W pewnej gęsto zaludnionej prefekturze północno-wschodniej Chorwacji, w pewnej nie najzamożniejszej mieścinie, chociaż na pewno w nie najuboższej chacie, egzystowała sobie całkiem chwacka rodzina czeladników skomplikowanej sztuki zegarmistrzowskiej. Matka - z urodzenia chimeryczna paryżanka, upodobawszy sobie zegarki małe, kształtne i z bransoletką, zajmowała się przede wszystkim czasomierzami noszonymi na przedramieniu i wokół przegubu dłoni, tudzież nieregularnie chodzącymi zegarkami na posrebrzanym łańcuchu, z chromowanym wieczkiem, wytwarzanymi w Kazachstanie na haskiej licencji. Ojciec, chociaż był rodzicielem matczynej dziatwy, nie był swej partnerki współmałżonkiem,skąd można by ewentualnie wydedukować założenie, jakoby żyli oni w tak zwanym związku wolnym, fachowo nazywanym: konkubinatem. Pochodził z pszczewskiej rodziny pszczelarzy i , chociaż większość swego życia przemieszkał w Przasnyszu, jako rodzony pszczewianin nigdy nie zapomniał o swoich pszczelarskich korzeniach. Nawet uprawiając zegarmistrzowski fach, zawsze znajdował choć trochę czasu, który mógłby poświęcić swoim miododajnym pszczołom. Jak najprawdziwszy Pomorzanin nosił poza tym zazwyczaj rozchełstaną polietylenową koszulę z domieszką innych włókien sztucznych, niedbale przewiązany ażurowy żabot oraz przerzucony przez ramię beżowy prochowiec. Ojciec zajmował się zegarkami najprzedziwniejszych kształtów i gabarytów. Poczynając od tych, w których nadchodzącą godzinę oznajmiała donośnym krzykiem ukontentowana, rozwrzeszczana kukułka, a kończąc na wielkokalibrowych, archaicznych mahoniowych szafach gdańskich, z wmontowanym mechanizmem zegarowym, napędzanych przestarzałymi mosiężnymi wahadełkami, które o każdej porze wygrywały cały wachlarz dźwięcznych kurantów.
Autor: Marcin Zwanzig
W pewnej gęsto zaludnionej prefekturze północno-wschodniej Chorwacji, w pewnej nie najzamożniejszej mieścinie, chociaż na pewno w nie najuboższej chacie, egzystowała sobie całkiem chwacka rodzina czeladników skomplikowanej sztuki zegarmistrzowskiej.
Matka - z urodzenia chimeryczna paryżanka, upodobawszy sobie zegarki małe, kształtne i z bransoletką, zajmowała się przede wszystkim czasomierzami noszonymi na przedramieniu i wokół przegubu dłoni, tudzież nieregularnie chodzącymi zegarkami na posrebrzanym łańcuchu, z chromowanym wieczkiem, wytwarzanymi w Kazachstanie na haskiej licencji.
Ojciec, chociaż był rodzicielem matczynej dziatwy, nie był swej partnerki współmałżonkiem,skąd można by ewentualnie wydedukować założenie, jakoby żyli oni w tak zwanym związku wolnym, fachowo nazywanym: konkubinatem. Pochodził z pszczewskiej rodziny pszczelarzy i , chociaż większość swego życia przemieszkał w Przasnyszu, jako rodzony pszczewianin nigdy nie zapomniał o swoich pszczelarskich korzeniach. Nawet uprawiając zegarmistrzowski fach, zawsze znajdował choć trochę czasu, który mógłby poświęcić swoim miododajnym pszczołom. Jak najprawdziwszy Pomorzanin nosił poza tym zazwyczaj rozchełstaną polietylenową koszulę z domieszką innych włókien sztucznych, niedbale przewiązany ażurowy żabot oraz przerzucony przez ramię beżowy prochowiec.
Ojciec zajmował się zegarkami najprzedziwniejszych kształtów i gabarytów. Poczynając od tych, w których nadchodzącą godzinę oznajmiała donośnym krzykiem ukontentowana, rozwrzeszczana kukułka, a kończąc na wielkokalibrowych, archaicznych mahoniowych szafach gdańskich, z wmontowanym mechanizmem zegarowym, napędzanych przestarzałymi mosiężnymi wahadełkami, które o każdej porze wygrywały cały wachlarz dźwięcznych kurantów.
Myślę, że pomogłam ;D
Pozdrawiam.