Stephanie Meyer ma moim zdaniem bardzo ciekawy sposób kreowania postaci. Tworząc główną bohaterkę, Bellę Swan, prawdopodobnie usiadła przy stoliku i zrobiła listę wszystkich cech, jakie tak zwana „Bohaterka Taka Jak Ty” powinna posiadać. Tak by łatwiej było się z nią zidentyfikować, a tym samym więcej przedstawicielek płci żeńskiej kupiło książkę i tym więcej pieniążków wpłynęło na konto autorki. Tak więc Bella jest bardzo przeciętną nastoletnią dziewczyną, która podobnie jak ileś tam procent dzieci na świecie ma za sobą rozwód rodziców, bo przecież bohater bez traumy to bohater niekompletny. Jest dosyć inteligentna, ale nie bardzo interesująca z wyglądu, tak jej się przynajmniej wydaje. Pomimo mieszkania w słonecznym, pustynnym stanie Arizona jest blada jak trup i z żadnej strony nie przypomina opalonej, wysportowanej i wypacykowanej blondynki z południa. Na dodatek ma ogromne problemy z koordynacją własnych ruchów i nie dość, że non stop potyka się o własne nogi, to na lekcjach wychowania fizycznego stwarza ogromne zagrożenie życia dla siebie i otoczenia. Jakby tego było mało - przeprowadza się. Bidulka, ze stolicy Arizony ciepłego Phoenix, zostaje przeflancowana do niezwykle deszczowej dziury zabitej dechami zwanej Forks, gdzie mieszka jej ojciec. W nowym miejscu zamieszkania czuje się niepewnie i niezręcznie, w szkole tym bardziej - z programem nauczania jest „do przodu”, więc na lekcjach się nudzi, a nowi znajomi są dziwni. Zwłaszcza jeden nowy znajomy. Bladolicy Edward Cullen, wytwarzający wokół siebie atmosferę chłodną jak cztery góry lodowe, z którym nieznający miłosierdzia Los posadził ją na lekcji biologii. Koegzystencja z nim jest niezwykle trudna, jako że Edward straszliwie działa Belli na nerwy. Młodzieniec zachowuje się bowiem jak dziewczyna z permanentnym zespołem napięcia przedmiesiączkowego - to bezczelnie odwraca się do niej plecami, to znowu oszałamia olśniewającym uśmiechem, by za chwilę ni z tego, ni z owego warknąć odpychająco. W skrócie - bez kija nie podchodź, bo nie wiadomo, co cię może z jego strony czekać. Ale jak mawia mądre polskie przysłowie: „Kto się czubi, ten się lubi”. Pomimo tego przyciąganie oraz uroda promieniujące od Edwarda są tak wielkie i zachwycające, że Bella, poniekąd wbrew sobie, zakochuje się w nim. Jednak na jej miejscu z kija bym nie rezygnowała, tylko najpierw zaostrzyłabym jeden koniec. Okazuje się bowiem, że Edward jest… Tak, wampirem! Stąd ta alabastrowa bladość, chłód w obejściu oraz zmieniające swój kolor oczy - to hipnotyzująco złote (kiedy brzuszek wampirka jest pełny), to znowu ciemne i zatrważające jak bezdenne otchłanie piekła (gdy w brzuszku burczy). Zakazana miłość - to jest to! Temat zawsze chwytliwy. Aby było dramatyczniej, Edwardowi też coraz trudniej przychodzi pozostawać obojętnym wobec smakowitej Belli, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie.
Rcenzja Zmierzchu
Stephanie Meyer ma moim zdaniem bardzo ciekawy sposób kreowania postaci. Tworząc główną bohaterkę, Bellę Swan, prawdopodobnie usiadła przy stoliku i zrobiła listę wszystkich cech, jakie tak zwana „Bohaterka Taka Jak Ty” powinna posiadać. Tak by łatwiej było się z nią zidentyfikować, a tym samym więcej przedstawicielek płci żeńskiej kupiło książkę i tym więcej pieniążków wpłynęło na konto autorki. Tak więc Bella jest bardzo przeciętną nastoletnią dziewczyną, która podobnie jak ileś tam procent dzieci na świecie ma za sobą rozwód rodziców, bo przecież bohater bez traumy to bohater niekompletny. Jest dosyć inteligentna, ale nie bardzo interesująca z wyglądu, tak jej się przynajmniej wydaje. Pomimo mieszkania w słonecznym, pustynnym stanie Arizona jest blada jak trup i z żadnej strony nie przypomina opalonej, wysportowanej i wypacykowanej blondynki z południa. Na dodatek ma ogromne problemy z koordynacją własnych ruchów i nie dość, że non stop potyka się o własne nogi, to na lekcjach wychowania fizycznego stwarza ogromne zagrożenie życia dla siebie i otoczenia. Jakby tego było mało - przeprowadza się. Bidulka, ze stolicy Arizony ciepłego Phoenix, zostaje przeflancowana do niezwykle deszczowej dziury zabitej dechami zwanej Forks, gdzie mieszka jej ojciec. W nowym miejscu zamieszkania czuje się niepewnie i niezręcznie, w szkole tym bardziej - z programem nauczania jest „do przodu”, więc na lekcjach się nudzi, a nowi znajomi są dziwni. Zwłaszcza jeden nowy znajomy. Bladolicy Edward Cullen, wytwarzający wokół siebie atmosferę chłodną jak cztery góry lodowe, z którym nieznający miłosierdzia Los posadził ją na lekcji biologii. Koegzystencja z nim jest niezwykle trudna, jako że Edward straszliwie działa Belli na nerwy. Młodzieniec zachowuje się bowiem jak dziewczyna z permanentnym zespołem napięcia przedmiesiączkowego - to bezczelnie odwraca się do niej plecami, to znowu oszałamia olśniewającym uśmiechem, by za chwilę ni z tego, ni z owego warknąć odpychająco. W skrócie - bez kija nie podchodź, bo nie wiadomo, co cię może z jego strony czekać. Ale jak mawia mądre polskie przysłowie: „Kto się czubi, ten się lubi”. Pomimo tego przyciąganie oraz uroda promieniujące od Edwarda są tak wielkie i zachwycające, że Bella, poniekąd wbrew sobie, zakochuje się w nim. Jednak na jej miejscu z kija bym nie rezygnowała, tylko najpierw zaostrzyłabym jeden koniec. Okazuje się bowiem, że Edward jest… Tak, wampirem! Stąd ta alabastrowa bladość, chłód w obejściu oraz zmieniające swój kolor oczy - to hipnotyzująco złote (kiedy brzuszek wampirka jest pełny), to znowu ciemne i zatrważające jak bezdenne otchłanie piekła (gdy w brzuszku burczy). Zakazana miłość - to jest to! Temat zawsze chwytliwy. Aby było dramatyczniej, Edwardowi też coraz trudniej przychodzi pozostawać obojętnym wobec smakowitej Belli, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie.