Późne popołudnie. Marianna wracała do domu po dodatkowych zajęciach. Zaczynało się ściemniać, a on bardzo bała się ciemności. I to wszystko przez jej niemożliwego brata. Gdy miała pięć lat przestraszył ją na „śmierć”, wyskakując z łazienki wymazany keczupem i krzycząc: „Mózg, chcę twojego mózgu!”. Od tego zdarzenia minęło jedenaście lat, a ona nadal się boi.
Teraz musiała skręcić do parku. Nie świeciła tu żadna latarnia. Mariannie serce biło jak oszalałe, jakby chciało uciec zanim umrze. Dziewczyna niepewnym krokiem ruszyła przed siebie. Minęła jakąś parę na ławeczce i przyśpieszyła kroku.
Wokół nie było widać żywego dycha, tylko gdzieś wysoko w koronach drzew pohukiwały sowy. Jaj serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Tak szybko, że aż bolało. Stanęła na chwilę żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. I to był błąd…
Niespodziewanie usłyszała jakiś dziwny hałas. Odwróciła się w tą stronę, ale nic nie zobaczyła. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Wróciła na ścieżkę i spostrzegła jak brama powoli się zamyka. Zaczęła wrzeszczeć i biec do niej, ale ona zamknęła się zanim dobiegła. Szarpnęła za nią, ale to na nic.
Stanęła plecami do bramy i rozejrzała się wokół. „Przecież musi być stąd jakieś wyjście, musi!” pomyślała gorączkowo. Ale nic. Z każdą sekundą zatapiała się w coraz większej ciemności. Stąd nie ma wyjścia, nie ma.
Ruszyła przed siebie. Miała zamiar wrócić do tej pary i prosić o pomoc. Lecz nie zastała ich na ławeczce. Załamana usiadła na niej. Poczuła coś mokrego. Dotknęła tego i zauważyła, ze to jest lepkie. Podniosła dłoń na wysokość oczu. Spróbowała coś dostrzec, ale na próżno.
- Żeby choć trochę światła. – Szepnęła. –Może być nawet księżyc.
I jak na zawołanie wyłonił się zza chmur księżyc. Marianna doznała szoku. Jej dłoń była cała pokryta krwią. Tak samo ławka i kawałek chodnika. Zarwała się na równe nogi. Zdała sobie sprawę, że ktoś ich zamordował. Teraz przestraszyła się nie na żarty. Zaczęła wołać:
- Wyjdź gdziekolwiek jesteś! Nie boję się ciebie! No, dalej.
Pewnego dnia
Późne popołudnie. Marianna wracała do domu po dodatkowych zajęciach. Zaczynało się ściemniać, a on bardzo bała się ciemności. I to wszystko przez jej niemożliwego brata. Gdy miała pięć lat przestraszył ją na „śmierć”, wyskakując z łazienki wymazany keczupem i krzycząc: „Mózg, chcę twojego mózgu!”. Od tego zdarzenia minęło jedenaście lat, a ona nadal się boi.
Teraz musiała skręcić do parku. Nie świeciła tu żadna latarnia. Mariannie serce biło jak oszalałe, jakby chciało uciec zanim umrze. Dziewczyna niepewnym krokiem ruszyła przed siebie. Minęła jakąś parę na ławeczce i przyśpieszyła kroku.
Wokół nie było widać żywego dycha, tylko gdzieś wysoko w koronach drzew pohukiwały sowy. Jaj serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Tak szybko, że aż bolało. Stanęła na chwilę żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. I to był błąd…
Niespodziewanie usłyszała jakiś dziwny hałas. Odwróciła się w tą stronę, ale nic nie zobaczyła. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać. Wróciła na ścieżkę i spostrzegła jak brama powoli się zamyka. Zaczęła wrzeszczeć i biec do niej, ale ona zamknęła się zanim dobiegła. Szarpnęła za nią, ale to na nic.
Stanęła plecami do bramy i rozejrzała się wokół. „Przecież musi być stąd jakieś wyjście, musi!” pomyślała gorączkowo. Ale nic. Z każdą sekundą zatapiała się w coraz większej ciemności. Stąd nie ma wyjścia, nie ma.
Ruszyła przed siebie. Miała zamiar wrócić do tej pary i prosić o pomoc. Lecz nie zastała ich na ławeczce. Załamana usiadła na niej. Poczuła coś mokrego. Dotknęła tego i zauważyła, ze to jest lepkie. Podniosła dłoń na wysokość oczu. Spróbowała coś dostrzec, ale na próżno.
- Żeby choć trochę światła. – Szepnęła. –Może być nawet księżyc.
I jak na zawołanie wyłonił się zza chmur księżyc. Marianna doznała szoku. Jej dłoń była cała pokryta krwią. Tak samo ławka i kawałek chodnika. Zarwała się na równe nogi. Zdała sobie sprawę, że ktoś ich zamordował. Teraz przestraszyła się nie na żarty. Zaczęła wołać:
- Wyjdź gdziekolwiek jesteś! Nie boję się ciebie! No, dalej.
A duch wyłonił się i zabił dziewczynkę..