Był mroźny dzień. Wiał prowisty wiatr, a ja w taką pogodę musiałam jechać do chorej babci na wieś. Na samą myśl o ruszeniu się gdziekolwiek spod ciepłej kołderki, przeszywał mnie zimny dreszcz. W końcu postanowiłam wstać i po 30 minutach stałam na przystanku. Autobus długo nie nadjeżdżał, a wiatr złośliwie szczypał moje policzki. Kilka minut póżniej siedziałam w autobusie. Pojachałam do babcinej wsi i do wieczora zajmowałam się chorą starowinką. Zmęczona usiadłam na przystanku. Mijały kolejne minuty, a ja robiłam się coraz bardziej senna. Nie pamiętam jak wsiadłam do autobusu. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Tępo spoglądałam w okno: drzewo, drzewo, dom, stodoła, drzewo. Nagle szarpneło autobusem. Wpadł w poślizg, zatoczył koło i przewrócił się na prawą stronę. Szyby popękały i szkło rozbryzło się na wszystkie strony. Wszędzie lała się krew. Ktoś krzyknął, żeby uciekać, bo autobus zaraz wybuchnie. Chciałam wyczołgać się spomiędzy siedzeń, ale nie czułam nóg. Chciałam krzyknąć, żeby ktoś mi pomógł, ale nie słyszałam własnego głosu. - Nie krzycz i tak nikt cię nie usłyszy- dotarł do mnie jakiś głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam nad sobą wysoką, zakapturzoną postać, w czarnym powłóczystym, długim płaszczu. Wyciągnęła do mnie bladą rękę. - Chodź, pomogę Ci- rzekła postać. Dotknęłam jej dłoni- była zimna i koścista. Chciałam zobaczyć jej twarz, ale cień na nią padł. - Kim jesteś? -zapytałam. - Jestem Śmierć. Przyszłam po Ciebie, bo to już czas byś dołączyła do innych -odparła. Rozejrzałam się wkoło. Nie byłam już w autobusie. Szłam teraz przez ciemność. Czułam chłód. Zimny wiatr wiał mi w twarz, aż łzy popłynęły mi z oczu. Byłam zbyt oszołomiona, by zadawać jakiekolwiek pytania, moją duszę rozsadzała jakaś radość oczekiwania na nowe. Wtem ujrzałam światło. Było malutkie i bardzo, bardzo daleko. - To Twój przystanek- usłyszałam. - Już? Tak szybko?- spytałam i zbliżałam się dalej w stronę światła. - "Już"? Ja bym powiedziała "nareszcie". Ktoś dźgnął mnie łokciem między żebra. - Wstawaj!- usłyszałam ten sam głos i powoli otworzyłam oczy. Wokół mnie było pełno ludzi. Wszyscy byli ściśnięci jak sardynki w puszce. - Co się stało?- zapytałam zdziwiona do żywego. - Przespałaś się, dziewczynko- powiedziała pulchna, starsza pani. - A skąd pani wiedziała, że tu wysiadam? - Tak miałaś napisane na bilecie. - Bilecie? - i sięgęłam do kieszeni po bilet- ale skąd...- podnisłam oczy, ale staruszki już przy mnie nie było. Wysiadłam. W tłumie wypatrywałam tej miłej kobiety, ale już nigdy jej nie zobaczyłam.
Był mroźny dzień. Wiał prowisty wiatr, a ja w taką pogodę musiałam jechać do chorej babci na wieś. Na samą myśl o ruszeniu się gdziekolwiek spod ciepłej kołderki, przeszywał mnie zimny dreszcz. W końcu postanowiłam wstać i po 30 minutach stałam na przystanku. Autobus długo nie nadjeżdżał, a wiatr złośliwie szczypał moje policzki. Kilka minut póżniej siedziałam w autobusie. Pojachałam do babcinej wsi i do wieczora zajmowałam się chorą starowinką. Zmęczona usiadłam na przystanku. Mijały kolejne minuty, a ja robiłam się coraz bardziej senna. Nie pamiętam jak wsiadłam do autobusu. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Tępo spoglądałam w okno: drzewo, drzewo, dom, stodoła, drzewo. Nagle szarpneło autobusem. Wpadł w poślizg, zatoczył koło i przewrócił się na prawą stronę. Szyby popękały i szkło rozbryzło się na wszystkie strony. Wszędzie lała się krew. Ktoś krzyknął, żeby uciekać, bo autobus zaraz wybuchnie. Chciałam wyczołgać się spomiędzy siedzeń, ale nie czułam nóg. Chciałam krzyknąć, żeby ktoś mi pomógł, ale nie słyszałam własnego głosu. - Nie krzycz i tak nikt cię nie usłyszy- dotarł do mnie jakiś głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam nad sobą wysoką, zakapturzoną postać, w czarnym powłóczystym, długim płaszczu. Wyciągnęła do mnie bladą rękę. - Chodź, pomogę Ci- rzekła postać. Dotknęłam jej dłoni- była zimna i koścista. Chciałam zobaczyć jej twarz, ale cień na nią padł. - Kim jesteś? -zapytałam. - Jestem Śmierć. Przyszłam po Ciebie, bo to już czas byś dołączyła do innych -odparła. Rozejrzałam się wkoło. Nie byłam już w autobusie. Szłam teraz przez ciemność. Czułam chłód. Zimny wiatr wiał mi w twarz, aż łzy popłynęły mi z oczu. Byłam zbyt oszołomiona, by zadawać jakiekolwiek pytania, moją duszę rozsadzała jakaś radość oczekiwania na nowe. Wtem ujrzałam światło. Było malutkie i bardzo, bardzo daleko. - To Twój przystanek- usłyszałam. - Już? Tak szybko?- spytałam i zbliżałam się dalej w stronę światła. - "Już"? Ja bym powiedziała "nareszcie". Ktoś dźgnął mnie łokciem między żebra. - Wstawaj!- usłyszałam ten sam głos i powoli otworzyłam oczy. Wokół mnie było pełno ludzi. Wszyscy byli ściśnięci jak sardynki w puszce. - Co się stało?- zapytałam zdziwiona do żywego. - Przespałaś się, dziewczynko- powiedziała pulchna, starsza pani. - A skąd pani wiedziała, że tu wysiadam? - Tak miałaś napisane na bilecie. - Bilecie? - i sięgęłam do kieszeni po bilet- ale skąd...- podnisłam oczy, ale staruszki już przy mnie nie było. Wysiadłam. W tłumie wypatrywałam tej miłej kobiety, ale już nigdy jej nie zobaczyłam.