Pewnego pieknego ranka, gdy obchodzilem moja wyspe, zaciekawil mnie widok pieciu lodzi przy brzegu.Przypuszczalem, ze przybyszami bylo plemie dzikusow, widzialem ich juz kilkakrootnie na wyspie.Z pomoca lunety stwierdzilem, ze bylo ich okolo trzydziestu.Rozniecili ogien i cos na nim gotowali, wykonujac przy tym dziwaczne tance.Przygladajac sie uwazniej calemu zajsciu, zauwazylem dwoch skazancow.Jeden z nich upadl na ziemie, prawdopodobnie ogluszony palka.Domyslilem sie, ze mial byc przeznacxzony na uczte. Drugi skazaniec, korzystajac z nieuwagi oprawcow, zacza biec z niewiarygodna szybkoscia w strone wybrzeza.Dzikus zblizyl sie do rzeki odzielajacej moje domostwo od drugiej strony wyspy. Blyskawicznie przeplynal wode i znalazl sie w poblizu mojej kryjowki.W slad za nim ruszyli trzej ludozercy.Po dotarciu do rzeki okazalo sie, ze tylko dwoch z nich umie plywac.Gdy patrzylem na uciekajacego, w glowie blysnela mi mysl, ze czas juz zdobyc towarzysza,ktory uczynilby moj pobyt na wyspie znosniejszym.Skinalem reka na dzikusa, by sie cofnal.Sam zblizylem sie do scigajacych i wystrzelilem do nich, raniac ich smiertelnie.Wystraszylo to bardzo chlopca i musialo minac kilka chwil, zanim do mnie podszedl.Ukleknal przede mna, oddajac poklon.Bylem zdumiony tym zachowaniem przybysza.Po zastanowieniu uznalem, ze czyn ten oznaczal przysiege wiernosci. Zabralem chlopca do domu, nakarmilem i napoilem go, bo wygladal na spragnionego. Przez caly czas przygladalem mu sie uwaznie.Byl przystojnym mlodziencem,dobrze zbudowanym, o wyrazistych rysach twarzy. Nadalem mu imie Pietaszek( poniewaz cale zdarzenie miało miejsce w piątek). Chłopiec pozostał ze mną. Stal sie moim przyjacielem i towarzyszem w samotności. Uczyłem go podstawowych czynności gospodarskich.Próbowałem wychować Piętaszka na prawdziwego chrześcijanina, tłumacząc łaskawość opatrzności, której sam doznałem . Dzieki tej przygodzie z kanibalami zyskałem prawdziwego przyjaciela.
Pewnego pieknego ranka, gdy obchodzilem moja wyspe, zaciekawil mnie widok pieciu lodzi przy brzegu.Przypuszczalem, ze przybyszami bylo plemie dzikusow, widzialem ich juz kilkakrootnie na wyspie.Z pomoca lunety stwierdzilem, ze bylo ich okolo trzydziestu.Rozniecili ogien i cos na nim gotowali, wykonujac przy tym dziwaczne tance.Przygladajac sie uwazniej calemu zajsciu, zauwazylem dwoch skazancow.Jeden z nich upadl na ziemie, prawdopodobnie ogluszony palka.Domyslilem sie, ze mial byc przeznacxzony na uczte. Drugi skazaniec, korzystajac z nieuwagi oprawcow, zacza biec z niewiarygodna szybkoscia w strone wybrzeza.Dzikus zblizyl sie do rzeki odzielajacej moje domostwo od drugiej strony wyspy. Blyskawicznie przeplynal wode i znalazl sie w poblizu mojej kryjowki.W slad za nim ruszyli trzej ludozercy.Po dotarciu do rzeki okazalo sie, ze tylko dwoch z nich umie plywac.Gdy patrzylem na uciekajacego, w glowie blysnela mi mysl, ze czas juz zdobyc towarzysza,ktory uczynilby moj pobyt na wyspie znosniejszym.Skinalem reka na dzikusa, by sie cofnal.Sam zblizylem sie do scigajacych i wystrzelilem do nich, raniac ich smiertelnie.Wystraszylo to bardzo chlopca i musialo minac kilka chwil, zanim do mnie podszedl.Ukleknal przede mna, oddajac poklon.Bylem zdumiony tym zachowaniem przybysza.Po zastanowieniu uznalem, ze czyn ten oznaczal przysiege wiernosci. Zabralem chlopca do domu, nakarmilem i napoilem go, bo wygladal na spragnionego. Przez caly czas przygladalem mu sie uwaznie.Byl przystojnym mlodziencem,dobrze zbudowanym, o wyrazistych rysach twarzy. Nadalem mu imie Pietaszek( poniewaz cale zdarzenie miało miejsce w piątek).
Chłopiec pozostał ze mną. Stal sie moim przyjacielem i towarzyszem w samotności. Uczyłem go podstawowych czynności gospodarskich.Próbowałem wychować Piętaszka na prawdziwego chrześcijanina, tłumacząc łaskawość opatrzności, której sam doznałem . Dzieki tej przygodzie z kanibalami zyskałem prawdziwego przyjaciela.