Napisz recenzję filmu pt. '' Złodziejka książek '' WAŻNE NA JUTRO! DAJE NAJ :)
polciaxx3
Na pewno umrzecie”, lojalnie uprzedza w pierwszej scenie filmu dystyngowany narrator mówiący aksamitnym głosem Rogera Allama. Historia Liesel Meminger od początku mocno naznaczona jest piętnem śmierci, rozumianej w znaczeniu dosłownym, jak i iście literackim. Historię tytułowej „złodziejki książek”, jej przybranej rodziny i przyjaciół opowiada bowiem najbardziej kompetentny w kwestii umierania narrator – Śmierć. Choć w obrazie nie zobaczymy starszego jegomościa z kosą, w niemal każdym kadrze czuć jego obecność. Zresztą on sam regularnie przypomina o swoim istnieniu, w lekkim tonie komentując wojenne wydarzenia, dopowiadając to, czego w baśniowym hollywoodzkim filmie pokazać nie wypada. „Złodziejka książek” to ekranizacja bestsellerowej powieści Markusa Zusaka o tym samym tytule. W 1938 roku 9-letnia Liesel Meminger (fantastyczna Sophie Nélisse!) i jej młodszy brat Werner, dzieci komunistów, tracą ojca i zostają rozdzieleni z matką. Podczas podróży do fikcyjnego Molching na przedmieściach Monachium, gdzie rodzeństwo ma zostać zaadoptowane przez małżeństwo Hubermannów, chłopiec umiera i zostaje pochowany przy torach kolejowych. Zrozpaczona Liesel pod wpływem impulsu kradnie wówczas pierwszą książkę – jak się później okaże, „Podręcznik grabarza”. Pierwsze dni w nowym domu nie należą do łatwych. Surowa Rosa (Emily Watson) nieustannie musztruje dziewczynkę; wkrótce wychodzi na jaw, że Liesel nie potrafi czytać, przez co staje się obiektem kpin. W obronie nowej koleżanki staje starszy o trzy lata Rudy (Nico Liersch) – „chłopiec o żółtych jak cytryna włosach”, a w nauce pomaga ciepły i dobrotliwy Hans Hubermann (Geoffrey Rush). Z czasem czytanie staje się dla Liesel nie tylko absorbującym hobby, ale sposobem na nawiązywanie relacji z drugim człowiekiem i oswojenie wojennej traumy. Kiedy pod dach Hubermannów trafia Żyd Max (Ben Schnetzer), bohaterka zaprzyjaźnia się z mężczyzną przez wspólną lekturę. Ukrywający się w piwnicy Max przygotowuje dla dziewczynki niezwykły prezent – zamalowuje białą farbą strony „Mein Kampf” i wręcza tom Liesel, by zachęcić ją do tworzenia własnych historii.Brian Percival w swoim filmie nie porywa się na analizę stanu umysłów Niemców odurzonych nazistowską ideologią; nie próbuje wyjaśniać, dociekać, co sprawiło, że Hitler z taką łatwością porwał tłumy i przekonał miliony do odrzucenia człowieczeństwa na rzecz bezmyślnego podążania za fałszywym autorytetem (o tym natomiast opowiada Margarethe von Trotta w interesującej „Hannah Arendt”, którą również można oglądać teraz na ekranach kin). Reżyser skupia się na obserwacji życia codziennego w Niemczech w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej i podczas samego konfliktu, snując refleksję na temat piekła, jaki naziści zgotowali swojemu własnemu narodowi. Najwięcej uwagi Percival poświęca Liesel i jej rówieśnikom, ukazując dzieciństwo spędzone w nazistowskiej szkole, naznaczone głodem i nieustannym lękiem przed śmiercią. Dzieci nie rozumieją ideologii, czują się zagubione w nowej rzeczywistości, a dorośli nie są w stanie wytłumaczyć, dlaczego znikają ludzie, dlaczego nie wolno kibicować czarnoskórym sportowcom, dlaczego palone są książki. Twórca „Złodziejki książek” wygrywa te absurdy niemieckiej rzeczywistości poprzez proste, acz celne kontrasty. Percival doskonale wykorzystuje muzykę do budowania nastroju poszczególnych fragmentów. W pamięć zapada przede wszystkim pięknie zakomponowana scena – niosąca skojarzenia z ikoniczną sekwencją chrztu z „Ojca chrzestnego” Coppoli – w której śpiewające, roześmiane dziecięce buzie na tle swastyk stanowią akompaniament dla tragicznych wydarzeń „nocy kryształowej”. Gdzie indziej stłumione odgłosy bombardowania otulone zostają dźwiękami walca „Nad pięknym modrym Dunajem” Johanna Straussa w akordeonowej aranżacji. Trudno o bardziej wymowny komentarz do upadku niemieckiej i austriackiej kultury. „Złodziejka książek” to opowieść o miłości do słowa pisanego ubrana w kostium baśni. Dobrze napisany scenariusz, pierwszoligowi aktorzy i wzruszająca historia sprawiają, że tę – w gruncie rzeczy przecież sztampową produkcję – ogląda się doskonale. Percivalowi udało się uniknąć emocjonalnego szantażu, który potrafi zrujnować nawet najlepszy materiał literacki (pamiętny przypadek ekranizacji bardzo dobrej powieści „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” Johnatana Safrana Foera) I choć wojenna trauma w "Złodziejce książek" zostaje nieco przyprószona hollywoodzkim lukrem, zakończenie ma niewiele wspólnego z typowym dla „Fabryki Snów” happy endem.