Po powrocie weszła na strych. Z komody wyciągnęła teczkę i zeszła z nią do sypialni. Usiadła na łóżku i zaczęła przeglądać jej zawartość. Znajdowały się w niej wszystkie maile od Marcina, jakie otrzymała od czasu, gdy wyjechał. Kogo ona okłamywała? Cóż z tego, że kasowała jego wiadomości, gdy przedtem je wydrukowywała? Marcina poznała tutaj w Idzikowie. Był synem sąsiadki dziadków. Jako równolatkowie, szybko znaleźli wspólny język. Uczucie między nimi zrodziło się, gdy Marcin przyjechał na studia do Wrocławia. Był jej wielką miłością, pierwszym mężczyzną. Istny wulkan energii. Po studiach zaręczyli się, w planach był ślub, gdy zaproponowano mu roczny staż w Melbourne. Wyjechał i…nie wrócił. Błagał, by przyjechała do niego. Zrobiła to, ale nie widziała w tym kraju przyszłości dla siebie. Mówiła mu o tym, ale nie słuchał. Podczas jednej z kłótni, wykrzyczała, że ich związek nie ma sensu. Nie zaoponował. Jeszcze teraz mimo, że minęło 7 lat, odczuwała gorycz na to wspomnienie. Nawet nie próbował o nią walczyć. Przed jej ślubem z Piotrem, trzy lata temu, napisał do niej. Prosił, by nie wychodziła za innego. Zaczęła się wahać. Rodzice jednak wyperswadowali jej pomysł rzucenia Piotra. Piotr był przeciwieństwem Marcina. Stateczny i opiekuńczy, czuła się przy nim bezpiecznie. - Cholera jasna - pociągnęła nosem. - Po coś wrócił. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. - Witaj skarbie. - Piotr? - z trudem zebrała rozproszone myśli. - Oczekiwałaś kogoś innego? - No co ty - starała się przybrać lekki ton. - Dzięki za sms’a. Nie gniewam się bączku. Głupio wyszło. Ale wiesz, że bardzo cię kocham. - Wiem - głaskała opuszkami palców leżące obok niej listy. - Jutro wracam do Wrocławia, a następnego dnia lecę do Pragi. - Aha - pociągnęła nosem. - Dobrze się czujesz? Masz taki dziwny głos. - Ziewam - wytarła rękawem mokre oczy. - Zapomniałem, która godzina u ciebie, śpij dobrze. Odłożyła telefon i rozpłakała się na dobre. * * * Kończyła śniadanie, gdy ktoś zapukał do drzwi. - Kogo niesie o tej porze - bąknęła. - A, to ty - w drzwiach stał Marcin. - Musimy porozmawiać. - Wchodź. - Jesteś w piżamie. - Znalazł się cholera dżentelmen! Wchodzisz, czy nie?! - Wstałaś lewą nogą? - Może?! - burknęła. - Chodź do kuchni, chcesz kawy? - Z chęcią - usiadł przy kuchennym stole. - Chciałem przeprosić za wczorajsze. - Żeby było jasne - postawiła przed nim kubek z kawą i usiadła obok. - Co było między nami, to było. Jeżeli nie zmienisz swojego zachowania, pozostanie nam omijać się szerokim łukiem. Rozumiesz? - Tak. - To dobrze. - Taki upał, może wybierzemy się popływać nad zalew do Rudawy? No nie patrz tak na mnie. Naprawdę wszystko zrozumiałem. Ale z przyjaźni nie zrezygnuję. - Niech będzie - wiedziała, że źle robi. Ale nie potrafiła mu odmówić. * * * Wychodziła ze sklepu, gdy natknęła się na Zofię. - Bączku! - zawołała ta i rzuciła się ją całować. - Dzień dobry - tonęła w jej objęciach. Lubiła ją, traktowała jak babcię. - Może wpadniesz do nas dzisiaj? Upiekłam szarlotkę - zaproponowała, gdy już ją wyściskała. - Byłoby miło, ale mogę dopiero koło szóstej. Marcin zabiera mnie do Rudawy, popływamy. - Nie traci czasu gagatek- sapnęła. - Słucham? - Nie nic. Dogadaliście się? - Tak. Co było, to było. - No to do szóstej. Baw się dobrze. * * * - Józef, nie uwierzysz - zasapana Zofia usiadła na ławeczce pod jabłonią. - No? - przerwał heblowanie nogi od krzesła. - Przed sklepem spotkałam Anię. Zaprosiłam na ciasto. - I to ta sensacja? - Nie! Wyobraź sobie, że ona z Marcinem wybiera się dzisiaj popływać. - Dobra myśl, w taki upał. - Józef! - huknęła.- Ten ancymon coś kombinuje. - Za dużo oglądasz meksykańskich telenowel. Nie wszyscy to wredni Alonza, czy Wargasy- zarechotał ubawiony własnym żartem. - Wiesz co? Ty lepiej dalej hebluj sobie to krzesło. Myślenie zostaw mnie. Ja już będę czuwać. - Zofio - spoważniał - nie wtrącaj się. - Zrobię to, co będę uważała za stosowne - zaplotła dłonie na obfitym biuście. * * * - Wybacz stan auta - otworzył jej drzwi Land Rovera. - Nie jest tak źle. Co nie Bazyl? - zwróciła się do psa, który leżał na tylnim siedzeniu. Ten spojrzał na nią wymownie i szczeknął. Roześmiała się. - Jeździsz takim autem - wskazał na zaparkowany na podjeździe jej mercedes - benz klasy S. - Daj spokój. Gdyby ode mnie zależało, jeździłabym czymś o wiele tańszym. Piotr jednak uważa, że mam mieć bezpieczne auto. - Co, jak co, ale ja nie mógłbym ci dać takiego życia jak twój mąż. - Pieniądze to nie wszystko - spojrzała na niego. Przez chwilę, wydawało się mu, że widzi w jej oczach smutek. * * * Zalew w Rudawie, pomimo że usytuowany przy szosie, sprawiał wrażenie ustronnego. Po obu brzegach rosła przycięta trawa, były również małe, drewniane podesty. - Tego mi było trzeba - położyła się na kocu, pozwalając, by kropelki wody na jej ciele same wyschły. - Woda jest rewelacyjna. Długo się będziesz tak gapić? - spojrzała na niego z ukosa. - Z upływem czasu, jesteś jeszcze piękniejsza. - Na mnie takie słówka nie robią wrażenia. - Pozwolisz, że będę jednak próbował? - siedział po turecku i głaskał Bazyla.- Jak poznałaś Piotra? - Przyniósł do mojej pracowni serwantkę do renowacji. A ty? Nie powiesz mi, że nie było kobiet w twoim życiu - usiadła i podciągnęła kolana pod brodę. - Były, nie zaprzeczę. Niestety żaden związek nie przetrwał próby czasu. - Przykro mi. - Mnie twój tato niezbyt lubił, a Piotra? - Lubi, ale to pewnie przez małą różnicę wieku - zachichotała. - Jędza jesteś. Przecież przeprosiłem. A z jego córką, dobrze ci się układa? - Dogadujemy się, jesteśmy prawie równolatkami, więc nic dziwnego. - Anka! Ja cię proszę, nie prowokuj mnie. - Dobrze, przestaję - śmiała się. Położyła się z powrotem na kocu. Ptaki cicho śpiewały, dzieci radośnie pluskały się w wodzie. - Ale sielanka, prawda? - Tak - położył się obok niej. W palce wziął pasmo jej włosów. Czuła jak oblewa ją fala gorąca. - Zbierajmy się - podniosła się. - Mówiłam ci, że wieczorem idę do Zofii i Józefa.
Zawsze siedziałam w domu i grałam na komputerze.Mamie nie podobało się to mówiła abym korzystała z zycia , bo powoli staje się cieplej . Nie słuchałam jej.
Pewnego dnia znudziło mi sie jej upominanie.
Wyszłam na spacer.
Zauwazyłam ze w tym czasię przyroda ,,rodzi się ''.
Poszłam na skwerek , aby odpocząć .
Nagle zobaczyłam tam niespotykany kwiat przygladałam się mu co jakiś czas.
Był to przebisnieg . Kwiat był pod ochroną , nie zerwałam go.
. Poszłam dalej , zobaczyłam drzewo , brzoza.
Spodobał mi się , bo jego pień był dwukolorowy.
Wróciłam do domu , zjadlam jabłko.
Te było wyjątkowo dobre .
Opowiedziałam mamie o wszystkim.
Od teraz wszystkie te rzeczy są moimi ulubionymi i do dziś nic sie nie zmieniło.
Myśle ze pomogłam licze na naj jesli są bledy to popraw .Pozdrawiam i zycze miłych świat!!
Po powrocie weszła na strych. Z komody wyciągnęła teczkę i zeszła z nią do sypialni. Usiadła na łóżku i zaczęła przeglądać jej zawartość. Znajdowały się w niej wszystkie maile od Marcina, jakie otrzymała od czasu, gdy wyjechał. Kogo ona okłamywała? Cóż z tego, że kasowała jego wiadomości, gdy przedtem je wydrukowywała? Marcina poznała tutaj w Idzikowie. Był synem sąsiadki dziadków. Jako równolatkowie, szybko znaleźli wspólny język. Uczucie między nimi zrodziło się, gdy Marcin przyjechał na studia do Wrocławia. Był jej wielką miłością, pierwszym mężczyzną. Istny wulkan energii. Po studiach zaręczyli się, w planach był ślub, gdy zaproponowano mu roczny staż w Melbourne. Wyjechał i…nie wrócił. Błagał, by przyjechała do niego. Zrobiła to, ale nie widziała w tym kraju przyszłości dla siebie. Mówiła mu o tym, ale nie słuchał. Podczas jednej z kłótni, wykrzyczała, że ich związek nie ma sensu. Nie zaoponował. Jeszcze teraz mimo, że minęło 7 lat, odczuwała gorycz na to wspomnienie. Nawet nie próbował o nią walczyć. Przed jej ślubem z Piotrem, trzy lata temu, napisał do niej. Prosił, by nie wychodziła za innego. Zaczęła się wahać. Rodzice jednak wyperswadowali jej pomysł rzucenia Piotra. Piotr był przeciwieństwem Marcina. Stateczny i opiekuńczy, czuła się przy nim bezpiecznie. - Cholera jasna - pociągnęła nosem. - Po coś wrócił. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. - Witaj skarbie. - Piotr? - z trudem zebrała rozproszone myśli. - Oczekiwałaś kogoś innego? - No co ty - starała się przybrać lekki ton. - Dzięki za sms’a. Nie gniewam się bączku. Głupio wyszło. Ale wiesz, że bardzo cię kocham. - Wiem - głaskała opuszkami palców leżące obok niej listy. - Jutro wracam do Wrocławia, a następnego dnia lecę do Pragi. - Aha - pociągnęła nosem. - Dobrze się czujesz? Masz taki dziwny głos. - Ziewam - wytarła rękawem mokre oczy. - Zapomniałem, która godzina u ciebie, śpij dobrze. Odłożyła telefon i rozpłakała się na dobre. * * * Kończyła śniadanie, gdy ktoś zapukał do drzwi. - Kogo niesie o tej porze - bąknęła. - A, to ty - w drzwiach stał Marcin. - Musimy porozmawiać. - Wchodź. - Jesteś w piżamie. - Znalazł się cholera dżentelmen! Wchodzisz, czy nie?! - Wstałaś lewą nogą? - Może?! - burknęła. - Chodź do kuchni, chcesz kawy? - Z chęcią - usiadł przy kuchennym stole. - Chciałem przeprosić za wczorajsze. - Żeby było jasne - postawiła przed nim kubek z kawą i usiadła obok. - Co było między nami, to było. Jeżeli nie zmienisz swojego zachowania, pozostanie nam omijać się szerokim łukiem. Rozumiesz? - Tak. - To dobrze. - Taki upał, może wybierzemy się popływać nad zalew do Rudawy? No nie patrz tak na mnie. Naprawdę wszystko zrozumiałem. Ale z przyjaźni nie zrezygnuję. - Niech będzie - wiedziała, że źle robi. Ale nie potrafiła mu odmówić. * * * Wychodziła ze sklepu, gdy natknęła się na Zofię. - Bączku! - zawołała ta i rzuciła się ją całować. - Dzień dobry - tonęła w jej objęciach. Lubiła ją, traktowała jak babcię. - Może wpadniesz do nas dzisiaj? Upiekłam szarlotkę - zaproponowała, gdy już ją wyściskała. - Byłoby miło, ale mogę dopiero koło szóstej. Marcin zabiera mnie do Rudawy, popływamy. - Nie traci czasu gagatek- sapnęła. - Słucham? - Nie nic. Dogadaliście się? - Tak. Co było, to było. - No to do szóstej. Baw się dobrze. * * * - Józef, nie uwierzysz - zasapana Zofia usiadła na ławeczce pod jabłonią. - No? - przerwał heblowanie nogi od krzesła. - Przed sklepem spotkałam Anię. Zaprosiłam na ciasto. - I to ta sensacja? - Nie! Wyobraź sobie, że ona z Marcinem wybiera się dzisiaj popływać. - Dobra myśl, w taki upał. - Józef! - huknęła.- Ten ancymon coś kombinuje. - Za dużo oglądasz meksykańskich telenowel. Nie wszyscy to wredni Alonza, czy Wargasy- zarechotał ubawiony własnym żartem. - Wiesz co? Ty lepiej dalej hebluj sobie to krzesło. Myślenie zostaw mnie. Ja już będę czuwać. - Zofio - spoważniał - nie wtrącaj się. - Zrobię to, co będę uważała za stosowne - zaplotła dłonie na obfitym biuście. * * * - Wybacz stan auta - otworzył jej drzwi Land Rovera. - Nie jest tak źle. Co nie Bazyl? - zwróciła się do psa, który leżał na tylnim siedzeniu. Ten spojrzał na nią wymownie i szczeknął. Roześmiała się. - Jeździsz takim autem - wskazał na zaparkowany na podjeździe jej mercedes - benz klasy S. - Daj spokój. Gdyby ode mnie zależało, jeździłabym czymś o wiele tańszym. Piotr jednak uważa, że mam mieć bezpieczne auto. - Co, jak co, ale ja nie mógłbym ci dać takiego życia jak twój mąż. - Pieniądze to nie wszystko - spojrzała na niego. Przez chwilę, wydawało się mu, że widzi w jej oczach smutek. * * * Zalew w Rudawie, pomimo że usytuowany przy szosie, sprawiał wrażenie ustronnego. Po obu brzegach rosła przycięta trawa, były również małe, drewniane podesty. - Tego mi było trzeba - położyła się na kocu, pozwalając, by kropelki wody na jej ciele same wyschły. - Woda jest rewelacyjna. Długo się będziesz tak gapić? - spojrzała na niego z ukosa. - Z upływem czasu, jesteś jeszcze piękniejsza. - Na mnie takie słówka nie robią wrażenia. - Pozwolisz, że będę jednak próbował? - siedział po turecku i głaskał Bazyla.- Jak poznałaś Piotra? - Przyniósł do mojej pracowni serwantkę do renowacji. A ty? Nie powiesz mi, że nie było kobiet w twoim życiu - usiadła i podciągnęła kolana pod brodę. - Były, nie zaprzeczę. Niestety żaden związek nie przetrwał próby czasu. - Przykro mi. - Mnie twój tato niezbyt lubił, a Piotra? - Lubi, ale to pewnie przez małą różnicę wieku - zachichotała. - Jędza jesteś. Przecież przeprosiłem. A z jego córką, dobrze ci się układa? - Dogadujemy się, jesteśmy prawie równolatkami, więc nic dziwnego. - Anka! Ja cię proszę, nie prowokuj mnie. - Dobrze, przestaję - śmiała się. Położyła się z powrotem na kocu. Ptaki cicho śpiewały, dzieci radośnie pluskały się w wodzie. - Ale sielanka, prawda? - Tak - położył się obok niej. W palce wziął pasmo jej włosów. Czuła jak oblewa ją fala gorąca. - Zbierajmy się - podniosła się. - Mówiłam ci, że wieczorem idę do Zofii i Józefa.
Była wiosna
Zawsze siedziałam w domu i grałam na komputerze.Mamie nie podobało się to mówiła abym korzystała z zycia , bo powoli staje się cieplej . Nie słuchałam jej.
Pewnego dnia znudziło mi sie jej upominanie.
Wyszłam na spacer.
Zauwazyłam ze w tym czasię przyroda ,,rodzi się ''.
Poszłam na skwerek , aby odpocząć .
Nagle zobaczyłam tam niespotykany kwiat przygladałam się mu co jakiś czas.
Był to przebisnieg . Kwiat był pod ochroną , nie zerwałam go.
. Poszłam dalej , zobaczyłam drzewo , brzoza.
Spodobał mi się , bo jego pień był dwukolorowy.
Wróciłam do domu , zjadlam jabłko.
Te było wyjątkowo dobre .
Opowiedziałam mamie o wszystkim.
Od teraz wszystkie te rzeczy są moimi ulubionymi i do dziś nic sie nie zmieniło.
Myśle ze pomogłam licze na naj jesli są bledy to popraw .Pozdrawiam i zycze miłych świat!!