Napisz opowiadanie sensacyjne z elementami grozy. Opowowiadanie na minimum 1 steona A5 (1 strona zeszytu) DAJE NAJ I DUZOOO PUNKTOW!!!
Anka159123
Wstałem jak co dzień. Nie zwróciłem uwagi na zegarek. Za oknem, nie było ciemno, chociaż jasno również nie. Zastanawiałem się, co porobić... Rodzice, o dziwo, jeszcze spali. Nie mogłem uwierzyć, że zmieniam się w rannego ptaszka. Pokusiłem się więc, by spojrzeć na ekran telefonu. Załamałem się. Stwierdziłem, że mój nowy smartphone się zepsuł. Według niego była dwudziesta szósta! Nie mogłem uwierzyć. To nie mogło dziać się na prawdę! Chociaż, jeżeli, teoretycznie, dzień jest teraz dłuższy o dwie godziny, mogę spać dłużej! Tylko... tylko nie chce mi się spać. Poszedłem sprawdzić, co z moimi rodzicami. Bez światła, korytarz okazał się istnym labiryntem z demonicznymi przeszkodami. Po dłuższej chwili, znalazłem prawidłowe drzwi. Niestety okazały się zamknięte. Zamknięte? Zdziwiłem się dopiero po chwili. Rodzice nie zamykali drzwi. Nawet na noc. Stwierdziłem, że musiało coś się stać. Moi rodzice służą kraju w tajnym związku obronnym kraju. Nawet nie wiem jak się nazywa. Uprzedzali mnie, że w takim momencie, kiedy zorientuję się, że coś jest nie tak, mam iść to naszego tajnego pokoju z bronią rodziców. Nikt o nim nie wie oprócz naszej trójki. Dozwolone im jest bowiem trzymanie w domu tylko czterech pistoletów plus amunicja, do szczególnych przypadków. Nie wzięli pod uwagę m o j e g o bezpieczeństwa, więc zadbali o to moi opiekunowie. Pomieszczenie znajdowało się tam gdzie wszyscy mogliby się tego spodziewać. W ścianie. Tylko zawsze miałem problem z klamką (o ile można to było nazwać klamką). Aby otworzyć drzwi", trzeba uchylić delikatnie ramę obrazu, pod kątem 13' wtedy na ścianie pojawi się mapa, gdzie szukać klamki. Nigdy nie znalazłem mapy. Mama zawsze mnie pocieszała, że gdy będzie mi potrzebna na pewno znajdę. I tak było teraz. Nie wiem jak to zrobiłem ale od razu wyświetlił się plan domu. Klamka była dosłownie obok. Dokładniej w wazonie. Sięgnąłem od razu. Była w kształcie róży, Łatwo pomyśleć, że tam miała być. Drzwi znajdowały się zaraz na przeciwko. To co zobaczyłem po otwarciu pomieszczenia, wstrząsnęło mną... potwornie! Na podłodze znajdowało się pełno sierści, a przecież nie mam psa, ani kota! Nawet rybek w domu nie mam. Jednak gdyby tam była tylko sierść, zniósłbym to. Wraz z nią był ... dżem? To była pierwsza myśl. Po chwili zorientowałem się, ze to wcale nie jest nic do jedzenia. Nic do jedzenia dla n o r m a l n y c h ludzi. To była krew. Zorientowałem się, gdy wziąłem do ręki coś białego, kształtem przypominający zęba, lecz to nie był ząb. To był kieł... - Tak, Grzegorzu, kieł wampira. - odezwał się ktoś zza rogu. Nie wiedziałem co powiedzieć, nie wypowiedziałem chyba na głos swoich myśli, a to byłoby najbardziej logiczne wytłumaczenie. - Nie bój się, bachorze! - krzyknęła, bo stwierdziłem, że jednak jest kobietą - To znaczy uspokój się, dziecinko. - dodała spokojniejszym tonem. Jedyne co chciałem zrobić, to uciec. Uciec od tej żałosnej baby! Jednak stwierdziłem, że nie wychowali mnie rodzice na mięczaka tylko na nocnego łowcę. Co prawda nauki praktyczne miałem mieć dopiero od przyszłego miesiąca, ale teorię mam w najmniejszym paluszku! Wziąłem więc pierwszą lepszą broń, jaka była pod ręką. Okazał się to nóż. Tata nazywał go Iruthielem. Podobno od jakiegoś anioła z dawnych opowiadań i legend. Chociaż nie wierzyli w moc tych stworzeń, nie wiedzieli już jak nazywać broń. Przecież ile można mówić: podaj mi Grzegorza 2345, czy tym podobne ( przy okazji to nazwa łuku). Uzbrojony w magiczny nóż", ruszyłem na stwora. Potwór wydał z siebie okrzyk zdumienia. Nie wiem czego się spodziewał, że puszczę mu to płazem? Nie tym razem. Jednak poznałem w tym "potworze"znajomą twarz. Okazało się, że to przyjaciółka, mojej mamy. - Co robisz, dzieciaku! - odezwała się, mi zaś jakby odebrało mowę. Zatkało mnie. Po chwili zza różnych regałów itp., wyskoczyli moi rodzice i przyjaciele, po czym równocześnie krzyknęli: - Wszystkiego najlepszego, Grzesiu!!
Po pełnym emocji dniu, jak zwykle nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W końcu postanowiłam wziąć kilka tabletek i usnęłam. Nigdy nie przywiązywałam wagi do tego, co mi się śni, zazwyczaj były to zwykłe, nic nieznaczące sny. Ale tym razem było zupełnie inaczej, w tę noc przyśniło mi się coś, co było punktem zwrotnym w moim życiu coś, co poruszyło mnie i zmusiło do zastanowienia się nad sensem istnienia. Nagle znalazłam się w jakimś dziwnym miasteczku, przepełnionym chłodem i ciszą. Na ulicy żadnej żywej duszy. Słyszałam różne przerażające dźwięki. Szłam krętymi, długimi uliczkami, miedzy starymi, strasznie zniszczonymi domkami. Niektóre były jakby sklepami, podkreślam jakby, bo w ich witrynach nie było kolorowych towarów, które zachęcałyby klientów do kupna, ale…trumny. Jedne były zamknięte, inne otwarte, więc gdzieniegdzie było widać ludzi w nich leżących, to było coś okropnego. Pełne strachu twarze wpatrywały się we mnie, tak jakby wołały o pomoc, a ja nic nie mogłam zrobić. W pewnej chwili zatrzymałam się przy jednej z „wystaw”, gdzie w trumnie leżała mała dziewczynka. Mrugnęła do mnie okiem. Miała może z siedem lat i wyglądała zupełnie tak jak ja w jej wieku! Wystraszyłam się. Zaczęłam biec, uciekałam, co sił w nogach, biegłam przez ciemnie pole. W pewniej chwili znowu ją zobaczyłam, ale już nie w trumnie. Stała jakieś dziesięć metrów przede mną i wołała do mnie, żebym do niej podeszła i pobawiła się z nią, ale ja nie słuchałam jej i biegłam dalej. Być może nie zapamiętałabym tego snu gdyby nie fakt, że powtarzał się on kilka razy, lecz ostatnio był trochę inny. Zaczął się tak samo jak wcześniejsze, ale kiedy dziewczynka zaczęła mnie wołać, podeszłam do niej. Wzięłam mnie za rękę i wyruszyłyśmy gdzieś w ciemny las. W pewnym momencie cos wyrwało mnie ze snu. Obudziłam się, ale nie w moim domu, nie w moim pokoju i nie w moim łóżku…..Zaczęłam się ruszać. Było tam ciemno i strasznie ciasno. Wtedy doszło do mnie to, że leże w trumnie na jednej z wystaw w tym dziwnym miasteczku. Dlaczego za nią poszłam? To pytanie męczy mnie do dzisiaj, ale nie umiem na nie odpowiedzieć.
Poszedłem sprawdzić, co z moimi rodzicami. Bez światła, korytarz okazał się istnym labiryntem z demonicznymi przeszkodami.
Po dłuższej chwili, znalazłem prawidłowe drzwi. Niestety okazały się zamknięte. Zamknięte? Zdziwiłem się dopiero po chwili. Rodzice nie zamykali drzwi. Nawet na noc. Stwierdziłem, że musiało coś się stać. Moi rodzice służą kraju w tajnym związku obronnym kraju. Nawet nie wiem jak się nazywa.
Uprzedzali mnie, że w takim momencie, kiedy zorientuję się, że coś jest nie tak, mam iść to naszego tajnego pokoju z bronią rodziców. Nikt o nim nie wie oprócz naszej trójki. Dozwolone im jest bowiem trzymanie w domu tylko czterech pistoletów plus amunicja, do szczególnych przypadków. Nie wzięli pod uwagę m o j e g o bezpieczeństwa, więc zadbali o to moi opiekunowie.
Pomieszczenie znajdowało się tam gdzie wszyscy mogliby się tego spodziewać. W ścianie. Tylko zawsze miałem problem z klamką (o ile można to było nazwać klamką). Aby otworzyć drzwi", trzeba uchylić delikatnie ramę obrazu, pod kątem 13' wtedy na ścianie pojawi się mapa, gdzie szukać klamki. Nigdy nie znalazłem mapy. Mama zawsze mnie pocieszała, że gdy będzie mi potrzebna na pewno znajdę. I tak było teraz. Nie wiem jak to zrobiłem ale od razu wyświetlił się plan domu. Klamka była dosłownie obok. Dokładniej w wazonie. Sięgnąłem od razu. Była w kształcie róży, Łatwo pomyśleć, że tam miała być. Drzwi znajdowały się zaraz na przeciwko. To co zobaczyłem po otwarciu pomieszczenia, wstrząsnęło mną... potwornie! Na podłodze znajdowało się pełno sierści, a przecież nie mam psa, ani kota! Nawet rybek w domu nie mam. Jednak gdyby tam była tylko sierść, zniósłbym to. Wraz z nią był ... dżem? To była pierwsza myśl. Po chwili zorientowałem się, ze to wcale nie jest nic do jedzenia. Nic do jedzenia dla n o r m a l n y c h ludzi. To była krew. Zorientowałem się, gdy wziąłem do ręki coś białego, kształtem przypominający zęba, lecz to nie był ząb. To był kieł...
- Tak, Grzegorzu, kieł wampira. - odezwał się ktoś zza rogu.
Nie wiedziałem co powiedzieć, nie wypowiedziałem chyba na głos swoich myśli, a to byłoby najbardziej logiczne wytłumaczenie.
- Nie bój się, bachorze! - krzyknęła, bo stwierdziłem, że jednak jest kobietą - To znaczy uspokój się, dziecinko. - dodała spokojniejszym tonem.
Jedyne co chciałem zrobić, to uciec. Uciec od tej żałosnej baby! Jednak stwierdziłem, że nie wychowali mnie rodzice na mięczaka tylko na nocnego łowcę. Co prawda nauki praktyczne miałem mieć dopiero od przyszłego miesiąca, ale teorię mam w najmniejszym paluszku! Wziąłem więc pierwszą lepszą broń, jaka była pod ręką. Okazał się to nóż. Tata nazywał go Iruthielem. Podobno od jakiegoś anioła z dawnych opowiadań i legend. Chociaż nie wierzyli w moc tych stworzeń, nie wiedzieli już jak nazywać broń. Przecież ile można mówić: podaj mi Grzegorza 2345, czy tym podobne ( przy okazji to nazwa łuku).
Uzbrojony w magiczny nóż", ruszyłem na stwora. Potwór wydał z siebie okrzyk zdumienia. Nie wiem czego się spodziewał, że puszczę mu to płazem? Nie tym razem. Jednak poznałem w tym "potworze"znajomą twarz. Okazało się, że to przyjaciółka, mojej mamy.
- Co robisz, dzieciaku! - odezwała się, mi zaś jakby odebrało mowę. Zatkało mnie. Po chwili zza różnych regałów itp., wyskoczyli moi rodzice i przyjaciele, po czym równocześnie krzyknęli:
- Wszystkiego najlepszego, Grzesiu!!
Po pełnym emocji dniu, jak zwykle nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W końcu postanowiłam wziąć kilka tabletek i usnęłam.
Nigdy nie przywiązywałam wagi do tego, co mi się śni, zazwyczaj były to zwykłe, nic nieznaczące sny. Ale tym razem było zupełnie inaczej, w tę noc przyśniło mi się coś, co było punktem zwrotnym w moim życiu coś, co poruszyło mnie i zmusiło do zastanowienia się nad sensem istnienia.
Nagle znalazłam się w jakimś dziwnym miasteczku, przepełnionym chłodem i ciszą. Na ulicy żadnej żywej duszy. Słyszałam różne przerażające dźwięki. Szłam krętymi, długimi uliczkami, miedzy starymi, strasznie zniszczonymi domkami. Niektóre były jakby sklepami, podkreślam jakby, bo w ich witrynach nie było kolorowych towarów, które zachęcałyby klientów do kupna, ale…trumny. Jedne były zamknięte, inne otwarte, więc gdzieniegdzie było widać ludzi w nich leżących, to było coś okropnego. Pełne strachu twarze wpatrywały się we mnie, tak jakby wołały o pomoc, a ja nic nie mogłam zrobić.
W pewnej chwili zatrzymałam się przy jednej z „wystaw”, gdzie w trumnie leżała mała dziewczynka. Mrugnęła do mnie okiem. Miała może z siedem lat i wyglądała zupełnie tak jak ja w jej wieku! Wystraszyłam się. Zaczęłam biec, uciekałam, co sił w nogach, biegłam przez ciemnie pole. W pewniej chwili znowu ją zobaczyłam, ale już nie w trumnie. Stała jakieś dziesięć metrów przede mną i wołała do mnie, żebym do niej podeszła i pobawiła się z nią, ale ja nie słuchałam jej i biegłam dalej.
Być może nie zapamiętałabym tego snu gdyby nie fakt, że powtarzał się on kilka razy, lecz ostatnio był trochę inny. Zaczął się tak samo jak wcześniejsze, ale kiedy dziewczynka zaczęła mnie wołać, podeszłam do niej. Wzięłam mnie za rękę i wyruszyłyśmy gdzieś w ciemny las. W pewnym momencie cos wyrwało mnie ze snu. Obudziłam się, ale nie w moim domu, nie w moim pokoju i nie w moim łóżku…..Zaczęłam się ruszać. Było tam ciemno i strasznie ciasno. Wtedy doszło do mnie to, że leże w trumnie na jednej z wystaw w tym dziwnym miasteczku.
Dlaczego za nią poszłam? To pytanie męczy mnie do dzisiaj, ale nie umiem na nie odpowiedzieć.
(Licze na naj )