Napisz felieton na temat dyskotek wsrod mlodziezy ;(( proszee o pomoc ;* !!!
patka1234567
Z drugiej strony zobaczyć możemy jak zwykle słodkie :) dziewczyny myślące wyłącznie kategoriami: „Cieszę się bardzo, bo będzie fajnie - mam już zamówionego fryzjera i kosmetyczkę. Sukienkę będzie mi szył dobry krawiec, więc będę wyglądać świetnie. Szkoda, że studniówka jest tylko raz w życiu (ochy i achy na temat nowej fryzury czy wyglądu sukienki pomijamy ze względów czysto subiektywnych - autor jest przedstawicielem płci brzydkiej).
Generalnie przeważa jednak obojętność i ogólny brak zainteresowania tym tematem : Ja i moje koleżanki nie myślimy jeszcze o tym dniu. Chociaż już teraz zaczyna się powoli poszukiwanie partnera, wybór kreacji (najważniejszy jest dobry krawiec) i oczywiście snucie planów, jak to będzie. Moi koledzy mający problemy ze znalezieniem partnerki postanowili pójść do klas pierwszych i tam zaprosić kogokolwiek („byle nie straszyła wyglądem”- mówią ). Mnie samej nie za bardzo się śpieszy do studniówki, a nastawiam się bardziej na maturę, do której przygotowuję się już dzisiaj. -jak mówi Ola z IV klasy LO. Ten brak euforii spowodowany jest oczywiście pewnym oddaleniem w czasie, wszak pierwsze studniówki będą najwcześniej pod koniec stycznia. Na dzień dzisiejszy często nie wiadomo nawet kiedy i gdzie się odbędą. To, że użyję górnolotnego określenia, olewanie studniówki, najbardziej widoczne jest wśród uczniów, gdzie przeważają opinie podobne do tej Pawła z VII LO w Gliwicach: Nie nastawiam się jakoś szczególnie na tą zabawę mimo, że wiem iż będzie to ostatnia zabawa klasowa. Właściwie to mi to zwisa. Wiem, że będzie alkohol, ale nie napalam się na to zbytnio. Jeśli chodzi o cenę, to mieści się w granicach mojej tolerancji. A tak w ogóle, to nie myślałem o tym jakoś szczególnie.
Opinie pozytywne samców zaś oscylują wokół: Jeśli chodzi o studniówkę, to już nie mogę się doczekać. Wiecie - alkohol, fajne stroje, polonez i fajna zabawa - to mi się podoba. U mnie w szkole nauczyciele przymykają oko na picie w ograniczonych ilościach, więc prawdopodobnie będzie to jedna z najlepszych imprezek w moim życiu (jak zwierzył się Marek z jednego z techników). Co do negatywnych, to przybierają one czasami wręcz karykaturalny obraz: Na studniówkę zbytnio się nie nastawiam. Ot, zabawa jakich wiele. Co do całej otoczki to wydaje mi się ona trochę śmieszna - ten sztuczny blichtr, zabawny polonez, rozbawieni nauczyciele bawiący się „na luzie”. Proszę, o wiele lepiej bawić się mogę oglądając Bar. Zwłaszcza, że większość najbarwniejszych historii ze studniówek zaczyna się od słów „A czy wiecie, że Maciek z IV c się spił i musieli go wynosić na zewnątrz i chować przed nauczycielami.”. Zresztą sama idea ostatniej zabawy przed maturą, czerwona bielizna przynosząca szczęście i takie wielkie udawanie dorosłości przez gówniarzy, raczej nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej.
Z powyższych wypowiedzi wynika, że dzisiejsi maturzyści nie traktują studniówki w jakiś szczególny sposób - ot, zabawa jakich wiele. Wydawać się to może dziwne, zwłaszcza jeśli zestawimy ich opinie z tymi wygłaszanymi przez tych, którzy studniówkę mają już za sobą. Zazwyczaj pełne są sentymentalnych uniesień (w czym, ze zrozumiałych względów króluje płeć piękna), czy przesycone sympatią, a nawet, jak ujął to pewien znany felietonista studiuj.pl ;): Byłem już na dwóch studniówkach i wybieram się na trzecią. Dlaczego? - zapytacie. Odpowiedź jest prosta - bo warto. Jest to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasuJ . Mówi się, że studniówkę ma się raz w życiu i że jest to niezapomniane przeżycie, dlatego ja postanowiłem oszukać czas i przeznaczenie i mieć co najmniej jedną studniówkę co roku!!! Dzięki temu już za kilka lat mogę stać się studniówkowym królem i nie uświadczycie już moich felietonów na stronie. Tych, którym w tej chwili serce zamarło z przerażenia, pocieszę tą , jakże sławna sentencją - W zdrowym ciele, zdrowy duch.
Podobnie ma się sprawa ze wspomnieniami tych młodszych nauczycieli, którzy zgodnym chórem powtarzają za pewną mało znaną przedstawicielką tej zacnej profesji aktualnie uczącą w pyskowickim LO: Swoją studniówkę pamiętam doskonale- byłam wtedy młoda i miałam tyle przed sobą. Studiuj.pl powiem tylko tyle, że bawiłam się świetnie - tak jak i cała moja klasa. Były oczywiście wspaniałe kreacje, czerwona bielizna i podwiązki (co, nawiasem mówiąc jest dla mnie tylko głupim przesądem), polonez i alkohol rozlewany pod stołem. Co do tych dzisiejszych studniówek to mogę powiedzieć tylko jedno - od tych z moich czasów nie różnią się praktycznie niczym. No, może młodzież jest trochę bardziej” rozbestwiona”. Zabawa na studniówce z perspektywy nauczyciela to już, niestety raczej obowiązek, zwłaszcza, jeśli się ma wychowawstwo.
No i właśnie w tej chwili dotarliśmy do sedna naszego artykułu, czyli prawdziwego znaczenia studniówki. Jak łatwo się domyślić, nie istniała ona od zawsze. Do roku 1965 niepodzielnym królem zabaw maturzystów był bal pomaturalny - odbywał się najczęściej w szkole, w strojach dowolnych, ale galowych, nie było na nim takich ograniczeń jak na zabawach szkolnych w ciągu roku. Była to oczywiście impreza bezalkoholowa, przygrywała orkiestra a sam bal trwał do 2, 3 w nocy.
Zapytacie teraz pewnie, dlaczego piszę o wydarzeniach wręcz prehistorycznych - odpowiedź jest prosta: chciałbym wam jedynie uzmysłowić, zagubieni maturzyści, jak wielkie macie szczęście obchodząc studniówkę w takiej właśnie formie. Nie wiem czy wiecie, ale studniówki kiedyś wyglądały tak, że najtwardsi z was załamaliby ręce i wyjechali na Kubę siać pietruszkę. Właściwie od momentu swoich narodzin (1965?), aż do osiągnięcia pełnoletności, a może i dłużej, były one raczej obowiązkiem, niż przyjemnością. W tym smutnym okresie kończyły się one o 24, obowiązywał skromny, czarno - biały strój (dziewczyny - białe bluzki, spódnice za kolana, ewentualnie suknie do kostek z białymi kołnierzykami), no i oczywiście o żadnym alkoholu nie mogło być mowy (nie wspominam o wyjątkowo przedsiębiorczych jednostkach) ponieważ uczniowie darzyli wtedy profesorów większym szacunkiem, a ci nie przymykali oczu na picie.
Studniówka w okresie stanu wojennego – obowiązywał zakaz zapraszania osób spoza szkoły, odbywała się tylko na specjalną prośbę składaną władzom. Oczywiście i dzisiaj są szkoły z tradycją studniówek bez osób towarzyszących, jednak to nie do końca to samo. I właśnie w tym miejscu następuje klasyczne zawiązanie akcji, kurtyna się podnosi, aktorzy wygłaszają porywające kwestie a z mętnych wypowiedzi autora wyłania się, niczym Wenus z morza pędzla Tycjana, jakiś konkretny przekaz werbalny.
Otóż, moi drodzy, mimo tak krępujących ograniczeń, wasi nauczyciele i rodzice oczekiwali na TEN dzień z niecierpliwością, a kiedy już nadszedł w glorii i chwale, bawili się naprawdę świetnie. Nie wspominam tu o tym, że naprawdę luźna zabawa zaczynała się dopiero na balu pomaturalnym, kiedy to i strój był już bardziej dowolny i nauczyciele traktowali maturzystów jak dorosłych partnerów do zabawy (dlatego też wspominane są one dzisiaj z taką estymą).. Jak mówi pewna polonistka, dzisiejsze studniówki niezbyt się różnią od balów sylwestrowych, czy karnawałowych, tylko suknie są jakby piękniejsze, pozostał podniosły nastrój, obowiązkowy polonez i galowe stroje. Poza tym nasze studniówki są jakby bardziej dorosłe, dojrzale: My, nauczyciele, nie widzimy już uczennic i uczniów siedzących grzecznie w ławkach, ale kobiety i mężczyzn wkraczających w dorosłe życie.
Nasze studniówki są o wiele ciekawsze od tych sprzed lat, ale nie potrafimy się nimi cieszyć tak jak robili to nasi rodzice, czy nauczyciele. Nie myślimy o niej jakoś szczególnie, poza tym, że „będzie fajnie”, a kiedy przyjdzie już co do czego, to bawimy się jak na kolejnej dyskotece. Oczywiście nie krytykuję takiego konsumpcyjnego podejścia, wszak wybór pomiędzy „być”, a „mieć” jest indywidualną sprawą każdego z nas. Tylko, że czasem dobrze byłoby zdać sobie sprawę z tego, że jest to ostatnia zabawa, podczas której IV klasy mogą w pełni się zintegrować, granice międzyklasowe mogą się rozmyć, a nawet pęknąć, a my możemy poczuć się wreszcie dorośle.
I tym sentymentalnym nastrojem chciałbym zakończyć ten felietonik, nie wystawiając na próbę czułych serduszek tych najszybciej się roztkliwiających. Chciałbym jedynie podziękować za współpracę kilku zaprzyjaźnionym i pragnącym zachować anonimowość nauczycielkom, oraz dziesiątkom nachalnie wypytywanych uczniów i absolwentów. A także treserowi łosia mieszającego cement i podpisującego skomplikowane formularze, który odmienił moje życie.
Generalnie przeważa jednak obojętność i ogólny brak zainteresowania tym tematem : Ja i moje koleżanki nie myślimy jeszcze o tym dniu. Chociaż już teraz zaczyna się powoli poszukiwanie partnera, wybór kreacji (najważniejszy jest dobry krawiec) i oczywiście snucie planów, jak to będzie. Moi koledzy mający problemy ze znalezieniem partnerki postanowili pójść do klas pierwszych i tam zaprosić kogokolwiek („byle nie straszyła wyglądem”- mówią ). Mnie samej nie za bardzo się śpieszy do studniówki, a nastawiam się bardziej na maturę, do której przygotowuję się już dzisiaj. -jak mówi Ola z IV klasy LO. Ten brak euforii spowodowany jest oczywiście pewnym oddaleniem w czasie, wszak pierwsze studniówki będą najwcześniej pod koniec stycznia. Na dzień dzisiejszy często nie wiadomo nawet kiedy i gdzie się odbędą. To, że użyję górnolotnego określenia, olewanie studniówki, najbardziej widoczne jest wśród uczniów, gdzie przeważają opinie podobne do tej Pawła z VII LO w Gliwicach: Nie nastawiam się jakoś szczególnie na tą zabawę mimo, że wiem iż będzie to ostatnia zabawa klasowa. Właściwie to mi to zwisa. Wiem, że będzie alkohol, ale nie napalam się na to zbytnio. Jeśli chodzi o cenę, to mieści się w granicach mojej tolerancji. A tak w ogóle, to nie myślałem o tym jakoś szczególnie.
Opinie pozytywne samców zaś oscylują wokół: Jeśli chodzi o studniówkę, to już nie mogę się doczekać. Wiecie - alkohol, fajne stroje, polonez i fajna zabawa - to mi się podoba. U mnie w szkole nauczyciele przymykają oko na picie w ograniczonych ilościach, więc prawdopodobnie będzie to jedna z najlepszych imprezek w moim życiu (jak zwierzył się Marek z jednego z techników). Co do negatywnych, to przybierają one czasami wręcz karykaturalny obraz: Na studniówkę zbytnio się nie nastawiam. Ot, zabawa jakich wiele. Co do całej otoczki to wydaje mi się ona trochę śmieszna - ten sztuczny blichtr, zabawny polonez, rozbawieni nauczyciele bawiący się „na luzie”. Proszę, o wiele lepiej bawić się mogę oglądając Bar. Zwłaszcza, że większość najbarwniejszych historii ze studniówek zaczyna się od słów „A czy wiecie, że Maciek z IV c się spił i musieli go wynosić na zewnątrz i chować przed nauczycielami.”. Zresztą sama idea ostatniej zabawy przed maturą, czerwona bielizna przynosząca szczęście i takie wielkie udawanie dorosłości przez gówniarzy, raczej nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej.
Z powyższych wypowiedzi wynika, że dzisiejsi maturzyści nie traktują studniówki w jakiś szczególny sposób - ot, zabawa jakich wiele. Wydawać się to może dziwne, zwłaszcza jeśli zestawimy ich opinie z tymi wygłaszanymi przez tych, którzy studniówkę mają już za sobą. Zazwyczaj pełne są sentymentalnych uniesień (w czym, ze zrozumiałych względów króluje płeć piękna), czy przesycone sympatią, a nawet, jak ujął to pewien znany felietonista studiuj.pl ;): Byłem już na dwóch studniówkach i wybieram się na trzecią. Dlaczego? - zapytacie. Odpowiedź jest prosta - bo warto. Jest to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasuJ . Mówi się, że studniówkę ma się raz w życiu i że jest to niezapomniane przeżycie, dlatego ja postanowiłem oszukać czas i przeznaczenie i mieć co najmniej jedną studniówkę co roku!!! Dzięki temu już za kilka lat mogę stać się studniówkowym królem i nie uświadczycie już moich felietonów na stronie. Tych, którym w tej chwili serce zamarło z przerażenia, pocieszę tą , jakże sławna sentencją - W zdrowym ciele, zdrowy duch.
Podobnie ma się sprawa ze wspomnieniami tych młodszych nauczycieli, którzy zgodnym chórem powtarzają za pewną mało znaną przedstawicielką tej zacnej profesji aktualnie uczącą w pyskowickim LO: Swoją studniówkę pamiętam doskonale- byłam wtedy młoda i miałam tyle przed sobą. Studiuj.pl powiem tylko tyle, że bawiłam się świetnie - tak jak i cała moja klasa. Były oczywiście wspaniałe kreacje, czerwona bielizna i podwiązki (co, nawiasem mówiąc jest dla mnie tylko głupim przesądem), polonez i alkohol rozlewany pod stołem. Co do tych dzisiejszych studniówek to mogę powiedzieć tylko jedno - od tych z moich czasów nie różnią się praktycznie niczym. No, może młodzież jest trochę bardziej” rozbestwiona”. Zabawa na studniówce z perspektywy nauczyciela to już, niestety raczej obowiązek, zwłaszcza, jeśli się ma wychowawstwo.
No i właśnie w tej chwili dotarliśmy do sedna naszego artykułu, czyli prawdziwego znaczenia studniówki. Jak łatwo się domyślić, nie istniała ona od zawsze. Do roku 1965 niepodzielnym królem zabaw maturzystów był bal pomaturalny - odbywał się najczęściej w szkole, w strojach dowolnych, ale galowych, nie było na nim takich ograniczeń jak na zabawach szkolnych w ciągu roku. Była to oczywiście impreza bezalkoholowa, przygrywała orkiestra a sam bal trwał do 2, 3 w nocy.
Zapytacie teraz pewnie, dlaczego piszę o wydarzeniach wręcz prehistorycznych - odpowiedź jest prosta: chciałbym wam jedynie uzmysłowić, zagubieni maturzyści, jak wielkie macie szczęście obchodząc studniówkę w takiej właśnie formie. Nie wiem czy wiecie, ale studniówki kiedyś wyglądały tak, że najtwardsi z was załamaliby ręce i wyjechali na Kubę siać pietruszkę. Właściwie od momentu swoich narodzin (1965?), aż do osiągnięcia pełnoletności, a może i dłużej, były one raczej obowiązkiem, niż przyjemnością. W tym smutnym okresie kończyły się one o 24, obowiązywał skromny, czarno - biały strój (dziewczyny - białe bluzki, spódnice za kolana, ewentualnie suknie do kostek z białymi kołnierzykami), no i oczywiście o żadnym alkoholu nie mogło być mowy (nie wspominam o wyjątkowo przedsiębiorczych jednostkach) ponieważ uczniowie darzyli wtedy profesorów większym szacunkiem, a ci nie przymykali oczu na picie.
Studniówka w okresie stanu wojennego – obowiązywał zakaz zapraszania osób spoza szkoły, odbywała się tylko na specjalną prośbę składaną władzom. Oczywiście i dzisiaj są szkoły z tradycją studniówek bez osób towarzyszących, jednak to nie do końca to samo. I właśnie w tym miejscu następuje klasyczne zawiązanie akcji, kurtyna się podnosi, aktorzy wygłaszają porywające kwestie a z mętnych wypowiedzi autora wyłania się, niczym Wenus z morza pędzla Tycjana, jakiś konkretny przekaz werbalny.
Otóż, moi drodzy, mimo tak krępujących ograniczeń, wasi nauczyciele i rodzice oczekiwali na TEN dzień z niecierpliwością, a kiedy już nadszedł w glorii i chwale, bawili się naprawdę świetnie. Nie wspominam tu o tym, że naprawdę luźna zabawa zaczynała się dopiero na balu pomaturalnym, kiedy to i strój był już bardziej dowolny i nauczyciele traktowali maturzystów jak dorosłych partnerów do zabawy (dlatego też wspominane są one dzisiaj z taką estymą).. Jak mówi pewna polonistka, dzisiejsze studniówki niezbyt się różnią od balów sylwestrowych, czy karnawałowych, tylko suknie są jakby piękniejsze, pozostał podniosły nastrój, obowiązkowy polonez i galowe stroje. Poza tym nasze studniówki są jakby bardziej dorosłe, dojrzale: My, nauczyciele, nie widzimy już uczennic i uczniów siedzących grzecznie w ławkach, ale kobiety i mężczyzn wkraczających w dorosłe życie.
Nasze studniówki są o wiele ciekawsze od tych sprzed lat, ale nie potrafimy się nimi cieszyć tak jak robili to nasi rodzice, czy nauczyciele. Nie myślimy o niej jakoś szczególnie, poza tym, że „będzie fajnie”, a kiedy przyjdzie już co do czego, to bawimy się jak na kolejnej dyskotece. Oczywiście nie krytykuję takiego konsumpcyjnego podejścia, wszak wybór pomiędzy „być”, a „mieć” jest indywidualną sprawą każdego z nas. Tylko, że czasem dobrze byłoby zdać sobie sprawę z tego, że jest to ostatnia zabawa, podczas której IV klasy mogą w pełni się zintegrować, granice międzyklasowe mogą się rozmyć, a nawet pęknąć, a my możemy poczuć się wreszcie dorośle.
I tym sentymentalnym nastrojem chciałbym zakończyć ten felietonik, nie wystawiając na próbę czułych serduszek tych najszybciej się roztkliwiających. Chciałbym jedynie podziękować za współpracę kilku zaprzyjaźnionym i pragnącym zachować anonimowość nauczycielkom, oraz dziesiątkom nachalnie wypytywanych uczniów i absolwentów. A także treserowi łosia mieszającego cement i podpisującego skomplikowane formularze, który odmienił moje życie.