Dnia 3 grudnia, w poniedziałek pojechaliśmy na wycieczkę edukacyjną do Warszawy. Jako, że środek transportu miał przybyć pod szkołę lekko przed godziną 9:00 przesiedzieliśmy grubo ponad pół godziny w klasie oglądając film. Wyruszyliśmy planowo, około 9:00. W wyjeździe udział wzięli uczniowie klas trzecich oraz trzej opiekunowie: p. Anna Jakoniuk, Maria Leszcz i Andrzej Mikosa. Długą trasę i czas oczekiwań pomogła pokonać miła atmosfera w autokarze. Można było zająć się rozmową, zjeść coś, bądź też założyć słuchawki na uszy i rozmyślać ze wzrokiem wlepionym za okno. Na miejsce dotarliśmy prawie na 12:00. Pierwszą atrakcją w stolicy było muzeum literatury im. Adama Mickiewicza. Na ten element wycieczki nastawiłem się negatywnie, wróżyłem ogromną nudę. Mój instynkt okazał się w tej kwestii nieomylny. Mimo, że wstępnie w ogóle nie byłem zainteresowany słowami przewodnika, to jednak starałem się cokolwiek wynieść z tego wykładu. W mojej pamięci zapadł kufer Adama Mickiewicza, w którym poeta woził po świecie swój dorobek. Do tej chwili mam przed oczami również nazwany przez prowadzącą „scyzoryk”, którego długość wydawała się bliska wzrostowi koleżanek. Krzątając się po sali eksponatów dostrzegłem wiele rękopisów naszego wieszcza. Pamiętam też, że na ścianach muzeum zapisane były fragmenty utworów Mickiewicza takich jak chociażby „Pan Tadeusz”. Potem udaliśmy się na spacer po Warszawie. Najpierw poszliśmy pod Pomnik Małego Powstańca, który znajdował się na ulicy Podwale przy murach obronnych. Upamiętnia on najmłodszych uczestników powstania Warszawskiego, którzy nie mieli wyboru i musieli chwytać za broń w obronie ojczyzny. Statua przypomina małego chłopca odzianego w buty oficerskie, marynarkę wojskową, który ma hełm na głowie, a w rękach trzyma karabin. Zrobiliśmy sobie przy nim zdjęcie, a pamięć młodziaków uczciliśmy momentem milczenia. Następnie przeszliśmy ulicą Kilińskiego, gdzie naszą uwagę zwróciła tablica pamiątkowa w formie wielkiego kamienia z napisem „Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność ojczyzny…”. Zanim doszliśmy do innego pomnika, jakim miał być Pomnik Powstania Warszawskiego można było się stolicą nachapać, stolicy nawdychać, ponieważ mieliśmy do niego spory kawałek. Kiedy nareszcznie doszliśmy naszym oczom ukazał się monument, który przedstawiał uzbrojonych żołnierzy wchodzących do kanału. Cały ten ogrom stał przy Gmachu Sądu Najwyższego Rzeczypospolitej Polskiej. Tam podobnie jak przy Małym Powstańcu okazaliśmy respekt chwilą wyciszenia. Później podeszliśmy przed Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. Przypominał on wagon, który wiózł setki w nań powbijanych krzyży. Stał na niewielkim wniesieniu usypanym z kamieni. Dalszym punktem naszej wędrówki był cmentarz tzw. Stare Powązki. Jednakże delikatnie nam się przesunął, gdyż w drodze do autobusu wstąpiliśmy do kościoła. Nie zastaliśmy tam więcej jak 5 minut. Weszliśmy do kościoła zobaczyć tylko tablicę z nazwiskami ofiar katastrofy lotniczej. W końcu przybyliśmy na cmentarz, na którym spoczywają ważne dla Polaków i nie tylko historyczne postaci – Powązki. Nagrobków tam nie do zliczenia. Udało mi się zapamiętać nazwiska kilku zmarłych. Wiem, że leży tam Aleksander Kamiński (ur. 28 stycznia 1903r. zm. 15 marca 1978r.), współcześnie znany jako autor książki „Kamienie na szaniec”. Był też pedagogiem, żołnierzem AK i harcmistrzem. Jest tam grób Kazimierza Deyny (ur. 1947r. zm. 1 września 1989r.), byłego reprezentanta Polski w piłce nożnej. Pełnił rolę kapitana drużyny w biało-czerwonych barwach. Zginął w wypadku samochodowym na drodze międzystanowej nr 15 w San Diego. Uznawany przez liczne artykuły za najlepszego piłkarza XX wieku. Nie bez powodu właśnie na tym cmentarzu znalazł się Władysław Kopaliński (ur. 14 listopada 1907r. zm. 5 października 2007r.). – polski leksykograf, wydawca i tłumacz. Swą dobrą sławę zawdzięcza swym dziełom, takim jak: „Słownik symboli”, „Koty w worku, czyli z dziejów pojęć i rzeczy”, a także „Słownik mitów i tradycji”. Potem stanęliśmy pod Pomnikiem Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, który wygląda niczym złamane w pół skrzydło samolotu. Pamięć poległych w tragedii uczciliśmy tu minutą ciszy. Drogą wyjściową z Powązek minęliśmy jeszcze kwatery ofiar. Jak na tyle wrażeń zmęczenie dało się we znaki. Zajechaliśmy zatem do McDonald’s na posiłek i odpoczynek. Czasu mieliśmy dosyć, bo prawie półtorej godziny, więc można było spokojnie zamówić jedzenie, zasiąść przy stole i porozmawiać. Po tym czekał na nas już tylko ostatni etap naszego wyjazdu – teatr, mianowicie teatr „Buffo”. Oglądaliśmy tam spektakl muzyczny „Metro”. Przedstawienie opowiadało o grupie młodych ludzi, którzy w życiu szukają szczęścia i próbują swych sił w eliminacjach castingowych. Głównymi bohaterami są: Anka i Janek, których losy ciągnął się przez niemal cały występ. Anka zakochuje się w Janku, a on z kolei zakochany jest w samotności i pod wpływem emocji rzuca się pod pociąg. Brawa dało się posłyszeć już w trakcie wystawienia, a na koniec były tak wielkie i słuszne, że przy biciu brawa czułem jakąś głupkowatą dumę i podziw zdolności aktorskich artystom występującym. Droga powrotna trochę się dłużyła, a ja osobiście musiałem poukładać skumulowane w mojej głowie wrażenia z całego dnia. Siedziałem zatem cicho i słuchałem muzyki. Do domu dojechaliśmy dopiero po północy. Reasumując, wycieczka wyszła mi na dobre. Mimo, iż nie umiem się integrować z niektórymi ludźmi i bywały momenty zdenerwowania to umiałem odpowiednio odreagować. Chociaż muzeum zanudziło mnie okropnie to wiedziałem, że potem będzie już tylko lepiej. Cieszę się, że zaczerpnąłem nieco historii i kultury, a także zasmakowałem miejskiego klimatu. Uważam też, że wizyta w teatrze to dobra inwestycja. Powinienem tam jeździć częściej.
Liczę na naj, bo to z mojego prywatnego folderu :D
Sprawozdanie z wycieczki do Warszawy
Dnia 3 grudnia, w poniedziałek pojechaliśmy na wycieczkę edukacyjną do Warszawy. Jako, że środek transportu miał przybyć pod szkołę lekko przed godziną 9:00 przesiedzieliśmy grubo ponad pół godziny w klasie oglądając film. Wyruszyliśmy planowo, około 9:00. W wyjeździe udział wzięli uczniowie klas trzecich oraz trzej opiekunowie: p. Anna Jakoniuk, Maria Leszcz i Andrzej Mikosa.
Długą trasę i czas oczekiwań pomogła pokonać miła atmosfera
w autokarze. Można było zająć się rozmową, zjeść coś, bądź też założyć słuchawki na uszy i rozmyślać ze wzrokiem wlepionym za okno. Na miejsce dotarliśmy prawie na 12:00. Pierwszą atrakcją w stolicy było muzeum literatury im. Adama Mickiewicza. Na ten element wycieczki nastawiłem się negatywnie, wróżyłem ogromną nudę. Mój instynkt okazał się w tej kwestii nieomylny. Mimo, że wstępnie w ogóle nie byłem zainteresowany słowami przewodnika, to jednak starałem się cokolwiek wynieść z tego wykładu. W mojej pamięci zapadł kufer Adama Mickiewicza, w którym poeta woził po świecie swój dorobek. Do tej chwili mam przed oczami również nazwany przez prowadzącą „scyzoryk”, którego długość wydawała się bliska wzrostowi koleżanek. Krzątając się po sali eksponatów dostrzegłem wiele rękopisów naszego wieszcza. Pamiętam też, że na ścianach muzeum zapisane były fragmenty utworów Mickiewicza takich jak chociażby „Pan Tadeusz”. Potem udaliśmy się na spacer po Warszawie. Najpierw poszliśmy pod Pomnik Małego Powstańca, który znajdował się na ulicy Podwale przy murach obronnych. Upamiętnia on najmłodszych uczestników powstania Warszawskiego, którzy nie mieli wyboru i musieli chwytać za broń w obronie ojczyzny. Statua przypomina małego chłopca odzianego w buty oficerskie, marynarkę wojskową, który ma hełm na głowie,
a w rękach trzyma karabin. Zrobiliśmy sobie przy nim zdjęcie, a pamięć młodziaków uczciliśmy momentem milczenia. Następnie przeszliśmy ulicą Kilińskiego, gdzie naszą uwagę zwróciła tablica pamiątkowa w formie wielkiego kamienia z napisem „Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność ojczyzny…”. Zanim doszliśmy do innego pomnika, jakim miał być Pomnik Powstania Warszawskiego można było się stolicą nachapać, stolicy nawdychać, ponieważ mieliśmy do niego spory kawałek. Kiedy nareszcznie doszliśmy naszym oczom ukazał się monument, który przedstawiał uzbrojonych żołnierzy wchodzących do kanału. Cały ten ogrom stał przy Gmachu Sądu Najwyższego Rzeczypospolitej Polskiej. Tam podobnie jak przy Małym Powstańcu okazaliśmy respekt chwilą wyciszenia. Później podeszliśmy przed Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. Przypominał on wagon, który wiózł setki w nań powbijanych krzyży. Stał na niewielkim wniesieniu usypanym z kamieni. Dalszym punktem naszej wędrówki był cmentarz tzw. Stare Powązki. Jednakże delikatnie nam się przesunął, gdyż w drodze do autobusu wstąpiliśmy do kościoła. Nie zastaliśmy tam więcej jak 5 minut. Weszliśmy do kościoła zobaczyć tylko tablicę z nazwiskami ofiar katastrofy lotniczej. W końcu przybyliśmy na cmentarz, na którym spoczywają ważne dla Polaków i nie tylko historyczne postaci – Powązki. Nagrobków tam nie do zliczenia. Udało mi się zapamiętać nazwiska kilku zmarłych. Wiem, że leży tam Aleksander Kamiński (ur. 28 stycznia 1903r. zm. 15 marca 1978r.), współcześnie znany jako autor książki „Kamienie na szaniec”. Był też pedagogiem, żołnierzem AK i harcmistrzem. Jest tam grób Kazimierza Deyny (ur. 1947r. zm. 1 września 1989r.), byłego reprezentanta Polski w piłce nożnej. Pełnił rolę kapitana drużyny w biało-czerwonych barwach. Zginął w wypadku samochodowym na drodze międzystanowej nr 15 w San Diego. Uznawany przez liczne artykuły za najlepszego piłkarza XX wieku. Nie bez powodu właśnie na tym cmentarzu znalazł się Władysław Kopaliński (ur. 14 listopada 1907r. zm. 5 października 2007r.). – polski leksykograf, wydawca i tłumacz. Swą dobrą sławę zawdzięcza swym dziełom, takim jak: „Słownik symboli”, „Koty w worku, czyli z dziejów pojęć i rzeczy”, a także „Słownik mitów
i tradycji”. Potem stanęliśmy pod Pomnikiem Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, który wygląda niczym złamane w pół skrzydło samolotu. Pamięć poległych
w tragedii uczciliśmy tu minutą ciszy. Drogą wyjściową z Powązek minęliśmy jeszcze kwatery ofiar. Jak na tyle wrażeń zmęczenie dało się we znaki. Zajechaliśmy zatem do McDonald’s na posiłek i odpoczynek. Czasu mieliśmy dosyć, bo prawie półtorej godziny, więc można było spokojnie zamówić jedzenie, zasiąść przy stole i porozmawiać. Po tym czekał na nas już tylko ostatni etap naszego wyjazdu – teatr, mianowicie teatr „Buffo”. Oglądaliśmy tam spektakl muzyczny „Metro”. Przedstawienie opowiadało o grupie młodych ludzi, którzy w życiu szukają szczęścia i próbują swych sił w eliminacjach castingowych. Głównymi bohaterami są: Anka i Janek, których losy ciągnął się przez niemal cały występ. Anka zakochuje się w Janku, a on z kolei zakochany jest w samotności i pod wpływem emocji rzuca się pod pociąg. Brawa dało się posłyszeć już w trakcie wystawienia, a na koniec były tak wielkie i słuszne, że przy biciu brawa czułem jakąś głupkowatą dumę i podziw zdolności aktorskich artystom występującym. Droga powrotna trochę się dłużyła, a ja osobiście musiałem poukładać skumulowane w mojej głowie wrażenia z całego dnia. Siedziałem zatem cicho i słuchałem muzyki. Do domu dojechaliśmy dopiero po północy.
Reasumując, wycieczka wyszła mi na dobre. Mimo, iż nie umiem się integrować z niektórymi ludźmi i bywały momenty zdenerwowania to umiałem odpowiednio odreagować. Chociaż muzeum zanudziło mnie okropnie to wiedziałem, że potem będzie już tylko lepiej. Cieszę się, że zaczerpnąłem nieco historii i kultury, a także zasmakowałem miejskiego klimatu. Uważam też, że wizyta w teatrze to dobra inwestycja. Powinienem tam jeździć częściej.
Liczę na naj, bo to z mojego prywatnego folderu :D