Skromne, ale zadbane domy, spokój, niewielki ruch na drogach. Tak jeszcze do wczorak wyglądała mała miejscowość Osówko na północy kraju. Niestety, bardzo silny wiatr wywołujący ogromne szkody w całej Europie nie oszczędził również tej polskiej wsi. Straty są ogromne, a zarobki mieszkańców wyjątkowo niskie. Nie wiadomo jak długo będzie trwało dobudowywanie Osówka. Trudno uwierzyć że silny wiatr może wyrządzić aż takie szkody. Postanawiam więc na własne oczy zobaczyć, co tak naprawdę się stało, ile prawdy jest w dramatycznych informacjach przekazywanym drogą radiową i telewizyjną. Kiedy mijam pierwsze zabudowania mogę sie tylko domyślać, że jestem w Osówku. Po tablicy został już bowiem jedynie metalowy słupek. Zastanawiam się, czy aby na pewno przewrócił ją wiatr, czy może to jest ślad po miejscowych wandalach. Kiedy jednak chwilę później widzę dom częściowo pozbawiony dachu, nie mam juz najmnijeszych wątpliwości, co stało się z tablicą. Udaje mi się przejechac jeszcze jakieś sto metrów, aż drogę zagradza mi wóz strażacki, Kiedy otwieram okno dowiaduję się, że będzie tu stał jeszcze długo. Rezygnuję więc z dalszej jazdy, ustawiam auto tak, aby nie przeszkadzało i postanawiam dalej iść pieszo. Podwórka wyglądają jak pobojowiska. Ludzie chodzą wokół swoich domostw i z bólem oceniają straty. Wiedzą, że część szkód będą musieli pokryć na własny koszt. Niektórzy nawet płaczą. Nic dziwnego - w ciagu jednej, pełnej strachu nocy, stracili sporą część swoich dobytków. Zaskoczona ogromem tragedii jaka spotkała Osówko, podchodzę do bramy, za którą stoi już tylko ruina budynku. Obok stoi mężczyzna trzymając za rękę siedmio, może ośmioletniego chłopca. Chwilę z nim rozmawiam. -Już nic nie zostało. Nie mamy do czgeo wracać. Młodsze dzieci są teraz u sąsiadów. Ich dom też jest trochę zniszczony, ale nadal stoi. Zewało im dach, ale mają zagospodarowaną piwnicę. Patrzę na chłopca, który ostrożnie wyciąga z gruzów zniszczone zabawki i inne przedmioty. Ojciec każe mu odejść, pewnie boi się, aby dziecku nic się nie stało. Idę dalej. Widzę, jak ludzie załamuja ręcę patrząc, co stało się z ich skromna ale ładną niegdyś wsią. Kawałek daej udaje mi się porozmawiać z panią Janiną, 60-letnią mieszkanką Osówka. Jest jedną z nielicznych, której dom stoi cłąy. -To nowy, solidny budynek. Miałam wielkie szczęście. - kobieta na chwile przerywa i pokazuje dom oddalony o kilkanaście metrów. - Do tego budynku jakiś miesiąc temu wprowadziło się młode małżeństwo. Niedawno gdzieś wyjechali. Nie wiadomo nawet, jak się z nimi skontaktować, bo z tego co wiemy są poza krajem. Zostawiam panią Janinę samą i udaję się do sołtysa. Powinien powiedzieć mi dokładnie, jaka jest sytuacja jego wsi. -Nie wiem, naprawdę trudno jest mi to ocenić. Co chwilę przychodzą do mnie ldzie informując o szkodach...Żeby dokładniej oszacować straty potrzeb atrochę czasu, ale sama pani widzi, że sytuacja jest naprawdę bardzo zła. Nie uzyskawszy konkretnej odpowiedzi odchodzę. Chcę pomóctrochę mieszkańcom. Wiem, że na wiele się nie przydam, ale może akurat coś mogę dla niech zrobić. Pierwsza osoba której zaoferowałam pomocpyta, czy mogę ją zawieźć do najbliższego miasta. -Nie mozmey doczekać sie na żywność od gminy, a zaczyna jej juz brakować. Szkoda słów. Rzeczywiście, nie zauważayłam żeby pojawiła się jakaś pomoc, nie licząc straży pożarnej. Zupełnie jakby nikt nie zainteresował się tragedią. Trzeba jednak zaznaczyć, że w podobnej sytuacji jest wiele okolicznych miejscowości. Zabieram kobietę i jej sąsiadkę do miasteczka. Po drodze z niedowierzaniem przyglądam się budynkom, które wiatr zmuchnął tak, jakby to były domki z kart...
Skromne, ale zadbane domy, spokój, niewielki ruch na drogach. Tak jeszcze do wczorak wyglądała mała miejscowość Osówko na północy kraju. Niestety, bardzo silny wiatr wywołujący ogromne szkody w całej Europie nie oszczędził również tej polskiej wsi. Straty są ogromne, a zarobki mieszkańców wyjątkowo niskie. Nie wiadomo jak długo będzie trwało dobudowywanie Osówka. Trudno uwierzyć że silny wiatr może wyrządzić aż takie szkody. Postanawiam więc na własne oczy zobaczyć, co tak naprawdę się stało, ile prawdy jest w dramatycznych informacjach przekazywanym drogą radiową i telewizyjną.
Kiedy mijam pierwsze zabudowania mogę sie tylko domyślać, że jestem w Osówku. Po tablicy został już bowiem jedynie metalowy słupek. Zastanawiam się, czy aby na pewno przewrócił ją wiatr, czy może to jest ślad po miejscowych wandalach. Kiedy jednak chwilę później widzę dom częściowo pozbawiony dachu, nie mam juz najmnijeszych wątpliwości, co stało się z tablicą. Udaje mi się przejechac jeszcze jakieś sto metrów, aż drogę zagradza mi wóz strażacki, Kiedy otwieram okno dowiaduję się, że będzie tu stał jeszcze długo. Rezygnuję więc z dalszej jazdy, ustawiam auto tak, aby nie przeszkadzało i postanawiam dalej iść pieszo.
Podwórka wyglądają jak pobojowiska. Ludzie chodzą wokół swoich domostw i z bólem oceniają straty. Wiedzą, że część szkód będą musieli pokryć na własny koszt. Niektórzy nawet płaczą. Nic dziwnego - w ciagu jednej, pełnej strachu nocy, stracili sporą część swoich dobytków. Zaskoczona ogromem tragedii jaka spotkała Osówko, podchodzę do bramy, za którą stoi już tylko ruina budynku. Obok stoi mężczyzna trzymając za rękę siedmio, może ośmioletniego chłopca. Chwilę z nim rozmawiam.
-Już nic nie zostało. Nie mamy do czgeo wracać. Młodsze dzieci są teraz u sąsiadów. Ich dom też jest trochę zniszczony, ale nadal stoi. Zewało im dach, ale mają zagospodarowaną piwnicę.
Patrzę na chłopca, który ostrożnie wyciąga z gruzów zniszczone zabawki i inne przedmioty. Ojciec każe mu odejść, pewnie boi się, aby dziecku nic się nie stało.
Idę dalej. Widzę, jak ludzie załamuja ręcę patrząc, co stało się z ich skromna ale ładną niegdyś wsią. Kawałek daej udaje mi się porozmawiać z panią Janiną, 60-letnią mieszkanką Osówka. Jest jedną z nielicznych, której dom stoi cłąy.
-To nowy, solidny budynek. Miałam wielkie szczęście. - kobieta na chwile przerywa i pokazuje dom oddalony o kilkanaście metrów. - Do tego budynku jakiś miesiąc temu wprowadziło się młode małżeństwo. Niedawno gdzieś wyjechali. Nie wiadomo nawet, jak się z nimi skontaktować, bo z tego co wiemy są poza krajem.
Zostawiam panią Janinę samą i udaję się do sołtysa. Powinien powiedzieć mi dokładnie, jaka jest sytuacja jego wsi.
-Nie wiem, naprawdę trudno jest mi to ocenić. Co chwilę przychodzą do mnie ldzie informując o szkodach...Żeby dokładniej oszacować straty potrzeb atrochę czasu, ale sama pani widzi, że sytuacja jest naprawdę bardzo zła.
Nie uzyskawszy konkretnej odpowiedzi odchodzę. Chcę pomóctrochę mieszkańcom. Wiem, że na wiele się nie przydam, ale może akurat coś mogę dla niech zrobić. Pierwsza osoba której zaoferowałam pomocpyta, czy mogę ją zawieźć do najbliższego miasta.
-Nie mozmey doczekać sie na żywność od gminy, a zaczyna jej juz brakować. Szkoda słów.
Rzeczywiście, nie zauważayłam żeby pojawiła się jakaś pomoc, nie licząc straży pożarnej. Zupełnie jakby nikt nie zainteresował się tragedią. Trzeba jednak zaznaczyć, że w podobnej sytuacji jest wiele okolicznych miejscowości.
Zabieram kobietę i jej sąsiadkę do miasteczka. Po drodze z niedowierzaniem przyglądam się budynkom, które wiatr zmuchnął tak, jakby to były domki z kart...