Napisz tekst dyktanda o zegarmistrzu Grzegorzu!! dzieki bardzo;)
kondziu
Ongiś była strażniczką ogniska żarzącego się pośrodku jaskini. Dziś nadal scala i potrafi scementować rodzinę. To ona zachrypniętemu utrze kogel-mogel. Powolutku wygoi kolano rozharatane niechcący na żwirze. Pierzchliwemu lub zgoła struchlałemu doda animuszu. Strapionego wyrwie z zasadzki. Pomoże spędzić rozpierzchłe ptactwo.
W maju, a więc w miesiącu poświęconym Bogurodzicy, obchodzimy Dzień Matki. To superważna data w kalendarzu. Chyba nie tylko ja wówczas co rok coraz głębiej zażenowany, raz w raz uświadamiam sobie, że do niedawna naprawdę nie wiedziałem na pewno, czy matka w ogóle sypiała. Całowała mnie wszakże i na dobranoc, i na dzień dobry. Pamiętam strużki potu na jej czółku, jak dzień w dzień objuczona wraca na pół żywa, nucąc z cicha „Po cóżeś mi w ogródeczek ...”. Widzę, jak przędzą beżową czy khaki ceruje moherowy sweter w cętki. Albo jak mieszając zanurzoną w rondlu warząchwią, smaży konfitury. Ona by nigdy nie zapomniała ani o rzeżusze na Wielkanoc, ani o kolędach na Gwiazdkę. Uwrażliwiła mnie na pejzaż z rosochatą wierzbą przydrożną i na melancholię zszarzałej huby na rachitycznej brzózce pod rozgwieżdżonym niebem. A ponadto wytrzymywała chaos, hałas i harmider wnoszone przez naszą hałastrę.
Kiedyś matuchna tuliła mnie jako rozwrzeszczanego wniebogłosy bachora podczas zastrzyku, sczesywania grzywki czy wyciągania drzazgi pęsetą. Później witała jako obieżyświata zjeżdżającego skądś do niej zazwyczaj zresztą z niezbyt długotrwałego wychodźstwa. Ona wpoiła mi cowieczorny pacierz z minirachunkiem sumienia i przestrzeganie postu w Wielkim Tygodniu. Dzięki niej wiem, kim jestem.
W maju, a więc w miesiącu poświęconym Bogurodzicy, obchodzimy Dzień Matki. To superważna data w kalendarzu. Chyba nie tylko ja wówczas co rok coraz głębiej zażenowany, raz w raz uświadamiam sobie, że do niedawna naprawdę nie wiedziałem na pewno, czy matka w ogóle sypiała. Całowała mnie wszakże i na dobranoc, i na dzień dobry.
Pamiętam strużki potu na jej czółku, jak dzień w dzień objuczona wraca na pół żywa, nucąc z cicha „Po cóżeś mi w ogródeczek ...”. Widzę, jak przędzą beżową czy khaki ceruje moherowy sweter w cętki. Albo jak mieszając zanurzoną w rondlu warząchwią, smaży konfitury. Ona by nigdy nie zapomniała ani o rzeżusze na Wielkanoc, ani o kolędach na Gwiazdkę. Uwrażliwiła mnie na pejzaż z rosochatą wierzbą przydrożną i na melancholię zszarzałej huby na rachitycznej brzózce pod rozgwieżdżonym niebem. A ponadto wytrzymywała chaos, hałas i harmider wnoszone przez naszą hałastrę.
Kiedyś matuchna tuliła mnie jako rozwrzeszczanego wniebogłosy bachora podczas zastrzyku, sczesywania grzywki czy wyciągania drzazgi pęsetą. Później witała jako obieżyświata zjeżdżającego skądś do niej zazwyczaj zresztą z niezbyt długotrwałego wychodźstwa. Ona wpoiła mi cowieczorny pacierz z minirachunkiem sumienia i przestrzeganie postu w Wielkim Tygodniu. Dzięki niej wiem, kim jestem.
Rad bym to jej wynagrodzić w trójnasób.