Napisz recenzję filmu (obojętnie jakiego). Muszą być akapity!
PROSZĘ:))))))
marcingras
"Mamma Mia!" jest jak podstarzała hipiska: średnio urodziwa, ubrana we wdzianka z poprzedniej epoki i trochę tandetna. Wszystkie te cechy unieważnia jednak urok osobisty dzieła – wystarczy posiedzieć w jego towarzystwie parę minut, a noga sama zaczyna tupać z ekscytacji, zaś na twarzy pojawia się uśmiech od ucha do ucha. I tak do samego końca...
Czy mogło być inaczej, skoro inspiracją i główną treścią scenicznego pierwowzoru filmu były piosenki szwedzkiego zespołu ABBA, w których swego czasu zakochało się pół świata? Moja Matka do dziś wspomina prywatki przy winie, gdy z głośników magnetofonu sączyły się jedwabiste dźwięki "Dancing Queen" i "Gimme, Gimme, Gimme!'". Jeszcze dwa tygodnie przed polską premierą "Mamma Mia!" wyczytałem, że jego ścieżka dźwiękowa zyskała u nas status złotej płyty, sprzedając się w 10-tysięcznym nakładzie. Nie ma rady – czeka nas nowe (stare) szaleństwo do upadłego.
Musical Phyllidy Lloyd jest kiczem, ale tak rozkosznym, iż przez palce nie może mi przejść jakaś złośliwa obelga. To może napiszę coś o fabule? Rzecz dzieje się na bajecznej wyspie u wybrzeży Grecji, gdzie mieszka sobie Donna (wspaniała Streep) ze swoją dorastającą córą Sophie (Seyfried). Dziewczyna właśnie się zakochała i postanowiła wyjść za mąż. Problem w tym, że nie wie, kto jest jej ojcem. Dwie dekady wcześniej (film rozgrywa się chyba w latach 80. - pocztówkowe wspominki upstrzone są dziećmi-kwiatami z czasów rewolucji 68') Donna miała romans z trzema facetami (Brosnan, Skarsgard, Firth), ale żaden ze związków nie zakończył się hasełkiem "żyli długo i szczęśliwie". Któryś z panów (aktualnie statecznych bogaczy) użyczył nasienia przy spłodzeniu Sophie. Tylko który?! Aby rozwikłać tę zagadkę rezolutna małolata rozsyła zaproszenia na swój ślub samczemu tercetowi, który zjawia się na wyspie w komplecie.
Sprawa ojcostwa, choć z początku wydaje się sednem filmu, zostaje rozwiązana zgodnie z zasadami Flower Power. Dużo ciekawsza wydaje się historia weteranów wolnościowego zrywu, którzy dziś ugrzęźli w okowach zwykłego życia. Weselna impreza staje się okazją do ostatniej zabawy na całego, by potem ustalić priorytety i przyjemnie zgnuśnieć. Młodzi powinni za to szaleć do upadłego – kochać się, podróżować po świecie, tańczyć i śpiewać... oczywiście piosenki ABBY. Twórczość skandynawskiej grupy nie zestarzała się ani trochę. Jej rozrywkowy potencjał jest tak silny, że współczesna scena pop może się schować w krzakach.
Nie mam zamiaru już nic więcej napisać. "Mamma Mia!" będzie u nas hitem i jest to równie pewne jak kolejna edycja "Tańca z gwiazdami". Z tą różnicą, iż w filmie Lloyd są prawdziwe gwiazdy. Chociaż czasami fałszują.
Czy mogło być inaczej, skoro inspiracją i główną treścią scenicznego pierwowzoru filmu były piosenki szwedzkiego zespołu ABBA, w których swego czasu zakochało się pół świata? Moja Matka do dziś wspomina prywatki przy winie, gdy z głośników magnetofonu sączyły się jedwabiste dźwięki "Dancing Queen" i "Gimme, Gimme, Gimme!'". Jeszcze dwa tygodnie przed polską premierą "Mamma Mia!" wyczytałem, że jego ścieżka dźwiękowa zyskała u nas status złotej płyty, sprzedając się w 10-tysięcznym nakładzie. Nie ma rady – czeka nas nowe (stare) szaleństwo do upadłego.
Musical Phyllidy Lloyd jest kiczem, ale tak rozkosznym, iż przez palce nie może mi przejść jakaś złośliwa obelga. To może napiszę coś o fabule? Rzecz dzieje się na bajecznej wyspie u wybrzeży Grecji, gdzie mieszka sobie Donna (wspaniała Streep) ze swoją dorastającą córą Sophie (Seyfried). Dziewczyna właśnie się zakochała i postanowiła wyjść za mąż. Problem w tym, że nie wie, kto jest jej ojcem. Dwie dekady wcześniej (film rozgrywa się chyba w latach 80. - pocztówkowe wspominki upstrzone są dziećmi-kwiatami z czasów rewolucji 68') Donna miała romans z trzema facetami (Brosnan, Skarsgard, Firth), ale żaden ze związków nie zakończył się hasełkiem "żyli długo i szczęśliwie". Któryś z panów (aktualnie statecznych bogaczy) użyczył nasienia przy spłodzeniu Sophie. Tylko który?! Aby rozwikłać tę zagadkę rezolutna małolata rozsyła zaproszenia na swój ślub samczemu tercetowi, który zjawia się na wyspie w komplecie.
Sprawa ojcostwa, choć z początku wydaje się sednem filmu, zostaje rozwiązana zgodnie z zasadami Flower Power. Dużo ciekawsza wydaje się historia weteranów wolnościowego zrywu, którzy dziś ugrzęźli w okowach zwykłego życia. Weselna impreza staje się okazją do ostatniej zabawy na całego, by potem ustalić priorytety i przyjemnie zgnuśnieć. Młodzi powinni za to szaleć do upadłego – kochać się, podróżować po świecie, tańczyć i śpiewać... oczywiście piosenki ABBY. Twórczość skandynawskiej grupy nie zestarzała się ani trochę. Jej rozrywkowy potencjał jest tak silny, że współczesna scena pop może się schować w krzakach.
Nie mam zamiaru już nic więcej napisać. "Mamma Mia!" będzie u nas hitem i jest to równie pewne jak kolejna edycja "Tańca z gwiazdami". Z tą różnicą, iż w filmie Lloyd są prawdziwe gwiazdy. Chociaż czasami fałszują.