Złote promienie słońca odbijały się od wodnej tafl i malowały iskry na tafli Wisły. Była to spokojna niedziela, w której mieszkańcy Warszawy delektowali się piękną pogodą. Wśród nich był Janusz Kowalski, zamożny biznesmen i kolekcjoner sztuki. Jego życie toczyło się na wysokich obrotach, a wśród drogocennych dzieł sztuki czuł się najbardziej komfortowo.
Janusz posiadał jedno z najcenniejszych dzieł w swojej kolekcji - tajemniczy Złoty Anioł autorstwa nieznanego malarza. Był to nie tylko obraz o dużej wartości materialnej, ale również niewyobrażalnym znaczeniu historycznym. Powstał w XVIII wieku i przetrwał wiele burzliwych okresów polskiej historii.
Tego wieczora, podczas kolacji w eleganckiej rezydencji Kowalskich, pojawił się znany detektyw prywatny, Aleksander Nowak. Został wynajęty przez Janusza, który otrzymał anonimowe pogróżki w sprawie Złotego Anioła. Nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo, Kowalski postanowił zorganizować przyjęcie, aby pokazać swoje dzieło i skonfrontować się z potencjalnym szantażystą.
Rozdział 2: Zniknięcie
Gdy goście zebrali się w rezydencji, Janusz w pełni dumy zaprowadził ich do galerii, w której znajdował się Złoty Anioł. Obraz był umieszczony w eleganckiej oprawie, pod specjalnie dostosowanym oświetleniem, by ukazać każdy szczegół. Wokół niego panował zachwyt i podziw.
Jednak w momencie, gdy wszyscy goście byli zbyt zajęci podziwianiem obrazu, doszło do nagłego zamieszania. Janusz wkrótce zorientował się, że obraz zniknął z ram. Panował chaos. Detektyw Nowak natychmiast przystąpił do śledztwa, przesłuchując wszystkich gości i przeszukując rezydencję.
Rozdział 3: Ślady i podejrzenia
W wyniku dogłębnych oględzin miejsca zdarzenia detektyw Nowak odkrył ślady włamania na tyle subtelne, że były niewidoczne dla przeciętnego oka. Jednak nie było oczywistych podejrzanych. Goście byli roztrzęsieni, a każdy z nich posiadał alibi. Nawet służba i ochrona wydawali się niewinni.
W miarę postępującego śledztwa detektyw Nowak zaczął odkrywać ukryte relacje między gośćmi. Okazało się, że wielu z nich posiadało tajemnice, które mogły zaostrzyć ich pragnienie posiadania Złotego Anioła. Byli wśród nich zarówno zazdrośni kolekcjonerzy, jak i osoby związane z przestępczym półświatkiem.
Rozdział 4: Złote marzenia
Detektyw Nowak nie zrezygnował z dochodzenia i po wielu godzinach analiz i przesłuchań odkrył kluczowe poszlaki. Okazało się, że obraz nie został skradziony dla pieniędzy, ale ze względu na tajemnicze przesłanie, które ukrył w sobie.
Złoty Anioł zawierał mapę ukazującą miejsce ukrycia skarbu, który przez wieki był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ktoś wiedział o tej tajemnicy i postanowił zdobyć mapę za wszelką cenę.
Rozdział 5: Prawda wyłania się
Detektyw Nowak rozwiązał zagadkę. Odkrył, że przestępczy półświat znał tajemnicę Złotego Anioła i pragnął zdobyć skarb. Jednak ich plan został pokrzyżowany przez osobę z najbliższego otoczenia Kowalskich.
Okazało się, że Anna, długoletnia przyjaciółka rodziny, była zafascynowana historią obrazu i postanowiła zdobyć skarb dla siebie. Wiedziała, że detektyw Nowak zbliża się do rozwiązania zagadki, dlatego uknuła sprytny plan, aby zrzucić podejrzenia na innych.
Rozdział 6: Złote przebaczenie
Anna została zdemaskowana i aresztowana. Detektyw Nowak przekazał Złotego Anioła Januszowi, który postanowił zwrócić go do miejsca, w którym skarb miał należeć. W czasie konfrontacji z Anną, Janusz wybaczył jej, zrozumiejąc, że jej marzenie o skarbie zaciemniło jej ocenę moralną.
W końcu, dzięki determinacji detektywa Nowaka i uczciwości Janusza Kowalskiego, tajemnica Złotego Anioła została odkryta, a skarb wrócił na właściwe miejsce. To opowiadanie kryminalne pokazuje, że nie wszystko, co lśni złotem, jest wartościowe, i że marzenia o bogactwie mogą prowadzić do zagubienia.
Odpowiedź:Złote liście powoli spadały z drzew, a kropelki jesiennego deszczu sączyły się z zachmurzonego nieba. Gdy Albert Muszka przejeżdżał ulicami Radziejowa swoim czarnym citroenem C3, mżawka momentalnie zmieniła się w ulewę. Szybkim ruchem włączył wycieraczki, rozglądając się na skrzyżowaniu. Dobrze orientował się w okolicy, mimo że ostatni raz w rodzinnym mieście był pięć lat temu, nim wyjechał do Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie. Przejeżdżając obok liceum, uśmiechnął się, na wspomnienie beztroskich lat. Pomyślał o wielu spędzonych popołudniach na boisku, tuż obok szkoły, z kolegami z równoległej klasy – Jarkiem, Krzychem i Piotrem. Byli najlepszymi kumplami przez całe trzy lata nauki. Po tragicznym wydarzeniu w rodzinie Alberta, do którego doszło pod koniec liceum, kontakt w ich paczce nieco osłabł. Równocześnie był to czas ważnych wyborów odnośnie dalszej edukacji, więc każdy zajął się własnym życiem. Albert czasem sprawdzał, co u kolegów przez portale społecznościowe, ale nigdy nie podejmował rozmowy.
Wspominanie dawnych lat przerwał mu widok czteropiętrowego bloku w zielonych odcieniach. Zaparkował auto na parkingu tuż pod domem. Siedząc jeszcze chwilę w samochodzie, spojrzał w rozpogodzone niebo, a jego niebieskie oczy pojaśniały. Przeczesał palcami ciemnobrązową brodę, po czym złapał za klamkę od drzwi i je otworzył. Wysiadając z czarnej „cytryny”, tradycyjnie uderzył się w głowę, zapominając, że jego metr osiemdziesiąt siedem nie współgra z wysokością dachu w aucie. Poklepał się po brunatnej czuprynie, założył czarną, dzianinową czapkę i rozciągnął szeroko umięśnione, smukłe ramiona, jednocześnie przeciągając plecy. Mimo wygodnych foteli w samochodzie tak długa podróż zmęczyła Alberta. Nie tracił czasu, od razu zabierając się za przenoszenie swoich rzeczy. Nagle zerwał się porywisty wiatr, a czapka Alberta pofrunęła nad koronami drzew.
– Co, do diabła, z tą pogodą? – mruknął niezadowolony i wziął kartonowe pudło.
Albert kupił mieszkanie od swojej ciotki, u której mieszkał w ostatniej klasie liceum. Przed wyjazdem za granicę zaproponowała kupno siostrzeńcowi za niewielkie pieniądze, nie chciała dawać ogłoszenia i angażować się w te wszystkie formalności. Na lokum składały się dwa pokoje różnej wielkości. Większy umiejscowiony po prawej stronie od wejścia. Umeblowany dość skromnie, z lewej strony ogromna meblościanka w kolorze olchy. Tuż obok, pod oknem balkonowym – fotel z beżowym, welurowym obiciem i w tym samym stylu kanapa, stojąca naprzeciwko meblościanki. Mniejszy pokój. znajdujący się po lewej stronie od wejścia, wyposażony tylko w jasnobrązowe biurko z drewnianym krzesłem i łóżko. Obok skromna kuchnia z lodówką, kuchenką, wysepką kuchenną i małym stoliczkiem. Naprzeciwko mała łazienka w odcieniach granatu z pralką, niewielką wanną i umywalką pomiędzy. Albert nie potrzebował luksusów, więc przyjął ofertę cioci z entuzjazmem.
Słońce chyliło się ku zachodowi, rozświetlając ostatnimi promieniami ponure zakątki Radziejowa. – Co mnie podkusiłoby akurat dziś się przeprowadzać? Niech to szlag! – burknął, potykając się o swoje rzeczy. Po wniesieniu kartonów runął zmęczony na kanapę, a jego powieki nagle stały się ciężkie. Nie próbował im się opierać. Urządzenie się w nowym mieszkaniu pochłonęło Albertowi cały weekend, a radość z powrotu do rodzinnego miasta, zagubiła się w zgiełku pracy.
Radziejów
Poniedziałek, 21 października
Godzina 07.55
– Dzień dobry, panie Muszka! – Głośne powitanie podinspektora policji wybrzmiało echem korytarza Powiatowej Komendy Miejskiej.
– Dzień dobry – odparł ściszonym głosem Albert. – Pan to zapewne podinspektor Kaczor? – spytał, przyglądając się niskiemu mężczyźnie o korpulentnej postawie.
– Zgadza się, panie Muszka. Zapraszam za mną, starszy aspirant Konopnicki pokaże panu naszą komendę oraz stanowisko pracy. Na biurku znajdzie pan listę zadań na najbliższy tydzień. W razie jakichkolwiek pytań jestem w pokoju 43. – Wskazał na ostatnie drzwi w holu po prawej stronie.
– Dziękuję, panie komendancie – odpowiedział Albert, spoglądając w kierunku pokoju szefa.
– Czas brać się do pracy. – Uśmiechnął się. – Konopnicki, weź nowicjusza pod swoje skrzydła! – krzyknął w głąb korytarza, a sam ruszył w stronę pokoju dyżurnego. Po chwili zjawił się szczupły, wysoki mężczyzna z artystycznie zakręconym wąsem.
– Jarek? – spytał ze zdumieniem Albert.
– Niech mnie kule biją, Mucha! Z gruszy się urwałeś?
– Tak się składa, że od dziś tu pracuję, a ty masz być moim guru. – Zażartował Albert, poklepując znajomego po ramieniu. – Nic się nie zmieniłeś od liceum! Skąd ten pomysł, żeby pchać się do policji, co?
– Mogę spytać cię dokładnie o to samo! – burknął Jarek. – Tym bardziej po... tym wszystkim… – Zawahał się chwilę, pamiętając, jak bardzo cała sytuacja wpłynęła na Alberta. Od czasów matury niewiele rozmawiali, choć przez chwilę wydawało się, jakby wczoraj grali w piłkę na licealnym boisku. Twarz Alberta zauważalnie posmutniała, lecz po chwili, nie chcąc wprowadzać melancholijnej atmosfery, uśmiechnął się lekko i otworzył usta, by odpowiedzieć. Jarek jednak zrehabilitował się szybko.
– Dość gadania, chodź, pokażę ci twoje biurko i resztę naszego obozu.
Poszli długim korytarzem do końca i wchodzili kolejno do wszystkich pomieszczeń.
– To jest Krystyna, starsza posterunkowa, zajmuje się interwencjami – wyjaśnił Jarek, wskazując głową na niską brunetkę.
– A ty pewnie do nas dołączasz? Mów mi Krysia – powiedziała kobieta, wyciągając rękę w stronę Alberta.
– Dziś zaczynam, miło mi, Albert – odpowiedział Muszka, odwzajemniając uścisk kobiety.
Na korytarzu minęli także Pawła, Julię i Dominika, po zapoznaniu się zmierzali w stronę ostatnich pokojów mieszczących się obok pokoju Alberta.
– Witam wszystkich – powiedział głośno Jarek, otwierając kolejne drzwi.
– No co tam, świeżaka masz? – Zaśmiali się.
– Ha, ha, ha – wtórował im Jarek, robiąc miejsce dla kolegi. – To nasz nowy aspirant, Albert.
– Cześć! – Mucha podniósł rękę, aby przywitać się z całą trójką. Mężczyźni odpowiedzieli na ten gest skinieniem głów i jeden z nich przedstawił każdego po kolei.
– A my to: posterunkowy Michał Jeleń – odparł niski, wątły mężczyzna, wskazując na łysego kolegę średniego wzrostu. – Tu starszy aspirant Marek Koczuła. – Wskazał na wysokiego blondyna. – A ja jestem sztabowy Marcin Wysocki – dodał, uśmiechając się szeroko.
– Coś niekompatybilne to twoje nazwisko. – Albert podchwycił humor i odwzajemnił uśmiech. Po chwili poczuł, jak Jarek wypycha go z pomieszczenia, zanim Marcin zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
– Chłopaki, już wystarczy, czas się brać za robotę! – wykrzyknął Konopnicki i zamknął za sobą drzwi. – Mucha, na Marcina to uważaj, bo ma facet kompleks z tym swoim wzrostem. – Ostrzegł go i odwrócił się w kierunku pokoju naprzeciwko. – A oto i twój azyl. – Wyszczerzył zęby.
– Azyl… - powtórzył Albert, rozglądając się.
Duże biurko na środku, z papierami, i stacjonarny komputer. Obok czarne, obrotowe krzesło i niewielka szafka. Podszedł do okna. Naprzeciwko były dwa osiedlowe sklepiki i szereg domów jednorodzinnych. Muszka odwrócił się w stronę kolegi, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Konopnickiego już nie było.
– No to życzę owocnej pracy! – powiedział Jarek, znikając za drzwiami.
Struś pędziwiatr, pomyślał Albert, przewracając oczami. Usiadł przy przygotowanym dla niego biurku i zerknął na kartkę od komendanta.
– Świetnie. Archiwum. – Westchnął z niezadowoleniem. – Widać, nic tu się nie dzieje… – Rozczarowany powierzonym zadaniem poszedł zaparzyć sobie kawę. Przed sobą miał cały długi dzień pracy.
Około godziny dwudziestej Albert kończył sortować pierwszy dział dokumentów archiwalnych. Wychodząc z pomieszczenia, spotkał ponownie Jarka.
– O, widzę, że się nie przemęczasz! – Zaśmiał się Konopnicki, mrugając do kolegi porozumiewawczo.
– A daj spokój… Jeszcze się tak nie wynudziłem. – Przeciągnął się, demonstracyjnie przy tym ziewając.
– To świetnie, bo zapraszam cię na piwko do tego pubu przy rynku, co ty na to? Nadrobimy zaległości…
– Chętnie, dzięki. Przyda się kompan do rozmowy.
– No to czekam w takim razie.
– Przebiorę się tylko i możemy wychodzić – odpowiedział Albert z entuzjazmem i ruszył do szatni.
Całą drogę milczeli, jakby ktoś wyłączył im tę funkcję. Gdy dotarli do pubu, atmosfera między nimi była dziwna. Przyjaźnili się przez cały okres nauki w liceum, a ich czwórka stanowiła bardzo zgraną paczkę. Jednak tragiczne wydarzenie zmieniło życie Alberta o sto osiemdziesiąt stopni. Koledzy nie potrafili już z nim rozmawiać, a każda próba powrotu do dawnych tematów sprawiała, że Albert zamykał się w sobie jeszcze bardziej.
Teraz siedzieli naprzeciwko siebie z kuflami lanego piwa i niezręczną ciszą pośród rozmów innych ludzi.
– No, to co u ciebie, Albert? Mam wrażenie, że minęły wieki, tak cię dawno nie widziałem! – wydukał nagle Jarek przytłoczony panującym między nimi nastrojem.
– Cóż… Jakieś pięć lat temu wyjechałem do szkoły policji, do Szczytna… Uczyłem się cztery lata, rok jeszcze pomieszkiwałem tam, aż dostałem propozycję od ciotki w sprawie mieszkania. Pomyślałem, że w sumie miasteczko przyjemne, nie za duże, nie za małe, komenda policji jest, więc myślę – spróbuję, co mi szkodzi. Napisałem podanie o zmianę miejsca…
– Hej, kolego – przerwał nagle Jarek. – Doskonale wiem, jak przebiega rekrutacja, choć się dziwię, bo to skomplikowana sprawa. – Uśmiechnął się porozumiewawczo. – Pytałem raczej o sferę prywatną. Spotykasz się z kimś? Masz jakieś hobby? Czy niewiele się zmieniło od liceum?
– Szczerze, przez chwilę byłem z taką Kaśką, ale nie dobraliśmy się. Z czasem zbyt wiele nas przytłoczyło… - urwał, jakby nie miał ochoty o tym mówić. – Lubię biegać, to mnie odpręża, relaksuje i jaka forma się robi! – dodał nagle, wskazując na umięśnioną łydkę.
– Fiu, fiu, no łyda pierwsza klasa. – Zagwizdał Konopnicki. – Dawno nie rozmawialiśmy… Czy… - przerwał, przypatrując się reakcji Alberta.
– Pytaj śmiało, swoje przerobiłem – odpowiedział, dając koledze zielone światło. – Tylko bez przesłuchiwania! – Zażartował.
– Jasne, słuchaj… Bo my, to znaczy ja… Martwiłem się o ciebie, wszyscy się martwiliśmy. Ale nie dałeś szansy sobie pomóc – powiedział jakby z pretensją.
– Słuchaj, Jarek, ja wiem, że chcieliście dobrze, ale to nie był ten czas. Musiałem to przerobić sam, w inny sposób. Miałem profesjonalną pomoc, udało mi się przerobić temat. Trudne, nie powiem, ale jestem, żyję i mam się dobrze!
– Tak, ja rozumiem, ale my chcieliśmy ciebie wspierać, a Ty nas tak odciąłeś od siebie.
– Nie odciąłem, rozmawiałem, ale powrót do tematów ,,przed’’ nie był odpowiedni w tamtym czasie. No co mam powiedzieć, wyszło jak wyszło. To przeszłość, nie ma co wracać, bo ugrzęźniemy na amen! – odparł Albert i wziął łyk piwa.
– Oczywiście… - przytaknął cicho Konopnicki.
– Powiedz ty mi lepiej, co tam u Krzycha i Piotrka, masz z nimi kontakt? Widziałem coś na Facebooku, że Krzychu się hajtnął, a Piotr gdzieś poleciał… tylko nie pamiętam…
– Do Norwegii, za lepszym życiem podobno. Jak by mu źle tu było… A Krzychu… Zakochał się na zabój chłop, to się hajtnął, co poradzisz! – Wzruszył ramionami. – Zresztą, kontakt z nimi jest znikomy, każdy ma własne życie i jakoś to leci. Chcieliśmy się kiedyś spotkać, jak za dawnych czasów, wyszedł pomysł, by zaprosić też ciebie, ale przepadłeś jak kamień w wodę. Toteż zdziwiłem się bardzo, jak cię na komendzie spotkałem. – Zamyślił się. - A jak widziałeś na fejsie, jak ty konta nie masz? Hmm?
– A musi być to konto z prawdziwym nazwiskiem? Czy to wykroczenie, panie władzo?
– No, no, Mucha, nie brzęcz tak. – Zaśmiał się Jarek, a dalsza rozmowa dotyczyła wspomnień. Wymieniali się zabawnymi sytuacjami i pili piwo.
Dochodziła dwudziesta trzecia, czas spotkania dobiegał końca. Albert postanowił wrócić do domu. Humor mu dopisywał, a wypity alkohol stwarzał mylne poczucie ciepła. Przechodząc ulicami rodzinnego miasta, mijał co rusz stare budynki kryjące się we mgle. Z każdym kolejnym krokiem powracały do niego wspomnienia. Beztroskie, nastoletnie czasy wywołały uśmiech na jego twarzy. Nogi wiodły go same, krok za krokiem. Wspominając dawne czasy, nie zwracał uwagi na drogę. Nagle się zatrzymał. Przed nim widniał starej daty czteropiętrowy blok. Mimo słabo rozświetlającej mgłę latarni, dostrzegł zasłonięte okna na ostatnim piętrze. Jego rodzinny dom. Wyobraził sobie wychylającą się przez okno matkę, machającą na pożegnanie, gdy każdego ranka wychodził do szkoły. Pamiętał ten cudowny zapach obiadu unoszącego się już na klatce schodowej. Oczami wyobraźni widział ojca w fotelu, czytającego swój ulubiony magazyn i odpowiadającego uśmiechem na żartobliwe docinki mamy. Wspominając tak rodzinną sielankę, niespodziewanie dopadło go najmroczniejsze wspomnienie z licealnych czasów. Wracając ze spotkania z kolegami, zastał otwarte drzwi mieszkania, a jego wnętrze spowijał okropny nieład. Wyciągnięte szuflady z wystającymi rzeczami, jakby ktoś czegoś szukał w pośpiechu. Poprzewracane krzesła i pusta komoda, na której stał telewizor. Na podłodze leżało mnóstwo drobnego szkła, które odbijało blaskiem ciepłe strugi światła nocnej lampki z sypialni rodziców. Przeszedł ostrożnie obok przewróconych mebli, gdy jego oczom ukazał się makabryczny widok. Ciała rodziców leżały w nienaturalnych pozach, twarze jakby zastygły spowite lękiem, a otwarte usta sparaliżował niemy krzyk. Ubrania, łóżko i skrawek podłogi pokrywała bordowa maź. Albert nie mógł się ruszyć. Obezwładniony strachem, wydał z siebie tylko ciche jęknięcie. Policję wezwał sąsiad z naprzeciwka, wracający z nocnej zmiany. Makabryczny obraz martwych rodziców na długo pozostał w głowie Alberta, a bezsenne noce doprowadzały go do obłędu. Opiekę nad nim przejęła jego ciotka Elżbieta, która była siostrą mamy. W dzieciństwie wiele razy zostawał u niej, gdy rodzice wyjeżdżali w sprawach służbowych. Z pomocą ciotki Albert przeszedł terapię psychologiczną, dzięki której ustabilizował swoje emocje. Jednak niedokończone śledztwo w sprawie jego rodziców i fakt, że nie udało się schwytać mordercy, budziły w nim złość i poczucie nierzetelnego dochodzenia. Po maturze zdecydował, że wstąpi do policji, licząc, że dzięki temu odnajdzie sprawiedliwość.
Po policzku Alberta spłynęła łza. Wspomnienie o rodzicach stłumiło jego wcześniejszy nastrój, nie miał już ochoty na dalszy spacer. Zimny podmuch wiatru nieco otrzeźwił mu umysł. Szybkim ruchem otarł policzek, po czym wcisnął zmarznięte dłonie głęboko w kieszeń kurtki i powolnym krokiem poszedł w kierunku swojego bloku. Będąc już na klatce schodowej, słyszał dobiegające z góry przekleństwa. Postanowił sprawdzić, co się dzieje, i gdy już był blisko własnego mieszkania, dostrzegł średniego wzrostu blondynkę, próbującą otworzyć drzwi obok.
– Może pomogę? – spytał niepewnie, jednak brzęk kluczy skutecznie go zagłuszył.
– Może pomogę?! – powtórzył nieco głośniej, choć miał wrażenie, że słyszało go już całe osiedle.
– Ojej, sorki, cię nie zauważyłam – odpowiedziała pewnie dziewczyna z blond włosami. Zatrzepotała rzęsami, a intensywny kolor jej zielonych oczu zaintrygował Alberta.
– Nowa sąsiadka? – zapytał Muszka, odbierając pęk kluczy od dziewczyny.
– Nowa – zaświergotała. – Jestem Alicja Kalinowska – przedstawiła się i lustrując wysokiego mężczyznę, uśmiechnęła się szeroko.
– Albert Muszka – odpowiedział i zaczął przymierzać po kolei klucze do zamka. – Voilà! – Wymsknęło mu się nieco za głośno, gdy otworzył drzwi.
– Ojej, dzięki śliczne, wpadnij jutro do Asa, masz u mnie darmowe piwko!
– Darmowego piwka nie odmówię! Chętnie pogadałbym dłużej, ale już późno, a praca od rana…
– Jasne, dzięki wielkie raz jeszcze i hej! – pożegnała się i zniknęła za drzwiami, pzostawiając za sobą słodki zapach perfum.
– Do zobaczenia – powiedział Albert do zamkniętych drzwi i obrócił się w stronę swojego mieszkania.
Radziejów
Wtorek, 22 października
Godzina 20.20
Drugi dzień na komendzie niemiłosiernie dłużył się Albertowi. Wizja spędzenia całego tygodnia na segregowaniu dokumentów w archiwum nie napawała go optymizmem. Tego wieczoru umówił się z kolegami z pokoju naprzeciwko – Michałem, Markiem i Marcinem oraz Jarkiem. Będąc już w pubie As, zamówili po kuflu lanego piwa i zajęli miejsca niedaleko baru. Rozmawiali o minionym dniu i dzielili się uwagami na temat wyrazistego smaku trunku, gdy nagle przy barze pojawiła się niska blondynka, która zaintrygowała Michała.
– E, chłopaki, patrzcie jaka lala! – powiedział Michał, nachylając się do kolegów. Wszyscy odwrócili się jak na rozkaz.
– O, a to właśnie moja nowa sąsiadka Alicja. – Wyszczerzył się Albert, a koledzy skierowali wzrok na niego.
– Co ty mówisz… To znaczy, taka interesująca sąsiadka i się nie chwalisz? Może nas poznasz? – Michał był oczarowany dziewczyną.
– A co tu się chwalić… Wczoraj ją poznałem - odparł i wypił łyk piwa. – Zresztą, jak tak bardzo chcesz ją poznać, to masz okazję, bo piwo się nam kończy – powiedział Albert.
– A, bardzo chętnie! – rzucił Michał i podszedł do baru.
– Witam piękną damę. – Skinął głową do Alicji. – Poproszę jeszcze raz po lanym piwie do tamtego stolika – powiedział i wskazał na stolik, przy którym siedzieli.
– Oczywiście, zaraz przyniosę! To będzie dwadzieścia złotych. – Uśmiechnęła się miło, wklepując kod na kasie fiskalnej. – Czy coś jeszcze? – spytała, bo mężczyzna wciąż stał przy barze.
– Zastanawiam się, czy miałabyś może ochotę na drinka? – zapytał pewnie, zdobywając się na najbardziej czarujący uśmiech. – Gdzie moje maniery, Michał jestem – dodał.
– Alicja, bardzo mi miło, ale co do drinka… Wybacz, ale nie jestem zainteresowana – odpowiedziała. – Za chwilę przyniosę piwa. – Zniknęła za ladą, by wyjąć czyste kufle. Zrezygnowany Michał wrócił do stolika.
– I co, udało się? – zapytał Jarek z zainteresowaniem.
– A gdzie tam, „nie jestem zainteresowana” – zacytował Michał, robiąc rękami cudzysłów w powietrzu.
– O, nie przejmuj się, tego kwiatu jest pół światu, jak to mówią! – Pocieszył go Marek i poklepał po ramieniu.
Alicja właśnie przyniosła ich zamówienie, postawiła kufle na stół i zwróciła się w stronę Alberta. – O, hej, nie zauważyłam cię wcześniej. – Poprawiła kosmyk włosów. – Rozumiem, że odbierasz dziś swoją nagrodę?
– Bardzo chętnie skorzystam, ponury dzień – odpowiedział Albert. – Poznaj moich kolegów z pracy. To Jarek, Marcin, Michała, widziałem, już poznałaś, a obok niego siedzi Marek. – Przedstawił znajomych, wskazując ich kiwnięciem głowy.
– Cześć, cześć! Mówcie mi Ala – powiedziała. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale mam teraz słaby czas, może innym razem – zwróciła się do Michała, miło się uśmiechając.
– No, to jak już się wszyscy znamy, to może jakaś zniżeczka dla znajomych. – Humor dopisał Marcinowi.
– Oj, Marcin, Marcin… Przypominam ci, że ty dzisiaj nawet nie płacisz – burknął Michał. – Tak jak za poprzednie dwa wyjścia… - dodał cicho.
– Dobra chłopaki, bawcie się dobrze, ja wracam do pracy. Jakbyście czegoś potrzebowali, to będę przy barze. A tobie, Albercie, zaraz doniosę twoją nagrodę. – Zabrała puste kufle i ruszyła w kierunku baru.
– No, to za wieczór! – powiedział Jarek i uniósł w górę kufel. Reszta zrobiła to samo i czas upłynął im w przyjemnej atmosferze i dobrych nastrojach.
Cały tydzień minął Albertowi na sortowaniu dokumentów w policyjnym archiwum. Miał wrażenie, że spędził tam wieki. Bardzo szybko nawiązał dobre relacje z innymi w miejscu pracy, co bardzo go cieszyło. Spotkania z kolegami stały się dla Alberta jedną z rozrywek w tym niewielkim mieście, w którym od dłuższego czasu niewiele się działo. Nastał w końcu weekend, pracy było zdecydowanie mniej, dlatego Albert postanowił odpocząć w mieszkaniu. Wrócił też do dawnej aktywności fizycznej – biegania i wyznaczył sobie trasę regularnych treningów.
Radziejów
Niedziela, 27 października
Godzina 21.30
Wieczór był bardzo mroźny, jednak to nie zniechęciło Alberta do treningu. Ubrał się w czarne, termiczne spodnie sportowe, termiczny podkoszulek i szarą, sportową bluzę. Założył bezprzewodowe słuchawki na uszy, nakrył głowę czarną, przylegająca czapką, a by uchronić się przed mroźnym powietrzem, zdecydował się na kominiarkę. Zakładając adidasy, zdawało mu się, że usłyszał brzęk metalu na klatce schodowej. Postanowił się tam rozejrzeć, jednak wszystko wydawało się być w porządku. Włączył więc muzykę, telefon schował do kieszeni bluzy i zasunął zamek. Zbiegając po schodach, starał się unosić wysoko nogi i trochę rozgrzać. Na dworze wykonał kilka ćwiczeń rozgrzewających ścięgna Achillesa, stawy skokowy i kolanowy, wyciągając pięty przed siebie w rozkroku oraz obracając naprzemiennie stopami do zewnątrz i wewnątrz, ciężar przenosząc na drugą nogę. Po rozgrzewce wykonał kilkusekundowy trucht w miejscu i ruszył w stronę rynku. Ale zimno! Brr… pomyślał, biegnąc po mokrym asfalcie. Przebiegając pomiędzy szarymi blokami, czuł się nieswojo, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Przyśpieszył, mimo iż interwałowy schemat treningu wyznaczał właśnie czas na trucht. Był już blisko pubu, gdy dostrzegł smukłą, niewyraźną postać, wchodzącą na zaplecze lokalu. Nie przywiązał do tego wielkiej uwagi. Biegł przed siebie, starając się nie myśleć zbyt wiele, by nie przywoływać wspomnień. O tej porze miasto było jak wymarłe, jedynie szeregi latarni oświetlały ulice i ścieżki żółtym blaskiem. Albert czuł się nieco nieswojo, postanowił więc wrócić do domu. Przebiegł przez labirynt ścieżek na rynku i skręcił w pierwszą alejkę po prawej stronie. Trasa była dość przyjemna, mimo pagórkowatego terenu Radziejowa. Przebiegł tuż obok biblioteki, wokół której były nadzwyczajne pustki. Zazwyczaj wieczorami spotykała się tam grupka chłopaków w wieku licealnym, palili papierosy i głośno puszczali muzykę z przenośnych głośników. Czasami patrol policji zgarniał kilku z nich, a mimo to nie zmienili miejsca spotkań. Od biblioteki trasa była już prosta, jeszcze tylko dwa przejścia dla pieszych i już był pod blokiem. Zdyszany, pochylił głowę i oparł ręce na kolanach. Czuł ból w mięśniach i pożałował, że nadał sobie dziś takie szybkie tempo. Postanowił delikatnie rozmasować łydki, rozciągnąć mięśnie, po czym powoli wszedł do klatki, starając się jak najciszej zamknąć ciężkie drzwi. Marzył już tylko o gorącej kąpieli i położeniu się do łóżka.
Radziejów
Poniedziałek, 28 października
Godzina 08.20
Albert siedział już przy biurku, czekając na kolejne zadania od komendanta. Myślał o tych stertach dokumentów, które przyjdzie mu segregować Nastawiał się na żmudną pracę. Nagle ktoś zapukał w drzwi i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
– Muszka, zbieraj się, jedziesz z Jarkiem na oględziny i zabezpieczenie miejsca. – Policjant zniknął za drzwiami tak szybko, jak się pojawił.
– O kurczę… - powiedział do siebie Albert i czym prędzej zszedł do dyżurki. Tam czekał już na niego Jarek, tak samo zaskoczony informacją jak Mucha.
– Cześć, co się stało? – spytał zdumionym głosem, zakładając służbową kurtkę.
– Zgłoszono znalezienie ciała…
– Gdzie?
– W pubie.
– W Asie? – zapytał Albert, otwierając szeroko oczy.
– Tak, dokładnie w tym lokalu – potwierdził Jarek. – Chodź, musimy już jechać.
– Wiadomo, kto to?
– Wiem tylko tyle, że to kobieta i pracownica pubu – powiedział Konopnicki i wsiadł do radiowozu.
Albert podążył za kolegą i pojechali na miejsce zdarzenia. W pubie był szef, który, jak się okazało, zgłosił sprawę. Był roztrzęsiony i trudno było podjąć z nim jakąkolwiek rozmowę. Pub był zamknięty, lokal dokładnie posprzątany, jakby gotowy na przyjęcie gości. Ciało pracownicy znajdowało się na zapleczu. Albert został z właścicielem, a Jarek poszedł obejrzeć pomieszczenie i udokumentować miejsce, robiąc zdjęcia. Ciało dziewczyny leżało w nienaturalnej pozycji. Nogi i tułów wygięte w różnych kierunkach. Wokół głowy utworzyła się duża plama krwi, już przyschniętej, co mogło wskazywać na to, że zdarzenie miało miejsce kilkanaście godzin wcześniej. Nad głową dziewczyny znajdowała się metalowa rurka, na której również były ślady krwi, a niedaleko nóg podest, z którego najprawdopodobniej spadła dziewczyna lub upozorowano to, aby ktoś tak właśnie myślał. Otwarta szafka, w której znajdowały się czyste naczynia, miała oberwaną klamkę po jednej stronie drzwiczek. Oczy dziewczyny były otwarte, a twarz spowita lękiem. Jarek sfotografował miejsce, przechodząc od ogółu do poszczególnych detali. Albert wciąż próbował rozmawiać z właścicielem, jednak nadal kontakt z nim był utrudniony.
– Trzeba wezwać prokuratora – powiedział Jarek.
– Myślisz, że to przestępstwo? Znasz tę dziewczynę?
– Myślę, że nie jest to wykluczone. Kilka razy ją widziałem, ale nie znaliśmy się osobiście – odparł Jarek. - Ma pan może nagrania z ostatnich kilku godzin? – zwrócił się do właściciela pubu.
Ten tylko pokręcił głową i wydukał:
– A… a… awaria.
– No to klops… - Podrapał się po brodzie Albert. – A są tu jakieś kamery na zewnątrz? Może jakaś publiczna coś złapała?
– Możemy się rozejrzeć, ale mimo wszystko musimy poczekać na prokuratora – odpowiedział Jarek i wyjął telefon, aby zadzwonić do szefa.
Dwie godziny później prokurator przybył na miejsce.
– Dzień dobry, prokurator Zbigniew Nowicki. A to Julian Frysio, biegły medycyny sądowej – powiedział niski, wątły mężczyzna w wieku około czterdziestu lat i przedstawił podobnego wzrostu trzydziestoparolatka.
– Dzień dobry, starszy aspirant Konopnicki i aspirant Muszka – przedstawił się Jarek, po czym wskazał na Alberta. – A to właściciel lokalu, Krzysztof Lipka - dodał, pokazując siedzącego na krześle trzydziestopięcioletniego mężczyznę z blond włosami. Prokurator odpowiedział skinieniem głowy i poszedł rozejrzeć się z Frysiem po lokalu.
– Dotykaliście czegoś? – zapytał, obracając się w stronę policjantów i właściciela.
– Nie, weszliśmy tylko tylnym wejściem i zrobiliśmy zdjęcia ciała na zapleczu.
– Świetnie, czy kamera coś zarejestrowała? – zwrócił się do Krzysztofa Lipki, wskazując kamery nad dwoma wejściami.
– N… n… nie – zająknął się właściciel pubu.
– Panie prokuratorze, kamera jak na złość miała awarię, a pan Lipka… Cóż, wymaga pomocy psychologicznej…
– Panie…
– Konopnicki.
– Tak, przepraszam, panie Konopnicki, proszę zapewnić panu Lipce odpowiednią opiekę psychologiczną, a pan Muszka mi potowarzyszy.
– Oczywiście, prokuratorze – odpowiedział Jarek i zabrał właściciela do radiowozu.
Zbigniew Nowicki poszedł na zaplecze razem z Julianem Frysio, aby dokonać oględzin zwłok. Biegły medycyny sądowej założył lateksowe rękawiczki i dotknął szyi dziewczyny. Określił stan głowy i zbadał resztę ciała, po czym wstał, zdjął rękawiczki i w dokumentach wpisał wyniki oględzin.
– Zgon mógł nastąpić nawet poprzedniego wieczora. Uraz głowy wynika z uderzenia w metalowy przedmiot, brak śladów na nogach ani rękach… - wymieniał biegły.
– Czyli nieszczęśliwy wypadek, bez udziału osób trzecich – skwitował prokurator.
Prokurator pomimo zdjęć zrobionych przez policjantów postanowił wykonać je jeszcze raz. Wyjął notatnik i opisał miejsce zdarzenia.
– Kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat, zgon nastąpił w wyniku nieszczęśliwego wypadku, uderzenie głową o metalową poręcz. Ciało ułożone w nienaturalny sposób. Stopy skierowane ku drzwiom, niedaleko podestu. Tułów wygięty, dłonie skierowane do metalowej poręczy, ku górze od tułowia. Głowa położona po prawej stronie. Wokół kałuża zaschniętej krwi. Widoczne ślady krwi również na poręczy. Brak śladów wskazujących na udział osób trzecich. Brak śladów szarpaniny, brak śladów wskazujących na samobójstwo. Zgon sklasyfikowany jako nieszczęśliwy wypadek ze skutkiem śmiertelnym – dokończył Zbigniew i razem z Julianem udali się do wyjścia.
– Panowie już wychodzicie? – zapytał zdumiony Albert.
– Owszem, zrobiliśmy swoje. Wynik oględzin ustalony jako nieszczęśliwy wypadek. Proszę powiadomić rodzinę i zakład pogrzebowy.
– Ale…
– Do widzenia – powiedzieli chórem, kierując się do samochodu.
Coś tu jest nie tak… pomyślał Albert i poszedł jeszcze raz do pomieszczenia, w którym znajdowało się ciało dziewczyny. Rozejrzał się dokładnie, próbując znaleźć jakiś trop. Przeanalizował sytuację, próbując odtworzyć schemat wydarzeń. Zainteresował go dziwny zbieg okoliczności awarii rejestratora. Postanowił poczekać, aż właściciel będzie zdolny do rozmowy, i porozmawiać z nim oraz pracownikami lokalu.
Radziejów
Czwartek, 31 października
Godzina 7.30
Poprzednie trzy dni były dla Alberta niezwykle przejmujące. Nie mógł przestać myśleć o całej sytuacji. Lokal był wciąż zamknięty, a historia obiegła już całe miasteczko. Niektórzy szeptali między sobą i tworzyli własne wersje wydarzeń. Jedni mówili, że to przez szefa, że nie dopilnował zasad bezpieczeństwa ani nie zainwestował w lepszy sprzęt rejestracyjny. Inni twierdzili, że dziewczyna miała depresję i popełniła samobójstwo. Albertowi nie dawała spokoju myśl, że to może jednak nie był nieszczęśliwy wypadek. Postanowił, że dowie się prawdy.
Tego dnia około godziny jedenastej miał odbyć się pogrzeb Zuzanny Litowskiej. Na ceremonii zjawiło się wiele osób, wszyscy pracownicy pubu, właściciel, rodzina, znajomi i grupa delegacyjna mieszkańców Radziejowa. Albert właśnie siedział w aucie i blokował ulicę w kierunku cmentarza, aby pogrążeni w żałobie mogli spokojnie i bezpiecznie pożegnać zmarłą. Po zakończeniu ceremonii podszedł do właściciela oraz grupy pracowników i poprosił o rozmowę każdego z osobna. Wszyscy się zgodzili i umówili na godzinę popołudniową.
Około siedemnastej do pokoju Alberta Muszki zapukał nieśmiało właściciel Krzysztof Lipka.
– Dz… dzień dobry… - powiedział niepewnie.
– Dzień dobry, proszę niech pan usiądzie – przywitał się Albert i wskazał krzesło przed swoim biurkiem. – Jak się pan czuje?
– Trochę lepiej, dz… dz… dziękuję… O czym chciał pan porozmawiać?
– Chciałem się dowiedzieć, co pan myśli o całej sytuacji w pana lokalu?
– Wie pan, to bardzo niespodziewana, tragiczna sy… sy… sytuacja… Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zabezpieczyłem tego miejsca le… lepiej. Niektórzy wylewają na mnie pomyje, mówią, że to moja wi… wi… wina… A ja nie mogę się z tym pogodzić… - Zaszlochał. Albert podał mu chusteczki. – Przepraszam, to dla… a… a mnie tragedia. Taka wspaniała pracownica, świetna dz… dz… dziewczyna…
– Rozumiem, to dla nas wszystkich jest smutna sytuacja. Proszę powiedzieć, jakie relacje łączyły pana z panią Zuzanną?
– Zuzia była wspaniałą pra… pracownicą, nigdy nie odmawiała dodatkowych zmian i za… za… zawsze wywiązywała się ze wszystkiego na medal. Nie będę ukrywał, że by… by… byliśmy blisko, dlatego czuję się tak kiepsko… Jak wtedy przyszedłem ra… ra… rano, żeby przyjąć do… do… dostawę i zobaczyłem ją na zapleczu w tej krwi, serce mi za… za…zamarło… – Znowu zaszlochał.
– A czy zauważył pan coś nietypowego? Coś, co zwróciło pana uwagę?
– Hm… - Zamknął oczy, próbując przypomnieć sobie jakieś istotne szczegóły. – Jedyne, co mnie zaskoczyło, to że d… d… drzwi od zaplecza były otwarte, Zuzia zawsze je za… za… zamykała na klucz.
– Aha… - Zapisał Albert w notatniku. – A kto miał dostęp do kluczy od zaplecza?
– Wszyscy pracownicy lo… lo… lokalu i tylko oni.
– Wie pan, z kim pani Zuzanna miała zmianę lub kogo zmieniała?
– O ile do… do… dobrze pamiętam, wtedy miała zmianę z Bo… Bo… Borysem Kowalewskim, ale to Zuzanna była o… o… odpowiedzialna za domknięcie wszystkiego i zamknięcie lokalu.
– A ma pan informacje, o której Borys wyszedł z pracy?
– N… n… nie, niestety, ale on lubi się czasem wcześniej u… u… urwać. Tak mówiła Zuza.
– Nie zainteresował się pan czemu?
– Jak z nim rozmawiałem, to mówił, że babcią się za… za… zajmuje. Ale za takie wychodzenie po prostu miał m… m… mniejszą pensję.
– Mhm, dobrze… Dziękuję panu za poświęcony czas i składam kondolencje.
– Dz… dz… dziękuję. Do widzenia - odpowiedział Krzysztof i zniknął za drzwiami.
- Ach… - westchnął Albert i odchylił się na krześle. Awaria kamery, otwarte drzwi…, coś mu tu naprawdę nie pasowało. Kilkanaście minut później na umówione spotkanie przyszła Aleksandra Wójcik, szczupła wysoka blondynka.
– Dzień doberek – powiedziała i zanim Albert cokolwiek powiedział, już siedziała na krześle.
– Dzień dobry. – Odchrząknął. – Dobrze, zatem pani pracuje w pubie As, pani… Aleksandra Wójcik, zgadza się? – Zawahał się chwilę i zerknął na kartkę z nazwiskami osób pracujących w pubie.
– Dokładnie tak.
– I pracowała pani z Zuzanną Litowską?
– Dokładnie tak.
– Opowie pani coś o waszej relacji?
– Jaka tam relacja, zwykła kumpela z pracy, fajna laska. Wiedziałam, że tam co nieco z szefuniem, ale jak dla mnie to nie ten typ, za stary dla niej. Zawsze na wszystko gotowa, zawsze chętna do pomocy, normalnie pani idealna. – Wywróciła niebieskimi oczami. – Zawsze się tam kręciła dużo na zapleczu, aż teraz nagle ironia losu! Na koniec życia jeszcze jej się taka marna zmiana trafiła… Z Borym…
– Ma pani na myśli Borysa Kowalewskiego?
– Dokładnie tak.
– Proszę opowiedzieć więcej o tym.
– No Bory, jak to Bory, lubi stawiać na swoim, niełatwo się podporządkowuje, ma chłopak charakterek. Jak był konkurs na lidera grupy, to rwał się strasznie, ale wiadomo, zbyt obowiązkowy to on nie jest i nie był, i raczej nigdy nie będzie. Sama nie wiem, czemu szef go jeszcze trzyma… Coś kiedyś słyszałam, że Bory to syn kuzyna szefcia i to by wyjaśniało sytuację, ale nigdy nie pytałam, no bo po co, nie? Nie moja sprawa, nie moje zoo, jak to mówią, czy jak to tam szło. No ale Bory i Zuza to nieźle się pokłócili wtedy o ten konkurs, bo wiadomo, pani idealna perfekcyjnie pasowała, nadawała się, ta charyzma, odpowiedzialność, wie pan… A Bory, no to już mówiłam. Liderem oczywiście została Zuza, no i się zaczęło. Bory wyzywał Zuzę od przydupasek szefa, że wygrała konkurs przez łóżko i takie tam, sam pan rozumie. No bo niedawno się wydało trochę, że Zuzę i szefcia to tak do siebie przyciąga. Ktoś ich kiedyś razem podejrzał, może Ala? Ale nie pamiętam teraz. Whatever… Bory nie lubi przegrywać, a wiem, że on ciągle słabo stoi z kasą, a wiadomo, posadka lidera to więcej kasy. Ja jestem ciekawa, co on robi z tym hajsem, jak on przecież z babcią mieszka i w sumie to ona opłaca wszystko… Jak można tak w ogóle wykorzystywać własną babcię…
– Przepraszam… - wtrącił się Albert w jej monolog. – Rozumiem, że relacja pomiędzy Borysem Kowalewskim, a Zuzanną Litowską nie była na dobrym poziomie, że Zuzanna Litowska miała bliskie relacje z Krzysztofem Lipką i że Alicja Kalinowska ich zobaczyła razem?
– Dokładnie tak. W ogóle, panie władzo, to myślałam, że Ala i Zuza mają fajne flow, ale po tym zdarzeniu coś tam pykło i już nie gadały ze sobą. Za to coraz częściej widziałam, że siedzi z Borym czy na przerwie, czy nawet przy barze, jakoś tak dziwnie. Bo Bory to, powiem panu, lubi nieźle zaimprezować, a i ostatnio wciąga też Alę w swoje towarzystwo. Dziwne trochę…
– Jakie towarzystwo?
– Sama nie wiem, jakieś tam swoje, kiedyś go widziałam z jakimś ziomkiem, coś od niego chciał, jakąś kasę czy coś, dziwny typ, ale tak nie bardzo lubi o nich gadać. A w ogóle to Ala ostatnio taka przybita nieźle chodzi, że nic jej nie rusza. Słyszałam, że fajny sąsiad się wprowadził obok niej, więc może niech do niego uderzy i sobie pójdą w tango.
– Dobrze, dziękuję, pani Aleksandro, myślę, że na dziś wystarczy. W razie czego, skontaktuję się z panią. Mogę prosić o numer telefonu? - Dziewczyna bez wahania zaczęła dyktować kontakt do siebie, pożegnała się i błyskawicznie wyszła z pokoju.
Na koniec został tylko Borys i Alicja. Pierwszy przyszedł chłopak. Zapukał do pokoju tak cicho, że Albert ledwie to usłyszał. Wszedł powoli, rozsiadł się na krześle, opierając się stopą o drugie kolano. Jego oczy były dziwnie zaróżowione i lekko podpuchnięte.
– Dobry – powiedział niewyraźnie.
– Dzień dobry, proszę podać swoją godność.
– Borys Kowalewski we własnej osobie.
– Panie Kowalewski, pracował pan z Zuzanną Litowską?
– Ta.
– Proszę opowiedzieć o waszej relacji.
– Zuza, Zuza, Zuza, wszystko musiało być, jak ona chce i tyle. Co tu opowiadać.
– Słyszałem, że iskrzyło między wami?
– A to trzeba się z każdym kumplować? Była z innej bajki i jeszcze szwendała się z Lipą. Znaczy szefem, ma się rozumieć.
– Niech pan opowie w takim razie o waszej ostatniej zmianie. Co się wydarzyło?
– Nic, a co się miało? Zmiana jak zmiana, każdy robił, co do niego należało, tego wieczora nie było wielu klientów, więc zmyłem się wcześniej do domu, bo mieszkam z babcią, stara już, niedołężna, więc wszystko trzeba robić.
– O której pan wyszedł?
– No coś koło dziewiątej?
– I gdzie była wtedy pani Zuzanna?
– No gdzie, przy barze, sprzątała jeszcze. A że nie pałaliśmy do siebie sympatią, to dla niej nawet lepiej, że poszedłem, bo wszystko mogła sobie ułożyć według jej upodobania… - Wykrzywił się.
– Dobrze się pan czuje? Pana oczy są zaczerwienione…
– Bo pogrzeb był, nie? Każdy płacze na pogrzebie, to i mam zaczerwienione… Mogę już iść, bo babcia czeka na kolację…
– Oczywiście, proszę tylko zostawić kontakt do siebie.
Borys nabazgrał coś na kartce i położył ją na biurku. Wstał, mruknął coś pod nosem, jakby ledwo słyszalne „do widzenia”, i wyszedł.
Co za dzień, pomyślał Albert, robiąc łyk zimnej już herbaty. Nagle otworzyły się drzwi i weszła urocza blondynka, którą spotkał przed drzwiami tuż obok swojego mieszkania.
– Cześć – rzuciła smutno.
– Witam, usiądź proszę – odpowiedział Albert, skinieniem głowy wskazując krzesło przed nim. – Jak się czujesz?
– Fatalnie, pogrzeby są megasmutne. Później cały dzień taki ponury.
– Oczywiście, rozumiem. Mimo to chciałbym, abyś opowiedziała mi o atmosferze w pracy i twojej relacji z Zuzanną Litowską.
– Ech – westchnęła. – Zuza była fajną, miłą, uczynną dziewczyną. Mieliśmy zawsze razem superzmiany, nie nudziłyśmy się, a i więcej napiwków było. Jest mi megaprzykro, że wydarzyła się taka tragedia. – Pociągnęła nosem, a Albert podsunął paczkę chusteczek. – Dzięki. – Wzięła jedną do ręki i wytarła nos. – Atmosfera w pracy była okej, wiadomo zdarzały się jakieś nieporozumienia, szczególnie między Zuzą a Borysem, jakoś nie przypadli sobie do gustu. Wyniknęła taka sprawa z konkursem na lidera i wygrała go Zuza, a Borys się nieźle wkurzył. Niemiło ją potraktował, rozmawiałam z nim o tym, ale machnął tylko ręką. A Zuza świetnie nadawała się na lidera, zorganizowana i pomocna. Taki powinien być lider grupy.
– A co z relacją między Zuzanną Litowską a Krzysztofem Lipką? – Alicja skrzywiła się.
– No co, pewnie mieli romans, zawsze jej mówiłam, że to nie facet dla niej, ale nie, uparła się – mówiła z lekkim zdenerwowaniem. – A wokoło tylu fajnych facetów, młodszych przede wszystkim! – dodała.
– A ty jakie masz lub miałaś relacje z panem Krzysztofem Lipką?
– Ja? Żadne, oprócz czysto zawodowych. Nie interesują mnie takie układy.
– Rozumiem, no dobrze, na ten moment nie mam więcej pytań. W razie co jesteśmy w kontakcie. – Uśmiechnął się miło, pokazując w powietrzu znak nurkowy imitujący telefon.
– Oczywiście, a ty nie kończysz jeszcze? Za chwilę dwudziesta?
– Jeszcze mam parę spraw do załatwienia – odpowiedział i włączył komputer.
– Jasne, no to do zobaczenia. Pa! – powiedziała Alicja, podchodząc do drzwi.
– Do zobaczenia – odparł i patrzył, jak drzwi się zamykają.
Ufff… Co za męczący dzień, pomyślał i podszedł do okna, odprowadzając wzrokiem Alicję. Postanowił również wrócić do domu i odpocząć. Zbyt wiele emocji jak na jeden dzień.
Radziejów
Piątek, 1 listopada
Godzina 10.00
– O nie! – wykrzyknął Albert, gdy zobaczył tak późną godzinę. Cholerny budzik! Zirytowany w pośpiechu zaczął się ubierać, a gdy był już przy drzwiach, spojrzał jeszcze raz na telefon i przypomniał sobie, że dziś nie pracuje. Uff, wypuścił powietrze przez usta. Na spokojnie zdjął buty, ubranie i położył się jeszcze do łóżka. Obudził się dopiero o trzynastej, ugotował swoje ulubione spaghetti i postanowił spędzić czas przed telewizorem. Jednak coś go dręczyło, wciąż myślał o wczorajszych rozmowach. O każdej z osobna, analizował, odtwarzał w głowie. Teraz, dużo bardziej i mocniej przeczuwał, że za tą tragedią kryje się coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek. W ten sposób upłynęło mu całe popołudnie, aż w końcu zdecydował się na trening. Ubrał swój sportowy strój do biegania, rozgrzał się tradycyjnie, ale tym razem wybrał inną trasę. Biegł pomiędzy blokami, aż zatrzymał się przed domem Borysa, a właściwie jego babci. Nie wiedział dokładnie, gdzie mieści się mieszkanie. Nagle zapaliło się światło na klatce schodowej. Albert zareagował bardzo szybko i postanowił ukryć się za dość wysokim murkiem, tuż przy klatce schodowej. Otworzyły się drzwi, a za chwilę wyszedł jakiś mężczyzna. Po chwili ponownie drzwi trzasnęły, zamykając się, a Albert rozpoznał w mężczyźnie Borysa. Postanowił za nim pójść. Ciemne sportowe ubranie dobrze go maskowało, a lekkie adidasy prawie bez szmeru pozwalały mu się przemieszczać. Zachowywał bezpieczną odległość, około trzech metrów odstępu. Borys przechodził między blokami, co rusz skręcając w jakieś uliczki. Wydawałoby się, że po prostu wyszedł na spacer. Zresztą tego wieczoru wielu mieszkańców Radziejowa postanowiło wybrać się na pobliski cmentarz, odwiedzając groby bliskich zmarłych z powodu święta Wszystkich Świętych. Borys jednak nie zmierzał ku cmentarzowi, raczej szedł w okolice tak zwanych bagien przy działkach rodzinnych, gdzie spotykało się szemrane towarzystwo. Gdy byli już bardzo blisko, Borys zaczął niespokojnie rozglądać się wokół, co zmusiło Alberta do ukrywania się za samochodami. Nie podchodził bliżej, chowając się za zaparkowanym obok autem, ale dobrze słyszał rozmowy dobiegając ze starego blaszaka, który znajdował się na terenie działek. Z urywków rozmów wywnioskował, że towarzystwo zamierza grać w pokera. Nagle z przeciwnej strony nadjechało znane Albertowi auto. Niebieska honda civic pod osłoną nocy wyglądała raczej na granatową. Auto zatrzymało się tuż obok blaszaka i wysiadła z niego jakaś dziewczyna. Otworzyła drzwi garażu i zaczęła krzyczeć na jednego z chłopaków.
– Jak mogłeś się wygadać temu glinie, chyba mieliśmy deal?!
– Ale ja nic nie prysnąłem, ogarnij się, kobieto!
– To niby kto? Skąd wiedział o Lipie?
– Nie wiem, nie moja broszka, zejdź ze mnie… Może to ta niereformowalna laska, co się jej gęba nie zamyka! Albo ten twój były fagasik. Mnie zostaw w spokoju i się zamknij, bo zaraz całe osiedle się zleci! – krzyknął zdenerwowany mężczyzna, a reszta towarzystwa zaśmiała się.
– Jeszcze coś brałeś przed przesłuchaniem, widziałam twoje oczy!
– Laska, na trzeźwo przecież bym tam nie poszedł, boby wydoił ze mnie wiadro informacji, a wiesz, że zawsze po proszku jestem zmulony. A wszystko zwaliłem na ten cholerny pogrzeb, więc nie bój nic, mała! Glina urobiony, nawet się nie kapnął!
– Oby to była prawda, bo inaczej pójdziesz z tymi prochami za krateczki…
Rozmowa ucichła, a Albertowi głos kobiety wydawał się znajomy. I to auto, które już gdzieś widział, próbował sobie przypomnieć, skąd je zna. Gdy dziewczyna wyszła, a pobliska latarnia oświetliła jej twarz, Albert nie mógł uwierzyć własnym oczom. To była Alicja, jego sąsiadka. Wymiana zdań w blaszaku zaniepokoiła Muszkę, musiał sprawdzić, co się dzieje. Dziewczyna wsiadła do auta, odpaliła je i powoli odjechała, przejeżdżając tuż obok samochodu, za którym schował się Albert. W głowie miał teraz mnóstwo myśli, kalkulował, co ma zrobić. Przypomniał sobie, że dziś patrolującą zmianę ma Jarek, niewiele myśląc, chwycił za telefon i wykręcił jego numer. Sygnał połączenia wydawał się trwać w nieskończoność. Nagle w słuchawce odezwał się zmęczony głos kolegi.
– Halo, no co tam? W pracy jestem.
– No właśnie wiem, dlatego dzwonię, słuchaj, a gdzie dokładnie teraz jesteś?
– Przejeżdżam niedaleko cmentarza, nawet nie wiesz, ile ludzi dziś…
– To super, szybko podjedź w stronę działek, ale serio szybko, błyskawiczna akcja!
– Dobra, dobra, już jadę.
Chwilę później podjechał radiowóz, Albert raptownie otworzył drzwi, wsiadł do auta i zaczął opowiadać tak szybko o całej sytuacji, że plątały mu się słowa.
– Czekaj, czyli Alicja jest w zmowie z Borysem?
– Na to wychodzi. Jarek, nie mamy czasu, mam przeczucie, że wydarzy się coś złego. Słyszałem coś o Aleksandrze Wójcik i Krzysztofie Lipce, wiesz, gdzie oni mieszkają?
– Jasne, to małe miasteczko.
– No to pędem!
– Ale gdzie najpierw?
– Tam, gdzie bliżej, no już! – poganiał Albert.
Podjechali pod dom Krzysztofa Lipki, jednak nie dostrzegli żadnych świateł. Postanowili sprawdzić, czy jest tam ktoś i czy wszystko w porządku. Po trzecim naciśnięciu dzwonka, drzwi otworzył zaspany Krzysztof Lipka.
– Dobry wieczór, przepraszamy, że przeszkadzamy o tak później porze – powiedział Albert.
– Czy coś się s… s… stało?
– Chcieliśmy sprawdzić, czy wszystko w porządku… I spytać, czy nie miał pan kontaktu z panią Alicją Kalinowską?
– N… n… nie, nie, a co się stało?
– Podejrzewamy, że mogła dopuścić się przestępstwa.
– A… A… Alicja?
– Tak, przepraszamy, musimy sprawdzić jeszcze jedno miejsce, gdyby coś pana niepokoiło lub miałby pan kontakt z panią Kalinowską, prosimy o telefon! Do widzenia! – powiedział Jarek, wsiadając do radiowozu i odpalając silnik.
Gwałtownie ruszyli z miejsca, kierując się w stronę mieszkania Aleksandry Wójcik. Jazda przez miasto wydawała się być mozolna, tego wieczora ruch był większy niż zazwyczaj. Gdy podjechali pod blok, wszystko wydawało się być w porządku. Drzwi od klatki schodowej były otwarte, więc czym prędzej weszli na trzecie piętro. Pod drzwiami słychać było niepokojące dźwięki.
– Ale z ciebie psycholka. Nie mogłaś mieć Lipy, to postanowiłaś zabić Zuzę?
– A postanowiłam, bo skoro ja nie mogę z nim być, to żadna nie będzie! A ty za chwilę dołączysz do koleżaneczki!
Próbowali otworzyć drzwi, lecz były zamknięte. Albert nie mógł dłużej czekać, z impetem uderzył w nie, dostając się w ten sposób do środka. Jarek wszedł za nim. Szybko zidentyfikowali źródło odgłosów, dobiegały one z pokoju na samym końcu korytarza. Jarek wyjął broń i nie zastanawiając się, wycelował w ramię dziewczyny, która trzymała ostre narzędzie przy gardle Aleksandry.
– Auuu… – zawyła dziewczyna.
– Rzuć to! – krzyknął Jarek, celując prosto w Alicję. Albert, wykorzystując skupioną uwagę dziewczyny na Jarku, wypchnął nóż z jej ręki.
– Nienormalny jesteś!
– I kto to mówi? – odparł Albert, wybierając numer alarmowy i tamując kawałkiem własnego ubrania krwawiącą ranę na szyi Aleksandry. Dziewczyna straciła przytomność. Jarek w tym czasie skuł Alicję kajdankami.
– Ej, nie tak mocno! – Wyrywała się.
– Przeżyjesz… – powiedział lekceważąco Jarek.
Po kilku minutach pod blokiem zawyły syreny pogotowia i policji. Alicja Kalinowska została przewieziona na komisariat policji, a Aleksandrę Wójcik zabrało pogotowie. Niestety wskutek utraty wielu litrów krwi zmarła w karetce.
Kalinowska przyznała się do morderstwa Zuzanny Litowskiej. Potwierdziła przypuszczenia Alberta na temat jej związku z szefem, Krzysztofem Lipką, a motywem jej zbrodni była zazdrość. Krzysztof Lipka zerwał z dziewczyną i związał się z Zuzanną Litowską. Przez ich nieostrożność Alicja odkryła romans i zraniona postanowiła się zemścić. Niepostrzeżenie weszła do lokalu tylnym wejściem, mając założone rękawiczki, zaatakowała koleżankę stojącą na podeście i układającą czyste naczynia. Przewróciła ją w taki sposób, aby upadła na metalową poręcz. Gdy Zuzanna poczuła, że spada, próbowała się ratować, chwytając rączkę od drzwiczek szafki. Niestety drzwiczki pod jej ciężarem oberwały się. Kobieta, uderzając w metalową poręcz z takiej wysokości, straciła przytomność. Zmarła w wyniku utraty dużej ilości krwi. Alicja Kalinowska, przyznała również, że osobą wspomagającą jej działania był Borys Kowalewski, który udostępnił jej klucze od zaplecza. W toku postępowania ujawniły się również fakty obciążające Borysa. Był on dealerem narkotyków i hazardzistą. Wobec Borysa Kowalewskiego toczy się osobne postępowanie.
Tytuł: "Złote Marzenia"
Rozdział 1: Tajemnicza wieczność
Złote promienie słońca odbijały się od wodnej tafl i malowały iskry na tafli Wisły. Była to spokojna niedziela, w której mieszkańcy Warszawy delektowali się piękną pogodą. Wśród nich był Janusz Kowalski, zamożny biznesmen i kolekcjoner sztuki. Jego życie toczyło się na wysokich obrotach, a wśród drogocennych dzieł sztuki czuł się najbardziej komfortowo.
Janusz posiadał jedno z najcenniejszych dzieł w swojej kolekcji - tajemniczy Złoty Anioł autorstwa nieznanego malarza. Był to nie tylko obraz o dużej wartości materialnej, ale również niewyobrażalnym znaczeniu historycznym. Powstał w XVIII wieku i przetrwał wiele burzliwych okresów polskiej historii.
Tego wieczora, podczas kolacji w eleganckiej rezydencji Kowalskich, pojawił się znany detektyw prywatny, Aleksander Nowak. Został wynajęty przez Janusza, który otrzymał anonimowe pogróżki w sprawie Złotego Anioła. Nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo, Kowalski postanowił zorganizować przyjęcie, aby pokazać swoje dzieło i skonfrontować się z potencjalnym szantażystą.
Rozdział 2: Zniknięcie
Gdy goście zebrali się w rezydencji, Janusz w pełni dumy zaprowadził ich do galerii, w której znajdował się Złoty Anioł. Obraz był umieszczony w eleganckiej oprawie, pod specjalnie dostosowanym oświetleniem, by ukazać każdy szczegół. Wokół niego panował zachwyt i podziw.
Jednak w momencie, gdy wszyscy goście byli zbyt zajęci podziwianiem obrazu, doszło do nagłego zamieszania. Janusz wkrótce zorientował się, że obraz zniknął z ram. Panował chaos. Detektyw Nowak natychmiast przystąpił do śledztwa, przesłuchując wszystkich gości i przeszukując rezydencję.
Rozdział 3: Ślady i podejrzenia
W wyniku dogłębnych oględzin miejsca zdarzenia detektyw Nowak odkrył ślady włamania na tyle subtelne, że były niewidoczne dla przeciętnego oka. Jednak nie było oczywistych podejrzanych. Goście byli roztrzęsieni, a każdy z nich posiadał alibi. Nawet służba i ochrona wydawali się niewinni.
W miarę postępującego śledztwa detektyw Nowak zaczął odkrywać ukryte relacje między gośćmi. Okazało się, że wielu z nich posiadało tajemnice, które mogły zaostrzyć ich pragnienie posiadania Złotego Anioła. Byli wśród nich zarówno zazdrośni kolekcjonerzy, jak i osoby związane z przestępczym półświatkiem.
Rozdział 4: Złote marzenia
Detektyw Nowak nie zrezygnował z dochodzenia i po wielu godzinach analiz i przesłuchań odkrył kluczowe poszlaki. Okazało się, że obraz nie został skradziony dla pieniędzy, ale ze względu na tajemnicze przesłanie, które ukrył w sobie.
Złoty Anioł zawierał mapę ukazującą miejsce ukrycia skarbu, który przez wieki był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ktoś wiedział o tej tajemnicy i postanowił zdobyć mapę za wszelką cenę.
Rozdział 5: Prawda wyłania się
Detektyw Nowak rozwiązał zagadkę. Odkrył, że przestępczy półświat znał tajemnicę Złotego Anioła i pragnął zdobyć skarb. Jednak ich plan został pokrzyżowany przez osobę z najbliższego otoczenia Kowalskich.
Okazało się, że Anna, długoletnia przyjaciółka rodziny, była zafascynowana historią obrazu i postanowiła zdobyć skarb dla siebie. Wiedziała, że detektyw Nowak zbliża się do rozwiązania zagadki, dlatego uknuła sprytny plan, aby zrzucić podejrzenia na innych.
Rozdział 6: Złote przebaczenie
Anna została zdemaskowana i aresztowana. Detektyw Nowak przekazał Złotego Anioła Januszowi, który postanowił zwrócić go do miejsca, w którym skarb miał należeć. W czasie konfrontacji z Anną, Janusz wybaczył jej, zrozumiejąc, że jej marzenie o skarbie zaciemniło jej ocenę moralną.
W końcu, dzięki determinacji detektywa Nowaka i uczciwości Janusza Kowalskiego, tajemnica Złotego Anioła została odkryta, a skarb wrócił na właściwe miejsce. To opowiadanie kryminalne pokazuje, że nie wszystko, co lśni złotem, jest wartościowe, i że marzenia o bogactwie mogą prowadzić do zagubienia.
Koniec
Odpowiedź:Złote liście powoli spadały z drzew, a kropelki jesiennego deszczu sączyły się z zachmurzonego nieba. Gdy Albert Muszka przejeżdżał ulicami Radziejowa swoim czarnym citroenem C3, mżawka momentalnie zmieniła się w ulewę. Szybkim ruchem włączył wycieraczki, rozglądając się na skrzyżowaniu. Dobrze orientował się w okolicy, mimo że ostatni raz w rodzinnym mieście był pięć lat temu, nim wyjechał do Wyższej Szkoły Policyjnej w Szczytnie. Przejeżdżając obok liceum, uśmiechnął się, na wspomnienie beztroskich lat. Pomyślał o wielu spędzonych popołudniach na boisku, tuż obok szkoły, z kolegami z równoległej klasy – Jarkiem, Krzychem i Piotrem. Byli najlepszymi kumplami przez całe trzy lata nauki. Po tragicznym wydarzeniu w rodzinie Alberta, do którego doszło pod koniec liceum, kontakt w ich paczce nieco osłabł. Równocześnie był to czas ważnych wyborów odnośnie dalszej edukacji, więc każdy zajął się własnym życiem. Albert czasem sprawdzał, co u kolegów przez portale społecznościowe, ale nigdy nie podejmował rozmowy.
Wspominanie dawnych lat przerwał mu widok czteropiętrowego bloku w zielonych odcieniach. Zaparkował auto na parkingu tuż pod domem. Siedząc jeszcze chwilę w samochodzie, spojrzał w rozpogodzone niebo, a jego niebieskie oczy pojaśniały. Przeczesał palcami ciemnobrązową brodę, po czym złapał za klamkę od drzwi i je otworzył. Wysiadając z czarnej „cytryny”, tradycyjnie uderzył się w głowę, zapominając, że jego metr osiemdziesiąt siedem nie współgra z wysokością dachu w aucie. Poklepał się po brunatnej czuprynie, założył czarną, dzianinową czapkę i rozciągnął szeroko umięśnione, smukłe ramiona, jednocześnie przeciągając plecy. Mimo wygodnych foteli w samochodzie tak długa podróż zmęczyła Alberta. Nie tracił czasu, od razu zabierając się za przenoszenie swoich rzeczy. Nagle zerwał się porywisty wiatr, a czapka Alberta pofrunęła nad koronami drzew.
– Co, do diabła, z tą pogodą? – mruknął niezadowolony i wziął kartonowe pudło.
Albert kupił mieszkanie od swojej ciotki, u której mieszkał w ostatniej klasie liceum. Przed wyjazdem za granicę zaproponowała kupno siostrzeńcowi za niewielkie pieniądze, nie chciała dawać ogłoszenia i angażować się w te wszystkie formalności. Na lokum składały się dwa pokoje różnej wielkości. Większy umiejscowiony po prawej stronie od wejścia. Umeblowany dość skromnie, z lewej strony ogromna meblościanka w kolorze olchy. Tuż obok, pod oknem balkonowym – fotel z beżowym, welurowym obiciem i w tym samym stylu kanapa, stojąca naprzeciwko meblościanki. Mniejszy pokój. znajdujący się po lewej stronie od wejścia, wyposażony tylko w jasnobrązowe biurko z drewnianym krzesłem i łóżko. Obok skromna kuchnia z lodówką, kuchenką, wysepką kuchenną i małym stoliczkiem. Naprzeciwko mała łazienka w odcieniach granatu z pralką, niewielką wanną i umywalką pomiędzy. Albert nie potrzebował luksusów, więc przyjął ofertę cioci z entuzjazmem.
Słońce chyliło się ku zachodowi, rozświetlając ostatnimi promieniami ponure zakątki Radziejowa. – Co mnie podkusiłoby akurat dziś się przeprowadzać? Niech to szlag! – burknął, potykając się o swoje rzeczy. Po wniesieniu kartonów runął zmęczony na kanapę, a jego powieki nagle stały się ciężkie. Nie próbował im się opierać. Urządzenie się w nowym mieszkaniu pochłonęło Albertowi cały weekend, a radość z powrotu do rodzinnego miasta, zagubiła się w zgiełku pracy.
Radziejów
Poniedziałek, 21 października
Godzina 07.55
– Dzień dobry, panie Muszka! – Głośne powitanie podinspektora policji wybrzmiało echem korytarza Powiatowej Komendy Miejskiej.
– Dzień dobry – odparł ściszonym głosem Albert. – Pan to zapewne podinspektor Kaczor? – spytał, przyglądając się niskiemu mężczyźnie o korpulentnej postawie.
– Zgadza się, panie Muszka. Zapraszam za mną, starszy aspirant Konopnicki pokaże panu naszą komendę oraz stanowisko pracy. Na biurku znajdzie pan listę zadań na najbliższy tydzień. W razie jakichkolwiek pytań jestem w pokoju 43. – Wskazał na ostatnie drzwi w holu po prawej stronie.
– Dziękuję, panie komendancie – odpowiedział Albert, spoglądając w kierunku pokoju szefa.
– Czas brać się do pracy. – Uśmiechnął się. – Konopnicki, weź nowicjusza pod swoje skrzydła! – krzyknął w głąb korytarza, a sam ruszył w stronę pokoju dyżurnego. Po chwili zjawił się szczupły, wysoki mężczyzna z artystycznie zakręconym wąsem.
– Jarek? – spytał ze zdumieniem Albert.
– Niech mnie kule biją, Mucha! Z gruszy się urwałeś?
– Tak się składa, że od dziś tu pracuję, a ty masz być moim guru. – Zażartował Albert, poklepując znajomego po ramieniu. – Nic się nie zmieniłeś od liceum! Skąd ten pomysł, żeby pchać się do policji, co?
– Mogę spytać cię dokładnie o to samo! – burknął Jarek. – Tym bardziej po... tym wszystkim… – Zawahał się chwilę, pamiętając, jak bardzo cała sytuacja wpłynęła na Alberta. Od czasów matury niewiele rozmawiali, choć przez chwilę wydawało się, jakby wczoraj grali w piłkę na licealnym boisku. Twarz Alberta zauważalnie posmutniała, lecz po chwili, nie chcąc wprowadzać melancholijnej atmosfery, uśmiechnął się lekko i otworzył usta, by odpowiedzieć. Jarek jednak zrehabilitował się szybko.
– Dość gadania, chodź, pokażę ci twoje biurko i resztę naszego obozu.
Poszli długim korytarzem do końca i wchodzili kolejno do wszystkich pomieszczeń.
– To jest Krystyna, starsza posterunkowa, zajmuje się interwencjami – wyjaśnił Jarek, wskazując głową na niską brunetkę.
– A ty pewnie do nas dołączasz? Mów mi Krysia – powiedziała kobieta, wyciągając rękę w stronę Alberta.
– Dziś zaczynam, miło mi, Albert – odpowiedział Muszka, odwzajemniając uścisk kobiety.
Na korytarzu minęli także Pawła, Julię i Dominika, po zapoznaniu się zmierzali w stronę ostatnich pokojów mieszczących się obok pokoju Alberta.
– Witam wszystkich – powiedział głośno Jarek, otwierając kolejne drzwi.
– No co tam, świeżaka masz? – Zaśmiali się.
– Ha, ha, ha – wtórował im Jarek, robiąc miejsce dla kolegi. – To nasz nowy aspirant, Albert.
– Cześć! – Mucha podniósł rękę, aby przywitać się z całą trójką. Mężczyźni odpowiedzieli na ten gest skinieniem głów i jeden z nich przedstawił każdego po kolei.
– A my to: posterunkowy Michał Jeleń – odparł niski, wątły mężczyzna, wskazując na łysego kolegę średniego wzrostu. – Tu starszy aspirant Marek Koczuła. – Wskazał na wysokiego blondyna. – A ja jestem sztabowy Marcin Wysocki – dodał, uśmiechając się szeroko.
– Coś niekompatybilne to twoje nazwisko. – Albert podchwycił humor i odwzajemnił uśmiech. Po chwili poczuł, jak Jarek wypycha go z pomieszczenia, zanim Marcin zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
– Chłopaki, już wystarczy, czas się brać za robotę! – wykrzyknął Konopnicki i zamknął za sobą drzwi. – Mucha, na Marcina to uważaj, bo ma facet kompleks z tym swoim wzrostem. – Ostrzegł go i odwrócił się w kierunku pokoju naprzeciwko. – A oto i twój azyl. – Wyszczerzył zęby.
– Azyl… - powtórzył Albert, rozglądając się.
Duże biurko na środku, z papierami, i stacjonarny komputer. Obok czarne, obrotowe krzesło i niewielka szafka. Podszedł do okna. Naprzeciwko były dwa osiedlowe sklepiki i szereg domów jednorodzinnych. Muszka odwrócił się w stronę kolegi, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Konopnickiego już nie było.
– No to życzę owocnej pracy! – powiedział Jarek, znikając za drzwiami.
Struś pędziwiatr, pomyślał Albert, przewracając oczami. Usiadł przy przygotowanym dla niego biurku i zerknął na kartkę od komendanta.
– Świetnie. Archiwum. – Westchnął z niezadowoleniem. – Widać, nic tu się nie dzieje… – Rozczarowany powierzonym zadaniem poszedł zaparzyć sobie kawę. Przed sobą miał cały długi dzień pracy.
Około godziny dwudziestej Albert kończył sortować pierwszy dział dokumentów archiwalnych. Wychodząc z pomieszczenia, spotkał ponownie Jarka.
– O, widzę, że się nie przemęczasz! – Zaśmiał się Konopnicki, mrugając do kolegi porozumiewawczo.
– A daj spokój… Jeszcze się tak nie wynudziłem. – Przeciągnął się, demonstracyjnie przy tym ziewając.
– To świetnie, bo zapraszam cię na piwko do tego pubu przy rynku, co ty na to? Nadrobimy zaległości…
– Chętnie, dzięki. Przyda się kompan do rozmowy.
– No to czekam w takim razie.
– Przebiorę się tylko i możemy wychodzić – odpowiedział Albert z entuzjazmem i ruszył do szatni.
Całą drogę milczeli, jakby ktoś wyłączył im tę funkcję. Gdy dotarli do pubu, atmosfera między nimi była dziwna. Przyjaźnili się przez cały okres nauki w liceum, a ich czwórka stanowiła bardzo zgraną paczkę. Jednak tragiczne wydarzenie zmieniło życie Alberta o sto osiemdziesiąt stopni. Koledzy nie potrafili już z nim rozmawiać, a każda próba powrotu do dawnych tematów sprawiała, że Albert zamykał się w sobie jeszcze bardziej.
Teraz siedzieli naprzeciwko siebie z kuflami lanego piwa i niezręczną ciszą pośród rozmów innych ludzi.
– No, to co u ciebie, Albert? Mam wrażenie, że minęły wieki, tak cię dawno nie widziałem! – wydukał nagle Jarek przytłoczony panującym między nimi nastrojem.
– Cóż… Jakieś pięć lat temu wyjechałem do szkoły policji, do Szczytna… Uczyłem się cztery lata, rok jeszcze pomieszkiwałem tam, aż dostałem propozycję od ciotki w sprawie mieszkania. Pomyślałem, że w sumie miasteczko przyjemne, nie za duże, nie za małe, komenda policji jest, więc myślę – spróbuję, co mi szkodzi. Napisałem podanie o zmianę miejsca…
– Hej, kolego – przerwał nagle Jarek. – Doskonale wiem, jak przebiega rekrutacja, choć się dziwię, bo to skomplikowana sprawa. – Uśmiechnął się porozumiewawczo. – Pytałem raczej o sferę prywatną. Spotykasz się z kimś? Masz jakieś hobby? Czy niewiele się zmieniło od liceum?
– Szczerze, przez chwilę byłem z taką Kaśką, ale nie dobraliśmy się. Z czasem zbyt wiele nas przytłoczyło… - urwał, jakby nie miał ochoty o tym mówić. – Lubię biegać, to mnie odpręża, relaksuje i jaka forma się robi! – dodał nagle, wskazując na umięśnioną łydkę.
– Fiu, fiu, no łyda pierwsza klasa. – Zagwizdał Konopnicki. – Dawno nie rozmawialiśmy… Czy… - przerwał, przypatrując się reakcji Alberta.
– Pytaj śmiało, swoje przerobiłem – odpowiedział, dając koledze zielone światło. – Tylko bez przesłuchiwania! – Zażartował.
– Jasne, słuchaj… Bo my, to znaczy ja… Martwiłem się o ciebie, wszyscy się martwiliśmy. Ale nie dałeś szansy sobie pomóc – powiedział jakby z pretensją.
– Słuchaj, Jarek, ja wiem, że chcieliście dobrze, ale to nie był ten czas. Musiałem to przerobić sam, w inny sposób. Miałem profesjonalną pomoc, udało mi się przerobić temat. Trudne, nie powiem, ale jestem, żyję i mam się dobrze!
– Tak, ja rozumiem, ale my chcieliśmy ciebie wspierać, a Ty nas tak odciąłeś od siebie.
– Nie odciąłem, rozmawiałem, ale powrót do tematów ,,przed’’ nie był odpowiedni w tamtym czasie. No co mam powiedzieć, wyszło jak wyszło. To przeszłość, nie ma co wracać, bo ugrzęźniemy na amen! – odparł Albert i wziął łyk piwa.
– Oczywiście… - przytaknął cicho Konopnicki.
– Powiedz ty mi lepiej, co tam u Krzycha i Piotrka, masz z nimi kontakt? Widziałem coś na Facebooku, że Krzychu się hajtnął, a Piotr gdzieś poleciał… tylko nie pamiętam…
– Do Norwegii, za lepszym życiem podobno. Jak by mu źle tu było… A Krzychu… Zakochał się na zabój chłop, to się hajtnął, co poradzisz! – Wzruszył ramionami. – Zresztą, kontakt z nimi jest znikomy, każdy ma własne życie i jakoś to leci. Chcieliśmy się kiedyś spotkać, jak za dawnych czasów, wyszedł pomysł, by zaprosić też ciebie, ale przepadłeś jak kamień w wodę. Toteż zdziwiłem się bardzo, jak cię na komendzie spotkałem. – Zamyślił się. - A jak widziałeś na fejsie, jak ty konta nie masz? Hmm?
– A musi być to konto z prawdziwym nazwiskiem? Czy to wykroczenie, panie władzo?
– No, no, Mucha, nie brzęcz tak. – Zaśmiał się Jarek, a dalsza rozmowa dotyczyła wspomnień. Wymieniali się zabawnymi sytuacjami i pili piwo.
Dochodziła dwudziesta trzecia, czas spotkania dobiegał końca. Albert postanowił wrócić do domu. Humor mu dopisywał, a wypity alkohol stwarzał mylne poczucie ciepła. Przechodząc ulicami rodzinnego miasta, mijał co rusz stare budynki kryjące się we mgle. Z każdym kolejnym krokiem powracały do niego wspomnienia. Beztroskie, nastoletnie czasy wywołały uśmiech na jego twarzy. Nogi wiodły go same, krok za krokiem. Wspominając dawne czasy, nie zwracał uwagi na drogę. Nagle się zatrzymał. Przed nim widniał starej daty czteropiętrowy blok. Mimo słabo rozświetlającej mgłę latarni, dostrzegł zasłonięte okna na ostatnim piętrze. Jego rodzinny dom. Wyobraził sobie wychylającą się przez okno matkę, machającą na pożegnanie, gdy każdego ranka wychodził do szkoły. Pamiętał ten cudowny zapach obiadu unoszącego się już na klatce schodowej. Oczami wyobraźni widział ojca w fotelu, czytającego swój ulubiony magazyn i odpowiadającego uśmiechem na żartobliwe docinki mamy. Wspominając tak rodzinną sielankę, niespodziewanie dopadło go najmroczniejsze wspomnienie z licealnych czasów. Wracając ze spotkania z kolegami, zastał otwarte drzwi mieszkania, a jego wnętrze spowijał okropny nieład. Wyciągnięte szuflady z wystającymi rzeczami, jakby ktoś czegoś szukał w pośpiechu. Poprzewracane krzesła i pusta komoda, na której stał telewizor. Na podłodze leżało mnóstwo drobnego szkła, które odbijało blaskiem ciepłe strugi światła nocnej lampki z sypialni rodziców. Przeszedł ostrożnie obok przewróconych mebli, gdy jego oczom ukazał się makabryczny widok. Ciała rodziców leżały w nienaturalnych pozach, twarze jakby zastygły spowite lękiem, a otwarte usta sparaliżował niemy krzyk. Ubrania, łóżko i skrawek podłogi pokrywała bordowa maź. Albert nie mógł się ruszyć. Obezwładniony strachem, wydał z siebie tylko ciche jęknięcie. Policję wezwał sąsiad z naprzeciwka, wracający z nocnej zmiany. Makabryczny obraz martwych rodziców na długo pozostał w głowie Alberta, a bezsenne noce doprowadzały go do obłędu. Opiekę nad nim przejęła jego ciotka Elżbieta, która była siostrą mamy. W dzieciństwie wiele razy zostawał u niej, gdy rodzice wyjeżdżali w sprawach służbowych. Z pomocą ciotki Albert przeszedł terapię psychologiczną, dzięki której ustabilizował swoje emocje. Jednak niedokończone śledztwo w sprawie jego rodziców i fakt, że nie udało się schwytać mordercy, budziły w nim złość i poczucie nierzetelnego dochodzenia. Po maturze zdecydował, że wstąpi do policji, licząc, że dzięki temu odnajdzie sprawiedliwość.
Po policzku Alberta spłynęła łza. Wspomnienie o rodzicach stłumiło jego wcześniejszy nastrój, nie miał już ochoty na dalszy spacer. Zimny podmuch wiatru nieco otrzeźwił mu umysł. Szybkim ruchem otarł policzek, po czym wcisnął zmarznięte dłonie głęboko w kieszeń kurtki i powolnym krokiem poszedł w kierunku swojego bloku. Będąc już na klatce schodowej, słyszał dobiegające z góry przekleństwa. Postanowił sprawdzić, co się dzieje, i gdy już był blisko własnego mieszkania, dostrzegł średniego wzrostu blondynkę, próbującą otworzyć drzwi obok.
– Może pomogę? – spytał niepewnie, jednak brzęk kluczy skutecznie go zagłuszył.
– Może pomogę?! – powtórzył nieco głośniej, choć miał wrażenie, że słyszało go już całe osiedle.
– Ojej, sorki, cię nie zauważyłam – odpowiedziała pewnie dziewczyna z blond włosami. Zatrzepotała rzęsami, a intensywny kolor jej zielonych oczu zaintrygował Alberta.
– Nowa sąsiadka? – zapytał Muszka, odbierając pęk kluczy od dziewczyny.
– Nowa – zaświergotała. – Jestem Alicja Kalinowska – przedstawiła się i lustrując wysokiego mężczyznę, uśmiechnęła się szeroko.
– Albert Muszka – odpowiedział i zaczął przymierzać po kolei klucze do zamka. – Voilà! – Wymsknęło mu się nieco za głośno, gdy otworzył drzwi.
– Ojej, dzięki śliczne, wpadnij jutro do Asa, masz u mnie darmowe piwko!
– Darmowego piwka nie odmówię! Chętnie pogadałbym dłużej, ale już późno, a praca od rana…
– Jasne, dzięki wielkie raz jeszcze i hej! – pożegnała się i zniknęła za drzwiami, pzostawiając za sobą słodki zapach perfum.
– Do zobaczenia – powiedział Albert do zamkniętych drzwi i obrócił się w stronę swojego mieszkania.
Radziejów
Wtorek, 22 października
Godzina 20.20
Drugi dzień na komendzie niemiłosiernie dłużył się Albertowi. Wizja spędzenia całego tygodnia na segregowaniu dokumentów w archiwum nie napawała go optymizmem. Tego wieczoru umówił się z kolegami z pokoju naprzeciwko – Michałem, Markiem i Marcinem oraz Jarkiem. Będąc już w pubie As, zamówili po kuflu lanego piwa i zajęli miejsca niedaleko baru. Rozmawiali o minionym dniu i dzielili się uwagami na temat wyrazistego smaku trunku, gdy nagle przy barze pojawiła się niska blondynka, która zaintrygowała Michała.
– E, chłopaki, patrzcie jaka lala! – powiedział Michał, nachylając się do kolegów. Wszyscy odwrócili się jak na rozkaz.
– O, a to właśnie moja nowa sąsiadka Alicja. – Wyszczerzył się Albert, a koledzy skierowali wzrok na niego.
– Co ty mówisz… To znaczy, taka interesująca sąsiadka i się nie chwalisz? Może nas poznasz? – Michał był oczarowany dziewczyną.
– A co tu się chwalić… Wczoraj ją poznałem - odparł i wypił łyk piwa. – Zresztą, jak tak bardzo chcesz ją poznać, to masz okazję, bo piwo się nam kończy – powiedział Albert.
– A, bardzo chętnie! – rzucił Michał i podszedł do baru.
– Witam piękną damę. – Skinął głową do Alicji. – Poproszę jeszcze raz po lanym piwie do tamtego stolika – powiedział i wskazał na stolik, przy którym siedzieli.
– Oczywiście, zaraz przyniosę! To będzie dwadzieścia złotych. – Uśmiechnęła się miło, wklepując kod na kasie fiskalnej. – Czy coś jeszcze? – spytała, bo mężczyzna wciąż stał przy barze.
– Zastanawiam się, czy miałabyś może ochotę na drinka? – zapytał pewnie, zdobywając się na najbardziej czarujący uśmiech. – Gdzie moje maniery, Michał jestem – dodał.
– Alicja, bardzo mi miło, ale co do drinka… Wybacz, ale nie jestem zainteresowana – odpowiedziała. – Za chwilę przyniosę piwa. – Zniknęła za ladą, by wyjąć czyste kufle. Zrezygnowany Michał wrócił do stolika.
– I co, udało się? – zapytał Jarek z zainteresowaniem.
– A gdzie tam, „nie jestem zainteresowana” – zacytował Michał, robiąc rękami cudzysłów w powietrzu.
– O, nie przejmuj się, tego kwiatu jest pół światu, jak to mówią! – Pocieszył go Marek i poklepał po ramieniu.
Alicja właśnie przyniosła ich zamówienie, postawiła kufle na stół i zwróciła się w stronę Alberta. – O, hej, nie zauważyłam cię wcześniej. – Poprawiła kosmyk włosów. – Rozumiem, że odbierasz dziś swoją nagrodę?
– Bardzo chętnie skorzystam, ponury dzień – odpowiedział Albert. – Poznaj moich kolegów z pracy. To Jarek, Marcin, Michała, widziałem, już poznałaś, a obok niego siedzi Marek. – Przedstawił znajomych, wskazując ich kiwnięciem głowy.
– Cześć, cześć! Mówcie mi Ala – powiedziała. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale mam teraz słaby czas, może innym razem – zwróciła się do Michała, miło się uśmiechając.
– No, to jak już się wszyscy znamy, to może jakaś zniżeczka dla znajomych. – Humor dopisał Marcinowi.
– Oj, Marcin, Marcin… Przypominam ci, że ty dzisiaj nawet nie płacisz – burknął Michał. – Tak jak za poprzednie dwa wyjścia… - dodał cicho.
– Dobra chłopaki, bawcie się dobrze, ja wracam do pracy. Jakbyście czegoś potrzebowali, to będę przy barze. A tobie, Albercie, zaraz doniosę twoją nagrodę. – Zabrała puste kufle i ruszyła w kierunku baru.
– No, to za wieczór! – powiedział Jarek i uniósł w górę kufel. Reszta zrobiła to samo i czas upłynął im w przyjemnej atmosferze i dobrych nastrojach.
Cały tydzień minął Albertowi na sortowaniu dokumentów w policyjnym archiwum. Miał wrażenie, że spędził tam wieki. Bardzo szybko nawiązał dobre relacje z innymi w miejscu pracy, co bardzo go cieszyło. Spotkania z kolegami stały się dla Alberta jedną z rozrywek w tym niewielkim mieście, w którym od dłuższego czasu niewiele się działo. Nastał w końcu weekend, pracy było zdecydowanie mniej, dlatego Albert postanowił odpocząć w mieszkaniu. Wrócił też do dawnej aktywności fizycznej – biegania i wyznaczył sobie trasę regularnych treningów.
Radziejów
Niedziela, 27 października
Godzina 21.30
Wieczór był bardzo mroźny, jednak to nie zniechęciło Alberta do treningu. Ubrał się w czarne, termiczne spodnie sportowe, termiczny podkoszulek i szarą, sportową bluzę. Założył bezprzewodowe słuchawki na uszy, nakrył głowę czarną, przylegająca czapką, a by uchronić się przed mroźnym powietrzem, zdecydował się na kominiarkę. Zakładając adidasy, zdawało mu się, że usłyszał brzęk metalu na klatce schodowej. Postanowił się tam rozejrzeć, jednak wszystko wydawało się być w porządku. Włączył więc muzykę, telefon schował do kieszeni bluzy i zasunął zamek. Zbiegając po schodach, starał się unosić wysoko nogi i trochę rozgrzać. Na dworze wykonał kilka ćwiczeń rozgrzewających ścięgna Achillesa, stawy skokowy i kolanowy, wyciągając pięty przed siebie w rozkroku oraz obracając naprzemiennie stopami do zewnątrz i wewnątrz, ciężar przenosząc na drugą nogę. Po rozgrzewce wykonał kilkusekundowy trucht w miejscu i ruszył w stronę rynku. Ale zimno! Brr… pomyślał, biegnąc po mokrym asfalcie. Przebiegając pomiędzy szarymi blokami, czuł się nieswojo, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Przyśpieszył, mimo iż interwałowy schemat treningu wyznaczał właśnie czas na trucht. Był już blisko pubu, gdy dostrzegł smukłą, niewyraźną postać, wchodzącą na zaplecze lokalu. Nie przywiązał do tego wielkiej uwagi. Biegł przed siebie, starając się nie myśleć zbyt wiele, by nie przywoływać wspomnień. O tej porze miasto było jak wymarłe, jedynie szeregi latarni oświetlały ulice i ścieżki żółtym blaskiem. Albert czuł się nieco nieswojo, postanowił więc wrócić do domu. Przebiegł przez labirynt ścieżek na rynku i skręcił w pierwszą alejkę po prawej stronie. Trasa była dość przyjemna, mimo pagórkowatego terenu Radziejowa. Przebiegł tuż obok biblioteki, wokół której były nadzwyczajne pustki. Zazwyczaj wieczorami spotykała się tam grupka chłopaków w wieku licealnym, palili papierosy i głośno puszczali muzykę z przenośnych głośników. Czasami patrol policji zgarniał kilku z nich, a mimo to nie zmienili miejsca spotkań. Od biblioteki trasa była już prosta, jeszcze tylko dwa przejścia dla pieszych i już był pod blokiem. Zdyszany, pochylił głowę i oparł ręce na kolanach. Czuł ból w mięśniach i pożałował, że nadał sobie dziś takie szybkie tempo. Postanowił delikatnie rozmasować łydki, rozciągnąć mięśnie, po czym powoli wszedł do klatki, starając się jak najciszej zamknąć ciężkie drzwi. Marzył już tylko o gorącej kąpieli i położeniu się do łóżka.
Radziejów
Poniedziałek, 28 października
Godzina 08.20
Albert siedział już przy biurku, czekając na kolejne zadania od komendanta. Myślał o tych stertach dokumentów, które przyjdzie mu segregować Nastawiał się na żmudną pracę. Nagle ktoś zapukał w drzwi i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
– Muszka, zbieraj się, jedziesz z Jarkiem na oględziny i zabezpieczenie miejsca. – Policjant zniknął za drzwiami tak szybko, jak się pojawił.
– O kurczę… - powiedział do siebie Albert i czym prędzej zszedł do dyżurki. Tam czekał już na niego Jarek, tak samo zaskoczony informacją jak Mucha.
– Cześć, co się stało? – spytał zdumionym głosem, zakładając służbową kurtkę.
– Zgłoszono znalezienie ciała…
– Gdzie?
– W pubie.
– W Asie? – zapytał Albert, otwierając szeroko oczy.
– Tak, dokładnie w tym lokalu – potwierdził Jarek. – Chodź, musimy już jechać.
– Wiadomo, kto to?
– Wiem tylko tyle, że to kobieta i pracownica pubu – powiedział Konopnicki i wsiadł do radiowozu.
Albert podążył za kolegą i pojechali na miejsce zdarzenia. W pubie był szef, który, jak się okazało, zgłosił sprawę. Był roztrzęsiony i trudno było podjąć z nim jakąkolwiek rozmowę. Pub był zamknięty, lokal dokładnie posprzątany, jakby gotowy na przyjęcie gości. Ciało pracownicy znajdowało się na zapleczu. Albert został z właścicielem, a Jarek poszedł obejrzeć pomieszczenie i udokumentować miejsce, robiąc zdjęcia. Ciało dziewczyny leżało w nienaturalnej pozycji. Nogi i tułów wygięte w różnych kierunkach. Wokół głowy utworzyła się duża plama krwi, już przyschniętej, co mogło wskazywać na to, że zdarzenie miało miejsce kilkanaście godzin wcześniej. Nad głową dziewczyny znajdowała się metalowa rurka, na której również były ślady krwi, a niedaleko nóg podest, z którego najprawdopodobniej spadła dziewczyna lub upozorowano to, aby ktoś tak właśnie myślał. Otwarta szafka, w której znajdowały się czyste naczynia, miała oberwaną klamkę po jednej stronie drzwiczek. Oczy dziewczyny były otwarte, a twarz spowita lękiem. Jarek sfotografował miejsce, przechodząc od ogółu do poszczególnych detali. Albert wciąż próbował rozmawiać z właścicielem, jednak nadal kontakt z nim był utrudniony.
– Trzeba wezwać prokuratora – powiedział Jarek.
– Myślisz, że to przestępstwo? Znasz tę dziewczynę?
– Myślę, że nie jest to wykluczone. Kilka razy ją widziałem, ale nie znaliśmy się osobiście – odparł Jarek. - Ma pan może nagrania z ostatnich kilku godzin? – zwrócił się do właściciela pubu.
Ten tylko pokręcił głową i wydukał:
– A… a… awaria.
– No to klops… - Podrapał się po brodzie Albert. – A są tu jakieś kamery na zewnątrz? Może jakaś publiczna coś złapała?
– Możemy się rozejrzeć, ale mimo wszystko musimy poczekać na prokuratora – odpowiedział Jarek i wyjął telefon, aby zadzwonić do szefa.
Dwie godziny później prokurator przybył na miejsce.
– Dzień dobry, prokurator Zbigniew Nowicki. A to Julian Frysio, biegły medycyny sądowej – powiedział niski, wątły mężczyzna w wieku około czterdziestu lat i przedstawił podobnego wzrostu trzydziestoparolatka.
– Dzień dobry, starszy aspirant Konopnicki i aspirant Muszka – przedstawił się Jarek, po czym wskazał na Alberta. – A to właściciel lokalu, Krzysztof Lipka - dodał, pokazując siedzącego na krześle trzydziestopięcioletniego mężczyznę z blond włosami. Prokurator odpowiedział skinieniem głowy i poszedł rozejrzeć się z Frysiem po lokalu.
– Dotykaliście czegoś? – zapytał, obracając się w stronę policjantów i właściciela.
– Nie, weszliśmy tylko tylnym wejściem i zrobiliśmy zdjęcia ciała na zapleczu.
– Świetnie, czy kamera coś zarejestrowała? – zwrócił się do Krzysztofa Lipki, wskazując kamery nad dwoma wejściami.
– N… n… nie – zająknął się właściciel pubu.
– Panie prokuratorze, kamera jak na złość miała awarię, a pan Lipka… Cóż, wymaga pomocy psychologicznej…
– Panie…
– Konopnicki.
– Tak, przepraszam, panie Konopnicki, proszę zapewnić panu Lipce odpowiednią opiekę psychologiczną, a pan Muszka mi potowarzyszy.
– Oczywiście, prokuratorze – odpowiedział Jarek i zabrał właściciela do radiowozu.
Zbigniew Nowicki poszedł na zaplecze razem z Julianem Frysio, aby dokonać oględzin zwłok. Biegły medycyny sądowej założył lateksowe rękawiczki i dotknął szyi dziewczyny. Określił stan głowy i zbadał resztę ciała, po czym wstał, zdjął rękawiczki i w dokumentach wpisał wyniki oględzin.
– Zgon mógł nastąpić nawet poprzedniego wieczora. Uraz głowy wynika z uderzenia w metalowy przedmiot, brak śladów na nogach ani rękach… - wymieniał biegły.
– Czyli nieszczęśliwy wypadek, bez udziału osób trzecich – skwitował prokurator.
Prokurator pomimo zdjęć zrobionych przez policjantów postanowił wykonać je jeszcze raz. Wyjął notatnik i opisał miejsce zdarzenia.
– Kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat, zgon nastąpił w wyniku nieszczęśliwego wypadku, uderzenie głową o metalową poręcz. Ciało ułożone w nienaturalny sposób. Stopy skierowane ku drzwiom, niedaleko podestu. Tułów wygięty, dłonie skierowane do metalowej poręczy, ku górze od tułowia. Głowa położona po prawej stronie. Wokół kałuża zaschniętej krwi. Widoczne ślady krwi również na poręczy. Brak śladów wskazujących na udział osób trzecich. Brak śladów szarpaniny, brak śladów wskazujących na samobójstwo. Zgon sklasyfikowany jako nieszczęśliwy wypadek ze skutkiem śmiertelnym – dokończył Zbigniew i razem z Julianem udali się do wyjścia.
– Panowie już wychodzicie? – zapytał zdumiony Albert.
– Owszem, zrobiliśmy swoje. Wynik oględzin ustalony jako nieszczęśliwy wypadek. Proszę powiadomić rodzinę i zakład pogrzebowy.
– Ale…
– Do widzenia – powiedzieli chórem, kierując się do samochodu.
Coś tu jest nie tak… pomyślał Albert i poszedł jeszcze raz do pomieszczenia, w którym znajdowało się ciało dziewczyny. Rozejrzał się dokładnie, próbując znaleźć jakiś trop. Przeanalizował sytuację, próbując odtworzyć schemat wydarzeń. Zainteresował go dziwny zbieg okoliczności awarii rejestratora. Postanowił poczekać, aż właściciel będzie zdolny do rozmowy, i porozmawiać z nim oraz pracownikami lokalu.
Radziejów
Czwartek, 31 października
Godzina 7.30
Poprzednie trzy dni były dla Alberta niezwykle przejmujące. Nie mógł przestać myśleć o całej sytuacji. Lokal był wciąż zamknięty, a historia obiegła już całe miasteczko. Niektórzy szeptali między sobą i tworzyli własne wersje wydarzeń. Jedni mówili, że to przez szefa, że nie dopilnował zasad bezpieczeństwa ani nie zainwestował w lepszy sprzęt rejestracyjny. Inni twierdzili, że dziewczyna miała depresję i popełniła samobójstwo. Albertowi nie dawała spokoju myśl, że to może jednak nie był nieszczęśliwy wypadek. Postanowił, że dowie się prawdy.
Tego dnia około godziny jedenastej miał odbyć się pogrzeb Zuzanny Litowskiej. Na ceremonii zjawiło się wiele osób, wszyscy pracownicy pubu, właściciel, rodzina, znajomi i grupa delegacyjna mieszkańców Radziejowa. Albert właśnie siedział w aucie i blokował ulicę w kierunku cmentarza, aby pogrążeni w żałobie mogli spokojnie i bezpiecznie pożegnać zmarłą. Po zakończeniu ceremonii podszedł do właściciela oraz grupy pracowników i poprosił o rozmowę każdego z osobna. Wszyscy się zgodzili i umówili na godzinę popołudniową.
Około siedemnastej do pokoju Alberta Muszki zapukał nieśmiało właściciel Krzysztof Lipka.
– Dz… dzień dobry… - powiedział niepewnie.
– Dzień dobry, proszę niech pan usiądzie – przywitał się Albert i wskazał krzesło przed swoim biurkiem. – Jak się pan czuje?
– Trochę lepiej, dz… dz… dziękuję… O czym chciał pan porozmawiać?
– Chciałem się dowiedzieć, co pan myśli o całej sytuacji w pana lokalu?
– Wie pan, to bardzo niespodziewana, tragiczna sy… sy… sytuacja… Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zabezpieczyłem tego miejsca le… lepiej. Niektórzy wylewają na mnie pomyje, mówią, że to moja wi… wi… wina… A ja nie mogę się z tym pogodzić… - Zaszlochał. Albert podał mu chusteczki. – Przepraszam, to dla… a… a mnie tragedia. Taka wspaniała pracownica, świetna dz… dz… dziewczyna…
– Rozumiem, to dla nas wszystkich jest smutna sytuacja. Proszę powiedzieć, jakie relacje łączyły pana z panią Zuzanną?
– Zuzia była wspaniałą pra… pracownicą, nigdy nie odmawiała dodatkowych zmian i za… za… zawsze wywiązywała się ze wszystkiego na medal. Nie będę ukrywał, że by… by… byliśmy blisko, dlatego czuję się tak kiepsko… Jak wtedy przyszedłem ra… ra… rano, żeby przyjąć do… do… dostawę i zobaczyłem ją na zapleczu w tej krwi, serce mi za… za…zamarło… – Znowu zaszlochał.
– A czy zauważył pan coś nietypowego? Coś, co zwróciło pana uwagę?
– Hm… - Zamknął oczy, próbując przypomnieć sobie jakieś istotne szczegóły. – Jedyne, co mnie zaskoczyło, to że d… d… drzwi od zaplecza były otwarte, Zuzia zawsze je za… za… zamykała na klucz.
– Aha… - Zapisał Albert w notatniku. – A kto miał dostęp do kluczy od zaplecza?
– Wszyscy pracownicy lo… lo… lokalu i tylko oni.
– Wie pan, z kim pani Zuzanna miała zmianę lub kogo zmieniała?
– O ile do… do… dobrze pamiętam, wtedy miała zmianę z Bo… Bo… Borysem Kowalewskim, ale to Zuzanna była o… o… odpowiedzialna za domknięcie wszystkiego i zamknięcie lokalu.
– A ma pan informacje, o której Borys wyszedł z pracy?
– N… n… nie, niestety, ale on lubi się czasem wcześniej u… u… urwać. Tak mówiła Zuza.
– Nie zainteresował się pan czemu?
– Jak z nim rozmawiałem, to mówił, że babcią się za… za… zajmuje. Ale za takie wychodzenie po prostu miał m… m… mniejszą pensję.
– Mhm, dobrze… Dziękuję panu za poświęcony czas i składam kondolencje.
– Dz… dz… dziękuję. Do widzenia - odpowiedział Krzysztof i zniknął za drzwiami.
- Ach… - westchnął Albert i odchylił się na krześle. Awaria kamery, otwarte drzwi…, coś mu tu naprawdę nie pasowało. Kilkanaście minut później na umówione spotkanie przyszła Aleksandra Wójcik, szczupła wysoka blondynka.
– Dzień doberek – powiedziała i zanim Albert cokolwiek powiedział, już siedziała na krześle.
– Dzień dobry. – Odchrząknął. – Dobrze, zatem pani pracuje w pubie As, pani… Aleksandra Wójcik, zgadza się? – Zawahał się chwilę i zerknął na kartkę z nazwiskami osób pracujących w pubie.
– Dokładnie tak.
– I pracowała pani z Zuzanną Litowską?
– Dokładnie tak.
– Opowie pani coś o waszej relacji?
– Jaka tam relacja, zwykła kumpela z pracy, fajna laska. Wiedziałam, że tam co nieco z szefuniem, ale jak dla mnie to nie ten typ, za stary dla niej. Zawsze na wszystko gotowa, zawsze chętna do pomocy, normalnie pani idealna. – Wywróciła niebieskimi oczami. – Zawsze się tam kręciła dużo na zapleczu, aż teraz nagle ironia losu! Na koniec życia jeszcze jej się taka marna zmiana trafiła… Z Borym…
– Ma pani na myśli Borysa Kowalewskiego?
– Dokładnie tak.
– Proszę opowiedzieć więcej o tym.
– No Bory, jak to Bory, lubi stawiać na swoim, niełatwo się podporządkowuje, ma chłopak charakterek. Jak był konkurs na lidera grupy, to rwał się strasznie, ale wiadomo, zbyt obowiązkowy to on nie jest i nie był, i raczej nigdy nie będzie. Sama nie wiem, czemu szef go jeszcze trzyma… Coś kiedyś słyszałam, że Bory to syn kuzyna szefcia i to by wyjaśniało sytuację, ale nigdy nie pytałam, no bo po co, nie? Nie moja sprawa, nie moje zoo, jak to mówią, czy jak to tam szło. No ale Bory i Zuza to nieźle się pokłócili wtedy o ten konkurs, bo wiadomo, pani idealna perfekcyjnie pasowała, nadawała się, ta charyzma, odpowiedzialność, wie pan… A Bory, no to już mówiłam. Liderem oczywiście została Zuza, no i się zaczęło. Bory wyzywał Zuzę od przydupasek szefa, że wygrała konkurs przez łóżko i takie tam, sam pan rozumie. No bo niedawno się wydało trochę, że Zuzę i szefcia to tak do siebie przyciąga. Ktoś ich kiedyś razem podejrzał, może Ala? Ale nie pamiętam teraz. Whatever… Bory nie lubi przegrywać, a wiem, że on ciągle słabo stoi z kasą, a wiadomo, posadka lidera to więcej kasy. Ja jestem ciekawa, co on robi z tym hajsem, jak on przecież z babcią mieszka i w sumie to ona opłaca wszystko… Jak można tak w ogóle wykorzystywać własną babcię…
– Przepraszam… - wtrącił się Albert w jej monolog. – Rozumiem, że relacja pomiędzy Borysem Kowalewskim, a Zuzanną Litowską nie była na dobrym poziomie, że Zuzanna Litowska miała bliskie relacje z Krzysztofem Lipką i że Alicja Kalinowska ich zobaczyła razem?
– Dokładnie tak. W ogóle, panie władzo, to myślałam, że Ala i Zuza mają fajne flow, ale po tym zdarzeniu coś tam pykło i już nie gadały ze sobą. Za to coraz częściej widziałam, że siedzi z Borym czy na przerwie, czy nawet przy barze, jakoś tak dziwnie. Bo Bory to, powiem panu, lubi nieźle zaimprezować, a i ostatnio wciąga też Alę w swoje towarzystwo. Dziwne trochę…
– Jakie towarzystwo?
– Sama nie wiem, jakieś tam swoje, kiedyś go widziałam z jakimś ziomkiem, coś od niego chciał, jakąś kasę czy coś, dziwny typ, ale tak nie bardzo lubi o nich gadać. A w ogóle to Ala ostatnio taka przybita nieźle chodzi, że nic jej nie rusza. Słyszałam, że fajny sąsiad się wprowadził obok niej, więc może niech do niego uderzy i sobie pójdą w tango.
– Dobrze, dziękuję, pani Aleksandro, myślę, że na dziś wystarczy. W razie czego, skontaktuję się z panią. Mogę prosić o numer telefonu? - Dziewczyna bez wahania zaczęła dyktować kontakt do siebie, pożegnała się i błyskawicznie wyszła z pokoju.
Na koniec został tylko Borys i Alicja. Pierwszy przyszedł chłopak. Zapukał do pokoju tak cicho, że Albert ledwie to usłyszał. Wszedł powoli, rozsiadł się na krześle, opierając się stopą o drugie kolano. Jego oczy były dziwnie zaróżowione i lekko podpuchnięte.
– Dobry – powiedział niewyraźnie.
– Dzień dobry, proszę podać swoją godność.
– Borys Kowalewski we własnej osobie.
– Panie Kowalewski, pracował pan z Zuzanną Litowską?
– Ta.
– Proszę opowiedzieć o waszej relacji.
– Zuza, Zuza, Zuza, wszystko musiało być, jak ona chce i tyle. Co tu opowiadać.
– Słyszałem, że iskrzyło między wami?
– A to trzeba się z każdym kumplować? Była z innej bajki i jeszcze szwendała się z Lipą. Znaczy szefem, ma się rozumieć.
– Niech pan opowie w takim razie o waszej ostatniej zmianie. Co się wydarzyło?
– Nic, a co się miało? Zmiana jak zmiana, każdy robił, co do niego należało, tego wieczora nie było wielu klientów, więc zmyłem się wcześniej do domu, bo mieszkam z babcią, stara już, niedołężna, więc wszystko trzeba robić.
– O której pan wyszedł?
– No coś koło dziewiątej?
– I gdzie była wtedy pani Zuzanna?
– No gdzie, przy barze, sprzątała jeszcze. A że nie pałaliśmy do siebie sympatią, to dla niej nawet lepiej, że poszedłem, bo wszystko mogła sobie ułożyć według jej upodobania… - Wykrzywił się.
– Dobrze się pan czuje? Pana oczy są zaczerwienione…
– Bo pogrzeb był, nie? Każdy płacze na pogrzebie, to i mam zaczerwienione… Mogę już iść, bo babcia czeka na kolację…
– Oczywiście, proszę tylko zostawić kontakt do siebie.
Borys nabazgrał coś na kartce i położył ją na biurku. Wstał, mruknął coś pod nosem, jakby ledwo słyszalne „do widzenia”, i wyszedł.
Co za dzień, pomyślał Albert, robiąc łyk zimnej już herbaty. Nagle otworzyły się drzwi i weszła urocza blondynka, którą spotkał przed drzwiami tuż obok swojego mieszkania.
– Cześć – rzuciła smutno.
– Witam, usiądź proszę – odpowiedział Albert, skinieniem głowy wskazując krzesło przed nim. – Jak się czujesz?
– Fatalnie, pogrzeby są megasmutne. Później cały dzień taki ponury.
– Oczywiście, rozumiem. Mimo to chciałbym, abyś opowiedziała mi o atmosferze w pracy i twojej relacji z Zuzanną Litowską.
– Ech – westchnęła. – Zuza była fajną, miłą, uczynną dziewczyną. Mieliśmy zawsze razem superzmiany, nie nudziłyśmy się, a i więcej napiwków było. Jest mi megaprzykro, że wydarzyła się taka tragedia. – Pociągnęła nosem, a Albert podsunął paczkę chusteczek. – Dzięki. – Wzięła jedną do ręki i wytarła nos. – Atmosfera w pracy była okej, wiadomo zdarzały się jakieś nieporozumienia, szczególnie między Zuzą a Borysem, jakoś nie przypadli sobie do gustu. Wyniknęła taka sprawa z konkursem na lidera i wygrała go Zuza, a Borys się nieźle wkurzył. Niemiło ją potraktował, rozmawiałam z nim o tym, ale machnął tylko ręką. A Zuza świetnie nadawała się na lidera, zorganizowana i pomocna. Taki powinien być lider grupy.
– A co z relacją między Zuzanną Litowską a Krzysztofem Lipką? – Alicja skrzywiła się.
– No co, pewnie mieli romans, zawsze jej mówiłam, że to nie facet dla niej, ale nie, uparła się – mówiła z lekkim zdenerwowaniem. – A wokoło tylu fajnych facetów, młodszych przede wszystkim! – dodała.
– A ty jakie masz lub miałaś relacje z panem Krzysztofem Lipką?
– Ja? Żadne, oprócz czysto zawodowych. Nie interesują mnie takie układy.
– Rozumiem, no dobrze, na ten moment nie mam więcej pytań. W razie co jesteśmy w kontakcie. – Uśmiechnął się miło, pokazując w powietrzu znak nurkowy imitujący telefon.
– Oczywiście, a ty nie kończysz jeszcze? Za chwilę dwudziesta?
– Jeszcze mam parę spraw do załatwienia – odpowiedział i włączył komputer.
– Jasne, no to do zobaczenia. Pa! – powiedziała Alicja, podchodząc do drzwi.
– Do zobaczenia – odparł i patrzył, jak drzwi się zamykają.
Ufff… Co za męczący dzień, pomyślał i podszedł do okna, odprowadzając wzrokiem Alicję. Postanowił również wrócić do domu i odpocząć. Zbyt wiele emocji jak na jeden dzień.
Radziejów
Piątek, 1 listopada
Godzina 10.00
– O nie! – wykrzyknął Albert, gdy zobaczył tak późną godzinę. Cholerny budzik! Zirytowany w pośpiechu zaczął się ubierać, a gdy był już przy drzwiach, spojrzał jeszcze raz na telefon i przypomniał sobie, że dziś nie pracuje. Uff, wypuścił powietrze przez usta. Na spokojnie zdjął buty, ubranie i położył się jeszcze do łóżka. Obudził się dopiero o trzynastej, ugotował swoje ulubione spaghetti i postanowił spędzić czas przed telewizorem. Jednak coś go dręczyło, wciąż myślał o wczorajszych rozmowach. O każdej z osobna, analizował, odtwarzał w głowie. Teraz, dużo bardziej i mocniej przeczuwał, że za tą tragedią kryje się coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek. W ten sposób upłynęło mu całe popołudnie, aż w końcu zdecydował się na trening. Ubrał swój sportowy strój do biegania, rozgrzał się tradycyjnie, ale tym razem wybrał inną trasę. Biegł pomiędzy blokami, aż zatrzymał się przed domem Borysa, a właściwie jego babci. Nie wiedział dokładnie, gdzie mieści się mieszkanie. Nagle zapaliło się światło na klatce schodowej. Albert zareagował bardzo szybko i postanowił ukryć się za dość wysokim murkiem, tuż przy klatce schodowej. Otworzyły się drzwi, a za chwilę wyszedł jakiś mężczyzna. Po chwili ponownie drzwi trzasnęły, zamykając się, a Albert rozpoznał w mężczyźnie Borysa. Postanowił za nim pójść. Ciemne sportowe ubranie dobrze go maskowało, a lekkie adidasy prawie bez szmeru pozwalały mu się przemieszczać. Zachowywał bezpieczną odległość, około trzech metrów odstępu. Borys przechodził między blokami, co rusz skręcając w jakieś uliczki. Wydawałoby się, że po prostu wyszedł na spacer. Zresztą tego wieczoru wielu mieszkańców Radziejowa postanowiło wybrać się na pobliski cmentarz, odwiedzając groby bliskich zmarłych z powodu święta Wszystkich Świętych. Borys jednak nie zmierzał ku cmentarzowi, raczej szedł w okolice tak zwanych bagien przy działkach rodzinnych, gdzie spotykało się szemrane towarzystwo. Gdy byli już bardzo blisko, Borys zaczął niespokojnie rozglądać się wokół, co zmusiło Alberta do ukrywania się za samochodami. Nie podchodził bliżej, chowając się za zaparkowanym obok autem, ale dobrze słyszał rozmowy dobiegając ze starego blaszaka, który znajdował się na terenie działek. Z urywków rozmów wywnioskował, że towarzystwo zamierza grać w pokera. Nagle z przeciwnej strony nadjechało znane Albertowi auto. Niebieska honda civic pod osłoną nocy wyglądała raczej na granatową. Auto zatrzymało się tuż obok blaszaka i wysiadła z niego jakaś dziewczyna. Otworzyła drzwi garażu i zaczęła krzyczeć na jednego z chłopaków.
– Jak mogłeś się wygadać temu glinie, chyba mieliśmy deal?!
– Ale ja nic nie prysnąłem, ogarnij się, kobieto!
– To niby kto? Skąd wiedział o Lipie?
– Nie wiem, nie moja broszka, zejdź ze mnie… Może to ta niereformowalna laska, co się jej gęba nie zamyka! Albo ten twój były fagasik. Mnie zostaw w spokoju i się zamknij, bo zaraz całe osiedle się zleci! – krzyknął zdenerwowany mężczyzna, a reszta towarzystwa zaśmiała się.
– Jeszcze coś brałeś przed przesłuchaniem, widziałam twoje oczy!
– Laska, na trzeźwo przecież bym tam nie poszedł, boby wydoił ze mnie wiadro informacji, a wiesz, że zawsze po proszku jestem zmulony. A wszystko zwaliłem na ten cholerny pogrzeb, więc nie bój nic, mała! Glina urobiony, nawet się nie kapnął!
– Oby to była prawda, bo inaczej pójdziesz z tymi prochami za krateczki…
Rozmowa ucichła, a Albertowi głos kobiety wydawał się znajomy. I to auto, które już gdzieś widział, próbował sobie przypomnieć, skąd je zna. Gdy dziewczyna wyszła, a pobliska latarnia oświetliła jej twarz, Albert nie mógł uwierzyć własnym oczom. To była Alicja, jego sąsiadka. Wymiana zdań w blaszaku zaniepokoiła Muszkę, musiał sprawdzić, co się dzieje. Dziewczyna wsiadła do auta, odpaliła je i powoli odjechała, przejeżdżając tuż obok samochodu, za którym schował się Albert. W głowie miał teraz mnóstwo myśli, kalkulował, co ma zrobić. Przypomniał sobie, że dziś patrolującą zmianę ma Jarek, niewiele myśląc, chwycił za telefon i wykręcił jego numer. Sygnał połączenia wydawał się trwać w nieskończoność. Nagle w słuchawce odezwał się zmęczony głos kolegi.
– Halo, no co tam? W pracy jestem.
– No właśnie wiem, dlatego dzwonię, słuchaj, a gdzie dokładnie teraz jesteś?
– Przejeżdżam niedaleko cmentarza, nawet nie wiesz, ile ludzi dziś…
– To super, szybko podjedź w stronę działek, ale serio szybko, błyskawiczna akcja!
– Dobra, dobra, już jadę.
Chwilę później podjechał radiowóz, Albert raptownie otworzył drzwi, wsiadł do auta i zaczął opowiadać tak szybko o całej sytuacji, że plątały mu się słowa.
– Czekaj, czyli Alicja jest w zmowie z Borysem?
– Na to wychodzi. Jarek, nie mamy czasu, mam przeczucie, że wydarzy się coś złego. Słyszałem coś o Aleksandrze Wójcik i Krzysztofie Lipce, wiesz, gdzie oni mieszkają?
– Jasne, to małe miasteczko.
– No to pędem!
– Ale gdzie najpierw?
– Tam, gdzie bliżej, no już! – poganiał Albert.
Podjechali pod dom Krzysztofa Lipki, jednak nie dostrzegli żadnych świateł. Postanowili sprawdzić, czy jest tam ktoś i czy wszystko w porządku. Po trzecim naciśnięciu dzwonka, drzwi otworzył zaspany Krzysztof Lipka.
– Dobry wieczór, przepraszamy, że przeszkadzamy o tak później porze – powiedział Albert.
– Czy coś się s… s… stało?
– Chcieliśmy sprawdzić, czy wszystko w porządku… I spytać, czy nie miał pan kontaktu z panią Alicją Kalinowską?
– N… n… nie, nie, a co się stało?
– Podejrzewamy, że mogła dopuścić się przestępstwa.
– A… A… Alicja?
– Tak, przepraszamy, musimy sprawdzić jeszcze jedno miejsce, gdyby coś pana niepokoiło lub miałby pan kontakt z panią Kalinowską, prosimy o telefon! Do widzenia! – powiedział Jarek, wsiadając do radiowozu i odpalając silnik.
Gwałtownie ruszyli z miejsca, kierując się w stronę mieszkania Aleksandry Wójcik. Jazda przez miasto wydawała się być mozolna, tego wieczora ruch był większy niż zazwyczaj. Gdy podjechali pod blok, wszystko wydawało się być w porządku. Drzwi od klatki schodowej były otwarte, więc czym prędzej weszli na trzecie piętro. Pod drzwiami słychać było niepokojące dźwięki.
– Ale z ciebie psycholka. Nie mogłaś mieć Lipy, to postanowiłaś zabić Zuzę?
– A postanowiłam, bo skoro ja nie mogę z nim być, to żadna nie będzie! A ty za chwilę dołączysz do koleżaneczki!
Próbowali otworzyć drzwi, lecz były zamknięte. Albert nie mógł dłużej czekać, z impetem uderzył w nie, dostając się w ten sposób do środka. Jarek wszedł za nim. Szybko zidentyfikowali źródło odgłosów, dobiegały one z pokoju na samym końcu korytarza. Jarek wyjął broń i nie zastanawiając się, wycelował w ramię dziewczyny, która trzymała ostre narzędzie przy gardle Aleksandry.
– Auuu… – zawyła dziewczyna.
– Rzuć to! – krzyknął Jarek, celując prosto w Alicję. Albert, wykorzystując skupioną uwagę dziewczyny na Jarku, wypchnął nóż z jej ręki.
– Nienormalny jesteś!
– I kto to mówi? – odparł Albert, wybierając numer alarmowy i tamując kawałkiem własnego ubrania krwawiącą ranę na szyi Aleksandry. Dziewczyna straciła przytomność. Jarek w tym czasie skuł Alicję kajdankami.
– Ej, nie tak mocno! – Wyrywała się.
– Przeżyjesz… – powiedział lekceważąco Jarek.
Po kilku minutach pod blokiem zawyły syreny pogotowia i policji. Alicja Kalinowska została przewieziona na komisariat policji, a Aleksandrę Wójcik zabrało pogotowie. Niestety wskutek utraty wielu litrów krwi zmarła w karetce.
Kalinowska przyznała się do morderstwa Zuzanny Litowskiej. Potwierdziła przypuszczenia Alberta na temat jej związku z szefem, Krzysztofem Lipką, a motywem jej zbrodni była zazdrość. Krzysztof Lipka zerwał z dziewczyną i związał się z Zuzanną Litowską. Przez ich nieostrożność Alicja odkryła romans i zraniona postanowiła się zemścić. Niepostrzeżenie weszła do lokalu tylnym wejściem, mając założone rękawiczki, zaatakowała koleżankę stojącą na podeście i układającą czyste naczynia. Przewróciła ją w taki sposób, aby upadła na metalową poręcz. Gdy Zuzanna poczuła, że spada, próbowała się ratować, chwytając rączkę od drzwiczek szafki. Niestety drzwiczki pod jej ciężarem oberwały się. Kobieta, uderzając w metalową poręcz z takiej wysokości, straciła przytomność. Zmarła w wyniku utraty dużej ilości krwi. Alicja Kalinowska, przyznała również, że osobą wspomagającą jej działania był Borys Kowalewski, który udostępnił jej klucze od zaplecza. W toku postępowania ujawniły się również fakty obciążające Borysa. Był on dealerem narkotyków i hazardzistą. Wobec Borysa Kowalewskiego toczy się osobne postępowanie.
Wyjaśnienie: Mam nadzieję że pomogłem ;)