Był niedzielny wieczór. Rodzice poszli na imieniny do cioci Lusi. Włączyłam telewizor, ale zaraz poszłam czytać książkę. Coś miauczało nieustannie. Zdenerwowana wyszłam na dwór i moim oczom ukazał się...kot!
-No wreszcie! Przecież cię wołałem!-oburzył się.
Kot który mówi? Żartujecie sobie?
-Jesteś halucynacją. Albo snem. Nie..nie... To nie może być prawda -gadałam sama do siebie.
Kot, zwykły dachowiec najspokojniej w świecie oblizywał sobie tylne łapy.
-Fuu.. Mógłbyś chociaż, jako nocna zmora, trochę kulturalniej się zachowywać...-skarciłam go.
-Przesadzasz-stwierdził kot po czym wskoczył do lasu. Zaciekawiona poszłam za nim. Widziałam jego rudy ogon i się go trzymałam. Byłaby heca gdybym się zgubiła nie? Nagle potknęłam się i wpadłam na zielony mech.
-Ty popaprańcu! Ty fajtłapo!-usłyszałam za sobą.
-No, no.. Bez takich tekstów kocie..!
Wydawało mi się, że wzruszył ramionami. Znów mnie gdzieś pociągnął i moim oczom ukazał się drewniany i stary dom. Kot delikatnie otworzył pokryte bluszczem drzwi i wszedł do środka. Z nim byłam bezpieczna-dlatego weszłam za nim.
Przy marmurowym stole siedziała staruszka. Robiła na drutach różowy sweter. Popatrzyła się na mnie znacząco i powiedziała.
-Wiedziałam, że prędzej czy później Ignacy kogoś przyprowadzi.
Ignacy-kot,dachowiec podbiegł do mnie i powiedział.
-Nic nie mów. Ona jest głucha. Znaczy, nie dosłyszy... Choć ze mną.
Kobiecina w szarym płaszcu szyła sobie nadal. Przeszłam koło niej i trafiłam do małego pomieszczenia zwanego szumnie łazienką. Była tam tylko umywalka i czerwona miska.
-Słuchaj mnie. Musisz zawiadomić innych mieszkańców wsi..
-Co?-przerwałam-Po co?
-Bo musisz...
Otworzyłam oczy. Byłam we własnym łóżku. Był niedzielny poranek a mnie się to wszystko przyśniło. Dzisiaj pójdę z rodzicami do tej cioci Lusi, żebym z żadnym kotem Ignacym nie miała do czynienia...
Był niedzielny wieczór. Rodzice poszli na imieniny do cioci Lusi. Włączyłam telewizor, ale zaraz poszłam czytać książkę. Coś miauczało nieustannie. Zdenerwowana wyszłam na dwór i moim oczom ukazał się...kot!
-No wreszcie! Przecież cię wołałem!-oburzył się.
Kot który mówi? Żartujecie sobie?
-Jesteś halucynacją. Albo snem. Nie..nie... To nie może być prawda -gadałam sama do siebie.
Kot, zwykły dachowiec najspokojniej w świecie oblizywał sobie tylne łapy.
-Fuu.. Mógłbyś chociaż, jako nocna zmora, trochę kulturalniej się zachowywać...-skarciłam go.
-Przesadzasz-stwierdził kot po czym wskoczył do lasu. Zaciekawiona poszłam za nim. Widziałam jego rudy ogon i się go trzymałam. Byłaby heca gdybym się zgubiła nie? Nagle potknęłam się i wpadłam na zielony mech.
-Ty popaprańcu! Ty fajtłapo!-usłyszałam za sobą.
-No, no.. Bez takich tekstów kocie..!
Wydawało mi się, że wzruszył ramionami. Znów mnie gdzieś pociągnął i moim oczom ukazał się drewniany i stary dom. Kot delikatnie otworzył pokryte bluszczem drzwi i wszedł do środka. Z nim byłam bezpieczna-dlatego weszłam za nim.
Przy marmurowym stole siedziała staruszka. Robiła na drutach różowy sweter. Popatrzyła się na mnie znacząco i powiedziała.
-Wiedziałam, że prędzej czy później Ignacy kogoś przyprowadzi.
Ignacy-kot,dachowiec podbiegł do mnie i powiedział.
-Nic nie mów. Ona jest głucha. Znaczy, nie dosłyszy... Choć ze mną.
Kobiecina w szarym płaszcu szyła sobie nadal. Przeszłam koło niej i trafiłam do małego pomieszczenia zwanego szumnie łazienką. Była tam tylko umywalka i czerwona miska.
-Słuchaj mnie. Musisz zawiadomić innych mieszkańców wsi..
-Co?-przerwałam-Po co?
-Bo musisz...
Otworzyłam oczy. Byłam we własnym łóżku. Był niedzielny poranek a mnie się to wszystko przyśniło. Dzisiaj pójdę z rodzicami do tej cioci Lusi, żebym z żadnym kotem Ignacym nie miała do czynienia...
Mam nadzieje że tak może być. ^^