Na 2 strony a4 proszeee szybkoooo !!!! nie kopiować daje naj !!!!!!!!!!!
Lyserg
Wstaję rano, zaprząta moją głowę jedna myśl - trzeba iść do szkoły. Wstać, umyć się, zjeść, iść do niej... dzień jak co dzień, niestety. Idę do niej i już po przekroczeniu drzwi tej szkoły czuję się jak więzień. W końcu muszę tu być od godziny 8 rano do 14:30. Nie chcę tego, ale muszę. Mawiają "ucz się, to będzie procentować". Jakoś tego nie widzę... Tyle lat spędzonych w tym budynku zwanym szkołą i dalej nie widzę żadnych perspektyw na to. Może się mi ukażą, chociaż wątpię. Jak na razie nic z tego nie zauważam. Wchodzę na pierwszą lekcje. Chemia. Jak ja tego nie lubię. I kto to w ogóle wymyślił? Nie dosyć, że muszę się uczyć o jakichś dziwnych wiązaniach jonowych, to jeszcze nauczycielka straszy nas wszystkich kartkówką. Nas wszystkich, nieważne, że przeszkadzają tylko 3 osoby. Ja też miałbym pisać "karną kartkówkę". Ale dlaczego oni stosują odpowiedzialność zbiorową? Dlaczego ja też mam to pisać w imię uspokajania trzech osób? Od czego jest pani pedagog, psycholog, dyrektor, a w ostateczności rodzice? Dlaczego takich osób nie można przenieść do szkoły specjalnej? Potem muzyka. Pani wymaga od nas, żebyśmy znali "historie muzyki". Coś mówi o Mozarcie, o Chopinie, o Haydnie... po co nam to? Czy ta wiedza jest mi potrzebna do bycia szczęśliwym człowiekiem? Jeszcze na koniec zmusza nas do śpiewania. Nie lubię tego, wstydzę się przy całej klasie, mimo, że robi to... właściwie nie wszyscy, tylko jakaś połowa, w porywach do 75%. Czasami postawi jakąś dobrą ocenę ze śpiewu, tyle dobrego. Na przerwie grzecznie jadłem sobie kanapkę pod salą lekcyjną, w której mam mieć następną lekcje - polski. Niestety w szkole i tego nie można robić - już zaczepił mnie jakiś chłopak, który myśli, że wszystko mu wolno. Krzyczał na mnie, chciał mnie "wziąć za fraki" tak, żeby mnie postawić. Nauczyciel na dyżurze oczywiście nie reaguje. To po co oni w ogóle tam są? Polski. Konkretniej 2 lekcje polskiego pod rząd. Tej lekcji nie znoszę najbardziej. Nie chcę znowu słuchać tej polonistki, która mówi tak, jakby cierpienie było wartością. Nie chcę być zmuszany do pisania prac na temat, które mi nie odpowiadają (głównie są to tematy patriotyczne). I nie chcę być na lekcjach, na których w zasadzie niczego się nie dowiaduję. Nauczycielka jest nierzeczowa, potrafi nawet nie powiedzieć za co stawia taką ocenę, jaką stawia. Kobieta sprawia wrażenie, jakby żyła we własnym świecie idei. Takich ludzi nie znoszę najbardziej. Cierpienie jest wartością. Kultura świętością. A jej poetyckie wyobrażenie świata Bogiem. Zawsze myślałem, że nauczyciel jest po to, żeby odpowiadać na pytania. Tymczasem ja raz musiałem tłumaczyć, że nie atakuję nauczyciela. Co zrobiłam? Zapytałam o coś, a ona chciała mi zadać prace domową na ten temat. To po co on jest? Idę na dół do szatni, żeby się przebrać. Zaraz mam lekcje wf-u... Muszę słuchać tych ludzi z klasy, którzy przebierając się rozmawiają na tematy tak przyziemne, że... Jeden chłopak jest dosyć gruby. Przebiera się przed wf-em w toalecie. Nie chce wysłuchiwać wyzwisk pod jego adresem. Dlaczego on musi być do tego zmuszany? Przecież to jego sprawa, ile waży, a nie jego "kolegów" z klasy... Jak dobrze, że ja nie mam takiego problemu. Co prawda jestem dosyć drobnej budowy, ale nie jestem gruby. Nie chciałbym być "na celowniku" tych osób. Dodatkowy problem. Nie chcę być prześladowany. Wf. Jakoś bym to przeżył, gdyby nie to, że dzisiaj mieliśmy "test gibkości". Mieliśmy przy wyprostowanych nogach dotknąć palcami swoich stóp. Zastanawiam się nad sensem takich działań - przecież nie wszyscy są w stanie to zrobić. Jaki jest cel oceniania tego typu rzeczy? Dobrze, że to się skończyło i mogliśmy wrócić do gry w koszykówkę. Co prawda kilka razy dostałem w głowę, jak zawsze, ale wolę to niż te testy, których nie zaliczam, bo nie jestem w stanie. Matematyka. Nareszcie jakiś przyjemny i rzeczowy przedmiot. Właściwie wszystko tu jest logiczne. Lubię te lekcje. Można porozmyślać nad zadaniami. Coś wymagające myślenia. Lubię to. Jako jedyny z klasy mam 5 z matematyki. W zasadzie nie rozumiem dlaczego. Ja jestem taki inteligentny, czy wszyscy wokół nie? Optuję za opcją pierwszą. Wszak to wszystko nie jest trudne, to tylko poziom gimnazjum. Zdarza mi się rozwiązywać zadania na poziomie licealnym, a i one nie są jakieś specjalnie trudne. Informatyka. Ten przedmiot to ja uwielbiam. Uwielbiam zgłębiać tajniki grafiki wektorowej, programować w PHP... To jest to, co chcę robić w życiu. Wiem to od 4 klasy podstawówki, plany mi się nie zmieniły. Chcę to robić dalej. Sam w domu, gdy tylko mam czas, zagłębiam się w to i rozwijam swoje zainteresowanie szeroko pojętą informatyką. O dziwo moja klasa (a raczej grupa) rozumie programowanie. Nie sądziłem, że tak będzie. Po tych wszystkich lekcjach wracam do domu o 15. Mam czas tylko, żeby coś zjeść i się umyć. Wszak jutro mam kartkówkę z chemii, test z historii i odpowiedź ustną z angielskiego... Byle do piątku, może odpocznę... Po co oni wszyscy nam to robią...
Idę do niej i już po przekroczeniu drzwi tej szkoły czuję się jak więzień. W końcu muszę tu być od godziny 8 rano do 14:30. Nie chcę tego, ale muszę. Mawiają "ucz się, to będzie procentować". Jakoś tego nie widzę... Tyle lat spędzonych w tym budynku zwanym szkołą i dalej nie widzę żadnych perspektyw na to. Może się mi ukażą, chociaż wątpię. Jak na razie nic z tego nie zauważam.
Wchodzę na pierwszą lekcje. Chemia. Jak ja tego nie lubię. I kto to w ogóle wymyślił? Nie dosyć, że muszę się uczyć o jakichś dziwnych wiązaniach jonowych, to jeszcze nauczycielka straszy nas wszystkich kartkówką. Nas wszystkich, nieważne, że przeszkadzają tylko 3 osoby. Ja też miałbym pisać "karną kartkówkę". Ale dlaczego oni stosują odpowiedzialność zbiorową? Dlaczego ja też mam to pisać w imię uspokajania trzech osób? Od czego jest pani pedagog, psycholog, dyrektor, a w ostateczności rodzice? Dlaczego takich osób nie można przenieść do szkoły specjalnej?
Potem muzyka. Pani wymaga od nas, żebyśmy znali "historie muzyki". Coś mówi o Mozarcie, o Chopinie, o Haydnie... po co nam to? Czy ta wiedza jest mi potrzebna do bycia szczęśliwym człowiekiem? Jeszcze na koniec zmusza nas do śpiewania. Nie lubię tego, wstydzę się przy całej klasie, mimo, że robi to... właściwie nie wszyscy, tylko jakaś połowa, w porywach do 75%. Czasami postawi jakąś dobrą ocenę ze śpiewu, tyle dobrego.
Na przerwie grzecznie jadłem sobie kanapkę pod salą lekcyjną, w której mam mieć następną lekcje - polski. Niestety w szkole i tego nie można robić - już zaczepił mnie jakiś chłopak, który myśli, że wszystko mu wolno. Krzyczał na mnie, chciał mnie "wziąć za fraki" tak, żeby mnie postawić. Nauczyciel na dyżurze oczywiście nie reaguje. To po co oni w ogóle tam są?
Polski. Konkretniej 2 lekcje polskiego pod rząd. Tej lekcji nie znoszę najbardziej. Nie chcę znowu słuchać tej polonistki, która mówi tak, jakby cierpienie było wartością. Nie chcę być zmuszany do pisania prac na temat, które mi nie odpowiadają (głównie są to tematy patriotyczne). I nie chcę być na lekcjach, na których w zasadzie niczego się nie dowiaduję. Nauczycielka jest nierzeczowa, potrafi nawet nie powiedzieć za co stawia taką ocenę, jaką stawia. Kobieta sprawia wrażenie, jakby żyła we własnym świecie idei. Takich ludzi nie znoszę najbardziej. Cierpienie jest wartością. Kultura świętością. A jej poetyckie wyobrażenie świata Bogiem. Zawsze myślałem, że nauczyciel jest po to, żeby odpowiadać na pytania. Tymczasem ja raz musiałem tłumaczyć, że nie atakuję nauczyciela. Co zrobiłam? Zapytałam o coś, a ona chciała mi zadać prace domową na ten temat. To po co on jest?
Idę na dół do szatni, żeby się przebrać. Zaraz mam lekcje wf-u... Muszę słuchać tych ludzi z klasy, którzy przebierając się rozmawiają na tematy tak przyziemne, że... Jeden chłopak jest dosyć gruby. Przebiera się przed wf-em w toalecie. Nie chce wysłuchiwać wyzwisk pod jego adresem. Dlaczego on musi być do tego zmuszany? Przecież to jego sprawa, ile waży, a nie jego "kolegów" z klasy... Jak dobrze, że ja nie mam takiego problemu. Co prawda jestem dosyć drobnej budowy, ale nie jestem gruby. Nie chciałbym być "na celowniku" tych osób. Dodatkowy problem. Nie chcę być prześladowany.
Wf. Jakoś bym to przeżył, gdyby nie to, że dzisiaj mieliśmy "test gibkości". Mieliśmy przy wyprostowanych nogach dotknąć palcami swoich stóp. Zastanawiam się nad sensem takich działań - przecież nie wszyscy są w stanie to zrobić. Jaki jest cel oceniania tego typu rzeczy? Dobrze, że to się skończyło i mogliśmy wrócić do gry w koszykówkę. Co prawda kilka razy dostałem w głowę, jak zawsze, ale wolę to niż te testy, których nie zaliczam, bo nie jestem w stanie.
Matematyka. Nareszcie jakiś przyjemny i rzeczowy przedmiot. Właściwie wszystko tu jest logiczne. Lubię te lekcje. Można porozmyślać nad zadaniami. Coś wymagające myślenia. Lubię to. Jako jedyny z klasy mam 5 z matematyki. W zasadzie nie rozumiem dlaczego. Ja jestem taki inteligentny, czy wszyscy wokół nie? Optuję za opcją pierwszą. Wszak to wszystko nie jest trudne, to tylko poziom gimnazjum. Zdarza mi się rozwiązywać zadania na poziomie licealnym, a i one nie są jakieś specjalnie trudne.
Informatyka. Ten przedmiot to ja uwielbiam. Uwielbiam zgłębiać tajniki grafiki wektorowej, programować w PHP... To jest to, co chcę robić w życiu. Wiem to od 4 klasy podstawówki, plany mi się nie zmieniły. Chcę to robić dalej. Sam w domu, gdy tylko mam czas, zagłębiam się w to i rozwijam swoje zainteresowanie szeroko pojętą informatyką. O dziwo moja klasa (a raczej grupa) rozumie programowanie. Nie sądziłem, że tak będzie.
Po tych wszystkich lekcjach wracam do domu o 15. Mam czas tylko, żeby coś zjeść i się umyć. Wszak jutro mam kartkówkę z chemii, test z historii i odpowiedź ustną z angielskiego... Byle do piątku, może odpocznę... Po co oni wszyscy nam to robią...