Styczniowe słońce przebijało się nieśmiało przez chmury. Było już w miarę, jak na tą porę roku ciepło. Śniego zaczął powoli topnieć i zima nie przypominała już wcale zimy.
Naszła mnie niezwykła ochota na spacer, a jako że był to czas ferii zimowych, nic nie stało ku mojemu spacerowi na drodze. Zawahałam się tylko przez chwilę, przypomniawszy sobie, że moja najlepsza przyjaciółka Agata wyjechała, ale przypomniałam sobie, że mam jeszcze
przecież rodzeństwo. Młodsi, bo młodsi, ale nigdy nie dawali mi się we znaki. Postanowiłam, że pójdę razem z nimi, żeby nie musieli sami siedzieć w domu.
Pół godziny później ośmioletnia Julka owinięta różowym szalikiem i o dwa lata od niej starszy Jaś w swojej ulubionej pingwiniej czapce oraz ja w mojej sportowej kurtce ruszyliśmy podmokłą, żwirową ścieżką. Najpierw chciałam zabrać ich do mieszkającej niedaleko babci, ale gdy doszliśmy do rozwidlenia ścieżki, zmieniłam zdanie i skręciliśmy w stronę lasu.
-Aniu, gdzie idziemy?- spytała mała Julka trzymając mnie za rękę.
-Do lasku.- odpowiedziałam. Jeszcze nigdy tam nie byliśmy, ale uznałam, że las to dobry pomysł. Pomyślałam, że pokażę im ślady zwierząt i drzewa. Weszliśmy do lasu. Otaczały nas wysokie jodły i dużo niższe, młode świerki. Gdzieniegdzie leżały szyszki, jednak nie potrafiłam rozpoznać, z których drzew pochodzą. Runo leśne skrzypiało i zapadało się pod naszymi stopami. Szliśmy przed siebie obserwując przyrodę. W pewnym momencie zauważyłam coś na drzewie.
-Patrzcie! To domek dla ptaków!- powiedziałam. Julka i Jaś okazali domkowi chwilę zainteresowania i zamilkli znowu. Pomyślałam, że muszę coś zrobić, bo zanudzą się na śmierć. Pokazywałam im kolejne domki dla ptaków, szyszki i gołe gałęzie drzew liściastych.
Przez chwilę wydawało mi się, że zauważyłam wiewiórkę, ale ona zniknęła. Zobaczyłam
duży, wypełniony jakimś sianem paśnik. Z dachu paśnika zwisała słonina dla ptaków, a pod nim stała lizawka solna. Podeszliśmy bliżej.
-Ojej! Sikorka!- zauważył Janek. Zaczęliśmy w ciszy przyglądać się kolorowemu ptaszkowi siedzącemu na pobliskiej gałązce. I wtedy je zobaczyłam. Dziki. Nie wiedziałam co robić, już czułam się winna, bo zabrałam młodsze rodzeństwo do lasu, gdzie mogło im się coś stać.
Gromadka dzików zbliżyła się do nas niebezpiecznie. Chyba już nawet nas dostrzegły.
Wśród dzików wypatrzyłam kilka małych dziczątek i zdałam sobie sprawę z wielkości niebezpieczeństwa. Przecież matka będzie bronić swoje młode! Nawet jeśli nie zbliżymy się do stada, może zaatakować. Rozejrzałam się po lesie i dostrzegłam drzewo, na które dałoby się wejść. Przypomniałam sobie wierszyk, który mówił: "Kto zobaczy w lesie dzika, ten na drzewo szybko zmyka" i wiedziałam już co mam robić. Ścisnęłam dłoń Julki i rozkazałam im:
-Janek, Julka, biegiem! W stronę tego drzewa!- i zaczęliśmy biec. To najwidoczniej zdenerwowało dziki, bo przyśpieszyły gwałtownie. Najpierw podsadziłam Janka, który był bliżej. Wspiął się już na drzewo. Po chwili Julka też siedziała już na gałęzi. Chwyciłam gruby konar, podciągnęłam się do góry i... zobaczyłam jak w tym samym momencie moja siostra ześlizguje się z gałęzi. Do dziś nie wiem jak to zrobiłam.Udało mi się zeskoczyć na ziemię, podnieść Julkę z ziemi i odepchnąć Julkę w bok w jednym momencie. Ja sama
nie zdążyłam już uciec na drzewo. Dziki były już rozpędzone i znalazły się tak blisko, że nie miałam szans zdążyć. To trwało tylko chwilę. Automatycznie odsunęłam się w bok i gdy dzik
skręcił w moją stronę, pochwyciłam leżący na ziemi kamień. Rzuciłam w dzika tym kamieniem wkładając w tą czynność całą swoją siłę. Wtedy zwierzę nagle zawróciło. Wściekły, ale przestraszony mieszkaniec lasu uciekł w przeciwną stronę. Widocznie musiało go to zaboleć i przestraszył się mnie, tymbardziej, że sam nie mógłby we mnie niczym rzucić.
Wróciliśmy bezpiecznie do domu. Byliśmy cali brudni i podrapani, ale ostatecznie nic się nie stało. Gdy zmuszona naszym wyglądem opowiedziałam rodzicom o leśnej wyprawie, najpierw miałam niezłe kłopoty, ale później byli ze mnie dumni. W końcu dałam radę
i pokonałam wściekłego dzika. A przynajmniej go wystraszyłam.
Od tego czasu byliśmy w lesie już dwa razy, ale teraz chodzimy tam z rodzicami i mając
pewność, że w pobliżu nie czai się dzikie zwierzę.
Styczniowe słońce przebijało się nieśmiało przez chmury. Było już w miarę, jak na tą porę roku ciepło. Śniego zaczął powoli topnieć i zima nie przypominała już wcale zimy.
Naszła mnie niezwykła ochota na spacer, a jako że był to czas ferii zimowych, nic nie stało ku mojemu spacerowi na drodze. Zawahałam się tylko przez chwilę, przypomniawszy sobie, że moja najlepsza przyjaciółka Agata wyjechała, ale przypomniałam sobie, że mam jeszcze
przecież rodzeństwo. Młodsi, bo młodsi, ale nigdy nie dawali mi się we znaki. Postanowiłam, że pójdę razem z nimi, żeby nie musieli sami siedzieć w domu.
Pół godziny później ośmioletnia Julka owinięta różowym szalikiem i o dwa lata od niej starszy Jaś w swojej ulubionej pingwiniej czapce oraz ja w mojej sportowej kurtce ruszyliśmy podmokłą, żwirową ścieżką. Najpierw chciałam zabrać ich do mieszkającej niedaleko babci, ale gdy doszliśmy do rozwidlenia ścieżki, zmieniłam zdanie i skręciliśmy w stronę lasu.
-Aniu, gdzie idziemy?- spytała mała Julka trzymając mnie za rękę.
-Do lasku.- odpowiedziałam. Jeszcze nigdy tam nie byliśmy, ale uznałam, że las to dobry pomysł. Pomyślałam, że pokażę im ślady zwierząt i drzewa. Weszliśmy do lasu. Otaczały nas wysokie jodły i dużo niższe, młode świerki. Gdzieniegdzie leżały szyszki, jednak nie potrafiłam rozpoznać, z których drzew pochodzą. Runo leśne skrzypiało i zapadało się pod naszymi stopami. Szliśmy przed siebie obserwując przyrodę. W pewnym momencie zauważyłam coś na drzewie.
-Patrzcie! To domek dla ptaków!- powiedziałam. Julka i Jaś okazali domkowi chwilę zainteresowania i zamilkli znowu. Pomyślałam, że muszę coś zrobić, bo zanudzą się na śmierć. Pokazywałam im kolejne domki dla ptaków, szyszki i gołe gałęzie drzew liściastych.
Przez chwilę wydawało mi się, że zauważyłam wiewiórkę, ale ona zniknęła. Zobaczyłam
duży, wypełniony jakimś sianem paśnik. Z dachu paśnika zwisała słonina dla ptaków, a pod nim stała lizawka solna. Podeszliśmy bliżej.
-Ojej! Sikorka!- zauważył Janek. Zaczęliśmy w ciszy przyglądać się kolorowemu ptaszkowi siedzącemu na pobliskiej gałązce. I wtedy je zobaczyłam. Dziki. Nie wiedziałam co robić, już czułam się winna, bo zabrałam młodsze rodzeństwo do lasu, gdzie mogło im się coś stać.
Gromadka dzików zbliżyła się do nas niebezpiecznie. Chyba już nawet nas dostrzegły.
Wśród dzików wypatrzyłam kilka małych dziczątek i zdałam sobie sprawę z wielkości niebezpieczeństwa. Przecież matka będzie bronić swoje młode! Nawet jeśli nie zbliżymy się do stada, może zaatakować. Rozejrzałam się po lesie i dostrzegłam drzewo, na które dałoby się wejść. Przypomniałam sobie wierszyk, który mówił: "Kto zobaczy w lesie dzika, ten na drzewo szybko zmyka" i wiedziałam już co mam robić. Ścisnęłam dłoń Julki i rozkazałam im:
-Janek, Julka, biegiem! W stronę tego drzewa!- i zaczęliśmy biec. To najwidoczniej zdenerwowało dziki, bo przyśpieszyły gwałtownie. Najpierw podsadziłam Janka, który był bliżej. Wspiął się już na drzewo. Po chwili Julka też siedziała już na gałęzi. Chwyciłam gruby konar, podciągnęłam się do góry i... zobaczyłam jak w tym samym momencie moja siostra ześlizguje się z gałęzi. Do dziś nie wiem jak to zrobiłam.Udało mi się zeskoczyć na ziemię, podnieść Julkę z ziemi i odepchnąć Julkę w bok w jednym momencie. Ja sama
nie zdążyłam już uciec na drzewo. Dziki były już rozpędzone i znalazły się tak blisko, że nie miałam szans zdążyć. To trwało tylko chwilę. Automatycznie odsunęłam się w bok i gdy dzik
skręcił w moją stronę, pochwyciłam leżący na ziemi kamień. Rzuciłam w dzika tym kamieniem wkładając w tą czynność całą swoją siłę. Wtedy zwierzę nagle zawróciło. Wściekły, ale przestraszony mieszkaniec lasu uciekł w przeciwną stronę. Widocznie musiało go to zaboleć i przestraszył się mnie, tymbardziej, że sam nie mógłby we mnie niczym rzucić.
Wróciliśmy bezpiecznie do domu. Byliśmy cali brudni i podrapani, ale ostatecznie nic się nie stało. Gdy zmuszona naszym wyglądem opowiedziałam rodzicom o leśnej wyprawie, najpierw miałam niezłe kłopoty, ale później byli ze mnie dumni. W końcu dałam radę
i pokonałam wściekłego dzika. A przynajmniej go wystraszyłam.
Od tego czasu byliśmy w lesie już dwa razy, ale teraz chodzimy tam z rodzicami i mając
pewność, że w pobliżu nie czai się dzikie zwierzę.