Napisz opowiadanie o przygodzie pod tytułem pewnego dnia zakradłem się do ogródka.... ( prosze o pomoc )
xwerox
Był to pierwszy słoneczny i naprawdę gorący dzień tego lata. Razem z kolegami postanowiliśmy, że fajnie byłoby zrobić coś, co zapamiętamy na bardzo długo. Poszliśmy więc na łąkę za gospodarstwem pana Lucjana, gdzie zawsze spotykaliśmy się pod rozłożystą jabłonią. Dawała spory cień, w którym miło było skryć się przed gorącymi promieniami letniego słońca. Tuż obok drzewa znajdował się niewielki staw, w którym często kąpaliśmy się z chłopakami od czasu do czasu, ot tak dla ochłody. Kiedy znaleźliśmy się już pod jabłonką, zaczęliśmy przedstawiać pozostałym nasze pomysły na rozrywkę. Wszystkie wydały się nam niewiarygodnie nudne w porównaniu z tym, co robiliśmy rok temu na wakacjach. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, kiedy nagle do głowy Krzyśka wpadł genialny pomysł. Wymyślił, żebyśmy poszli do ogrodu starego, poczciwego pana Henryka(właściwie był to sad, mniejszy niż takie normalne, więc wszyscy nazywaliśmy go ogrodem). Miał tam drzewa o różnych owocach, między innymi były to śliwki i jabłka. Gdzieś obok rosły jeszcze truskawki, ale zrywanie ich byłoby zbyt proste, a w naszej wyprawie chodziło głównie o ten niepokój, tą adrenalinę, kiedy wiesz, że ktoś zaraz mógłby cię przyłapać. Kiedy wszystko omówiliśmy, stwierdziliśmy, że powinniśmy poczekać, aż się ściemni. Kiedy wreszcie nadszedł nasz upragniony wieczór, poszliśmy do sadu. Wybraliśmy najkrótszą i jednocześnie najmniej widoczną z dróg prowadzących do obranego nam celu. Kiedy byliśmy już przy płocie ogradzającym sad, znaleźliśmy szparę, przez którą mogliśmy się przecisnąć. Kiedy wszyscy byliśmy już po drugiej stronie zaczęliśmy się skradać jak najciszej potrafiliśmy. W końcu dotarliśmy do pierwszego drzewa. Nie bez powodu mówiono o tym ogrodzie najlepszym na wsi, pan Henryk znał się na tym co robił. Owoce były przepiękne. Śliwki miały cudowny, wyrazisty kolor, a czerwone, okrągłe jabłka były tak soczyste, jak jeszcze żadne, które w życiu jedliśmy. Jednak nie mogliśmy spędzić całego wieczoru na oglądaniu drzew, po coś tam w końcu przyszliśmy. Biorąc po cztery owoce w ręce i jeszcze dwa w koszulkę mieliśmy już odchodzić, kiedy nagle Jasiek krzyknął, że zauważył coś białego chodzącego w oddali za sadem, na łące. Spojrzeliśmy więc w tamtą stronę i krzyknęliśmy ile sił w płucach. Pomijając oczywiście to, że wszystkie zebrane zdobycze nam powypadały, zerwaliśmy się do biegu. I nagle biegnący na przedzie Krzysiek zderzył się z czymś... a raczej kimś. Okazało się, że zaalarmowany krzykami pan Henryk wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Nakrzyczał na nas, to oczywiste, ale jako że bardzo lubił dzieci, kara nie była zbyt sroga. Następnego dnia musieliśmy posprzątać całą stajnię tylko za pomocą szczotek do zamiatania. Niby nic przyjemnego, ale mogło być gorzej. A tajemniczą zjawą okazała się krowa, szukająca jedzenia. Przy sprzątaniu nie było nam do śmiechu, ale kiedy przypomnieliśmy sobie nasze przestraszone na widok niewinnej krowy miny, nie wytrzymaliśmy i wszyscy taczaliśmy się, niemal płacząc ze śmiechu. Tak więc, dostaliśmy to, czego chcieliśmy. Naszego ,,włamania'' do ogrodu na pewno nie zapomnimy. Na długi czas.
Kiedy wszystko omówiliśmy, stwierdziliśmy, że powinniśmy poczekać, aż się ściemni. Kiedy wreszcie nadszedł nasz upragniony wieczór, poszliśmy do sadu. Wybraliśmy najkrótszą i jednocześnie najmniej widoczną z dróg prowadzących do obranego nam celu.
Kiedy byliśmy już przy płocie ogradzającym sad, znaleźliśmy szparę, przez którą mogliśmy się przecisnąć. Kiedy wszyscy byliśmy już po drugiej stronie zaczęliśmy się skradać jak najciszej potrafiliśmy. W końcu dotarliśmy do pierwszego drzewa. Nie bez powodu mówiono o tym ogrodzie najlepszym na wsi, pan Henryk znał się na tym co robił. Owoce były przepiękne. Śliwki miały cudowny, wyrazisty kolor, a czerwone, okrągłe jabłka były tak soczyste, jak jeszcze żadne, które w życiu jedliśmy. Jednak nie mogliśmy spędzić całego wieczoru na oglądaniu drzew, po coś tam w końcu przyszliśmy.
Biorąc po cztery owoce w ręce i jeszcze dwa w koszulkę mieliśmy już odchodzić, kiedy nagle Jasiek krzyknął, że zauważył coś białego chodzącego w oddali za sadem, na łące. Spojrzeliśmy więc w tamtą stronę i krzyknęliśmy ile sił w płucach. Pomijając oczywiście to, że wszystkie zebrane zdobycze nam powypadały, zerwaliśmy się do biegu. I nagle biegnący na przedzie Krzysiek zderzył się z czymś... a raczej kimś.
Okazało się, że zaalarmowany krzykami pan Henryk wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Nakrzyczał na nas, to oczywiste, ale jako że bardzo lubił dzieci, kara nie była zbyt sroga.
Następnego dnia musieliśmy posprzątać całą stajnię tylko za pomocą szczotek do zamiatania. Niby nic przyjemnego, ale mogło być gorzej.
A tajemniczą zjawą okazała się krowa, szukająca jedzenia. Przy sprzątaniu nie było nam do śmiechu, ale kiedy przypomnieliśmy sobie nasze przestraszone na widok niewinnej krowy miny, nie wytrzymaliśmy i wszyscy taczaliśmy się, niemal płacząc ze śmiechu.
Tak więc, dostaliśmy to, czego chcieliśmy. Naszego ,,włamania'' do ogrodu na pewno nie zapomnimy. Na długi czas.