Jest pewna pula bajek i baśni uniwersalnych, ponadczasowych, eksploatowanych od lat na wszystkich możliwych polach - od książek przez słuchowiska, spektakle i filmy. Z pewnością zaliczyć można do nich „Calineczkę" Hansa Christiana Andersena.
Tym razem opowieść o maleńkiej dziewczynce, narodzonej z nasionka zasianego przez bezdzietną kobietę, na scenę warszawskiego Teatru Guliwer przeniósł Marek Ciunel. Przyznam szczerze, że na premierę wybierałam się pełna obaw. Nie wszystkie spektakle tego teatru mogę bowiem uznać za udane. Niekiedy mam wrażenie, że twórcy stracili z oczu głównego odbiorcę, jakim jest dziecko, przez co teksty, żarty i aluzje są często dla najmłodszych widzów po prostu niezrozumiałe.
Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły - zachwycone dzieci długo biły brawo i licytowały się, która postać najbardziej się im podobała, a i dorośli zdawali się być zadowoleni. I naprawdę mieli powód do takich odczuć. Reżyser i zespół stworzyli spójny, kolorowy spektakl - z wartką akcją, zrozumiałymi dialogami i ciekawą stroną wizualną. Jedyne, czego tak naprawdę brakowało, to piosenki - muzyka aż się o nie prosiła. Na szczególną uwagę zasługują trzy elementy spektaklu - gra aktorska, kostiumy i scenografia. Na oczach widzów powstaje na scenie świat przyrody - skromny i raczej symboliczny, ale zastosowane rozwiązania są ciekawe i oryginalne, działają na wyobraźnię (mnie szczególnie przypadła do gustu pajęczyna, wykonana z elastycznych szarf w kolorach tęczy). W świecie tym żyją rozmaite stworzenia - niby całkiem przeciętne, a jednak - każde ma charakterystyczne cechy, mocno uwypuklone przez kostiumy w nasyconych barwach, nawet jeśli barwą tą jest czerń kreta. Cechy te świetnie oddaja też aktorzy, którzy na kilkadziesiąt minut (łącznie z ukłonami), całymi sobą wcielają się w grane postacie.
Warto zauważyć, że guliwerowa „Calineczka" jest dość wiernym odwzorowanie klasycznej baśni. Zaserwowano ją jednak w sposób oryginalny, nowoczesny i atrakcyjny wizualnie, tak że nawet widzowie, którzy już nie raz słuchali tej opowieści lub oglądali ją w innych aranżacjach, z przyjemnością śledzą losy dziewczynki, razem z nią przeżywają smutki i radości, dobrze się bawią.
Jest pewna pula bajek i baśni uniwersalnych, ponadczasowych, eksploatowanych od lat na wszystkich możliwych polach - od książek przez słuchowiska, spektakle i filmy. Z pewnością zaliczyć można do nich „Calineczkę" Hansa Christiana Andersena.
Tym razem opowieść o maleńkiej dziewczynce, narodzonej z nasionka zasianego przez bezdzietną kobietę, na scenę warszawskiego Teatru Guliwer przeniósł Marek Ciunel. Przyznam szczerze, że na premierę wybierałam się pełna obaw. Nie wszystkie spektakle tego teatru mogę bowiem uznać za udane. Niekiedy mam wrażenie, że twórcy stracili z oczu głównego odbiorcę, jakim jest dziecko, przez co teksty, żarty i aluzje są często dla najmłodszych widzów po prostu niezrozumiałe.
Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły - zachwycone dzieci długo biły brawo i licytowały się, która postać najbardziej się im podobała, a i dorośli zdawali się być zadowoleni. I naprawdę mieli powód do takich odczuć. Reżyser i zespół stworzyli spójny, kolorowy spektakl - z wartką akcją, zrozumiałymi dialogami i ciekawą stroną wizualną. Jedyne, czego tak naprawdę brakowało, to piosenki - muzyka aż się o nie prosiła. Na szczególną uwagę zasługują trzy elementy spektaklu - gra aktorska, kostiumy i scenografia. Na oczach widzów powstaje na scenie świat przyrody - skromny i raczej symboliczny, ale zastosowane rozwiązania są ciekawe i oryginalne, działają na wyobraźnię (mnie szczególnie przypadła do gustu pajęczyna, wykonana z elastycznych szarf w kolorach tęczy). W świecie tym żyją rozmaite stworzenia - niby całkiem przeciętne, a jednak - każde ma charakterystyczne cechy, mocno uwypuklone przez kostiumy w nasyconych barwach, nawet jeśli barwą tą jest czerń kreta. Cechy te świetnie oddaja też aktorzy, którzy na kilkadziesiąt minut (łącznie z ukłonami), całymi sobą wcielają się w grane postacie.
Warto zauważyć, że guliwerowa „Calineczka" jest dość wiernym odwzorowanie klasycznej baśni. Zaserwowano ją jednak w sposób oryginalny, nowoczesny i atrakcyjny wizualnie, tak że nawet widzowie, którzy już nie raz słuchali tej opowieści lub oglądali ją w innych aranżacjach, z przyjemnością śledzą losy dziewczynki, razem z nią przeżywają smutki i radości, dobrze się bawią.