adunia66
Robinson marzył o dalekich podróżach statkiem po morzach i oceanach. Jego rodzice sprzeciwiali się temu, gdyż ich dwaj starsi synowie zginęli na morzu. Gdy pewnego dnia ojciec wysłał go po odbiór towaru z portu, spotkał tam swego dawnego przyjaciela Jakuba. Rozmawiali dość długo i w końcu Jakub namówił Robinsona, aby popłynął z nim i z jego ojcem do Londynu.
Nazajutrz rano Robinson wstał, gdy było jeszcze ciemno. Ubrał się pospiesznie i bojąc się, aby ojciec się nie obudził, wyskoczył cichutko przez parkan na ulicę. Dobiegł do portu, a jego przyjaciel już tam czekał niecierpliwiąc się. Silnym pchnięciem wioseł majtkowie odbili od brzegu. Robinsonem miotały przeróżne uczucia, których nawet on sam nie mógł opisać. Był zachwycony wręcz wszystkim, co znajdowało się na pokładzie. Około południa zerwał się silny, porywisty wiatr i zaczął gwałtownie kołysać statkiem. W tej właśnie chwili bohater miał wszystkie objawy choroby morskiej. Tymczasem wicher wiał coraz mocniej, a bałwany się piętrzyły. Robinson jako gość miał posłanie w kajucie kapitana, gdzie w trakcie burzy zaczął płakać gorzkimi łzami. Zobaczył go tam Jakub i wyśmiewając się z niego podał szklankę gorącego grogu, co jak mówił miało być najlepszym lekarstwem na chorobę morską i dodaje odwagi. Przez parę następnych dni ich okręt poruszał się bardzo powoli z powodu przeciwnych wiatrów. Po niedługim czasie na horyzoncie ukazała się czarna linia chmur. Kapitan oznajmił, że nadchodzi burza i to porządna. Kazał zwinąć żagiel i kierować statek ku lądowi. Dotarli do portu w Yarmouth, ale jednak kapitan rozkazał zarzucić kotwicę w przystani zasłoniętej wzgórzem. Po zarzuceniu jednej kotwicy załoga zarzuciła drugą w obawie, aby lina pierwszej nie pękła. Czarne chmury rozprzestrzeniły się po całym niebie tworząc nieomal nocną ciemność. Robinson zaczął panikować, że ta burza to jego wina i że to on sprowadził gniew pana Boga na tych biednych ludzi z pokładu. Siedząc z rękami trzymającymi żelazne łóżko usłyszałem wołanie z informacja, że jest dziura w okręcie. Wszyscy próbowali ratować sytuację wypompowując wodę. Biedny Robinson Kruzoe zemdlał, a ludzie odrzucili go na bok myśląc, że umarł. Już był wieczór, gdy odzyskał przytomność. Na koniec bryg wojenny wysłał po nich swój okręt i przemoczeni dostali się do brzegu w pobliżu latarni Winterton. Mieszkańcy Yarmouth przyjęli ich z wielką gościnnością. Zrobili nawet składkę pieniężną na pomoc dla najbardziej potrzebujących, aby mogli się dostać z powrotem do domu. Kruzoe za wstawiennictwem Jakuba dostał trzy gwinee.
Posiadając tak znaczną kwotę nie mógł się oprzeć chęci zobaczenia Londynu. Przed dalszymi podróżami zdążył jeszcze się pokłócić z kapitanem rozbitego statku. Pogodził się jednak z nim i na pożegnanie dostał od niego dwie gwinee. Następnego dnia rano wsiadł na wóz i pojechał do Londynu.
Nazajutrz rano Robinson wstał, gdy było jeszcze ciemno. Ubrał się pospiesznie i bojąc się, aby ojciec się nie obudził, wyskoczył cichutko przez parkan na ulicę. Dobiegł do portu, a jego przyjaciel już tam czekał niecierpliwiąc się. Silnym pchnięciem wioseł majtkowie odbili od brzegu. Robinsonem miotały przeróżne uczucia, których nawet on sam nie mógł opisać. Był zachwycony wręcz wszystkim, co znajdowało się na pokładzie. Około południa zerwał się silny, porywisty wiatr i zaczął gwałtownie kołysać statkiem. W tej właśnie chwili bohater miał wszystkie objawy choroby morskiej. Tymczasem wicher wiał coraz mocniej, a bałwany się piętrzyły. Robinson jako gość miał posłanie w kajucie kapitana, gdzie w trakcie burzy zaczął płakać gorzkimi łzami. Zobaczył go tam Jakub i wyśmiewając się z niego podał szklankę gorącego grogu, co jak mówił miało być najlepszym lekarstwem na chorobę morską i dodaje odwagi. Przez parę następnych dni ich okręt poruszał się bardzo powoli z powodu przeciwnych wiatrów. Po niedługim czasie na horyzoncie ukazała się czarna linia chmur. Kapitan oznajmił, że nadchodzi burza i to porządna. Kazał zwinąć żagiel i kierować statek ku lądowi. Dotarli do portu w Yarmouth, ale jednak kapitan rozkazał zarzucić kotwicę w przystani zasłoniętej wzgórzem. Po zarzuceniu jednej kotwicy załoga zarzuciła drugą w obawie, aby lina pierwszej nie pękła. Czarne chmury rozprzestrzeniły się po całym niebie tworząc nieomal nocną ciemność. Robinson zaczął panikować, że ta burza to jego wina i że to on sprowadził gniew pana Boga na tych biednych ludzi z pokładu. Siedząc z rękami trzymającymi żelazne łóżko usłyszałem wołanie z informacja, że jest dziura w okręcie. Wszyscy próbowali ratować sytuację wypompowując wodę. Biedny Robinson Kruzoe zemdlał, a ludzie odrzucili go na bok myśląc, że umarł. Już był wieczór, gdy odzyskał przytomność. Na koniec bryg wojenny wysłał po nich swój okręt i przemoczeni dostali się do brzegu w pobliżu latarni Winterton. Mieszkańcy Yarmouth przyjęli ich z wielką gościnnością. Zrobili nawet składkę pieniężną na pomoc dla najbardziej potrzebujących, aby mogli się dostać z powrotem do domu.
Kruzoe za wstawiennictwem Jakuba dostał trzy gwinee.
Posiadając tak znaczną kwotę nie mógł się oprzeć chęci zobaczenia Londynu. Przed dalszymi podróżami zdążył jeszcze się pokłócić z kapitanem rozbitego statku. Pogodził się jednak z nim i na pożegnanie dostał od niego dwie gwinee. Następnego dnia rano wsiadł na wóz i pojechał do Londynu.