Napisz opowiadanie na dwie strony A4 może być więcej :) lub trochę mniej. Musi zawierac podróż i osoba albo rzecz musi stać się sławna. Może to byc dramat, hoorro trochę fantastyki...BŁAGAAM NA JUTROO
koffamcieee
Był upalny letni dzień. Leżałam na łące, znajdującej się pośrodku lasu i rozkoszowałam się chwilą. Dookoła słyszałam anielskie głosy śpiewających ptaków, na ciele czułam ciepłe promyki słońca. Było naprawdę pięknie, a w takie dni jak ten zawsze musi przydarzyć się coś złego i rzeczywiście, nie musiałam czekać długo. Gdy usłyszałam zrozpaczony głos mej ukochanej matki, wykrzykujący raz po raz moje imię, wiedziałam, że stało się coś okropnego. Szybko przybiegłam do niej i ujrzałam ją, całą zapłakaną, stojącą obok dwóch strażników królestwa. Kiedy mnie zobaczyli, jeden z nich podszedł do mnie i rzekł: - Genevivie Rightlin? - Tak - odparłam niepewnie. - Zostałaś wylosowana jako przyszła służka na królewskim dworze, możesz czuć się zaszczycona - mówił - musisz zaraz wyruszyć z nami do zamku - ciągnął -masz pięć minut na pożegnanie się z matką, na zawsze. Poczułam się tak, jakby mnie uderzył w twarz, starałam się nie okazać po sobie rozpaczy i się nie rozpłakać, ale dolna warga już mi zaczynała drżeć. Odwróciłam się i chwiejnie podeszłam do matki. Spojrzałam jej w oczy nic nie mówiąc. Były wypełnione smutkiem i bólem, bo doskonale wiedziała co się ze mną teraz stanie. Wezmą mnie na dwór i pewnie będą traktować tak okrutnie, że razem z resztą wybranych umrę w ciągu miesiąca. A król zażąda nowych służek. - Matko - zaczęłam. Jej oczy wypełniły się łzami, a i moje po chwili również. - Moja najukochańsza matko, nie będę się żegnać, bo wiem, że jeszcze się spotkamy. - Próbowałam ją podnieść na duchu, ale wiedziałam, że mi nie uwierzyła. Nie była naiwna. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdołałam i rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Trwałyśmy w tym uścisku, aż jeden ze strażników siłą odciągnął mnie na bok. Podróżowaliśmy na północ, w kierunku królestwa jak mniemam. Eskortowało nas dwudziestu strażników. Oprócz mnie wzięli jeszcze dziewięć dziewczyn, niektóre z nich był jeszcze małymi dziećmi, które nie miały szans na przeżycie. Było mi ich tak bardzo żal, że na chwilę zapomniałam o swoim bólu. Ale ten szybko dał mi o sobie znać, gdy usłyszałam w oddali szybko cichnący śmiech dwóch osób z pewnością dorosłej kobiety i małego chłopca, pewnie matki i dziecka. Przypomniał mi o tym, że miałam tylko matkę, a i ją właśnie straciłam. Nasza podróż trwała dniami i nocami, rzadko kiedy mieliśmy postój i nikt się nie odzywał. Miałam więc dużo czasu na myślenie. Spoglądając na przerażone twarze małych dziewczynek i zrozpaczone twarze już dorosłych, ale wciąż młodych kobiet, zrozumiałam, że nie można tak tego zostawić i ,że musimy się z tego wydostać. A to nie będzie łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że na każdą z nas przypadało po dwóch silnych mężczyzn. Trzeba było obmyślić sprytny plan, i jakoś się nim podzielić z resztą. Po kilku dniach namysłu stworzyłam kilka planów, a najlepszym z nich podzieliłam się ukradkiem z resztą kobiet podczas jednego z postoi, na których miałyśmy czas na sen. Nie wszystkie z nich były ucieszone, bo nie wierzyły, że to się może powieść, zresztą ja także wątpiłam w jego skuteczność, ale trzeba było spróbować. Szliśmy na przełaj bardzo gęstym lasem, był już wieczór, a słońce chyliło się ku zachodowi. Nagle jedna z dziewczyn potknęła się i zaraz potem o nią następna, wywołując taką lawinę. Część strażników popędziło by przywrócić porządek, te z nas, które ostały się na nogach, w tym ja, rzuciły się do ucieczki. Strażnicy pobiegli za nami, ale było ciemno i w gęstym lesie nie mogli nas znaleźć, ani dogonić. Wkrótce ruszył za nami pościg, a my tylko na to czekałyśmy. Siedziałyśmy na drzewach czekając aż strażnicy znajdą się w pobliżu, zamierzałyśmy obrzucić ich wcześniej pozbieranymi kamieniami. Wkrótce zjawił się oddział dziewiętnastu strażników (jeden z nich został przez nas stratowany) wlekący za sobą trzy niewiasty. Szybko przystąpiłyśmy do akcji, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem, strażnicy dopadli dwie z nas, które siedziały na drzewach i zabili na miejscu. Gdy zostało ich tylko pięciu zaczęli uciekać, ale my zeszłyśmy z drzew i zaatakowałyśmy łącząc się z tamtymi dwiema. Zwyciężyłyśmy tylko dlatego, że strażnicy byli wyczerpani. Uciekłyśmy. Było nas tylko siedem, dwie z nas zostały zabite na drzewach, a jedna poległa w walce, ale ich kosztem udało nam się uratować inne trzy dziewczynki. Nasza niewolnicza podróż dobiegła końca, nie bardzo wiedziałyśmy co począć dalej. - Słuchajcie, jestem Genevivie - zaczęłam. -Zamierzam wrócić do matki i radzę wam zrobić to samo... - Kiedy my nie możemy – zaprotestowała wysoka dziewczyna licząca na oko dwanaście lat. - Zabili nasze rodziny i spalili nasze domy!! - Właśnie! Nie mamy się gdzie podziać i same rychło zginiemy, weź nas ze sobą - dodała inna, starsza dziewczyna. Otoczyły mnie okrzyki popierające wypowiedzi tych dwóch kobiet, więc się zgodziłam. Ruszyliśmy na spotkanie z moją matką. Byłyśmy już niedaleko mego domu gdy naszły mnie złe przeczucia, wiedziałam, że coś jest nie w porządku. W miarę zbliżania się do miejsca zamieszkania mej matki obawy rosły. W końcu odkryłam, że jak zwykle się nie myliłam. W miejscu, w którym powinien stać nasz piękny dom, ziała wielka czarna dziura. Zrozumiałam, że został spalony i przeraziłam się o los matki. Ruszyłam pędem, w stronę popiołów, z nadzieją, że znajdę tam moją kochaną mamę całą i zdrową. Jednak się myliłam, bez wątpienia tam była, leżała na pod drzewem, pod którym ją pożegnałam, zimna jak głaz. Wypełniła mnie rozpacz i gniew. Szalałam z bólu po stracie najdroższej mi osoby na świecie. Byłam sierotą. Leżałam w trawię kilka godzin płacząc, towarzyszki dały mi czas dla siebie. W końcu podeszła do mnie ta wysoka na oko dwunastolatka: - Genevivie chodź - powiedziała łagodnie. - Cierpisz, ale każda z nas przez to przechodziła i dałyśmy radę. Nie możesz rozpaczać, bo czasu nie cofniesz. To zrobili strażnicy królewscy, to ich wina. Skup się na zemście - zachęcała mnie. Nagle to co mówiła wydało mi się mądre i posłuchałam. Wstałam i tym razem pożegnałam się z matką, bo wiedziałam, że to było nasze ostatnie spotkanie. - Żegnaj, matko. Tak bardzo cię kocham - wyszeptałam. - Zapłacą za to co ci zrobili. Obiecuję. - Złożywszy obietnicę, odeszłam na zawsze. Stworzyłyśmy drużynę, ja i sześć moich towarzyszek: Alma, Celine, Adrienne, Keira, Arwen i Thalia. Gdy król wysyłał strażników by przyprowadzili mu służki, my napadaliśmy na nich i ratowałyśmy je. Jeśli chciały mogły się do nas dołączyć, jeśli nie mogły wrócić do domu. Większość z nich nie miała już gdzie wracać, więc stworzyłyśmy naprawdę wielką drużynę, która cały czas się rozrastała. Stałyśmy się znane i ludzie przychodzili do nas prosząc o pomoc, ale najsławniejszą byłam ja. Znali mnie jako tę, która rozpoczęła rewolucję, piękną, silną i mądrą przywódczynię drużyny, najniebezpieczniejszą, najszybszą i najsilniejszą. Król nie raz wysyłał ku nam swych żołnierzy by pokonać i zniszczyć drużynę, ale my już nie byłyśmy przerażonymi dziewczynkami. Byłyśmy dzikie i zabójcze, Nikt nigdy do niego nie wracał.