Nie Chcemy Wojny Chcemy Aby między Wszystkimi Krajami powinien być pokój . Rożnorodne Sprawy Powinno Się Załatwiać Rozmową, A nie Od Razu Wojną !
8 votes Thanks 8
perlaxx
Blisko 200 śmiertelnych ofiar i ok. 1500 rannych w zamachach bombowych na pociągi w Madrycie każe ponownie spojrzeć na toczącą się od 2001 r. amerykańską globalną wojnę przeciwko terroryzmowi. Tego zdania są już obecnie niemal wszystkie media zarówno te przychylne, jak i nieprzychylne interwencji wojskowej w Iraku. Niezwykle kuszące w tej sytuacji i na swój sposób pilne może wydawać się ustalenie, w jakiej mierze zamachy w Madrycie są rzeczywiście dziełem islamskich bojowników, a w jakiej jedynie kolejną pro-wojenna prowokacją służb specjalnych. Kolejnym, europejskim tym razem, swoistym „Pearl Harbour”, mającym doprowadzić do zbiorowego, czynnego zaangażowania całej Europy we współczesnej formie krucjaty cywilizacji zachodniej przeciwko światu islamu. W tym miejscu wszakże znacznie ważniejsze staje się rozpoznanie przynajmniej niektórych mechanizmów prowojennej machiny propagandowej, za sprawą której podobne jak w Madrycie i na Manhattanie uderzenia stają się również w samej Polsce więcej niż prawdopodobne. Nie można bowiem, niestety, pominąć znacznego wkładu szeregu prominentnych osobistości Kościoła katolickiego w Polsce w upowszechnianie się w praktyce życia międzynarodowego starotestamentalnej zasady „oko za oko”. Zasady – zauważmy - zasadniczo sprzecznej z chrześcijańską Ewangelią. 20 marca 2003 r., bezpośrednio po amerykańskim ataku na Irak, Jan Paweł II po bezskutecznym wyczerpaniu wszelkich środków, by zapobiec nowej wojnie na Bliskim Wschodzie, powiedział: „Ta wojna będzie porażką całej ludzkości”. Niemal tego samego dnia abp Tadeusz Gocłowski poparł de facto decyzję prezydenta i rządu RP o wysłaniu do Iraku polskiego kontyngentu wojskowego (nb. bez zgody Sejmu RP), stwierdzając w wywiadzie dla TVP, iż „Polska powinna zaangażować się w wygaszanie konfliktów na całym świecie.” Była to, co więcej, mniej czy bardziej świadoma aprobata katolickiego hierarchy dla koncepcji neo-NATO rozumianego jako agresywny pakt militarny mogący działać w każdym zakątku globu, o czym będzie jeszcze mowa. Należy w tym miejscu przede wszystkim zapytać: czy abp Gocłowski działa w ogóle z pobudek duszpasterskich czy politycznych? Odpowiedź na to pytanie jest o tyle istotna, iż „jeśli duszpasterz wchodzi na płaszczyznę polityczną, kłóci się to z istotnymi założeniami duszpasterstwa” . Wynikałoby stąd, iż wezwanie przez księdza arcybiskupa do wykorzystywania polskiego żołnierza do gaszenia wszelkich konfliktów na ziemskim globie, gdziekolwiek zechcą się one w mniej czy bardziej zaplanowany sposób pojawić, płynie wyłącznie z przesłanek bądź to duszpasterskich, bądź też humanitarnych, nie zaś czysto politycznych. W przeciwnym razie, (podobnie jak - jego zdaniem - Radio Maryja) wszedł on „na płaszczyznę ściśle polityczną”, co grozi bezpośrednio tym, iż (podobnie jak - jego zdaniem – Radio Maryja) „sprzeniewierza się temu, czemu ślubował służyć”. Wspominając stanowisko abp Gocłowskiego w sprawie irackiej, zajęte przez niego niemal na drugi dzień po wspólnej decyzji polskiego rządu i prezydenta o faktycznym wypowiedzeniu przez Polskę wojny suwerennemu (z punktu widzenia prawa międzynarodowego) Irakowi, warto pamiętać o dwóch podstawowych rzeczach. Po pierwsze, działanie władz polskich nie było bynajmniej podyktowane zobowiązaniami sojuszniczymi. Przeciwnie, było to działanie w specyficzny sposób wbrew zobowiązaniom sojuszniczym Polski w ramach NATO. Był to bowiem li tylko i wyłącznie wynik oderwanego od jakichkolwiek zobowiązań sojuszniczych polskiego zobowiązania z lipca 2002 r., złożonego wobec administracji G.W. Busha, o polskiej pomocy militarnej, politycznej i dyplomatycznej w kierunku przekształcenia NATO z paktu obronnego, działającego na terenie euroatlantyckim, w pakt wybitnie agresywny, mogący w dodatku działać w każdym rejonie świata. Podkreślmy - wbrew stanowisku zdecydowanej większości pozostałych europejskich sygnatariuszy paktu. Po wtóre - to agresywne i globalistyczne neo-NATO George’a .W. Busha i A.Kwaśniewskiego nie byłoby już naturalnie partnerskim sojuszem państw-sygnatariuszy, ale wyłącznie militarnym jednostronnym dyktatem USA w stosunku do swych dotychczasowych europejskich sojuszników. (Odrębną kwestią jawi się zagadnienie, iż ostatnio na mocy cichego porozumienia Niemiec, Francji i Wlk. Brytanii zjednoczona Europa miałaby obecnie odgrywać analogiczną rolę drugiego światowego żandarma w każdym regionie świata, jaką dotąd spełniały USA ). A zatem: czy abp Tadeusz Gocłowski, działając, jak już ustaliliśmy, z pobudek duszpasterskich, moralnych i humanitarnych, a zarazem głoszący obowiązek polskiego żołnierza tłumienia każdego konfliktu zbrojnego w każdym zakątku globu i wspierający neo-NATO, wchodzi na płaszczyznę polityczną czy nie wchodzi? Wspiera czy też przeciwnie - niemal otwarcie zwalcza pokojową, antywojenną działalność Stolicy Apostolskiej i osobiście Jana Pawła II, Papieża Polaka? Działa na rzecz chrześcijaństwa jako religii pokoju i miłości, na rzecz równości wszystkich stworzeń ludzkich wobec Boga czy nie działa? Wspiera czy utrudnia, jeśli nie udaremnia, misję Kościoła powszechnego Jezusa Chrystusa w świecie, głoszącego wszak zasadę jednakowych, a nie podwójnych, kryteriów moralnych? I czy jest to w związku z tym patologiczne, nienormalne „zjawisko chorobowe na organizmie Kościoła”, czy też zgoła norma, model duszpasterskiego, doktrynalnego i moralnego zdrowia? Czy wreszcie – koniec końców - sprzeniewierza się abp Gocłowski swemu duszpasterskiemu powołaniu czy nie sprzeniewierza? Te i inne pytania dotyczą, niestety, w równym bodaj stopniu także kilku innych wybitnych członków Episkopatu Polski. Przypadków – dodajmy - zapewne odosobnionych, ale przez fakt zabierania publicznie głosu w największych mediach jak Telewizja Polska, „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny, Katolicka Agencja Informacyjna, strona internetowa „Opoka” itp. biorących bezpośredni udział w kształtowaniu wyobrażeń opinii publicznej na temat postawy całego Kościoła katolickiego. Podobne jak u abp Gocłowskiego poparcie dla wojny w Iraku widoczne jest na przykład u biskupa tarnowskiego Wiktora Skworca, który stwierdził w marcu 2003 r., że „obecny konflikt [w Iraku] można traktować jako wojnę obronną, a takie działanie jest usprawiedliwione” . Również kardynał Franciszek Macharski powiedział, że „nie ma sensu szukać winnego, który wysłał Polaków do Iraku. Taka była potrzeba”. W tym samym czasie, zdaniem wielebnego o. Wacława Oszajcy SJ, redaktora naczelnego miesięcznika „Przegląd Powszechny”, „najlepiej ten cały dylemat ujął” bp Tadeusz Pieronek. „My naprawdę nie jesteśmy pewni, tutaj wchodzą kategorie moralne, których nie da się wyliczyć jak na tabliczce mnożenia. Biskup Pieronek powiedział, że są różne odpowiedzialności. Inna jest Ojca Świętego za nasz świat, inna jest odpowiedzialność Busha, inna ludzi kultury itd. Ktoś w pewnym momencie musi podjąć ryzyko również i wojny”. Uznając autonomiczność prezydenta Bush’a w stosunku do kwestii moralnych, abp Życiński zbyt łatwo przechodzi do porządku dziennego wobec proklamacji George’a W. Bush’a w jego odezwie do narodu amerykańskiego z 17.03.2003, kiedy amerykański prezydent oznajmił: „Działamy w imię wielkiej cywilizacji i głębokiej wiary religijnej”. Abp Życiński w wywiadzie dla Sygnałów Dnia (21.03.2003) nawoływał, nie adresując specjalnie swego apelu, abyśmy „nie nawiązywali do Boga jako najwyższego usprawiedliwienia”. Tymczasem w orędziu prezydenta było także coś ważniejszego: bezpośrednie nawiązanie do znanej doktryny Samuela Huntingtona „starcia cywilizacji” – doktryny o szczególnym ostrzu antyislamskim. Pomimo zatem, iż wspomniany o. Oszajca SJ dalece marginalizował problem, dając wyraz swemu przekonaniu, że „chrześcijaństwo - miejmy nadzieję - ma za sobą czas świętych wojen”, G.W.Bushowi nie przeszkodziło to w kontynuowaniu zapoczątkowanego jeszcze w okresie Afganistanu motywu krucjaty, czyli wojny świętej świata zachodniego przeciwko muzułmanom. Nie odwiodło też bynajmniej abp Życińskiego od stwierdzenia, że „nawet jeśli byłoby jeszcze możliwe poszukiwanie innych rozwiązań, to i tak powstaje pytanie, za jaką cenę. (…) mogłoby się okazać, że dalsze czekanie i próba pertraktacji byłoby dawaniem czasu na rozwój projektów terrorystycznych”. Warto zauważyć, że stanowisko zajęte przez abp Życińskiego w sprawie wojny przeciwko Irakowi jest ni mniej, ni więcej, tylko katolickim usankcjonowaniem - niejako ex cathedra -amerykańskiej doktryny preemptive war. Doktryna ta dopuszcza nie tylko wojnę prewencyjną (preventive war), tj. podjętą w obliczu bezpośredniego zagrożenia, ale także wojnę przeciwko każdemu, praktycznie dowolnemu państwu, o ile zaszłaby u kogokolwiek mniej czy bardziej uzasadniona obawa, że w ciągu kilku lat mogłoby ono ewentualnie stworzyć własny potencjał militarny, umożliwiający skuteczne przeciwstawienie się Stanom Zjednoczonym. Krótko mówiąc – jest to doktryna zasadniczej, totalnej, globalnej, systemowej destabilizacji świata. Dodajmy, iż doktryna preemptive war, w całej rozciągłości sprzeczna z dotychczasowym stanem prawa międzynarodowego, jest w pełni zgodna jedynie z rabiniczną wykładnią talmudycznej zasady „Jeżeli kto ma zamiar ciebie [Żyda] zabić, ty pierwej zabij jego”. Jest to tym istotniejsze, że - jak wiemy - pomimo nadludzkich wysiłków administracji amerykańskiej, żadnej broni masowej zagłady w Iraku, mogącej w jakikolwiek sposób usprawiedliwić amerykańską agresję, jak dotąd nie znaleziono. Wychodzą natomiast na światło dzienne coraz to nowe dowody manipulowania danymi wywiadowczymi przez amerykańskie i brytyjskie służby wywiadowcze, a właściwiej - świadectwa prowokacyjnego prokurowania przez te służby takich dowodów przeciwko Irakowi. O powadze zarzutów w odniesieniu do danych wywiadowczych dostarczonych przez wiceprezydenta Dicka Cheneya prezydentowi Bushowi świadczy tocząca się obecnie w stosunku do Cheneya procedura impeachment, czyli zdjęcia go z urzędu. Okazuje się też na koniec, iż przygotowując uzasadnienie zbrojnej interwencji w Iraku amerykańskie i brytyjskie służby wywiadowcze opierały się w niemałym stopniu na doniesieniach wojskowego wywiadu izraelskiego. Co oznacza takie uzależnienie zasadniczych decyzji wojskowych czołowych państw narzucających innym swoją politykę od – mówiąc delikatnie – niezbyt ścisłych doniesień wywiadu jednego tylko, wcale nie najbardziej pokojowo nastawionego do swych sąsiadów państwa? – możemy sobie dość nieźle wyobrazić. Dla zrozumienia stopnia zagrożenia dla pokoju światowego ze strony polityki władz amerykańskich, stosujących doktrynę preemptive war w praktyce, należy również pamiętać o istniejącym ścisłym związku pomiędzy polityką USA i polityką państwa Izrael wynikającym z zawartego w listopadzie-grudniu 1981 r. układu o współpracy strategicznej pomiędzy tymi państwami. Tylko wówczas można w pełni docenić doniesienie Agencji Reutera z 28.04.2003, mówiące o tym, iż bezpośrednio po zakończeniu I-szej fazy bezpośrednich operacji wojskowych w Iraku i po obaleniu reżimu Saddama Husseina, izraelski ambasador w Waszyngtonie Daniel Ayalon oświadczył, że odsunięcie od władzy partii Husseina stwarza wprawdzie dla Izraela wielkie możliwości, „ale to nie dość”. Wezwał on przeto Stany Zjednoczone do analogicznej zmiany reżimu również w Iranie i Syrii, zaczynając od dyplomatycznej izolacji, sankcji ekonomicznych i – jak to określił - „nacisku psychologicznego”. Środkiem owego „nacisku psychologicznego” - zdaniem ambasadora Ayalona - miało być wykazanie politycznej jedności pozostałych państw, zwłaszcza europejskich, wobec „reżimów” Syrii i Iranu. Zauważmy – oto ambasador izraelski w Waszyngtonie wywierał nacisk na administrację amerykańską, aby ta wymusiła na swych europejskich sojusznikach roztoczenie europejskiego parasola ochronnego nad amerykańskim narzędziem izraelskiej polityki siły w stosunku do państw muzułmańskich całego Bliskiego Wschodu. Gdyby zatem Stanom Zjednoczonym doprowadzić do uzyskania europejskiego poparcia dla wszelkich amerykańskich działań wojskowych na Bliskim Wschodzie, wówczas można śmiało spodziewać się przekształcenia się w trwały zwyczaj wypróbowanego już na Bałkanach i Afganistanie sposobu działania USA, polegającego na militarnym inicjatywnym uderzeniu przez formacje amerykańskie USA na upatrzone państwo, uznane ad hoc za wroga USA nr 1, po czym, po obaleniu lokalnej władzy państwowej i osadzeniu tam międzynarodowych sił okupacyjnych, następowałoby szybkie przenoszenie oddziałów amerykańskich w nowy rejon amerykańskich (izraelskich) zainteresowań. Tym samym doktryna preemptive war, zwłaszcza w warunkach świadomie prowokowanego załamania się światowego systemu zaufania międzynarodowego, stawałaby się niezwykle dogodnym narzędziem polityki systemowego podpalania świata w coraz to nowym zakątku globu. Zauważmy, iż czyni to z państwa polskiego, przedstawianego przez media jako partnera USA i rzecznika stabilizacji i współgwaranta bezpieczeństwa światowego, dość aktywnym wprawdzie, ale całkowicie bezwolnym wykonawcą amerykańsko-izraelskiej polityki na Bliskim Wschodzie - polityki pogłębiania globalnej destablizacji. Tymczasem żaden ze wzmiankowanych wcześniej wysokich duchownych katolickich w Polsce nie wycofał jakoś dotąd swego mniej lub bardziej jawnego poparcia dla zbrodniczej, oszukańczej i sprzecznej z doktryną chrześcijańską i z prawem międzynarodowym nowej amerykańskiej doktryny preemptive war. Do dnia dzisiejszego w mocy pozostaje też m.in. ówczesne stwierdzenie abp Życińskiego, że „w tej sytuacji nie istniały dobre rozwiązania". Pomijając dość czytelną sugestię rzekomej konieczności wyboru tzw. mniejszego zła, nie od rzeczy będzie dodać, iż zdanie to zostało wypowiedziane przez ks. arcybiskupa w momencie, gdy hierarcha odnosił się do „komentarzy radiowych, w których winą za wybuch wojny obarczano Żydów i prezydenta Busha”. Ogólnie rzecz biorąc, cała argumentacja abp Życińskiego w sprawie Iraku w owym czasie przypominała swego rodzaju doszukiwanie się sensu w bezsensie. Z jednej bowiem strony abp Życiński mocno powątpiewał w celowość działań amerykańskich w Iraku mówiąc, że „akcja zbrojna przeciwko Saddamowi Husseinowi okazała się tylko iluzyjnymi oczekiwaniami na przywrócenie w Iraku pokoju.”, Był też on, jak się wydaje, w pełni świadom wszelkich możliwych konsekwencji dla pokoju światowego, jeżeli stwierdził, że „trzeba zrozumieć, co po takim konflikcie może się zdarzyć”. Mimo to jednak wielki kanclerz lubelskiego KUL w dalszym ciągu był w stanie „pojąć [pozytywny] motyw, dla którego Amerykanie i alianci {nb. bardzo niektórzy alianci, a wśród nich Polska) zaatakowali Irak”. Kiedy niedawno, na przełomie stycznia i lutego 2004 r., Liga Polskich Rodzin złożyła wniosek o powołanie specjalnej komisji sejmowej do zbadania sprzecznych z Konstytucją działań rządu i prezydenta RP w sprawie Iraku, inicjatywę tę potępił zdecydowanie abp. Józef Źyciński. Stwierdził on, iż polskie uczestnictwo w wojnie z Irakiem to wyraz „naszej solidarności z cierpiącymi” Co więcej jednak – imputując wyimaginowanym przez siebie przeciwnikom polskiej interwencji militarnej w Iraku ukryty antysemityzm i brak troski o losy narodu irackiego, abp Życiński usiłował w ten sposób wykazać, iż ktokolwiek neguje praworządność władz wykonawczych państwa polskiego w sprawie irackiej lub w ogóle stawia pod znakiem zapytania wojnę w Iraku, ten działa w sposób niegodny chrześcijanina, a na dodatek w sposób sprzeczny z linią reprezentowaną przez Kościół katolicki. Abp Życiński stwierdził też na zakończenie swego wywodu, że „istnieje wiele środowisk, które mówią głosem bliższym głosowi Kościoła”. Należy zatem zauważyć, iż od początku konfliktu w Iraku poparcie abp Życińskiego dla tej wojny nie tylko nie zmalało, ale wzrosło. Więcej nawet – stosunek do wojny w Iraku staje się jednoznacznym, powszechnie obowiązującym kryterium antysemityzmu, bowiem okazuje się, że jeśli tylko ktoś w jakikolwiek sposób staje na drodze kontynuowaniu wojny w Iraku w ogóle, lub tylko może potencjalnie ją utrudnić, na przykład przez wykazanie bezprawia dokonanego przez władze państwowe podczas wysyłania polskich żołnierzy, ten jest antysemitą Dlaczego kryterium to staje się „powszechnie obowiązującym”? Dlatego, iż ks. acybiskup nie powiedział „bliższym głosowi abp Życińskiego”; nie powiedział nawet „bliższym głosowi Kościoła w Polsce”; powiedział :„bliższym głosowi Kościoła”. A to wielka – zasadnicza, można powiedzieć - różnica. Nie dostrzec tej różnicy, to tak, jakby utożsamić stanowisko prowojennego modernistycznego lobby zdające się działać obecnie w Episkopacie Polski, ze stanowiskiem Stolicy Apostolskiej i całego Kościoła katolickiego– to zaś oznaczałoby z kolei: przyznać temu lobby moc autorytetu Namiestnika Chrystusowego na ziemi. Tj. moc, jaką to lobby - póki co – żadną miarą jeszcze nie dysponuje Do czego mogłoby doprowadzić stosowanie metody bpa Pieronka wykrywania antysemityzmu za pomocą „irackiego”, lub szerzej jakiego „bliskowschodniego” kryterium? Tu niezbędna jest dygresja. Mało kto zapewne pamięta, iż w Polsce około 1992 r. prowadzone były pod kierunkiem Ireneusza Krzemińskiego, z udziałem Heleny Datner badania nad polskim antysemityzmem. Wyniki tych badań zostały następnie opublikowane w 1996 r. w książce „Czy Polacy są antysemitami?”. Wynikało z nich, iż rzekomo jakieś 60 proc. całej populacji w Polsce jest nastawiona antysemicko. Jak tego dowiedziono? Bardzo prosto. Otóż podczas ankiet socjologicznych stawiano respondentom pytania związane z różnymi aspektami integracji europejskiej, jak multi-kulturalizm, multi-lojalność, suwerenność itp. Jeżeli którykolwiek z respondentów udzielił w którymkolwiek z pytań odpowiedzi nie dość zadawalającej naukowych tropicieli antysemityzmu, taka osoba automatycznie kwalifikowana była do grupy potencjalnie antysemickiej. Wniosek z tego wypływa nader prosty – kto pod względem świadomości nie jest w 100 proc. kontrolowany przez indoktrynującą propagandę euroentuzjastyczną (będącą - jak się okazuje - pełnym odbiciem żydowskiego interesu) i udziela odpowiedzi innej, niż oczekiwana przez badaczy, ten ma ogromne szanse zostać okrzyknięty antysemitą. Pozostaje tylko zauważyć, iż metodę tę abp Życiński nie tylko przejął, ale i twórczo rozwinął, stosując ją do kwestii całej międzynarodowej polityki amerykańskiej, a do wojny w Iraku w szczególności. Należy zauważyć, iż w ten sposób niebezpiecznie zbliżamy się do innego, jeszcze bardziej „uniwersalnego” kryterium antyżydowskości, mianowicie antysemitą byłby ten, kto jest za… utrzymaniem pokoju na świecie. Tak się zresztą niedawno rzeczywiście stało- i to na wielką skalę - kiedy badania opinii publicznej w Unii Europejskiej ujawniły, że 60 proc. ludności zamieszkującej kraje Unii Europejskiej uważa państwo Izrael za największe zagrożenie dla pokoju na świecie. Wracając do głównego wątku rozważań, przypomnijmy, że intencją grupy posłów na Sejm RP było powołanie komisji sejmowej do zbadania okoliczności wysłania polskich żołnierzy na Bliski Wschód. Przypomnienie to jest niezbędne, bowiem insynuacje abp Życińskiego zawarte jego wystąpieniu w „Gazecie Wyborczej”, a sugerujące antysemityzm posłów-wnioskodawców domagających się powołania specjalnej komisji sejmowej mogą odwrócić uwagę od istoty zagadnienia. Należy bowiem mieć na uwadze fakt o podstawowym dla sprawy znaczeniu, że zarówno prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, jak i rząd Millera działali w sposób sprzeczny z obowiązującą wciąż jeszcze w Polsce Konstytucją. Ustawa zasadnicza stanowi w art. 116 ust. 1, że o stanie wojny i o zawarciu pokoju decyduje wyłącznie Sejm RP w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Dopiero jeżeli Sejm nie może się zebrać na posiedzenie, o stanie wojny postanawia Prezydent Rzeczypospolitej (art. 116 ust. 2.). Tymczasem najwyższe władze państwowe w Polsce, pomimo że problem wypowiedzenia wojny Irakowi pojawił się dostatecznie ostro w telewizji publicznej w pierwszym dniu tygodnia, w którym odbywała się właśnie sesja Sejmu, odczekały skwapliwie, aż trwająca właśnie sesja Sejmu się skończy a posłowie rozjadą do domów, aby móc zasłaniać się, że skorzystały z art. 116 ust 2. Konstytucji. Równocześnie należy dostrzec, że polskie władze przystąpiły do wojny z Irakiem bez wypowiedzenia temu państwu wojny. W ten sposób mogły już bez przeszkód wykorzystać istniejące przepisy o pokojowych misjach wojskowych i z pominięciem Sejmu RP wysłać oddziały polskiej armii do bezpośrednich działań wojennych, nazywanych nader eufemistycznie „polską misją stabilizacyjną”. Przeciwko odległemu Irakowi, państwu – z którym Polska jako żywo nie była nigdy w stanie wojny i nadal formalnie nie jest. Było to zatem działanie równie „legalne”, co wkroczenie wojsk sowieckich na polskie terytoria 17 września 1939 r. bez wypowiedzenia wojny pod pretekstem, iż państwo polskie już nie istnieje, chociaż w oczywisty sposób pomimo wojny istniało nadal i broniło się. Faktem natomiast oddzielnym jest, że zdecydowana większość politycznych ugrupowań w obecnym Sejmie przyjęła milcząco sprzeczne z Konstytucją działania władz państwa polskiego i od SLD, przez Unię Pracy, FKP Romana Jagielińskiego, PSL, Samoobronę, Platformę Obywatelską, aż po Prawo i Sprawiedliwość (Jarosław Kaczyński: „To jest nasza wojna!”), wszystkie te kluby poselskie przyjęły bez najmniejszego protestu informację rządu w sprawie Iraku. Stanowiło to sygnał, iż de facto ugrupowania te zgadzają się na łamanie konstytucji RP przez rząd i prezydenta RP, jak również na to, aby pozbawić Sejm RP jego uprawnień stanowiących w najważniejszych dla państwa sprawach na rzecz władz odeń niższych, wykonawczych, podległych dotąd Sejmowi RP. Jeżeliby tedy uznać głos abp Życińskiego (i może jeszcze kilku innych biskupów - zwolenników udziału w amerykańskiej wojnie przeciwko Irakowi) za głos całego Kościoła, to rzeczywiście, taki głos byłby dalece zbieżny ze zdecydowaną większością ugrupowań wszelkich odcieni politycznych w aktualnym Sejmie RP. Z tym tylko, iż Kościół w tym stanie rzeczy stawałby się swego rodzaju strażnikiem ustrojowego bezprawia w Polsce, nie mówiąc już o dziejącym się w skali świata międzynarodowym bezprawiu. Skądinąd lekką ekumeniczną przesadą zdaje się być także stwarzanie wrażenia, do jakiego przyczynił się swą wypowiedzią abp Życiński, że polityczne ugrupowania, często programowo ateistyczne, deklarujące swe poparcie dla aborcji, eutanazji, małżeństw pomiędzy osobami tej samej płci i ich prawa do adopcji dzieci, ugrupowania mniej czy bardziej otwarcie działające na rzecz pozbawienia narodu polskiego niezbywalnego prawa do suwerenności - mówią jakoby głosem bliskim Kościołowi katolickiemu. Publiczne wypowiedzi abp Życińskiego utrzymane w podobnym duchu, jak w omawianym wystąpieniu w „Gazecie Wyborczej”, zawierają stwierdzenia w rodzaju: „obecność polskich wojsk w Iraku ma pozytywny wydźwięk moralny” nie obojętne dla obrazu Kościoła. Budzą one, a przynajmniej powinny budzić, poważne zastrzeżenia o charakterze niekiedy zasadniczym - zwłaszcza wówczas, kiedy bywają podpierane autorytetem Kościoła jako całości.. Dla uzmysłowienia sobie stopnia, w jakim wymowa całego szeregu wypowiedzi niektórych hierarchów Episkopatu Polski w sprawie wojny w Iraku odbiegała od ogólnego tonu głosów amerykańskich oraz europejskich autorytetów katolickich, warto przypomnieć kilka spośród tych ostatnich. Jak donosił sam czołowy organ „katolicyzmu otwartego” „Tygodnik Powszechny”: „Amerykańscy biskupi przypominają rządowi USA, że najważniejszą sprawą w konflikcie irackim jest ograniczenie liczby ofiar wśród cywilów - powiedział arcybiskup Waszyngtonu. W wywiadzie dla dziennika «Avvenire» kard. Theodore Edgar McCarrick podkreślił, że biskupi od początku przypominają Białemu Domowi o obowiązku powojennej odbudowy Iraku oraz konieczności zawarcia pokoju w Ziemi Świętej. Wcześniej kardynał wraz z Episkopatem USA wypowiadał się przeciwko wojnie z Husajnem. Pytany, czy po dwóch tygodniach operacji w Zatoce zmienił zdanie, odpowiedział: «Jak dotychczas nie wydarzyło się nic, co zmieniłoby naszą ocenę wojny. Nie znaleziono broni masowego zniszczenia». W tym samym miejscu, co powyżej, znajdujemy informację: „Zwierzchnik Greckiego Kościoła Prawosławnego nazwał wojnę w Iraku «obłudną» i «arogancką». Podczas liturgii (30 marca) w Kościele Pokoju w Atenach abp Christodoulos powiedział, że «mocarze tupią lekkomyślnie» na instytucje międzynarodowe i «gardzą międzynarodowym ładem prawnym». Dodał, że ci, którzy dziś walczą z reżimem Husajna, wcześniej go zbroili: «To straszna obłuda» - mówił metropolita stolicy Grecji”. Wcześniej, w okresie poprzedzającym amerykański atak na Irak, internetowe polskie medium katolickie informowało: „Katoliccy biskupi Wielkiej Brytanii ogłosili apel o odrzucenie «opcji wojennej» przy rozwiązywaniu problemów w stosunkach z Irakiem. Dokument ten, który został odczytany w ostatnią niedzielę we wszystkich kościołach katolickich w Wielkiej Brytanii podkreśla, że «wojna jest drogą donikąd» Prymas brytyjskiego Kościoła katolickiego, kardynał Cormac O’Connor, ostrzegł w związku z ogłoszeniem dokumentu, że w ewentualnej wojnie przeciwko Irakowi ginęliby nie tylko żołnierze, ale także tysiące irackich cywilów. «Ciąży na nas moralna odpowiedzialność - dodał O’Connor - aby wobec ciężkiego i bezpośredniego zagrożenia wojną uczynić wszystko, by doprowadzić do rozbrojenia Iraku»”. To samo powyżej cytowane źródło podało informację o ówczesnym najwyższym zaniepokojeniu Stolicy Apostolskiej: „Jan Paweł II poważnie obawia się wybuchu wojny z Irakiem i uważa, że obecna sytuacja międzynarodowa jest o wiele groźniejsza niż rok temu - zaznaczył w piątek w wywiadzie dla dziennika «Avvenire» abp Renato Martino [przewodniczący Papieskiej Rady Justitia et Pax]. Abp przypomniał, że «pierwszą wojnę w Zatoce Perskiej (w 1991) papież określił, jako ‘nieodwracalne ryzyko’ i tak samo ocenia ewentualny nowy atak na Irak, wojna bowiem niczego nie rozwiązuje». «Papież jest bardzo zaniepokojony wydarzeniami, do których może dojść w najbliższej przyszłości» - powiedział abp Martino. Podkreślił, że Jan Paweł II «czyni wszystko, co w jego mocy, aby uniknąć pogorszenia się sytuacji i wybuchu otwartego konfliktu»”. W świetle powyższych wypowiedzi ze strony światowych autorytetów chrześcijańskich nie pozostaje więc nic innego jak z przykrością skonkludować, iż postawa wspomnianych wysokich dostojników Kościoła katolickiego w Polsce jawi się jako wystarczająco znaczące poparcie dla amerykańskiej inwazji w Iraku. Bardziej jednoznacznego poparcia dla amerykańskiej krucjaty przeciwko światu muzułmańskiemu, niż uczynili to wspomniani wcześniej przedstawiciele polskiego Episkopatu, dostarczył w swoim czasie jedynie przedstawiciel ortodoksyjnego judaizmu rabin Jonathan Sacks, naczelny rabin British Commonwealth. Poparł on w całej rozciągłości zaczynającą się właśnie amerykańską wojnę globalną przeciwko terroryzmowi, przestrzegając tylko amerykańskich sprzymierzeńców Izraela, żeby nie osiągnąć „zbyt dużo”, tj. aby naród amerykański i inne narody nie zorientowały się, że to nie jest ich wojna. Wiedzieć i pamiętać zarazem należy, że tenże rabin Jonathan Sacks, jeszcze w 1997 r., w odezwie do ortodoksyjnych Żydów amerykańskich proklamował żydowski mesjanistyczny tikkun olam (hebr. naprawa świata) i zapowiadał „rozbrojenie” wszystkich religii światowych tj. odsunięcie ich od wpływu na życie społeczne i publiczne. Wszystkich wielkich religii światowych - naturalnie z wyjątkiem talmudycznego, rabinicznego judaizmu, aspirującego do roli lumen mundi, czyli najwyższego „światła dla [nieżydowskich] pogan” na całym świecie. Kościół katolicki w związku z obchodami dwutysiąclecia chrześcijaństwa wzywał wielokrotnie do formowania sumienia wierzących i „oczyszczania pamięci”. W związku z autorytatywnie brzmiącymi orzeczeniami ks. abp Życińskiego w sprawach ściśle politycznych i państwowych należy w ślad za tym postawić pytanie o rzeczywisty sens i kierunek owego formowania sumienia wierzących i „oczyszczania pamięci”. Można bowiem odnieść niemiłe wrażenie, iż mamy do czynienia z całkiem nową w Kościele i świecie zasadą organizacji państwa i panowania nad sumieniami obywateli cuius religio, eius non regio” (czyli - czyja religia, nie tego władza państwowa). Oto zgodnie z tą nową zasadą władza duchowna, religijna uwiarygadniałaby, utrzymywała przy sterze, a nawet niejako z własnej inicjatywy i wyboru mianowała w swym imieniu ateistyczną władzę państwową, z definicji swej antykościelną i antyreligijną. W tym miejscu – jakkolwiek zdawałoby się to mało prawdopodobne – warto przypomnieć, iż w 2000 r., w przededniu zwycięskich dla Aleksandra Kwaśniewskiego wyborów prezydenckich, cały niezwykle bliski sercu abp Życińskiego nurt tzw. katolicyzmu otwartego na czele z redaktorem naczelnym „Tygodnika Powszechnego” ks. Adamem Bonieckim MIC, byłym sekretarzem Konferencji Episkopatu Polski ks. bpem Tadeuszem Pieronkiem, ks. abp metropolitą gdańskim Tadeuszem Gocłowskim zdecydowanie przeciwstawił się wezwaniu przez Akcję Katolicką do popierania w wyborach kandydatów wierzących. Zarzucono zatem Akcji Katolickiej, jak uczynił to bp Tadeusz Pieronek, „działanie dyskryminacyjne w stosunku do kandydatów niewierzących”. Bp Pieronek był również łaskaw zarzucić wówczas Akcji Katolickiej „tworzenie jakiegoś klimatu przedwyborczego”, co jest „nieuzasadnione, bo żyjemy w kraju demokratycznym”. Zdaniem bp Pieronka należało uznać autonomię „indywidualnego sumienia wyborcy i autonomię tej dziedziny życia, jaką jest polityka”. Najbardziej jednoznaczna w swej wymowie wypowiedź na ten temat została sformułowana przez redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” ks. Adama Bonieckiego. Powiedział on bowiem w „Salonie Politycznym Trójki”, że zna ludzi, „którzy uważają się za ateistów - można dyskutować, co znaczy «ateista», ale tak się deklarują - na których bym całym sercem głosował, ponieważ ich uczciwość, przyzwoitość, szlachetność przewyższa często stopień cnót obywatelskich zdeklarowanych katolików”. Dodajmy, że bez tego bezprzykładnego poparcia wpływowych kół „katolicyzmu otwartego” w Polsce dla kandydata-ateisty, a zarazem bez popieranej przez te same kręgi czterech reform Unii Wolności w okresie rządów AWS-UW oraz bez podporządkowania dobra wspólnego nadrzędnemu celowi, jakim była dla nich jak najszybsza, realizowana za wszelką cenę integracja Polski z Unią Europejską, Aleksander Kwaśniewski nie miałby w 2000 r. większych szans na reelekcję. Nie można także nie wspomnieć, iż te same wpływowe środowiska wsparły również w 2000 r., jeszcze przed wyborami, zablokowanie przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego ustawy reprywatyzacyjnej, która w znacznym stopniu mogła skutecznie uniemożliwić roszczenia obywateli państw obcych w stosunku do przedwojennego majątku niemieckiego i żydowskiego znajdującego się obecnie (jeszcze) w polskich rękach. Dodajmy także, bynajmniej nie na marginesie, że stworzone wówczas, w 2000 r., wielkie zagrożenie dla stanu polskiej własności narodowej obecnie niepomiernie wzrosło w kontekście wejścia Polski do Unii Europejskiej. Prawo europejskie bowiem już wkrótce uzyska wyższość nad całym polskim prawem, w tym także nad polską Konstytucją. Równocześnie nastąpi zrównanie prawach wszystkich obywateli Eurolandu. Ponadto zaakceptowana w głównych zarysach przez rząd polski i parlament konstytucja europejska zmierza prosta drogą do przekształcenia Unii Europejskiej w jej obecnym kształcie określonym traktatami w jedno wielkie superpaństwo, w którym nie byłoby już członkowskich państw narodowych, ale jedynie euroregiony podporządkowane formalnie Brukseli, mające w praktyce główne centrum władzy w Berlinie. Dla Polski, przesuniętej po II wojnie światowej o kilkaset kilometrów na zachód kosztem Niemiec w granicach z 1937 r., stanowi to zagrożenie o skali nieporównywalnej z jakimkolwiek innym krajem europejskim. Wobec nasilających się roszczeń niemieckich i żydowskich wobec majątku należnego Polakom, w zjednoczonej Europie naród polski może w tych warunkach niezwykle łatwo stać się narodem pariasów - narodem pozbawionym elementarnych materialnych podstaw niezbędnych do jego istnienia. Obecnie, dokonane w sposób nadużywający postanowień Konstytucji RP, a zatem przestępcze w stosunku do polskiej ustawy zasadniczej, zaangażowanie militarne Polski w wojnę przeciwko Irakowi jawi się jako kolejne nowe ogniwo w całym łańcuchu zagrożeń, zapoczątkowanym dzięki pamiętnemu wsparciu udzielonemu przez prominentne kręgi katolickie „szlachetnemu poganinowi” Aleksandrowi Kwaśniewskiemu - jednemu z tych, których „uczciwość, przyzwoitość, szlachetność przewyższa często stopień cnót obywatelskich zdeklarowanych katolików”, na których całym sercem głosowałby ks. Adam Boniecki. Dlatego też to na środowiska katolicyzmu „otwartego w znacznym stopniu spada m.in. odpowiedzialność za bezprzykładne narzucenie stanu wojny z Irakiem suwerennemu polskiemu Narodowi, który w ogromnej swej większości na wojnę tę się nie zgadzał i nadal nie nie zgadza. To owym rzekomo demokratycznym, praworządnym i wysoce cywilizowanym środowiskom należy zawdzięczać, iż w marcu 2003 r. Polska była bodaj jedynym państwem w Europie i na świecie, które wysłało swych żołnierzy na wojnę w Iraku bez wymaganej przez konstytucję państwa formalnej zgody własnego parlamentu. Tedy akcja medialna abp Życińskiego przeciwko wspomnianej inicjatywie poselskiej LPR w sprawie irackiej, wpisując się niezwykle dokładnie w jeden spójny logicznie ciąg wspierania decyzji i rozstrzygnięć sprzecznych z narodowym interesem, nabiera charakteru wręcz symptomatycznego. Sama w sobie zaprzecza ona w sposób oczywisty uroczystym postanowieniom Konstytucji, jak również stwierdzeniom zawartym w listach pasterskich Episkopatu Polski, wedle których przeprowadzana od 15 tu lat tzw. transformacja systemowa, reforma ustroju państwa polskiego, dokonywana jest w imię „godności człowieka i suwerenności Narodu”. Jeśli natomiast miałby świadczyć o czymś, to przede wszystkim o wspieraniu przez prominentnych duchownych katolickich autorytarnej, dyktatorskiej władzy Sojuszu Lewicy Demokratycznej jako przewodniej siły narodu. Gdyby ten model współdziałania między władzą świecką a religijną utrwalił się, byłaby to niezwykła w dziejach symbioza „ołtarza” z ateistycznym „tronem”, oparta w dodatku o obopólną cichą zgodę na łamanie przez ten ostatni konstytucji państwa i tym samym na systematyczne gwałcenie praw narodu. Czy jednak na tym tylko, o czym już była tu mowa, miałyby się wyczerpać możliwości kształtowania rzeczywistości przez coś, co jawi się jako modernistyczne, prowojenne lobby w polskim Kościele katolickim? Śledząc uważnie publiczne wystąpienia przedstawicieli tej grupy, można w to szczerze zwątpić. W całej bowiem dyskusji toczącej się wokół Radia Maryja i „Naszego Dziennika” warto dostrzec pewien niezwykle istotny element, na ogół uchodzący powszechnej uwagi. Chodzi tu o coraz częściej pojawiający się wątek rozłamu w Kościele. Przytaczany na wstępie wywiad, jakiego udzielił abp Tadeusz Gocłowski dla „Gazety Wyborczej” w dn. 7 października 2002 r. nie pozostawia wątpliwości co do faktu, iż ks. abp metropolita gdański na równi z „Gazetą Wyborczą” i Newsweekiem” zgadza się co do tego, iż podział w Kościele katolickim „to otwarta, bezpardonowa walka o dusze, to zdecyduje o kształcie polskiego Kościoła. Rydzyk to Kościół lęków i frustracji, zamknięty w sobie, nieufny wobec świata.” Równocześnie abp Gocłowski sugerował wówczas, iż duchowni, sygnatariusze listu w obronie Radia Maryja to tylko garstka swego rodzaju przedsoborowych frustratów, „którzy trochę lubią tak skrajną prawicę”, a którzy - co odnotowano z dostrzegalną satysfakcją, przytaczając ogólną liczbę 30-40 tys. księży w Polsce - mieliby stanowić jedynie swego rodzaju margines marginesu. Powyższa opinia abp Gocłowskiego na temat podziału Kościoła na dwa przeciwstawne sobie Kościoły nie jest przypadkiem odosobnionym, ale kontynuacją tego samego myślenia, jakie zaprezentował w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” (12-13.09.1998) bp Tadeusz Pieronek. Wówczas mianem anty-Kościoła zostali obłożeni przez bp Pieronka w równej mierze obrońcy krzyża oświęcimskiego – od sióstr karmelitanek począwszy, poprzez Radio Maryja, na Bractwie Św. Piusa X skończywszy. Bp Pieronek jako wspólny mianownik tych wszystkich grup i środowisk uznał mniej lub bardziej świadome kontestowanie dorobku Vaticanum II, a zatem wchodzenie na drogę schizmy i ekskomuniki. „Anty–Kościół” w Niemczech czy w Austrii wywołał polaryzację, napięcia. Ale stopniowo wygasa. Pojawiają się w nim pęknięcia. Po prostu pewne ekstremalne posunięcia swym absurdem otwierają ludziom oczy. Z czasem zostaje garstka szaleńców. Myślę, że los polskiego «anty-Kościoła» będzie taki sam.” – zwierzał się „Gazecie Wyborczej bp. Pieronek. W świetle powyższego staje się w pełni zrozumiałe stwierdzenie bp Tadeusza Pieronka, jakie padło podczas internetowego czatu 20 sierpnia 2002 r. Na pytania jednego z internautów: „Czy nie jest objawem kryzysu w polskim Kościele to, że ludzie albo popadają w integryzm, albo tym integryzmem zrażeni w ogóle odchodzą? Czy jest miejsce dla «normalnych» katolików?”, bp Pieronek odpowiedział: „Oczywiście, że tak. W Kościele od jego początków istniały różne poglądy prowadzące do rozłamów, często wyciszały się na czas. Mam nadzieję, że i w Polsce nie jest to aż tak groźne. Dozwólmy kąkolowi rosnąć aż do żniwa...”. Zauważmy, iż bp Pieronek, rektor Papieskiej Akademii Teologicznej, pozwolił sobie nawiązać do Ewangelii św. Mateusza (Mt 13,25-40), gdzie Jezus Chrystus mówi w przypowieści o posianych ręką wroga Królestwa Niebieskiego chwastach, które miały dorastać aż do żniwa, po czym zostać przez żniwiarzy powiązane w snopki i wydane na spalenie. Kiedy uczniowie Chrystusa poprosili o wyjaśnienie przypowieści o chwaście, odpowiedział im: „Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.” (Mt 13,36-42) Opowiedziana słowami Ewangelii św. Mateusza opowieść bp Pieronka jest w istocie tym samym, o czym mówił i co zapowiadał abp Gocłowski. Jest to mianowicie opowiadanie o tym, że prawowity, zgodny z dwutysiącletnią tradycją nurt w łonie Kościoła katolickiego zostanie z czasem zdominowany, zepchnięty na margines, a następnie, już jako wąska grupka fundamentalistycznych ekstremistów ostatecznie potępiony i wyklęty, o ile nie zechce uznać nowych porządków. Wyeliminowany przez kogo? Przez katolicyzm „otwarty”. Przez to samo rosnące w siłę, władzę i środki kręgi, które obserwujemy dziś jako modernistyczne, prowojenne lobby w Kościele. Przez to samo środowisko, które jeszcze do niedawna przez karykaturalne wykrzywianie, znieważanie i unieważnianie Ewangelii i specyficzną modernizację całego nauczania Kościoła, w tym również nauczanie samego Jana Pawła II, mogłoby zostać samo z powodzeniem określone mianem anty-Kościoła. I to ono właśnie miałoby w bliższej czy dalszej przyszłości decydować arbitralnie i jednostronnie o tym, kto jest w Kościele katolickim, a kto nie – kto jest anty-Kościołem, a kto nie. Pewien przedsmak tego, co może się stać w polskim Kościele, daje informacja, jaka obiegła polskie strony internetowe 3 maja 2003 r., że abp Józef Życiński zapowiedział, iż „w najbliższych dniach w Rzymie przygotowany będzie dokument poświęcony wypowiedziom biskupów na synodzie o przyszłości Europy. «W dokumencie tym jako naczelna zasada przejawia się sformułowanie: dla zjednoczonej Europy nie ma alternatywy. I to jest stanowisko biskupów Europy» - podkreślił. Jest to stanowisko obowiązujące dla katolików - zastrzegł abp Życiński. «Oczywiście można go nie przyjąć, tylko wtedy już stworzymy sobie prywatny Kościół. To nie będzie Kościół Jezusa Chrystusa, bo ten oparty jest na fundamencie apostołów»”. Jak wiemy, Episkopat Polski, mimo wszystko, pozostawił decyzję w sprawie głosowania w referendum sumieniu wiernych, tymczasem abp Życiński to prawo do działania w wolności i sumieniu wiernym najwyraźniej pragnie odebrać. Nasuwa się w tym miejscu pytanie, czy modernistyczna opowieść abp abp Życińskiego, Pieronka, Gocłowskiego i kilku innych hierarchów o przyszłości Kościoła jest realna, możliwa, czy ma szanse na spełnienie. Odpowiedź jednak na to pytanie wymagałaby oddzielnej, nader obszernej pracy. Pozostaje już tylko ograniczyć się do gorącego wezwania biskupów, wszystkich osób duchowych w Polsce, stojących jeszcze na stanowisku wierności Jezusowi Chrystusowi, Synowi Bożemu i Jego Nauce: Ojcowie Kościoła w Polsce, nie rozdrażniajcie wiernych, swych posłusznych dzieci, „aby nie traciły ducha” (por. List św. Pawła do Kolosan 3,21). Nie doprowadzajcie lub nie dopuszczajcie przez nieświadomość, bierność lub zalęknienie do sytuacji, w której zmuszone byłyby one powołać ogólnopolski komitet wiernych, komitet szczególnej troski nad modernistycznym, prowojennym lobby w łonie Episkopatu Polski!
Nie Chcemy Wojny Chcemy Aby między Wszystkimi Krajami powinien być pokój . Rożnorodne Sprawy Powinno Się Załatwiać Rozmową, A nie Od Razu Wojną !