Napisz własną wizję końca świata (nieśmieszne. Może być pamiętnik, relacja). Mniej więcej strona A4.
Sikoorkaa
Kiedy wstałam, w moim pokoju było dziwnie ciemno. Grube zasłony nigdy nie powodowały tak głębokiej ciemności o wiosennym poranku, przyzwyczaiłam się już do tego półmroku, ale ta ciemność była zupełnie inna. Dla pewności sprawdziłam godzinę na zegarku, stojącym na szafce nocnej, myśląc, że zegar w telefonie oszalał i budzik obudził mnie w środku nocy, ale tak nie było. Odsłoniłam zasłony. Na początku jedną, tylko troszeczkę, sprawdzając, czy może w głowie mi się nie poprzestawiało i może oślepi mnie blask słońca- ale tak nie było. Stałam przed oknem, nie wiedząc co myśleć o tym, co za nim zobaczyłam. Ze zdumieniem patrzyłam na niebo zakryte ciemnymi, ogromnymi ptakami. Nie przysłaniały go zupełnie- od czasu do czasu obserwowałam promienie słoneczne prześwitujące przez ich szybujące skrzydła, ale te niewielkie przerwy szybko zasłaniały kolejne stworzenia, wzlatujące w górę z ziemi. Byłam przerażona. Odwróciłam się szybko i pobiegłam do pokoju rodziców, żeby ich obudzić. Bałam się, czułam, że przy nich bezpieczna. Rodziców jednak nie było w sypialni. Zaczęłam latać jak szalona po domu, kiedy spostrzegłam, że drzwi wejściowe są otwarte. Czym prędzej zamknęłam je i usiadłam na łóżku. "Co robić? CO ROBIĆ?!" myślałam, siedząc na kanapie. Telewizor ani internet nie działały, tak samo jak telefon. Bezradna, postanowiłam ubrać się i wyjść na dwór, żeby znaleźć kogoś. Długo szłam ulicami, nie spotykając nikogo. Ptaki też przestały się pojawiać i jedynie oddzielały mnie od blasku słońca. Doszedłszy do centrum, usłyszałam płacz, dochodzący zza ratusza. Dźwięki w pustym mieście rozchodziły się zabójczo dobrze. Na ławeczce obok wejścia siedziało dziecko- i płakało. Uradowana tym spotkaniem, podbiegłam do niego, krzycząc: -Żyjesz! Ktoś żyje! Dziecko jednak nie cieszyło się na mój widok. Podniosło na mnie zapłakane oczy, pełne złości. -Czemu nie jesteś ptakiem?! Tatuś obiecał mi ptaki! Nie jesteś ptakiem! - jego słowa zaczęły się wydłużać, dziecko zaczęło rosnąć i wkrótce nade mną stała ogromna czarna postać. - Wy wszyscy! Czemu nie boicie się samotności?! Przecież KAŻDY CZŁOWIEK boi się samotności! KAŻDY!- postać nadal krzyczała na mnie. Byłam tak wstrząśnięta, że nie odezwałam się ani słowem. -Ja... Nie wiem... Ja... Przepraszam... - zdołałam w końcu podnieść wzrok na postać. - Nie wszyscy są przecież tacy sami... Postać rozmyła się w powietrzu. Zostałam sama. Ptaki zlały się w jednolitą masę mieniących się, czarnych piór. Już nie były takie straszne. Zaczęłam myśleć logicznie. Znalazłam samochód i napełniłam bak benzyną. -I tak już nikt tego nie potrzebuje- westchnęłam i postanowiłam znaleźć innych, którzy przetrwali, by spróbować uratować ludzkość.
Pod koniec się spostrzegłam, że powinnam pisać w rodzaju męskim...
Odsłoniłam zasłony. Na początku jedną, tylko troszeczkę, sprawdzając, czy może w głowie mi się nie poprzestawiało i może oślepi mnie blask słońca- ale tak nie było. Stałam przed oknem, nie wiedząc co myśleć o tym, co za nim zobaczyłam. Ze zdumieniem patrzyłam na niebo zakryte ciemnymi, ogromnymi ptakami. Nie przysłaniały go zupełnie- od czasu do czasu obserwowałam promienie słoneczne prześwitujące przez ich szybujące skrzydła, ale te niewielkie przerwy szybko zasłaniały kolejne stworzenia, wzlatujące w górę z ziemi.
Byłam przerażona. Odwróciłam się szybko i pobiegłam do pokoju rodziców, żeby ich obudzić. Bałam się, czułam, że przy nich bezpieczna. Rodziców jednak nie było w sypialni. Zaczęłam latać jak szalona po domu, kiedy spostrzegłam, że drzwi wejściowe są otwarte. Czym prędzej zamknęłam je i usiadłam na łóżku. "Co robić? CO ROBIĆ?!" myślałam, siedząc na kanapie. Telewizor ani internet nie działały, tak samo jak telefon.
Bezradna, postanowiłam ubrać się i wyjść na dwór, żeby znaleźć kogoś. Długo szłam ulicami, nie spotykając nikogo. Ptaki też przestały się pojawiać i jedynie oddzielały mnie od blasku słońca. Doszedłszy do centrum, usłyszałam płacz, dochodzący zza ratusza. Dźwięki w pustym mieście rozchodziły się zabójczo dobrze. Na ławeczce obok wejścia siedziało dziecko- i płakało. Uradowana tym spotkaniem, podbiegłam do niego, krzycząc:
-Żyjesz! Ktoś żyje!
Dziecko jednak nie cieszyło się na mój widok. Podniosło na mnie zapłakane oczy, pełne złości.
-Czemu nie jesteś ptakiem?! Tatuś obiecał mi ptaki! Nie jesteś ptakiem! - jego słowa zaczęły się wydłużać, dziecko zaczęło rosnąć i wkrótce nade mną stała ogromna czarna postać. - Wy wszyscy! Czemu nie boicie się samotności?! Przecież KAŻDY CZŁOWIEK boi się samotności! KAŻDY!- postać nadal krzyczała na mnie. Byłam tak wstrząśnięta, że nie odezwałam się ani słowem.
-Ja... Nie wiem... Ja... Przepraszam... - zdołałam w końcu podnieść wzrok na postać. - Nie wszyscy są przecież tacy sami...
Postać rozmyła się w powietrzu. Zostałam sama. Ptaki zlały się w jednolitą masę mieniących się, czarnych piór. Już nie były takie straszne. Zaczęłam myśleć logicznie. Znalazłam samochód i napełniłam bak benzyną.
-I tak już nikt tego nie potrzebuje- westchnęłam i postanowiłam znaleźć innych, którzy przetrwali, by spróbować uratować ludzkość.
Pod koniec się spostrzegłam, że powinnam pisać w rodzaju męskim...