Jak pewnie słyszałeś w Abecadłowie wydarzyła się rzecz straszna, której ja jestem głównym a może jedynym sprawcą. Na czas pisania owego listu znajduje się w Centralnym Ośrodku Pedagogiki Resocjalizacyjnej w Iksinowie mieszczącym się małej dolince opływanej przez rzekę Burę. Czasu dużo nie mam a na pewno nie tyle ile mieć chciałbym, aby Tobie mój przyjacielu drogi opisać to, co się stało a co mieszkańcy miasteczka będą wspominać jeszcze przez długie lata.
Kilka tygodni temu tato niejako w małą nagrodę za poprawę stanu mojego zachowania sprawił mi mały warsztacik chemiczny, który od dawna był moim wielkim marzeniem. Zaabsorbowany całą tą sytuacją byłem tym bardziej, że mogłem wreszcie do sfery praktycznej przenieść to, co wyczytałem w Sękowskim, którego – jak pamiętasz – w naszej abecadłowskiej bibliotece sporo się znajduje. W piwnicy sąsiada, do której często udaje mi się dostać, zwłaszcza, gdy ten śpi sobie spokojnie na tarasie po niedzielnym obiedzie odnalazłem coś wręcz fascynującego! Była to najprawdziwsza sól Bertholleta, którą wystarczy zmieszać z cukrem (spożywczym oczywiście bo przecież nie ołowiowym) w proporcjach w jakich mój wujek pije mieszanki alkoholowe aby powstało coś co żandarmi Układu o Przyjaźni trzymają na co dzień w swoich magazynach jak choćby ten w lesie mieszczącym się niedaleko miejsca, w którym teraz się znajduje. Mówię Ci, że wszystko szło wręcz idealnie! Tak idealnie jak jeszcze nigdy nie było. Niestety w jednej chwili wszystko, nad czym tam mozolnie pracowałem uległo zniszczeniu… i wcale to nie było – wbrew temu, co opowiadają w miasteczku panowie milicjanci, który mnie potem odnaleźli, kiedy nie wiedząc, co robić ukryłem się w krzakach przy ruinach tego starego kościoła kilkaset metrów od ostatnich zabudować mieszkalnych – moja wina! Nie jestem Duchem Świętym, nawet nie mam kompetencji anioła stróża (zresztą myślę, że trochę swojego udziału w wybuchu miał mój anioł – zabronił mi on jednak o tym mówić pod groźbą srogiej kary a, uwierz mi, karać to on potrafi jak mało kto!) i nie wiem, co się tam u mnie w warsztaciku naprawdę stało… Podejrzewam, że to Lufcia znów wchodziła tam gdzie nie powinna. Głupi kot! Mądry ten, kto powiedział, że koty i młodsze siostry mają zakaz wstępu do miejsc, których w ogóle nie rozumieją… Gdybym wiedział, że tak się stanie do zamknąłbym kota w piwnicy gdzie siedziałby cicho.
Przynajmniej teraz nie było by tych wszystkich kłopotów a tak siedzę w jakimś dziwnym miejscu z tego mówią mi tutaj inny chłopcy będę tu siedział jeszcze długo… Ciekawe czy to, dlatego, że nie chcą abym wracał do zniszczonego domu. Może nawet odbudowany zostanie mój warsztacik, kiedy stąd wrócę. Bardzo dobrze by się stało… tutaj to żadnych książek nie ma, nie ma też nikogo, z kim mógłbym o doświadczeniach chemicznych porozmawiać. Od dorosłych słyszę, że jak na razie potrzeba mi tylko dyscyplina, ale chyba nie mają oni racji. Nie jest źle zwłaszcza, że udało mi się znaleźć w kuchni saletrę potasową. Jest nas tutaj dużo, więc i mięsa w kuchni dużo a mięso czymś trzeba zakonserwować. Na pewno nikt się nie obrazi, jeśli sobie trochę tego proszku pożyczę, bo przecież można go wykorzystać nie tylko do celów spożywczych.
Pozdrawiam Cię serdecznie z tego dziwnego miejsca, Daniel
Drogi Szymonie
Jak pewnie słyszałeś w Abecadłowie wydarzyła się rzecz straszna, której ja jestem głównym a może jedynym sprawcą. Na czas pisania owego listu znajduje się w Centralnym Ośrodku Pedagogiki Resocjalizacyjnej w Iksinowie mieszczącym się małej dolince opływanej przez rzekę Burę. Czasu dużo nie mam a na pewno nie tyle ile mieć chciałbym, aby Tobie mój przyjacielu drogi opisać to, co się stało a co mieszkańcy miasteczka będą wspominać jeszcze przez długie lata.
Kilka tygodni temu tato niejako w małą nagrodę za poprawę stanu mojego zachowania sprawił mi mały warsztacik chemiczny, który od dawna był moim wielkim marzeniem. Zaabsorbowany całą tą sytuacją byłem tym bardziej, że mogłem wreszcie do sfery praktycznej przenieść to, co wyczytałem w Sękowskim, którego – jak pamiętasz – w naszej abecadłowskiej bibliotece sporo się znajduje. W piwnicy sąsiada, do której często udaje mi się dostać, zwłaszcza, gdy ten śpi sobie spokojnie na tarasie po niedzielnym obiedzie odnalazłem coś wręcz fascynującego! Była to najprawdziwsza sól Bertholleta, którą wystarczy zmieszać z cukrem (spożywczym oczywiście bo przecież nie ołowiowym) w proporcjach w jakich mój wujek pije mieszanki alkoholowe aby powstało coś co żandarmi Układu o Przyjaźni trzymają na co dzień w swoich magazynach jak choćby ten w lesie mieszczącym się niedaleko miejsca, w którym teraz się znajduje. Mówię Ci, że wszystko szło wręcz idealnie! Tak idealnie jak jeszcze nigdy nie było. Niestety w jednej chwili wszystko, nad czym tam mozolnie pracowałem uległo zniszczeniu… i wcale to nie było – wbrew temu, co opowiadają w miasteczku panowie milicjanci, który mnie potem odnaleźli, kiedy nie wiedząc, co robić ukryłem się w krzakach przy ruinach tego starego kościoła kilkaset metrów od ostatnich zabudować mieszkalnych – moja wina! Nie jestem Duchem Świętym, nawet nie mam kompetencji anioła stróża (zresztą myślę, że trochę swojego udziału w wybuchu miał mój anioł – zabronił mi on jednak o tym mówić pod groźbą srogiej kary a, uwierz mi, karać to on potrafi jak mało kto!) i nie wiem, co się tam u mnie w warsztaciku naprawdę stało… Podejrzewam, że to Lufcia znów wchodziła tam gdzie nie powinna. Głupi kot! Mądry ten, kto powiedział, że koty i młodsze siostry mają zakaz wstępu do miejsc, których w ogóle nie rozumieją… Gdybym wiedział, że tak się stanie do zamknąłbym kota w piwnicy gdzie siedziałby cicho.
Przynajmniej teraz nie było by tych wszystkich kłopotów a tak siedzę w jakimś dziwnym miejscu z tego mówią mi tutaj inny chłopcy będę tu siedział jeszcze długo… Ciekawe czy to, dlatego, że nie chcą abym wracał do zniszczonego domu. Może nawet odbudowany zostanie mój warsztacik, kiedy stąd wrócę. Bardzo dobrze by się stało… tutaj to żadnych książek nie ma, nie ma też nikogo, z kim mógłbym o doświadczeniach chemicznych porozmawiać. Od dorosłych słyszę, że jak na razie potrzeba mi tylko dyscyplina, ale chyba nie mają oni racji. Nie jest źle zwłaszcza, że udało mi się znaleźć w kuchni saletrę potasową. Jest nas tutaj dużo, więc i mięsa w kuchni dużo a mięso czymś trzeba zakonserwować. Na pewno nikt się nie obrazi, jeśli sobie trochę tego proszku pożyczę, bo przecież można go wykorzystać nie tylko do celów spożywczych.
Pozdrawiam Cię serdecznie z tego dziwnego miejsca,
Daniel