klaudia4971
To była wyjątkowa noc. Najpierw nie mogłem zasnąć a potem przyśnił mi się ten niezwykły sen. Śniło mi się, że przyjechała do mnie ciocia Wanda, która nie żyje już od 5 lat. Od progu zarażała promiennym uśmiechem, jednocześnie wymachując dwoma biletami. Ciocia Wanda zaproponowała przejażdżkę rowerową zrazu mojemu tacie, ale ten odmówił z powodu naderwanego ścięgna Achillesa. Zabrała więc mnie. Droga była długa i pod górę a nasze rowery nie dawały rady. Ciocia zaproponowała krótki postój: -Zaczekają na nas przecież, prawda Ludwiku? - zwróciła się ni to do mnie ni to do swojej torebki. Zaniepokoiłem się stanem cioci. Zapytałem dokąd właściwie jedziemy i co to za bilety, którymi nęciła od drzwi. Odparła, że za tymi górkami, z których jedną mamy już za sobą, znajduje się kraina czystych wód. Dotarcie doń oraz bilety, zapewnią nam możliwość, nietuzinkową zresztą, udziału w niezwykle fascynującym spektaklu. - Wy, w tym mieście, wdychacie tylko spaliny i jecie hot-dogi. Cała magia tego świata omija was szerokim łukiem. - dodała, wycierając musztardę z dziwnie bujnego zarostu pod nosem. Po całym dniu pedałowania, dotarliśmy za ostatnią z gór. Tam, moim oczom, na tyle, na ile zmierzch pozwolił, ukazał się widok zgoła niecodzienny. Na środku ogromnej polany, usianej mniszkiem lekarskim, rozłożony był koc. Na koc w kucki siedzieli: mój tato, pani polonistka, babcia Basia i kot Psianka. Patrzyli na mnie bez mrugnięcia okiem. Na ich twarzach rysowało się oburzenie, gniew i ogromny zawód. -Ciociu - spytałem - O co tu chodzi? Odwróciłem się, ale cioci już nie było. Dwa bilety powoli opadały na trawę. Chciałem uciec, ale zamiast biec z powrotem, zbliżałem się do koca coraz bardziej. Wreszcie tato wykrztusił: - Dwója z polskiego! Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? Już, już miałem wytłumaczyć, że to nie tak jak myśli, że naprawdę przyłożyłem się do nauki i dałem z siebie wszystko, gdy ze snu wyrwał mnie dzwonek do drzwi...
-Zaczekają na nas przecież, prawda Ludwiku? - zwróciła się ni to do mnie ni to do swojej torebki.
Zaniepokoiłem się stanem cioci. Zapytałem dokąd właściwie jedziemy i co to za bilety, którymi nęciła od drzwi. Odparła, że za tymi górkami, z których jedną mamy już za sobą, znajduje się kraina czystych wód. Dotarcie doń oraz bilety, zapewnią nam możliwość, nietuzinkową zresztą, udziału w niezwykle fascynującym spektaklu.
- Wy, w tym mieście, wdychacie tylko spaliny i jecie hot-dogi. Cała magia tego świata omija was szerokim łukiem. - dodała, wycierając musztardę z dziwnie bujnego zarostu pod nosem.
Po całym dniu pedałowania, dotarliśmy za ostatnią z gór. Tam, moim oczom, na tyle, na ile zmierzch pozwolił, ukazał się widok zgoła niecodzienny. Na środku ogromnej polany, usianej mniszkiem lekarskim, rozłożony był koc. Na koc w kucki siedzieli: mój tato, pani polonistka, babcia Basia i kot Psianka. Patrzyli na mnie bez mrugnięcia okiem. Na ich twarzach rysowało się oburzenie, gniew i ogromny zawód.
-Ciociu - spytałem - O co tu chodzi?
Odwróciłem się, ale cioci już nie było. Dwa bilety powoli opadały na trawę. Chciałem uciec, ale zamiast biec z powrotem, zbliżałem się do koca coraz bardziej. Wreszcie tato wykrztusił:
- Dwója z polskiego! Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?
Już, już miałem wytłumaczyć, że to nie tak jak myśli, że naprawdę przyłożyłem się do nauki i dałem z siebie wszystko, gdy ze snu wyrwał mnie dzwonek do drzwi...