Mój najszczęśliwszy dzień, a właściwie dwa, zaczął się zaraz z rana. Obudziłem się wypoczętyi pełen życia. Miomo, iż był piątek nie szedłem do szkoły, bo jechałem do Jeleniej Góry na zawody karate. Zjadłem śniadaniem, po czym jeszcze trochę poćwiczyłem. Gdy szedłem do Buczkowic obładowany torbami, spojrzałem w niebo i pomyślałem, że pogoda jak na 30 listopad jest bardzo ładna, bo mimo, iż padał śnieg, sklepienie było jasne i przejżyste. W Buczkowicach czekali na ie tamtejsi koledzy. Potem to już czas przemijał szybko i radośnie. Gdy przyjechał tata naszego znajomego z Żywca, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w stronę głównego środka transportu. Ze względu na szybkość jazdy, dosyć prędko dojechaliśmy do Mazańcowić, skąd już wszyscy pojechaliśmy vanem do celu. Przez całe 6 godzin jazdy w środku panowała świetna atmosfera. Wszyscy śmiali się i opowiadali sobie przeróżne historie. Na miejscu, już po badaniach, poszliśmy do ośrodka, w którym nocowaliśmy, a następnie weszliśmy do swoich pokoi. Zjedliśmy kolację, na której była pizza i Coca-Cola i poszliśmy spać. Długo jednak nie mogliśmy zasnąć, bo rozpierałanas energia. Następnego dni po śniadaniu pojechaliśmy na halę. Rozgrzaliśmy się, zrobiliśmy sobie ostatnie przed ogólną paniką zdjęcia, po czym przyszedł sędzi główny i ogłosił kto z kim bedzie się bić. Ja walczyłem jako drugi, zaraz po koledze z klubu. Przed samą walką byłem bardzo zestresowany. Mój przeciwnikmiał lepszy stopień, a poza tym wyglądał na doświadczonego rywala. Jednak mimo uspokojeń przyjaciół, że stopien nie musi być równy umiejętnością popadłem w popłoch. Denerwowałem się jeszcze bardziej, ponieważ były to moje pirwsze jakiekolwiek zawody, a u mnie z biciem się niegdy nie było zbyt dobrze. Okazało się, ze niepotzrebnie się denewowałem, bo już na początku walki wiedziałem wygram. Tak też si stało. Wygrałem i przeszedłem do pierwszej ósemki. Tam jednak nie miałem tyle szczęscia i poniosłem klęskę. Mino to, uważam ten dzień za najszczęśliwszy. Po powrocie do domu wszyscy dopytywali się jak było. Ja opowiedziałem ze wszystkim z zaangażowaniem emocjonalnym. na najbliższym treningu trener pochwalił wszystkich i poiwedział, żeby sie jeszcze bardziej prezyłożyć, bo za pół roku kolejne zawody.
Mój najszczęśliwszy dzień, a właściwie dwa, zaczął się zaraz z rana. Obudziłem się wypoczętyi pełen życia. Miomo, iż był piątek nie szedłem do szkoły, bo jechałem do Jeleniej Góry na zawody karate. Zjadłem śniadaniem, po czym jeszcze trochę poćwiczyłem. Gdy szedłem do Buczkowic obładowany torbami, spojrzałem w niebo i pomyślałem, że pogoda jak na 30 listopad jest bardzo ładna, bo mimo, iż padał śnieg, sklepienie było jasne i przejżyste. W Buczkowicach czekali na ie tamtejsi koledzy. Potem to już czas przemijał szybko i radośnie. Gdy przyjechał tata naszego znajomego z Żywca, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w stronę głównego środka transportu. Ze względu na szybkość jazdy, dosyć prędko dojechaliśmy do Mazańcowić, skąd już wszyscy pojechaliśmy vanem do celu. Przez całe 6 godzin jazdy w środku panowała świetna atmosfera. Wszyscy śmiali się i opowiadali sobie przeróżne historie. Na miejscu, już po badaniach, poszliśmy do ośrodka, w którym nocowaliśmy, a następnie weszliśmy do swoich pokoi. Zjedliśmy kolację, na której była pizza i Coca-Cola i poszliśmy spać. Długo jednak nie mogliśmy zasnąć, bo rozpierałanas energia.
Następnego dni po śniadaniu pojechaliśmy na halę. Rozgrzaliśmy się, zrobiliśmy sobie ostatnie przed ogólną paniką zdjęcia, po czym przyszedł sędzi główny i ogłosił kto z kim bedzie się bić. Ja walczyłem jako drugi, zaraz po koledze z klubu. Przed samą walką byłem bardzo zestresowany. Mój przeciwnikmiał lepszy stopień, a poza tym wyglądał na doświadczonego rywala. Jednak mimo uspokojeń przyjaciół, że stopien nie musi być równy umiejętnością popadłem w popłoch. Denerwowałem się jeszcze bardziej, ponieważ były to moje pirwsze jakiekolwiek zawody, a u mnie z biciem się niegdy nie było zbyt dobrze. Okazało się, ze niepotzrebnie się denewowałem, bo już na początku walki wiedziałem wygram. Tak też si stało. Wygrałem i przeszedłem do pierwszej ósemki. Tam jednak nie miałem tyle szczęscia i poniosłem klęskę. Mino to, uważam ten dzień za najszczęśliwszy. Po powrocie do domu wszyscy dopytywali się jak było. Ja opowiedziałem ze wszystkim z zaangażowaniem emocjonalnym. na najbliższym treningu trener pochwalił wszystkich i poiwedział, żeby sie jeszcze bardziej prezyłożyć, bo za pół roku kolejne zawody.