był to mały chłopiec lub dziewczynka trzymani w domu, wychowywani i rozpieszczani, czasami nawet kształceni. Często, dziecko takie było niewolnikiem lub dzieckiem znalezionym, przygarniętym. „Ulubieńcem” bawiono się jak zabawką, ale można też było go faworyzować. Nie można natomiast było go adoptować, podobnie jak pan domu nie mógł uznać za swoje, dzieci zrodzonych z jego związków z niewolnicami. „Kariera ulubieńca” kończyła się, gdy wkraczał w wiek dorosły.
W kręgu familii rzymskiej byli też wyzwoleńcy i klienci. Wyzwoleńcy nie mieszkali w domu swojego dawnego pana, ale co dzień przychodzili złożyć mu uszanowanie. Często byli to ludzie dość zamożni (wielu z nich trudniło się handlem i rzemiosłem). Ich status społeczny był niższy niż ludzi wolnych, ale status majątkowy często bywał wyższy od ludzi wolnych, ale najczęściej biednych (było to m.in. powodem niechęci wolnej biedoty do zamożniejszych wyzwoleńców). Najczęściej ludzie ci żyli w konkubinatach, rzadziej w małżeństwach. Status wyzwoleńca istniał tylko w pierwszym pokoleniu, a syn wyzwoleńca był już pełnoprawnym obywatelem. Częste były przypadki, że ludzie wpływowi i zamożni (np. senatorowie) byli wnukami wyzwoleńców. Przez całe swoje życie, wyzwoleńcy podtrzymywali jednak więź ze swym dawnym panem, „patronem”. Byli mu to winni za jego dobrodziejstwo, za to że ich wyzwolił. Podobną rolę spełniała „klientela”. Byli to ludzie wolni, którzy schlebiali ojcu rodziny i uważali się za jego klientów. Codziennie przychodzili odwiedzić i pozdrowić swojego „patrona”. Liczyli na jego pomoc, protekcję, znajomość (wcale nie musieli należeć do biedoty!). Wśród nich często zdarzali się poeci, pisarze, artyści, filozofowie, którzy żyli „na garnuszku” swojego patrona. Przyjmowano klientów w przedpokoju domu, według ściśle określonej kolejności, a każdy z nich otrzymywał symboliczny napiwek. W ten sposób podkreślany był status i moralny autorytet pana domu, ojca rodziny.