Pan i pani wprowadzili się do jednej z kamienic na początku kwietnia. Wstawali dość rano, pili herbatę z blaszanego samowarku i razem wychodzili do miasta. Ona pracowała jako nauczycielka, on był urzędnikiem. Pan miał wiele pracy, często do północy siedział przy lampce, przepisując kolejne cyfry. Zwykle siadała przy nim żona, i z uśmiechem, w skupieniu, szyła. Często pani upominała męża, jednakże ten znowu wytykał jej nocne szycie, i tak do pierwszej.
Pani była dobra, szczupła, kiedy to pan był tęgi. Byli zwyczajnymi, przeciętnymi ludźmi.
Co niedzielę, około południa, wychodzili na spacer trzymając się pod ręce i wracali późno wieczór. Miłość biła od ich oczu.
W lipcu pan zaziębił się. W tym samym czasie dostał silnego krwotoku i zemdlał.
Pani utuliła męża, wezwała strażową i pobiegła szukać doktora. Ten pocieszał panią, która ze strachu i nerwów ledwo trzymała się na nogach. Doktor orzekł ze to nic takiego, a pani z westchnieniem rozluźniła się. Niestety choroba się przedłużyła. Pan zapadł na nieuleczalną chorobę, a pani aby związać koniec z końcem, brała dodatkowe lekcje. Z czasem pan całkowicie porzucił pracę. W tej chorobie było coś niezwykłego - każde z nich nie chciało, aby drugie martwiło się. W tym celu co chwila poprawiali kamizelkę, która stała się symbolem okłamywania dla dobra drugiego człowieka. Pan w końcu przyznał się do manipulowania paskiem, jednak żona nigdy tego nie powiedziała.
Pan umarł w listopadzie.
Pani wezwała kilka dni później handlarza starszyzny. Wystawiła meble na licytację, a sama wyprowadziła się. Gdzie ? Tego nikt nie wiem.
Pan i pani wprowadzili się do jednej z kamienic na początku kwietnia. Wstawali dość rano, pili herbatę z blaszanego samowarku i razem wychodzili do miasta. Ona pracowała jako nauczycielka, on był urzędnikiem. Pan miał wiele pracy, często do północy siedział przy lampce, przepisując kolejne cyfry. Zwykle siadała przy nim żona, i z uśmiechem, w skupieniu, szyła. Często pani upominała męża, jednakże ten znowu wytykał jej nocne szycie, i tak do pierwszej.
Pani była dobra, szczupła, kiedy to pan był tęgi. Byli zwyczajnymi, przeciętnymi ludźmi.
Co niedzielę, około południa, wychodzili na spacer trzymając się pod ręce i wracali późno wieczór. Miłość biła od ich oczu.
W lipcu pan zaziębił się. W tym samym czasie dostał silnego krwotoku i zemdlał.
Pani utuliła męża, wezwała strażową i pobiegła szukać doktora. Ten pocieszał panią, która ze strachu i nerwów ledwo trzymała się na nogach. Doktor orzekł ze to nic takiego, a pani z westchnieniem rozluźniła się. Niestety choroba się przedłużyła. Pan zapadł na nieuleczalną chorobę, a pani aby związać koniec z końcem, brała dodatkowe lekcje. Z czasem pan całkowicie porzucił pracę. W tej chorobie było coś niezwykłego - każde z nich nie chciało, aby drugie martwiło się. W tym celu co chwila poprawiali kamizelkę, która stała się symbolem okłamywania dla dobra drugiego człowieka. Pan w końcu przyznał się do manipulowania paskiem, jednak żona nigdy tego nie powiedziała.
Pan umarł w listopadzie.
Pani wezwała kilka dni później handlarza starszyzny. Wystawiła meble na licytację, a sama wyprowadziła się. Gdzie ? Tego nikt nie wiem.