Jest to, można powiedzieć, alternatywna wersja wydarzeń, jakie mogłyby mieć miejsce, gdyby hobbitów nie wpuszczono do gospody ''Pod rozbrykanym kucykiem'', czyli nowa wersja tego, co wszyscy dobrze znamy.
Noc gęstniała nad głowami hobbitów, gdy nareszcie dotarli do bramy Bree. Pogoda była ładna, niebo niemal bezchmurne, mimo to od zachodu wiał przejmujący chłodem wiatr. Wędrowcy zsunęli się z siodeł i po wielu godzinach spędzonych na grzbiecie kuców, nareszcie poczuli twardy grunt pod stopami. Frodo wysunął się do przodu, w krąg światła bijącego od latarni. Brama była zamknięta. Hobbici zakrzyknęli kilkakrotnie, ale drzwi w budce odźwiernego ani drgnęły. - Albo z tego zmęczenia mam zwidy, albo widziałem jakby cień w oknie - powiedział Merry - Ktoś przez chwilę wyglądał na nas, po czym zniknął. Ale, jak widać, nie kwapi się raczej do otwierania. - Sądziłem, że mieszkańcy Bree są bardziej gościnni - podjął z kolei Frodo - wygląda jednak na to, że tej nocy nie dostaniemy się do środka. No trudno. Czeka nas jeszcze jeden nocleg w polu i możemy mieć tylko nadzieję, że Czarni Jeźdźcy nie zaskoczą nas na tych pustkowiach. Chyba, że ktoś ma lepszy pomysł... W odpowiedzi hobbit usłyszał jedynie pełen zawodu jęk Pippina. Wędrowcy skierowali swoje kuce w odludne strony ciągnące się na północ od gościńca. Wkrótce okazało się, że w dodatku muszą opuścić siodła i prowadzić konie za uzdy, bo zwierzęta zapadały się w bagnistym terenie. W końcu zmarznięci i mocno zeźleni zatrzymali się u podnóża niewielkiego pagórka. Od gościńca odgradzała ich pionowa ściana. Mając jako takie poczucie bezpieczeństwa, rozpalili mały ogień i przygotowali skromną kolację. Owinęli się wszystkimi kocami i płaszczami jakie mieli przy sobie i grzali ręce nad ogniskiem. W końcu ciszę przerwał Frodo - Nie wiem co teraz robić. Boję się jechać dalej otwartym gościńcem. Jeźdźcy na pewno będą nas gonić - hobbit westchnął cicho i ciągnął dalej ściszonym głosem. - Zdaje się także, że w promieniu kilku mil od gościńca nie ma żadnych dogodnych ścieżek dla nas, a tym bardziej dla kuców. - Są, tylko trzeba umieć je znaleźć - niespodziewanie zabrzmiał głos tuż za plecami Froda. Wędrowcy zerwali się na równe nogi. Dobyli z pochew mieczyków i odwrócili się przodem do nieznajomego. Właściciel głosu okazał się być dużym człowiekiem. Ubrany był w ciemnozielony płaszcz, na ramiona spływały mu ciemne włosy. Szare oczy wbił w przestraszonych nie na żarty hobbitów. Ku ich zdumieniu twarz mężczyzny nagle rozjaśnił uśmiech. - Pan Baggins, o ile się mylę... - zagadnął nieznajomy, wbijając przenikliwy wzrok w przerażonego Froda. Na dźwięk swojego nazwiska hobbita przeszedł lodowaty dreszcz. Obawiał się najgorszego. - Szukam cię i to już od dłuższego czasu. Bynajmniej nie z własnej potrzeby. Robię to na prośbę pewnego ... pewnej osoby. - Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna podjął przerwany temat - Może o nim słyszeliście, nazywają go Gandalfem Szarym. Frodo podniósł oczy, które wcześniej skierował w blask ogniska, nie mogąc wytrzymać przeszywającego wejrzenia Nieznajomego. Niezbyt jednak uspokojony, dłuższą chwilę przyglądał się jego rozświetlonej przez nikłe płomienie ognia twarzy, zastanawiając się, czy słowa, które przed chwilą usłyszał mogą być prawdziwe. - Kim jesteś? - odważył się w końcu zapytać hobbit. - Moje imię niewiele ci powie, ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć... W tych okolicach zwą mnie najczęściej Obieżyświatem, ale tobie powinna starczyć wiadomość, że jestem przyjacielem Gandafa. - Dlaczego mam ci uwierzyć? - Bo nie masz innego wyjścia - spokojnie odpowiedział Obieżyświat - Sam stwierdziłeś przed chwilą, że nie znasz żadnej drogi, poza gościńcem oczywiście, która prowadzi do Rivendell. Wiesz także dobrze, że Czarni Jeźdźcy będę cię szukać do skutku, czyli momentu, kiedy odbiorą ci Pierścień. - Frodo poczuł jak dreszcz przechodzi go na sam dźwięk tych słów. - Skąd mam wiedzieć, że... - ?e nie jestem z nimi w zmowie, że cię nie okłamuję ? - dokończył spokojnie Nieznajomy - Musisz zawierzyć mi na słowo. Mogę powiedzieć ci nieco więcej o sobie, ale proszę schowajcie miecze, bo nic wam z mojej strony nie grozi. Usiądźmy przy ogniu, a wtedy dowiesz się wielu rzeczy, które mogą zresztą bardzo ci się przydać. Frodo zrazu nic nie odpowiedział. Pozostali hobbici zacisnęli jedynie jeszcze mocniej dłonie na rękojeściach mieczy. Przyglądali się Obieżyświatowi ze strachem i nieufnością. W końcu Frodo ze zrezygnowaniem wsunął swój mieczyk do pochwy i znaczącym spojrzeniem obdarzył przyjaciół. Po chwili cała piątka usiadła wokół przygasającego ogniska. Obieżyświat plecami do skały, hobbici naprzeciw niego. Długą chwilę trwała męcząca i napięta cisza. - Powiedz zatem co wiesz. - niepewnie zaczął Frodo - Skąd znasz Gandalfa i gdzie teraz się znajduje? - Jestem przyjacielem Czarodzieja od bardzo dawna, znamy się wiele lat. Wiem także o sprawie i o tym co wynosisz z Shire'u. Moim zadaniem jest ci pomóc, dlatego cię poszukiwałem. Jak już mówiłem, prosił mnie o to Gadndalf. Być może wspominał ci także o mnie. - Nie było mowy o nikim o imieniu Obieżyswiat. - posępnie odparł Frodo - A o potomku Isildura ? - w oczach nieznajomego zapalił się dziwny blask. Hobbit spojrzał na niego zdumiony. Gandalf opowiadał wiele historii, które miały związek ze sprawą Pierścienia. Wśród nich była także ta o Isildurze. ''Jego potomek żyje do dziś.'' - zabrzmiał w głowie hobbita dźwieczny głos Czarodzieja, ''Ostatnia nadzieja na odrodzenie się dawnego królestwa. Może nawet spotkasz go na swojej drodze? Kto wie co niesie przyszłość...''. - Aragorn, syn Arathorna - wyszeptał Frodo. Obieżyświat uśmiechnął się do niego. Spod płaszcza wysunął miecz. Jego klinga rozbłysła w świetle gwiazd. Ostrze było złamane w połowie. Frodo odetchnął z ulgą...
Wchodząc w korytarz wszyscy wyobrażali sobie oczekujące na nich najplugawsze demony, pragnące dobrać się do ich gardeł. Wszyscy, oprócz Willowa, który w pamięci miał tylko wspomnienie ostatniej kolacji. Zresztą nie ma się co dziwić skoro na śniadanie nie było czasu. Płonące pochodnie zamigotały refleksami na kamieniach ścian tak mokrych od wilgoci, jak plecy owych śmiałków ociekające potem. Nozdrza wchłneły zapach wilgoci typowej dla piwnic i lochów, nie mającego nic wspólnego z zapachem ognia czy siarki. W jednej chwili napięcie w drużynie opadło, a morale wprosproporcjonalnie wystrzeliło w górę. Mimo lepszych humorów wędrówkę rozpoczeli w zwartym szyku, z bronią gotową do użycia. Z każdym krokiem odgłosy walki cichły, a wszechogarniająca cisza zaczeła źle wpływać na i tak nadszarpnięte nerwy. - Nie lubię piątków - jak mantrę powtarzał Ronald, zerkając w połyskujący ćwiek w oczodole Baobaba. W głuchym korytarzu nawet echo mu nie odpowiedziało, tylko Drago głośno sapnął przeklinając pod nosem. W oddali podziemnego przejścia zaczeło połyskiwać mętne światło, a do uszu wędrowców zaczeły dochodzić głos kobiety, czysty, ponęty i nienaturalny w tych warunkach. Aż ciarki przeszły po plecach. - Młody tylko się nie sfajdaj ze strachu - rzucił Dragon do Slasha, a szyderczy grymas, mający przypominać uśmiech, oszpecił jego i tak paskudną facjatę. - Idę pierwszy - jak strzała wystrzelona z orkowego łuku wyskoczył Slash chcąc pokazać Dragonowi, że nie jest dzieciakiem za jakiego uważa go Dragon. - Gdzie!?!, idziemy razem - warknął Ronald- co by się nie działo pamiętajcie, że w kupie siła. Niespodziewanie weszli do pomieszczenia oblanego mdłym światłem, które emanowało z uchylonych drzwi, będących prawdopodobnie wyjściem na powierzchnię. Ale to nie one przykuły uwagę piratów, lecz niewiasta stojąca na ich drodze. Piękna, cudowna, zjawiskowa te myśli kołatały się po ich głowach, jedynie Willow oblizał się jak na widok dobrze wypieczonego barana. Jej nagie ciało emanowało kolorytem kości słoniowej, a kruczoczarne włosy zwisały rozpuszczone luźno wokół ramion. Zahipnotyzowani pięknem tego cudu staneli na podobieństwo figur z brązu, nie mogąc poruszyć nawet ustami. Na wspomnienie Margaret Ronaldowi zrobiło się teraz niedobrze. Wtedy z ust niewiasty pozległ się głos podobny do słodkiej przyciągającej melodii z nutą złowieszczej groźby. - Sukkubus - wyjęczał padając na kolana Baobab, kraśląc magiczne znaki ochronne przed sobą, na które nimfa piekieł wyszczerzyła z politowaniem ostre jak szpilki zęby. Pierwszy zginął Slash, gdy ostre jak brzytwa paznokcie przecieły jego młode gardło. Ronald tylko sapnął nie mogąc nawet podnieść ręki, gdy jego nogi same prowadziły go na nieuchronne spotkanie z kostuchą. Cloudy buchnął dymem z rozszarkanej twarzy, gdy Sukkubus jego jako drugiego wybrał w tańcu śmierci. Willow umierając miał jeszcze bardziej tępy wyraz twarzy, niż normalnie, chociaż mało kto mógł przypuszczać, że to jest możliwe. Klęczący nieopodal Moonshine przyciskał do siebie nadgryzioną dłoń, jak matka przyciska do piersi swoje dziecko. Czekał na tancerkę śmierci, gdy nagle bełt z kuszy Strupa wykwitł z piersi Sukkubusa, rzucając nią jak szmacianą kukłą. - Było blisko - szepną Moonshine, nie mając już ochoty na podgryzanie swojego trofeum bitewnego. Szybko wychosdząc z letargu Ronald krzyknął: - Do drzwi, zanim znów jakieś paskudztwo nie wyskoczy z ciemności. Wyskoczyli na powierzchnie, łykając sierze powietrze, jak poławiacz pereł po wypłynięciu na powierzchnię wody. - Nienawidzę piątków - przeklął Ronald
Jest to, można powiedzieć, alternatywna wersja wydarzeń, jakie mogłyby mieć miejsce, gdyby hobbitów nie wpuszczono do gospody ''Pod rozbrykanym kucykiem'', czyli nowa wersja tego, co wszyscy dobrze znamy.
Noc gęstniała nad głowami hobbitów, gdy nareszcie dotarli do bramy Bree. Pogoda była ładna, niebo niemal bezchmurne, mimo to od zachodu wiał przejmujący chłodem wiatr. Wędrowcy zsunęli się z siodeł i po wielu godzinach spędzonych na grzbiecie kuców, nareszcie poczuli twardy grunt pod stopami. Frodo wysunął się do przodu, w krąg światła bijącego od latarni. Brama była zamknięta. Hobbici zakrzyknęli kilkakrotnie, ale drzwi w budce odźwiernego ani drgnęły.
- Albo z tego zmęczenia mam zwidy, albo widziałem jakby cień w oknie - powiedział Merry - Ktoś przez chwilę wyglądał na nas, po czym zniknął. Ale, jak widać, nie kwapi się raczej do otwierania.
- Sądziłem, że mieszkańcy Bree są bardziej gościnni - podjął z kolei Frodo - wygląda jednak na to, że tej nocy nie dostaniemy się do środka. No trudno. Czeka nas jeszcze jeden nocleg w polu i możemy mieć tylko nadzieję, że Czarni Jeźdźcy nie zaskoczą nas na tych pustkowiach. Chyba, że ktoś ma lepszy pomysł... W odpowiedzi hobbit usłyszał jedynie pełen zawodu jęk Pippina.
Wędrowcy skierowali swoje kuce w odludne strony ciągnące się na północ od gościńca. Wkrótce okazało się, że w dodatku muszą opuścić siodła i prowadzić konie za uzdy, bo zwierzęta zapadały się w bagnistym terenie. W końcu zmarznięci i mocno zeźleni zatrzymali się u podnóża niewielkiego pagórka. Od gościńca odgradzała ich pionowa ściana. Mając jako takie poczucie bezpieczeństwa, rozpalili mały ogień i przygotowali skromną kolację. Owinęli się wszystkimi kocami i płaszczami jakie mieli przy sobie i grzali ręce nad ogniskiem. W końcu ciszę przerwał Frodo
- Nie wiem co teraz robić. Boję się jechać dalej otwartym gościńcem. Jeźdźcy na pewno będą nas gonić - hobbit westchnął cicho i ciągnął dalej ściszonym głosem. - Zdaje się także, że w promieniu kilku mil od gościńca nie ma żadnych dogodnych ścieżek dla nas, a tym bardziej dla kuców.
- Są, tylko trzeba umieć je znaleźć - niespodziewanie zabrzmiał głos tuż za plecami Froda.
Wędrowcy zerwali się na równe nogi. Dobyli z pochew mieczyków i odwrócili się przodem do nieznajomego. Właściciel głosu okazał się być dużym człowiekiem. Ubrany był w ciemnozielony płaszcz, na ramiona spływały mu ciemne włosy. Szare oczy wbił w przestraszonych nie na żarty hobbitów. Ku ich zdumieniu twarz mężczyzny nagle rozjaśnił uśmiech.
- Pan Baggins, o ile się mylę... - zagadnął nieznajomy, wbijając przenikliwy wzrok w przerażonego Froda. Na dźwięk swojego nazwiska hobbita przeszedł lodowaty dreszcz. Obawiał się najgorszego.
- Szukam cię i to już od dłuższego czasu. Bynajmniej nie z własnej potrzeby. Robię to na prośbę pewnego ... pewnej osoby. - Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna podjął przerwany temat - Może o nim słyszeliście, nazywają go Gandalfem Szarym.
Frodo podniósł oczy, które wcześniej skierował w blask ogniska, nie mogąc wytrzymać przeszywającego wejrzenia Nieznajomego. Niezbyt jednak uspokojony, dłuższą chwilę przyglądał się jego rozświetlonej przez nikłe płomienie ognia twarzy, zastanawiając się, czy słowa, które przed chwilą usłyszał mogą być prawdziwe.
- Kim jesteś? - odważył się w końcu zapytać hobbit.
- Moje imię niewiele ci powie, ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć... W tych okolicach zwą mnie najczęściej Obieżyświatem, ale tobie powinna starczyć wiadomość, że jestem przyjacielem Gandafa.
- Dlaczego mam ci uwierzyć?
- Bo nie masz innego wyjścia - spokojnie odpowiedział Obieżyświat - Sam stwierdziłeś przed chwilą, że nie znasz żadnej drogi, poza gościńcem oczywiście, która prowadzi do Rivendell. Wiesz także dobrze, że Czarni Jeźdźcy będę cię szukać do skutku, czyli momentu, kiedy odbiorą ci Pierścień. - Frodo poczuł jak dreszcz przechodzi go na sam dźwięk tych słów.
- Skąd mam wiedzieć, że...
- ?e nie jestem z nimi w zmowie, że cię nie okłamuję ? - dokończył spokojnie Nieznajomy - Musisz zawierzyć mi na słowo. Mogę powiedzieć ci nieco więcej o sobie, ale proszę schowajcie miecze, bo nic wam z mojej strony nie grozi. Usiądźmy przy ogniu, a wtedy dowiesz się wielu rzeczy, które mogą zresztą bardzo ci się przydać. Frodo zrazu nic nie odpowiedział. Pozostali hobbici zacisnęli jedynie jeszcze mocniej dłonie na rękojeściach mieczy. Przyglądali się Obieżyświatowi ze strachem i nieufnością.
W końcu Frodo ze zrezygnowaniem wsunął swój mieczyk do pochwy i znaczącym spojrzeniem obdarzył przyjaciół. Po chwili cała piątka usiadła wokół przygasającego ogniska. Obieżyświat plecami do skały, hobbici naprzeciw niego. Długą chwilę trwała męcząca i napięta cisza.
- Powiedz zatem co wiesz. - niepewnie zaczął Frodo - Skąd znasz Gandalfa i gdzie teraz się znajduje?
- Jestem przyjacielem Czarodzieja od bardzo dawna, znamy się wiele lat. Wiem także o sprawie i o tym co wynosisz z Shire'u. Moim zadaniem jest ci pomóc, dlatego cię poszukiwałem. Jak już mówiłem, prosił mnie o to Gadndalf. Być może wspominał ci także o mnie.
- Nie było mowy o nikim o imieniu Obieżyswiat. - posępnie odparł Frodo
- A o potomku Isildura ? - w oczach nieznajomego zapalił się dziwny blask. Hobbit spojrzał na niego zdumiony. Gandalf opowiadał wiele historii, które miały związek ze sprawą Pierścienia. Wśród nich była także ta o Isildurze. ''Jego potomek żyje do dziś.'' - zabrzmiał w głowie hobbita dźwieczny głos Czarodzieja, ''Ostatnia nadzieja na odrodzenie się dawnego królestwa. Może nawet spotkasz go na swojej drodze? Kto wie co niesie przyszłość...''.
- Aragorn, syn Arathorna - wyszeptał Frodo. Obieżyświat uśmiechnął się do niego. Spod płaszcza wysunął miecz. Jego klinga rozbłysła w świetle gwiazd. Ostrze było złamane w połowie.
Frodo odetchnął z ulgą...
MAM NADZIEJE ŻE POMOGŁAM
Wchodząc w korytarz wszyscy wyobrażali sobie oczekujące na nich najplugawsze demony, pragnące dobrać się do ich gardeł. Wszyscy, oprócz Willowa, który w pamięci miał tylko wspomnienie ostatniej kolacji. Zresztą nie ma się co dziwić skoro na śniadanie nie było czasu. Płonące pochodnie zamigotały refleksami na kamieniach ścian tak mokrych od wilgoci, jak plecy owych śmiałków ociekające potem. Nozdrza wchłneły zapach wilgoci typowej dla piwnic i lochów, nie mającego nic wspólnego z zapachem ognia czy siarki.
W jednej chwili napięcie w drużynie opadło, a morale wprosproporcjonalnie wystrzeliło w górę. Mimo lepszych humorów wędrówkę rozpoczeli w zwartym szyku, z bronią gotową do użycia. Z każdym krokiem odgłosy walki cichły, a wszechogarniająca cisza zaczeła źle wpływać na i tak nadszarpnięte nerwy.
- Nie lubię piątków - jak mantrę powtarzał Ronald, zerkając w połyskujący ćwiek w oczodole Baobaba.
W głuchym korytarzu nawet echo mu nie odpowiedziało, tylko Drago głośno sapnął przeklinając pod nosem.
W oddali podziemnego przejścia zaczeło połyskiwać mętne światło, a do uszu wędrowców zaczeły dochodzić głos kobiety, czysty, ponęty i nienaturalny w tych warunkach. Aż ciarki przeszły po plecach.
- Młody tylko się nie sfajdaj ze strachu - rzucił Dragon do Slasha, a szyderczy grymas, mający przypominać uśmiech, oszpecił jego i tak paskudną facjatę.
- Idę pierwszy - jak strzała wystrzelona z orkowego łuku wyskoczył Slash chcąc pokazać Dragonowi, że nie jest dzieciakiem za jakiego uważa go Dragon.
- Gdzie!?!, idziemy razem - warknął Ronald- co by się nie działo pamiętajcie, że w kupie siła.
Niespodziewanie weszli do pomieszczenia oblanego mdłym światłem, które emanowało z uchylonych drzwi, będących prawdopodobnie wyjściem na powierzchnię. Ale to nie one przykuły uwagę piratów, lecz niewiasta stojąca na ich drodze.
Piękna, cudowna, zjawiskowa te myśli kołatały się po ich głowach, jedynie Willow oblizał się jak na widok dobrze wypieczonego barana. Jej nagie ciało emanowało kolorytem kości słoniowej, a kruczoczarne włosy zwisały rozpuszczone luźno wokół ramion. Zahipnotyzowani pięknem tego cudu staneli na podobieństwo figur z brązu, nie mogąc poruszyć nawet ustami. Na wspomnienie Margaret Ronaldowi zrobiło się teraz niedobrze.
Wtedy z ust niewiasty pozległ się głos podobny do słodkiej przyciągającej melodii z nutą złowieszczej groźby.
- Sukkubus - wyjęczał padając na kolana Baobab, kraśląc magiczne znaki ochronne przed sobą, na które nimfa piekieł wyszczerzyła z politowaniem ostre jak szpilki zęby.
Pierwszy zginął Slash, gdy ostre jak brzytwa paznokcie przecieły jego młode gardło. Ronald tylko sapnął nie mogąc nawet podnieść ręki, gdy jego nogi same prowadziły go na nieuchronne spotkanie z kostuchą. Cloudy buchnął dymem z rozszarkanej twarzy, gdy Sukkubus jego jako drugiego wybrał w tańcu śmierci. Willow umierając miał jeszcze bardziej tępy wyraz twarzy, niż normalnie, chociaż mało kto mógł przypuszczać, że to jest możliwe. Klęczący nieopodal Moonshine przyciskał do siebie nadgryzioną dłoń, jak matka przyciska do piersi swoje dziecko. Czekał na tancerkę śmierci, gdy nagle bełt z kuszy Strupa wykwitł z piersi Sukkubusa, rzucając nią jak szmacianą kukłą.
- Było blisko - szepną Moonshine, nie mając już ochoty na podgryzanie swojego trofeum bitewnego.
Szybko wychosdząc z letargu Ronald krzyknął:
- Do drzwi, zanim znów jakieś paskudztwo nie wyskoczy z ciemności.
Wyskoczyli na powierzchnie, łykając sierze powietrze, jak poławiacz pereł po wypłynięciu na powierzchnię wody.
- Nienawidzę piątków - przeklął Ronald