Kiedy dwa lata temu ukazał się Zmierzch, nikt nie przypuszczał, że rozpocznie on serię, na której punkcie oszaleją tysiące nastolatek z całego świata. Historia miłości zwykłej śmiertelniczki i wampira okazała się strzałem w dziesiątkę i przyniosła jej autorce sławę i pieniądze. Wszystko co dobre kiedyś się jednak kończy, i oto nadszedł czas Przed świtem, tomu definitywnie kończącego sagę. Jestem świeżo po jego lekturze i uczucia mam mieszane.
Dla osób nie będących w temacie (są takie w ogóle?) wypadałoby pokrótce przedstawić, o co w tej całej sadze Zmierzchu chodzi. Oto pewnego dnia przeciętna nastolatka, Bella Swan, przeprowadza się do ojca, do miejscowości Forks, w której promienie słońca są rzadkością. Poznaje tu rodzinę Cullenów i z miejsca zdobywa serce najmłodszego jej członka, Edwarda. Po bliższym poznaniu okazuje się, że chłopak jest wampirem, co jednak wydaje się Belli nie przeszkadzać. Uczucie między nimi rozwija się, choć stają mu na przeszkodzie głupie decyzje, wilkołaki i kilka żądnych krwi wampirów. Ostatecznie wszystkie te problemy udaje się pokonać i dwoje zakochanych wkracza w nowy etap życia. Najwyższa pora na ślub i zamianę Belli w wampirzycę.
Zacznijmy może od tego, co mi się nie podobało, a imię tego "fabuła". Wyobraźnia poniosła tym razem autorkę naprawdę daleko i do tego właściwie nie mam zastrzeżeń. Na ślub Belli i Edwarda właściwie wszyscy czekali, ale spłodzenie przez tę parę dziecka i wywołany tym konflikt z Volturi robią wrażenie. Pomysł niezły, ale wykonanie gorsze. Stephenie Meyer albo za bardzo polubiła swoich bohaterów, albo zbytnio chciała się przypodobać czytelnikom, gdyż zaserwowała im tak przesadny happy end, że nie mogę się powstrzymać od patrzenia na niego krzywo. Wszyscy, ale to wszyscy (może prócz Volturi) dostali to, czego pragnęli, a w niektórych przypadkach nawet więcej.
Z jednej strony nie da się zaprzeczyć, że saga Zmierzchu to bajka o brzydkim Kopciuszku, który poznał swego księcia i przeistoczył się w piękną księżniczkę. W międzyczasie pojawiają się problemy, zagrożenia życia, konkurent do ręki Kopciuszka, ale to jednak wciąż bajka. Patrząc z tej strony, przesadnie szczęśliwe zakończenie jakoś łatwiej przełknąć. Mimo to nawet bajka powinna mieć jakiś morał i jestem zdania, że lepiej by było, gdyby Przed świtem pokazało, że nie wszystkie marzenia są w stanie się spełnić.
Abstrahując od samego zakończenia, strasznie nie podobała mi się konfrontacja z Volturi, a i do przebiegu ciąży Belli mam zastrzeżenia. Przy każdej książce sagi wspominałem o naiwności, którą trzeba zaakceptować, żeby cieszyć się lekturą, ale tu następuje spore przegięcie. Konflikt rozwiązany zostaje idiotycznie i trudno to przyjąć do wiadomości nawet odwiesiwszy niewiarę na bardzo daleki wieszak. W zasadzie ten element książki wydaje się najzupełniej zbędny. Co do ciąży... Powiedzmy, że każdy lekarz wzdrygnąłby się na wiadomość jak i dlaczego dokarmiano Bellę.
Mimo całego tego narzekania nie da się zaprzeczyć, że wciąż czyta się nieźle. O wiele lepiej niż poprzedniczkę, czyli Zaćmienie. Mniej tu marudzenia i obwiniania się za wszystkie katastrofy w wykonaniu Belli (co nie znaczy, że nie ma tego w ogóle - pałeczkę przejął Edward, ale nie w aż takim stopniu). Dziewczyna w końcu zaczyna rozumieć swoje szczęście, więc cała narracja staje się bardziej optymistyczna i żywsza. Autorka zdecydowała się też na zabieg, którym posłużyła się już w Zaćmieniu, czyli zmianę narratora. Tam Jacobowi dostało się zaledwie kilka stron epilogu, tutaj ma do dyspozycji całkiem sporą część książki. Trochę to niekonsekwentne, ale w ten sposób odpada konieczność męczenia się z unieruchomioną Bellą. Sam styl opowiadania nie różni się jakoś znacząco od tego w wykonaniu głównej bohaterki, ale skupia się na czym innym, wprowadza sporo humoru i ogólnie stanowi całkiem przyjemną odskocznię.
Do walorów wizualnych wydania ponownie nie mam zastrzeżeń. Wszystko utrzymane jest w tonie poprzedniczek. Ponownie za to kuksaniec należy się tłumaczce i korekcie za używanie języka polskawego, od którego miejscami oczy bolą, a język zawiązuje się w supełek ("z sobą" - powtarzane nagminnie, "przed mną", itp.). Występuje sporo literówek, Edward raz odwołuje się do siebie jako do kobiety, choć po przecinku stwierdza jednak, że jest mężczyzną. Niektóre błędy są sporego kalibru, co dziwi, gdyż po książce określanej mianem bestsellera można chyba oczekiwać staranności.
Tak więc mamy do czynienia z bardzo solidną objętościowo (ponad siedemset stron) książką, która jednak nie jest równie solidna, jeśli chodzi o treść. Dzieje się tu znacznie mniej niż w dowolnym z poprzednich tomów i choć w dalszym ciągu bieg wydarzeń potrafi zainteresować, wygląda to nieco ubogo. Dla fanów Przed świtem jest pozycją obowiązkową i podejrzewam, że ich zachwyci. Każdy w końcu oczekiwał, że Bella i Edward będą żyli wiecznie i szczęśliwie. Ja się jednak zawiodłem.
4 votes Thanks 4
kicio
Jedyną książką jaką chciała bym poleci jest ''Koniec wakacji " Janusza Domagalika. W tej książce są opisane problemy młodzieżowe i nie tylko. Jest przedstawiony również wątek miłosny. Polecam
Kiedy dwa lata temu ukazał się Zmierzch, nikt nie przypuszczał, że rozpocznie on serię, na której punkcie oszaleją tysiące nastolatek z całego świata. Historia miłości zwykłej śmiertelniczki i wampira okazała się strzałem w dziesiątkę i przyniosła jej autorce sławę i pieniądze. Wszystko co dobre kiedyś się jednak kończy, i oto nadszedł czas Przed świtem, tomu definitywnie kończącego sagę. Jestem świeżo po jego lekturze i uczucia mam mieszane.
Dla osób nie będących w temacie (są takie w ogóle?) wypadałoby pokrótce przedstawić, o co w tej całej sadze Zmierzchu chodzi. Oto pewnego dnia przeciętna nastolatka, Bella Swan, przeprowadza się do ojca, do miejscowości Forks, w której promienie słońca są rzadkością. Poznaje tu rodzinę Cullenów i z miejsca zdobywa serce najmłodszego jej członka, Edwarda. Po bliższym poznaniu okazuje się, że chłopak jest wampirem, co jednak wydaje się Belli nie przeszkadzać. Uczucie między nimi rozwija się, choć stają mu na przeszkodzie głupie decyzje, wilkołaki i kilka żądnych krwi wampirów. Ostatecznie wszystkie te problemy udaje się pokonać i dwoje zakochanych wkracza w nowy etap życia. Najwyższa pora na ślub i zamianę Belli w wampirzycę.
Zacznijmy może od tego, co mi się nie podobało, a imię tego "fabuła". Wyobraźnia poniosła tym razem autorkę naprawdę daleko i do tego właściwie nie mam zastrzeżeń. Na ślub Belli i Edwarda właściwie wszyscy czekali, ale spłodzenie przez tę parę dziecka i wywołany tym konflikt z Volturi robią wrażenie. Pomysł niezły, ale wykonanie gorsze. Stephenie Meyer albo za bardzo polubiła swoich bohaterów, albo zbytnio chciała się przypodobać czytelnikom, gdyż zaserwowała im tak przesadny happy end, że nie mogę się powstrzymać od patrzenia na niego krzywo. Wszyscy, ale to wszyscy (może prócz Volturi) dostali to, czego pragnęli, a w niektórych przypadkach nawet więcej.
Z jednej strony nie da się zaprzeczyć, że saga Zmierzchu to bajka o brzydkim Kopciuszku, który poznał swego księcia i przeistoczył się w piękną księżniczkę. W międzyczasie pojawiają się problemy, zagrożenia życia, konkurent do ręki Kopciuszka, ale to jednak wciąż bajka. Patrząc z tej strony, przesadnie szczęśliwe zakończenie jakoś łatwiej przełknąć. Mimo to nawet bajka powinna mieć jakiś morał i jestem zdania, że lepiej by było, gdyby Przed świtem pokazało, że nie wszystkie marzenia są w stanie się spełnić.
Abstrahując od samego zakończenia, strasznie nie podobała mi się konfrontacja z Volturi, a i do przebiegu ciąży Belli mam zastrzeżenia. Przy każdej książce sagi wspominałem o naiwności, którą trzeba zaakceptować, żeby cieszyć się lekturą, ale tu następuje spore przegięcie. Konflikt rozwiązany zostaje idiotycznie i trudno to przyjąć do wiadomości nawet odwiesiwszy niewiarę na bardzo daleki wieszak. W zasadzie ten element książki wydaje się najzupełniej zbędny. Co do ciąży... Powiedzmy, że każdy lekarz wzdrygnąłby się na wiadomość jak i dlaczego dokarmiano Bellę.
Mimo całego tego narzekania nie da się zaprzeczyć, że wciąż czyta się nieźle. O wiele lepiej niż poprzedniczkę, czyli Zaćmienie. Mniej tu marudzenia i obwiniania się za wszystkie katastrofy w wykonaniu Belli (co nie znaczy, że nie ma tego w ogóle - pałeczkę przejął Edward, ale nie w aż takim stopniu). Dziewczyna w końcu zaczyna rozumieć swoje szczęście, więc cała narracja staje się bardziej optymistyczna i żywsza. Autorka zdecydowała się też na zabieg, którym posłużyła się już w Zaćmieniu, czyli zmianę narratora. Tam Jacobowi dostało się zaledwie kilka stron epilogu, tutaj ma do dyspozycji całkiem sporą część książki. Trochę to niekonsekwentne, ale w ten sposób odpada konieczność męczenia się z unieruchomioną Bellą. Sam styl opowiadania nie różni się jakoś znacząco od tego w wykonaniu głównej bohaterki, ale skupia się na czym innym, wprowadza sporo humoru i ogólnie stanowi całkiem przyjemną odskocznię.
Do walorów wizualnych wydania ponownie nie mam zastrzeżeń. Wszystko utrzymane jest w tonie poprzedniczek. Ponownie za to kuksaniec należy się tłumaczce i korekcie za używanie języka polskawego, od którego miejscami oczy bolą, a język zawiązuje się w supełek ("z sobą" - powtarzane nagminnie, "przed mną", itp.). Występuje sporo literówek, Edward raz odwołuje się do siebie jako do kobiety, choć po przecinku stwierdza jednak, że jest mężczyzną. Niektóre błędy są sporego kalibru, co dziwi, gdyż po książce określanej mianem bestsellera można chyba oczekiwać staranności.
Tak więc mamy do czynienia z bardzo solidną objętościowo (ponad siedemset stron) książką, która jednak nie jest równie solidna, jeśli chodzi o treść. Dzieje się tu znacznie mniej niż w dowolnym z poprzednich tomów i choć w dalszym ciągu bieg wydarzeń potrafi zainteresować, wygląda to nieco ubogo. Dla fanów Przed świtem jest pozycją obowiązkową i podejrzewam, że ich zachwyci. Każdy w końcu oczekiwał, że Bella i Edward będą żyli wiecznie i szczęśliwie. Ja się jednak zawiodłem.