napisz opowiadanie fience fiction nie z internetu prosze o ładne opowiadania i prosze coś takiego że np jest rok 2048 czy coś takiego .
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
W majową środę wybraliśmy się na 6 dniową wycieczkę na marsa. Zebraliśmy się pod szkołą wczesnym rankiem po sprawdzeniu przez policje autokaru, którym mieliśmy odbyć podróż zajęliśmy miejsca. Wraz z moimi czterema kolegami zająłem miejsca na samym końcu. Wszystkie dzieci były ogromnie podekscytowane, choć nie dawały po sobie tego poznać. Podróż rozpoczęła się 40 min. po zbiórce. Jej pierwsze minuty przebiegały w całkowitej ciszy. Dopiero później nasze koleżanki zaczęły śpiewać. Gdy przejechaliśmy 30 km. każde dziecko a także i opiekun poczuł dziwny ucisk w głowie, każdemu zatkały się uszy. Dziewczyny zaczęły krzyczeć w niebogłosy. Szyby w autokarze prawie pękły od wrzasków moich koleżanek. Chłopcy także byli przerażeni, choć tak naprawdę chciało im się śmiać z panienek. Wszyscy poczuli wstrząs i z dwóch stron autokaru wystrzeliły czerwone, długie skrzydła. Wtedy już nawet chłopcy krzyczeli. Wszystkich nagle przycisnęło do siedzeń i pojazd wzbił się w górę. Po pewnym czasie nie widać było budynków a później wylecieliśmy w przestrzeń okołoziemską. Im bardziej oddalaliśmy się od ziemi tym przyciąganie ziemskie było coraz mniejsze. W pewnym momencie w ogóle go nie było. Dzieci świetnie się bawiły, gdy ich ciało unosiło się. Można było przybrać różne pozycje. Po paru godzinach lotu znudziło im się to, że nie mogą usiąść na fotelu. O północy zobaczyliśmy marsa a o pierwszej w nocy wylądowaliśmy na czerwonej planecie, przed ośrodkiem, w którym mieliśmy mieszkać przez najbliższe dni. Pokoje były pięcio osobowe. Chłopcy zajmowali dwa pokoje a dziewczynki trzy. Ja mieszkałem w pokoju nr 12. Gdy tylko się rozpakowaliśmy, wyszliśmy do centrum miasta Neruda, gdzie wydawaliśmy bezmyślnie pieniądze. Marsjańscy ludzie to istoty bardzo niskie a ich głowy są nieproporcjonalne. Zorientowaliśmy się, że u nas są oni nazywani karłami. Mówią dziwnym językiem, choć da się ich zrozumieć, ponieważ jest to zmieniony język angielski pomieszany z językiem polskim. Gdy chodziliśmy po Nerudzie musieliśmy mieć założone maski oczyszczające tlen, ponieważ panowała tam dziwna choroba o nazwie Figo-fago-nago-itis, która roznosiła się drogą kropelkową. Następnego dnia rano chłopcy z mojego pokoju oraz dwie dziewczynki poszły z nami na spacer. Nagle zza krzaków wyskoczyła wielka ośmiornica zwana przez Marsjan maskomitą. Ośmiornica próbowała nas złapać. Na szczęście uciekliśmy, ale jedna z naszych towarzyszek złamała obcas i ośmiornica złapała ją za nos, jednak odważni i silni chłopcy uratowali dziewczynkę, która cały dzień nie mogła wciągać powietrza z powodu obolałego nosa. W piątek nasza przyjaciółka wstała z wielkim, czerwonym nosem. Ona i jej koleżanki były przerażone. Spytaliśmy kierowniczki ośrodka dlaczego ośmiornica była agresywna i dlaczego naszej koleżance spuchł nos. Kobieta odpowiedziała nam, że musieliśmy natrafić na rzadko spotykanego Maskomitę Rydwańskiego, który atakuje dzieci i próbuje im urwać niektóre części ciała. Na początku jednak wpuszcza ona jad, który sprawia, że dana część ciała robi się jak guma i łatwo ją urwać. Wszyscy stwierdziliśmy, że nasza koleżanka miała sporo szczęścia mając nas u boku. Do wieczora nos sklęsł i wszystko wróciło do normy. W sobotę zaplanowana byłą wycieczka na drugą stronę marsa. Więc zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i wyszliśmy do autokaru., który zaparkowany był we wschodniej części miasta Neruda. Gdy doszliśmy na parking okazało się, że po autobusie nie ma ani śladu. Są tam gigantyczne petunie, które kończą jeść silnik naszego latającego pojazdu. Wszyscy zaczęliśmy płakać i wrzeszczeć. Jedna z dziewczyn przez stres wyrwała sobie kosmyk włosów z głowy. Próbowaliśmy zadzwonić telefonem komórkowym do jakiegokolwiek biura podróży, lecz nie udało nam się to, ponieważ na marsie nie ma zasięgu. Dałem, więc pomysł, aby iść pieszo na lotnisko galaktyczne. Niestety najbliższy lot na ziemię planowany był za trzy miesiące. Wtedy zaczęła się panika. Nie wiedzieliśmy, czym i kiedy wrócimy do domu, lecz mały chłopiec o imieniu Ballerofont zaproponował, by lecieć najpierw na Jowisza i tam przesiąść się do samolotu, który leci na ziemię. Więc oddaliśmy na bilety wszystkie pieniądze i sprzedaliśmy część ubrań Marsjanom, którzy cenili sobie ziemiańskie włókiennictwo. Samolot w kształcie kormorana startował w poniedziałek o godz. 11, wiec już w niedziele każdy był spakowany i gotów na powrót do domu, a w poniedziałek wystawiliśmy bagaże przed ośrodek. Podróż zaczęła się tak jak planowano o godz. 11. Jowisz świecił tak mocno, że widzieliśmy go tuż po starcie. Pilot samolotu ostrzegł abyśmy na Jowiszu nie mówili za dużo, ponieważ w ich języku prawie każde słowo ma całkiem inne znaczenie niż w naszym języku, więc najlepiej porozumiewać się gestami. Gdy byliśmy coraz bliżej Jowisza, coraz trudniej się poruszało, ponieważ siła przyciągania Jowisza jest dwa razy taka jak siła przyciągania ziemi. Na Jowiszu jest bardzo gorąco. Z wielkim trudem doszliśmy do samolotu, ponieważ my także byliśmy dwa razy ciężsi. Po drodze minęliśmy wielu mieszkańców Jowisza. Wzrostem przypominali Marsjan, tyle, że mieli oni ogony i ich ciało pokryte było włosami. Szybko zajęliśmy miejsca w samolocie i odlecieliśmy w stronę ziemi. Podróż trwała dwa dni. Na lotnisku w Częstochowie czekali na nas zapłakani rodzice. Dostali oni listy, w których opisane były nasze losy. Już nigdy nie pozwolą nam lecieć na inną planet. Myślę, że nam także odeszła ochota na podróżowanie.