Brr, ale zimno! Zmarzłam dziś na kość. Całe szczęście, że w domu cieplutko i miło. Jak w chatce w Bieszczadach, którą pamiętam z dzieciństwa… Myślę dziś o niej jak o domku z bajki. Wcale nie był jakiś tam piękny czy z piernika, ale od tamtej pory to dom moich marzeń.
Pojechaliśmy z rodzicami na święta do ich przyjaciół. Gdy po drodze uświadomili mi, że jedziemy do wiejskiej chaty, gdzie nie ma nawet telewizora, że będzie tam sporo ludzi (bo jeszcze dziadkowie tych przyjaciół żyją, a samych dzieciaków jest siedmioro), myślałam, że te dni okażą się najkoszmarniejsze w moim życiu. Jak oni mogli mi to zrobić?! Byłam wściekła. Ale wystarczyło, że znaleźliśmy się na ośnieżonym podwórku z wielkimi saniami na środku… Przestałam się boczyć natychmiast. Domek był przecudny, jak w skansenie. A w środku wszystko wyglądało i pachniało tak, jakbym trafiła do świata baśni. I w ogóle byłam w szoku, bo wszyscy tam na nas bardzo czekali! Poczułam się tu naprawdę kochana i szczęśliwa. To przecież właściwie obcy ludzie, a przyjęli nas jak swoich. Starsza pani od razu kazała mówić do siebie – babciu, staruszek – dziadku. Nikt tu się nie śpieszył i nie burczał jeden na drugiego. Dobrych słów, uśmiechów, kolęd mieli tyle, co śniegu na dworze – całe mnóstwo! Było tak, jakbym przeniosła się do innego świata. I trzy telewizory (razem z komputerem) oddałabym, żeby mieć taki fajny, ciepły dom.
Czuję, że ta chatka na długo pozostanie w mojej pamięci. Gdy już założę swoją rodzinę, mój dom będzie wyglądał podobnie. Postaram się o to. Nie chodzi o to, że z drewna i w Bieszczadach, ale o atmosferę i relacje między ludźmi. Cześć, Pamiętniczku, idę śnić o domu moich marzeń.
Odpowiedź:
Opole Lubelskie, 15 stycznia 2006 r.
Brr, ale zimno! Zmarzłam dziś na kość. Całe szczęście, że w domu cieplutko i miło. Jak w chatce w Bieszczadach, którą pamiętam z dzieciństwa… Myślę dziś o niej jak o domku z bajki. Wcale nie był jakiś tam piękny czy z piernika, ale od tamtej pory to dom moich marzeń.
Pojechaliśmy z rodzicami na święta do ich przyjaciół. Gdy po drodze uświadomili mi, że jedziemy do wiejskiej chaty, gdzie nie ma nawet telewizora, że będzie tam sporo ludzi (bo jeszcze dziadkowie tych przyjaciół żyją, a samych dzieciaków jest siedmioro), myślałam, że te dni okażą się najkoszmarniejsze w moim życiu. Jak oni mogli mi to zrobić?! Byłam wściekła. Ale wystarczyło, że znaleźliśmy się na ośnieżonym podwórku z wielkimi saniami na środku… Przestałam się boczyć natychmiast. Domek był przecudny, jak w skansenie. A w środku wszystko wyglądało i pachniało tak, jakbym trafiła do świata baśni. I w ogóle byłam w szoku, bo wszyscy tam na nas bardzo czekali! Poczułam się tu naprawdę kochana i szczęśliwa. To przecież właściwie obcy ludzie, a przyjęli nas jak swoich. Starsza pani od razu kazała mówić do siebie – babciu, staruszek – dziadku. Nikt tu się nie śpieszył i nie burczał jeden na drugiego. Dobrych słów, uśmiechów, kolęd mieli tyle, co śniegu na dworze – całe mnóstwo! Było tak, jakbym przeniosła się do innego świata. I trzy telewizory (razem z komputerem) oddałabym, żeby mieć taki fajny, ciepły dom.
Czuję, że ta chatka na długo pozostanie w mojej pamięci. Gdy już założę swoją rodzinę, mój dom będzie wyglądał podobnie. Postaram się o to. Nie chodzi o to, że z drewna i w Bieszczadach, ale o atmosferę i relacje między ludźmi. Cześć, Pamiętniczku, idę śnić o domu moich marzeń.