Arbeit!!! Schneller!!! Tomeczek zaczął kopać szybciej. Opadał już z sił, ale poruszał łopatą z niewiarygodną prędkością. Do zmroku musieli przekopać całe 10 metrów rowu, jeśliby tego nie zrobili... wolał nie myśleć. Trzy dni temu, jeden z esesmanów zastrzelił Marcina. Tomeczek doskonale pamiętał moment, w którym rozpędzona kula przeszyła ciało przyjaciela. Nie zginął od razu. Leżąc na ziemi szeptał słowa różańca świętego, póki Niemiec nie strzelił po raz drugi. Morderca odwrócił się tylko i krzyknął łamaną polszczyzną: "A wy co? Też tak chcecie skończyć? Jazda, kopać! polnische schweine!!!" Tomeczek nigdy się nie uśmiechał. Miał zaledwie 10 lat, a o okrucieństwie ludzkim wiedział więcej, niż niejeden dorosły człowiek . . . Trzy lata temu, gdy wraz z matką i rodzeństwem został przewieziony do Oświęcimia, nie miał pojęcia, że tak będzie wyglądał jego los. Kupili przecież papiery na sklep. Od września mieli rozpocząć działalność. Tak mu tłumaczyła mama. Nie potrafiła jednak wyjaśnić dziecku, dlaczego towarowy pociąg, którym jechali, zawiózł ich do Oświęcimia, a nie do Gdańska. Nie wytłumaczyła mu także, czemu zaraz po przyjeździe zabrali jego siostry bliźniaczki do zakładu doświadczalnego. Mówiono mu, że miał wiele szczęścia, jako jedyny ocalał ze swojej rodziny. Zwykle, dzieci zabijano od razu. Z Tomeczkiem stało się jednak inaczej, Jeden z esesmanów zauważył podobieństwo między, chłopcem, a jego własnym synem, który został w Hannowerze. Postanowił go zachować. Tomeczek znienawidził tego człowieka. To, że musiał żyć, znosić cierpienia każdego dnia i każdej nocy bezgranicznie tęsknić za matką i opłakiwać rodzeństwo, było winą Niemca. Chciał umrzeć, lecz jednocześnie bał się śmierci. Wiedział, że Bóg nie wybaczyłby mu, gdyby odebrał sobie życie, trwał więc w swej smutnej egzystencji, znosząc okrucieństwo kolejnych wiosen. Chłopiec podniósł głowę. Do przekopania mieli jeszcze jakieś dwa metry, jeżeli dalej pracowaliby w takim tempie, zdążyliby przed czasem. Od około dwóch godzin Tomeczek myślał już tylko o kolacji. Ta porcja czarnego gliniastego chleba, była dla niego tym, czym dla niemieckiego dziecka lody z bitą śmietaną. Pamiętał, że przed przyjazdem był pulchnym dzieckiem. Koledzy z podwórka często nazywali go "kuleczką". Teraz nawet określenie "patyk" byłoby niewystarczające. Aż dziw brał, że te chudziutkie, kościste rączki były w stanie utrzymać ciężką, stalową łopatę. Skończyli. Tomeczek zauważył przebłysk ulgi na twarzach kolegów. Byli w różnym wieku. Najstarszy, Bartek, miał 17 lat. Chłopiec, lubił słuchać opowiadań starszego przyjaciela. Bartek mieszkał kiedyś nad najprawdziwszym morzem. Mówił, że często kąpał się w ciepłych wodach Bałtyku, szukał muszli w morskiej toni i gonił białe mewy na plaży. A kiedy już się zmęczył, kładł się na gorącym, złocistym piasku i obserwował chmury leniwie toczące się po niebie. Tomeczek nie miał pojęcia jak wygląda morze. Wyobrażał je sobie jako ogromną wannę po brzegi wypełnioną słoną wodą. Zawsze marzył, żeby choć na chwilę zanurzyć się w spienionych falach morskich i poddać się nurtowi... Droga do ich bloku trwała niecałe piętnaście minut. Szli w dwóch kolumnach, maszerując tak równo jak tylko się dało. Singen!- krzyknął jeden z esesmanów, którzy pilnowali chłopców. No już! Śpiewajcie, albo zaraz któryś z waz nigdy już nie zaśpiewa.- dodał drugi. Niemców bardzo rozśmieszył dowcip kolegi, chłopcom jednak wcale nie było do śmiechu. Wiedzieli, że esesmani zabijali więźniów za byle przewinienie, a najczęściej bez żadnego powodu. Drżącymi głosami, zaczęli śpiewać słowa niemieckiej piosenki. Lauter!!!- wrzasnął ten sam Niemiec. Chłopcy zaczęli śpiewać głośniej. Choć gardła bolały ich bardzo, żaden z nich nie odważył się umilknąć. Schneller! Maszerować w rytm muzyki!!! Esesmani co chwilę uderzali kolbą karabinu chłopca, który wybijał się z rytmu, wyzywając go z wściekłością. Tomeczek poczuł, że już nie może. Głód i zmęczenie, które nim targały powoli osiągały punkt kulminacyjny. Chude nóżki co chwila potykały się o kamień, czy wystający konar. Czuł, że nie dojdzie do bram obozu. W momencie, gdy w zasięgu wzroku grupy ukazała się złowieszcza czarna brama obozu, z szyderczym napisem "Arbeit macht frei", Tomeczek przewrócił się. Pamiętał tylko, że ujrzał przed oczami granatowe niebo z migoczącymi gwiazdami i okrągłym księżycem. Była pełnia. Nie wiedzieć czemu w takiej chwili pomyślał o swoim psie, Dżejkim. Dżejk, zawsze wył do księżyca i był najlepszym przyjacielem chłopca. Niestety, został w Sosnowie, ich rodzinnej wsi. Mama oddała go sąsiadce, gdyż w pociągu nie mogli przetrzymywać zwierząt. Ciekawe, co się z nim... Tomeczek nie zdążył się nawet odwrócić. Usłyszał wielki huk. A potem czuł już tylko ból.
****************
Kiedy otworzył oczy było już bardzo ciemno. Na początku nie zdawał sobie sprawy, gdzie się znajduje. Po chwili poczuł przeszywający ból, rozchodzący się po jego plecach. Powoli zaczął przypominać sobie wydarzenia ostatnich godzin. Odwrócił głowę. Leżeł na pryczy w swoim bloku- Obok niego drzemał Irek, zaś z lewej strony spał Bartek. Nie miał pojęcia, która była godzina. Czuł tylko przerażający głód, nie jadł przecież "kolacji". Po wychudzonej, napiętnowanej bruzdami twarzy, spłynęła łza. I wtedy zobaczył kromkę chleba. Leżała na ziemi, zaraz pod łóżkiem chłopca. Światło księżyca oświetlało ją tak, że wyglądała jak żarząca się sztaba złota. Tomeczek nie czekał. Resztkami sił podniósł się z pryczy i doczołgał do krawędzi „łoża”. Drżącą ręką sięgnął po upragnioną zdobycz. Złapał ją! Wciągnął się z powrotem na koc. Przez kilka sekund wpatrywał się w zdobyty chleb jak w drogocenne diamenty. Zaraz jednak począł łapczywie pożerać kolację. Chleb był dziwny w smaku, jednak chłopcu to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że nasycił żołądek, nie był już głodny. Wkrótce potem zapadł w błogi sen...
*** - Ma jakąś szansę ? Nie, to była za duża dawka trucizny, jeżeli nawet obudzi się, pozostanie mu niecała godzina życia - Jeżeli śmierć nie nadejdzie szybko, dokończ to sama, inni pacjenci też czekają. - Tak jest. Tomeczek słyszał wypowiadane zdania jak przez mgłę. Przed chwilą dryfował jeszcze w oceanach nieświadomości, a teraz, powoli wracał do okrutnej rzeczywistości... Wiedział to, nawet we śnie. Powoli otworzył swe wielkie niebieskie oczy. Musiał przesłonić je ręką, gdyż światło dziennie, jak strzała, przeszyło jego wrażliwe źrenice. Poczuł jednak, że... nie może podnieść ręki. Wydawało mu się, jakby w ogóle jej nie miał, a to, co wystawało z jego ramienia było tylko marną imitacją. Zwykłą, plastikową zabawką. Ujrzał nad sobą dziwne urządzenia. Nigdy nie widział podobnych maszyn - długich rurek połączonych z wielkim kwadratowym pudłem. Zdał sobie sprawę, że znajdował się w szpitalu. Nie czuł nic. Tak jakby jego ciało odłączyło się od duszy. Żadnego bólu, głodu, cierpienia. Tylko przez chwilę. Zaraz znów znalazł się w swojej skórze. Poczuł tępy ból wychodzący za środka ciała. - Co się stało?- zapytał się półprzytomnym głosem. - Panie doktorze! Obudził się, podać mu coś? - Nie... nie ma po co tracić lekarstw, Doroto. Dla niego i tak już jest za późno. - Czemu tu jestem? Co się dzieje?- wciąż pytał chłopiec. Pielęgniarka podeszła do stalowego łóżka. Pogładziła blond włosy chłopca. -Zjadłeś chleb z trutką na szczury, nie martw się, niedługo powinieneś poczuć się lepiej. Zagryzła wargi. Miała nadzieję, że to co powiedziała, brzmiało naturalnie. Liczyła, że Tomeczek nie wykryje kłamstwa. - A... czy będę musiał wrócić do bloku? - Nie martw się, już nigdy tam nie wrócisz. Wyjedziesz stąd, daleko. Zapomnisz o wszystkich troskach i zmartwieniach. Przyrzekam ci to Tomeczek powoli zamknął oczy. Pierwszy raz w życiu się uśmiechnął
********** A potem była już tylko radość.
Najpierw usłyszał szczekanie psa. Nie zdziwiło go to, bo za bramami obozów pętało się wiele bezpańskich kundli. Odgłosy zwierzęcia stawały się jednak coraz wyraźniejsze. W pewnym momencie miał wrażenie, jakby otaczały go ze wszystkich stron. I wtedy zobaczył GO. Brązowa, lśniąca w promieniach słońca sierść. Puszysty ogon, machający to w tą stronę to drugą, jak flaga na porywistym wietrze. I pysk... oczy, jak rozżarzone węgielki wpatrywały się w Tomeczka. - Dżejk...- wyszeptał chłopiec. Wszystko zrozumiał. Dżejk, poczciwy kundel, przebiegł za nim taki kawał drogi, bo wiedział, że działo się coś złego. Przybył, aby go uratować, zabrać stąd, już na zawsze. Tomeczek rzucił się mu w ramiona. Pies począł lizać go po twarzy. Chłopiec nie czuł już bólu, ani nawet zmęczenia. Myśl, że był ze swoim psem, kochanym Dżejkiem, była tak silna, że pokonywała wszelkie zło. Tuląc tak kundla i z trudem hamując łzy, usłyszał nagle, jak pies do niego mówi!. Chociaż było to psie szczekanie, chłopiec rozumiał je jako mowę ludzką! Dżejk mówił: odwróc się... czekają na ciebie.
**************
Dorota z obawą spoglądała na chłopca. Od pół godziny majaczył i wił się po łóżku. Najdziwniejszy z tego wszystkiego był fakt, iż mały był uśmiechnięty, wręcz rozradowany! Co chwilę mówił coś o jakimś Dżejku i rozmawiał z kimś, kto tak na prawdę nie istniał. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Dotychczas jej chorzy, nie mieli tak realistycznych halucynacji. W pewnym momencie stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Nagle Tomeczek podniósł się i ruszył pędem do drzwi. Pielęgniarka stanęła jak wryta. Nie zdążyła nawet zareagować.
*************
Mamo!!!! Maaaamo!!!! Krzyczał Tomeczek przez łzy... Gdy tylko odwrócił się, jak przykazał mu Dżejk, ujrzał jej piękne oblicze. Stała tam, oparta o framugę drzwi. Uśmiechała się delikatnie. Nie była jednak sama. Po jej prawej stronie przykucnęły jego siostry bliźniaczki. Poczuł jak spływa na niego ogromna fala gorąca. Po trzech latach cierpień, łez i długich modlitw, w końcu spełniło się największe marzenie jego życia. Ponownie zobaczył rodzinę... Przez kilka chwil wpatrywał się w nich z niedowierzaniem Idź... - powiedział Dżejk. Tomeczek wyskoczył jak oszalały. Podbiegł do matki i zawisł jej na ramionach. Łzy szczęścia spływały mu po policzkach jak srebrne strumienie ze stoków górskich. Pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie. W pewnym momencie mama puściła chłopca. Z uśmiechem na twarzy wskazała mu ręką teren za drzwiami od jego sali. Chłopiec nie mógł uwierzyć. To co przed sobą ujrzał, było najpiękniejszą rzeczą, którą kiedykolwiek ujrzał w życiu. Turkusowy, prawie zielonkawy kolor wody. Spienione fale tańczące na wietrze. I piasek. Złocisty, niczym promienie słońca. - A więc tak wygląda morze... - rozmarzył się chłopiec. - Choć, popływamy, powiedziała matka. Wzięła za rękę Tomeczka i córeczki. Dżejk pobiegł za nimi. Wszystko wydawało mu się zupełnie logiczne. Nie dziwiło go to, że za szpitalnymi drzwiami ujrzał morze. Obecność Dżejka i zmarłej rodziny także była dla niego zupełnie naturalna. Idąc w stronę wrót, prowadzących do plaży, chłopiec pomyślał jak wiele wspaniałych rzeczy przydarzyło mu się w ciągu ostatnich chwil. Euforia. To najlepsze słowo, które opisywało stan w którym się wtedy znajdował. Gdy przekraczał bramy , wyszeptał ostatnie słowa swojego życia.
*****************
Pielęgniarka podbiegła do Tomeczka, tak szybko jak to było możliwe. Złapała jego bezwiedne ciało. Wiedziała, że było już za późno. Serce dziecka ledwie co biło. Oddech stawał się coraz słabszy. Na twarzy jednak ciągle trwał mu niezmieniony uśmiech, a usta wciąż wymawiały przeróżne słowa, których Dorota nie potrafiła wychwycić. Trzymała tak chłopca przez kilka minut, modląc się, aby Bóg go oszczędził. W pewnej chwili ręce Tomeczka zaczęły drżeć. Jego ciałem przechodziły dreszcze, nie mógł złapać oddechu. W ostatnim przypływie sił otworzył usta. - Życie jest piękne -szepnął. W tym momencie jego serduszko zabiło po raz ostatni.
****************
Dorota nie mogła dojść do siebie przez kilka najbliższych dni. Pierwszy raz w życiu poczuła tak silną, emocjonalną więź między sobą a swoim pacjentem. Najbardziej jednak zdumiały ją ostatnie słowa, wypowiedziane przez chłopca. Jak ono, dziecko, które znało tylko cierpienie i ból, mogło w ten sposób powiedzieć o swoim życiu. Długo się nad tym zastanawiała. Po pewnym czasie, zrozumiała, że prawda leży głęboko, pod powierzchnią czasu. Pozna ją, gdy sama przekroczy bramy śmierci. Dopiero wtedy wszystko stanie się proste i logiczne. Po śmierci.
Ja bronię Pawła Obareckiego, ponieważ Był on dobry człowiekiem chciał dobrze dla ludzi. Nikomu nic złego nie robił, a wręcz przeciwnie pomagał innym ludziom ze wsi. Odawał życie za ludzi chorych. Próbował leczy wszystkich, obojętnie jak byli chorzy. Paweł Obarecki był dobrym człowiekiem.
Arbeit!!! Schneller!!! Tomeczek zaczął kopać szybciej. Opadał już z sił, ale poruszał łopatą z niewiarygodną prędkością. Do zmroku musieli przekopać całe 10 metrów rowu, jeśliby tego nie zrobili... wolał nie myśleć. Trzy dni temu, jeden z esesmanów zastrzelił Marcina. Tomeczek doskonale pamiętał moment, w którym rozpędzona kula przeszyła ciało przyjaciela. Nie zginął od razu. Leżąc na ziemi szeptał słowa różańca świętego, póki Niemiec nie strzelił po raz drugi. Morderca odwrócił się tylko i krzyknął łamaną polszczyzną: "A wy co? Też tak chcecie skończyć? Jazda, kopać! polnische schweine!!!"
Tomeczek nigdy się nie uśmiechał. Miał zaledwie 10 lat, a o okrucieństwie ludzkim wiedział więcej, niż niejeden dorosły człowiek . . . Trzy lata temu, gdy wraz z matką i rodzeństwem został przewieziony do Oświęcimia, nie miał pojęcia, że tak będzie wyglądał jego los. Kupili przecież papiery na sklep. Od września mieli rozpocząć działalność. Tak mu tłumaczyła mama. Nie potrafiła jednak wyjaśnić dziecku, dlaczego towarowy pociąg, którym jechali, zawiózł ich do Oświęcimia, a nie do Gdańska. Nie wytłumaczyła mu także, czemu zaraz po przyjeździe zabrali jego siostry bliźniaczki do zakładu doświadczalnego.
Mówiono mu, że miał wiele szczęścia, jako jedyny ocalał ze swojej rodziny. Zwykle, dzieci zabijano od razu. Z Tomeczkiem stało się jednak inaczej, Jeden z esesmanów zauważył podobieństwo między, chłopcem, a jego własnym synem, który został w Hannowerze. Postanowił go zachować. Tomeczek znienawidził tego człowieka. To, że musiał żyć, znosić cierpienia każdego dnia i każdej nocy bezgranicznie tęsknić za matką i opłakiwać rodzeństwo, było winą Niemca. Chciał umrzeć, lecz jednocześnie bał się śmierci. Wiedział, że Bóg nie wybaczyłby mu, gdyby odebrał sobie życie, trwał więc w swej smutnej egzystencji, znosząc okrucieństwo kolejnych wiosen.
Chłopiec podniósł głowę. Do przekopania mieli jeszcze jakieś dwa metry, jeżeli dalej pracowaliby w takim tempie, zdążyliby przed czasem. Od około dwóch godzin Tomeczek myślał już tylko o kolacji. Ta porcja czarnego gliniastego chleba, była dla niego tym, czym dla niemieckiego dziecka lody z bitą śmietaną.
Pamiętał, że przed przyjazdem był pulchnym dzieckiem. Koledzy z podwórka często nazywali go "kuleczką". Teraz nawet określenie "patyk" byłoby niewystarczające. Aż dziw brał, że te chudziutkie, kościste rączki były w stanie utrzymać ciężką, stalową łopatę.
Skończyli.
Tomeczek zauważył przebłysk ulgi na twarzach kolegów. Byli w różnym wieku. Najstarszy, Bartek, miał 17 lat. Chłopiec, lubił słuchać opowiadań starszego przyjaciela. Bartek mieszkał kiedyś nad najprawdziwszym morzem. Mówił, że często kąpał się w ciepłych wodach Bałtyku, szukał muszli w morskiej toni i gonił białe mewy na plaży. A kiedy już się zmęczył, kładł się na gorącym, złocistym piasku i obserwował chmury leniwie toczące się po niebie. Tomeczek nie miał pojęcia jak wygląda morze. Wyobrażał je sobie jako ogromną wannę po brzegi wypełnioną słoną wodą. Zawsze marzył, żeby choć na chwilę zanurzyć się w spienionych falach morskich i poddać się nurtowi... Droga do ich bloku trwała niecałe piętnaście minut. Szli w dwóch kolumnach, maszerując tak równo jak tylko się dało.
Singen!- krzyknął jeden z esesmanów, którzy pilnowali chłopców. No już! Śpiewajcie, albo zaraz któryś z waz nigdy już nie zaśpiewa.- dodał drugi.
Niemców bardzo rozśmieszył dowcip kolegi, chłopcom jednak wcale nie było do śmiechu. Wiedzieli, że esesmani zabijali więźniów za byle przewinienie, a najczęściej bez żadnego powodu. Drżącymi głosami, zaczęli śpiewać słowa niemieckiej piosenki.
Lauter!!!- wrzasnął ten sam Niemiec. Chłopcy zaczęli śpiewać głośniej. Choć gardła bolały ich bardzo, żaden z nich nie odważył się umilknąć.
Schneller! Maszerować w rytm muzyki!!!
Esesmani co chwilę uderzali kolbą karabinu chłopca, który wybijał się z rytmu, wyzywając go z wściekłością. Tomeczek poczuł, że już nie może. Głód i zmęczenie, które nim targały powoli osiągały punkt kulminacyjny. Chude nóżki co chwila potykały się o kamień, czy wystający konar. Czuł, że nie dojdzie do bram obozu. W momencie, gdy w zasięgu wzroku grupy ukazała się złowieszcza czarna brama obozu, z szyderczym napisem "Arbeit macht frei", Tomeczek przewrócił się. Pamiętał tylko, że ujrzał przed oczami granatowe niebo z migoczącymi gwiazdami i okrągłym księżycem. Była pełnia. Nie wiedzieć czemu w takiej chwili pomyślał o swoim psie, Dżejkim. Dżejk, zawsze wył do księżyca i był najlepszym przyjacielem chłopca. Niestety, został w Sosnowie, ich rodzinnej wsi. Mama oddała go sąsiadce, gdyż w pociągu nie mogli przetrzymywać zwierząt. Ciekawe, co się z nim...
Tomeczek nie zdążył się nawet odwrócić. Usłyszał wielki huk. A potem czuł już tylko ból.
****************
Kiedy otworzył oczy było już bardzo ciemno. Na początku nie zdawał sobie sprawy, gdzie się znajduje. Po chwili poczuł przeszywający ból, rozchodzący się po jego plecach. Powoli zaczął przypominać sobie wydarzenia ostatnich godzin. Odwrócił głowę. Leżeł na pryczy w swoim bloku- Obok niego drzemał Irek, zaś z lewej strony spał Bartek. Nie miał pojęcia, która była godzina. Czuł tylko
przerażający głód, nie jadł przecież "kolacji". Po wychudzonej, napiętnowanej bruzdami twarzy, spłynęła łza. I wtedy zobaczył kromkę chleba. Leżała na ziemi, zaraz pod łóżkiem chłopca. Światło księżyca oświetlało ją tak, że wyglądała jak żarząca się sztaba złota. Tomeczek nie czekał. Resztkami sił podniósł się z pryczy i doczołgał do krawędzi „łoża”. Drżącą ręką sięgnął po upragnioną zdobycz. Złapał ją! Wciągnął się z powrotem na koc. Przez kilka sekund wpatrywał się w zdobyty chleb jak w drogocenne diamenty. Zaraz jednak począł łapczywie pożerać kolację. Chleb był dziwny w smaku, jednak chłopcu to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że nasycił żołądek, nie był już głodny. Wkrótce potem zapadł w błogi sen...
***
- Ma jakąś szansę ?
Nie, to była za duża dawka trucizny, jeżeli nawet obudzi się, pozostanie mu niecała godzina życia
- Jeżeli śmierć nie nadejdzie szybko, dokończ to sama, inni pacjenci też czekają.
- Tak jest.
Tomeczek słyszał wypowiadane zdania jak przez mgłę. Przed chwilą dryfował jeszcze w oceanach nieświadomości, a teraz, powoli wracał do okrutnej rzeczywistości... Wiedział to, nawet we śnie.
Powoli otworzył swe wielkie niebieskie oczy. Musiał przesłonić je ręką, gdyż światło dziennie, jak strzała, przeszyło jego wrażliwe źrenice. Poczuł jednak, że... nie może podnieść ręki. Wydawało mu się, jakby w ogóle jej nie miał, a to, co wystawało z jego ramienia było tylko marną imitacją. Zwykłą, plastikową zabawką. Ujrzał nad sobą dziwne urządzenia. Nigdy nie widział podobnych maszyn - długich rurek połączonych z wielkim kwadratowym pudłem. Zdał sobie sprawę, że znajdował się w szpitalu. Nie czuł nic. Tak jakby jego ciało odłączyło się od duszy. Żadnego bólu, głodu, cierpienia. Tylko przez chwilę.
Zaraz znów znalazł się w swojej skórze. Poczuł tępy ból wychodzący za środka ciała.
- Co się stało?- zapytał się półprzytomnym głosem.
- Panie doktorze! Obudził się, podać mu coś?
- Nie... nie ma po co tracić lekarstw, Doroto. Dla niego i tak już jest za późno.
- Czemu tu jestem? Co się dzieje?- wciąż pytał chłopiec.
Pielęgniarka podeszła do stalowego łóżka. Pogładziła blond włosy chłopca.
-Zjadłeś chleb z trutką na szczury, nie martw się, niedługo powinieneś poczuć się lepiej.
Zagryzła wargi. Miała nadzieję, że to co powiedziała, brzmiało naturalnie. Liczyła, że Tomeczek nie wykryje kłamstwa.
- A... czy będę musiał wrócić do bloku?
- Nie martw się, już nigdy tam nie wrócisz. Wyjedziesz stąd, daleko. Zapomnisz o wszystkich troskach i zmartwieniach. Przyrzekam ci to Tomeczek powoli zamknął oczy. Pierwszy raz w życiu się uśmiechnął
**********
A potem była już tylko radość.
Najpierw usłyszał szczekanie psa. Nie zdziwiło go to, bo za bramami obozów pętało się wiele bezpańskich kundli. Odgłosy zwierzęcia stawały się jednak coraz wyraźniejsze. W pewnym momencie miał wrażenie, jakby otaczały go ze wszystkich stron. I wtedy zobaczył GO. Brązowa, lśniąca w promieniach słońca sierść. Puszysty ogon, machający to w tą stronę to drugą, jak flaga na porywistym wietrze.
I pysk... oczy, jak rozżarzone węgielki wpatrywały się w Tomeczka.
- Dżejk...- wyszeptał chłopiec.
Wszystko zrozumiał. Dżejk, poczciwy kundel, przebiegł za nim taki kawał drogi, bo wiedział, że działo się coś złego. Przybył, aby go uratować, zabrać stąd, już na zawsze. Tomeczek rzucił się mu w ramiona. Pies począł lizać go po twarzy. Chłopiec nie czuł już bólu, ani nawet zmęczenia. Myśl, że był ze swoim psem, kochanym Dżejkiem, była tak silna, że pokonywała wszelkie zło. Tuląc tak kundla i z trudem hamując łzy, usłyszał nagle, jak pies do niego mówi!. Chociaż było to psie szczekanie, chłopiec rozumiał je jako mowę ludzką! Dżejk mówił: odwróc się... czekają na ciebie.
**************
Dorota z obawą spoglądała na chłopca. Od pół godziny majaczył i wił się po łóżku. Najdziwniejszy z tego wszystkiego był fakt, iż mały był uśmiechnięty, wręcz rozradowany! Co chwilę mówił coś o jakimś Dżejku i rozmawiał z kimś, kto
tak na prawdę nie istniał. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Dotychczas jej
chorzy, nie mieli tak realistycznych halucynacji. W pewnym momencie stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Nagle Tomeczek podniósł się i ruszył pędem do drzwi.
Pielęgniarka stanęła jak wryta. Nie zdążyła nawet zareagować.
*************
Mamo!!!! Maaaamo!!!! Krzyczał Tomeczek przez łzy... Gdy tylko odwrócił się, jak przykazał mu Dżejk, ujrzał jej piękne oblicze. Stała tam, oparta o framugę drzwi. Uśmiechała się delikatnie. Nie była jednak sama. Po jej prawej stronie przykucnęły jego siostry bliźniaczki. Poczuł jak spływa na niego ogromna fala gorąca. Po trzech latach cierpień, łez i długich modlitw, w końcu spełniło się największe marzenie jego życia. Ponownie zobaczył rodzinę...
Przez kilka chwil wpatrywał się w nich z niedowierzaniem
Idź... - powiedział Dżejk.
Tomeczek wyskoczył jak oszalały. Podbiegł do matki i zawisł jej na ramionach. Łzy szczęścia spływały mu po policzkach jak srebrne strumienie ze stoków górskich. Pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie. W pewnym momencie mama puściła chłopca. Z uśmiechem na twarzy wskazała mu ręką teren za drzwiami od jego sali. Chłopiec nie mógł uwierzyć. To co przed sobą ujrzał, było najpiękniejszą rzeczą, którą kiedykolwiek ujrzał w życiu. Turkusowy, prawie zielonkawy kolor wody. Spienione fale tańczące na wietrze. I piasek. Złocisty, niczym promienie słońca.
- A więc tak wygląda morze... - rozmarzył się chłopiec.
- Choć, popływamy, powiedziała matka. Wzięła za rękę Tomeczka i córeczki.
Dżejk pobiegł za nimi. Wszystko wydawało mu się zupełnie logiczne. Nie dziwiło go to, że za szpitalnymi drzwiami ujrzał morze. Obecność Dżejka i zmarłej rodziny także była dla niego zupełnie naturalna.
Idąc w stronę wrót, prowadzących do plaży, chłopiec pomyślał jak wiele wspaniałych rzeczy przydarzyło mu się w ciągu ostatnich chwil.
Euforia. To najlepsze słowo, które opisywało stan w którym się wtedy znajdował.
Gdy przekraczał bramy , wyszeptał ostatnie słowa swojego życia.
*****************
Pielęgniarka podbiegła do Tomeczka, tak szybko jak to było możliwe. Złapała jego bezwiedne ciało. Wiedziała, że było już za późno. Serce dziecka ledwie co biło. Oddech stawał się coraz słabszy. Na twarzy jednak ciągle trwał mu niezmieniony uśmiech, a usta wciąż wymawiały przeróżne słowa, których Dorota nie potrafiła wychwycić. Trzymała tak chłopca przez kilka minut, modląc się, aby Bóg go oszczędził. W pewnej chwili ręce Tomeczka zaczęły drżeć. Jego ciałem przechodziły dreszcze, nie mógł złapać oddechu. W ostatnim przypływie sił otworzył usta.
- Życie jest piękne -szepnął.
W tym momencie jego serduszko zabiło po raz ostatni.
****************
Dorota nie mogła dojść do siebie przez kilka najbliższych dni. Pierwszy raz w życiu poczuła tak silną, emocjonalną więź między sobą a swoim pacjentem. Najbardziej jednak zdumiały ją ostatnie słowa, wypowiedziane przez chłopca. Jak ono, dziecko, które znało tylko cierpienie i ból, mogło w ten sposób powiedzieć o swoim życiu. Długo się nad tym zastanawiała. Po pewnym czasie, zrozumiała, że prawda leży głęboko, pod powierzchnią czasu. Pozna ją, gdy sama przekroczy bramy śmierci. Dopiero wtedy wszystko stanie się proste i logiczne.
Po śmierci.
Ja bronię Pawła Obareckiego, ponieważ Był on dobry człowiekiem chciał dobrze dla ludzi. Nikomu nic złego nie robił, a wręcz przeciwnie pomagał innym ludziom ze wsi. Odawał życie za ludzi chorych. Próbował leczy wszystkich, obojętnie jak byli chorzy. Paweł Obarecki był dobrym człowiekiem.