Napisz artykuł na dowolny temat ( najlepiej sport:pilka nożna poproszę:))
Zgłoś nadużycie!
Trybuny pękały w szwach Skandująca publiczność, nieskończone owacje- o, dziwo!- bez naruszenia porządku w mieście to efekty wspaniałego występu, który mieszkańcom Kopenhagi zafundowała niesamowita ósemka zza oceanu. Hurt, Valdman, Joyce, Hunter, Earl, Coker, Wilson i Robertson- te nazwiska stały się w ostatni weekend słynne w całej Danii, a może i w Europie. Kiedy parę tygodni temu pojawiły się rankingi z hipotetycznymi wynikami mistrzostw wioślarskich , nikt nie stawiał na chłopaków z Nowej Zelandii. - Przyjechali do naszego miasta już dwa miesiące temu- mówi trener kopenhaskiej reprezentacji. – Z własnych pieniędzy opłacili miejsca w skromnym hoteliku klubowym. Wstawali, zanim nocna zmiana obsługi hotelowej zakończyła pracę. Po co? Wiadomo, żeby ćwiczyć! W tym czasie nie gościliśmy jeszcze żadnej innej drużyny. Reszta zjechała na tydzień przed mistrzostwami, a niektórzy nawet parę dni przed rozpoczęciem. Sprzęt Nowozelandczyków- pożal się , Boże- jeden wielki złom. Ale mieli jakąś siłę w sobie, radość, która udzieliła się wszystkim. Dlatego zostali zauważeni. Nikt nie wierzył w ich zwycięstwo i –powiem szczerze- szkoda mi było ich zapału, chęci do walki. Żal było patrzeć, jak niektórzy pukali palcem po głowie, mówili, że to świry, amatorzy bez szans. Ale wygrali! Ostatni Mohikanie Wyróżniali się spośród innych drużyn przystępujących do zawodów starym sprzętem wioślarskim, a nawet brakiem odpowiednich strojów obklejonych markami reklamodawców. Kiedy wypłynęli, od razu wysunęli się na prowadzenie. I wtedy publiczność oszalała. Przecież to ci chłopcy, w których nikt nie wierzył! Zapaleni hobbiści do brzegu dobili jako zwycięzcy. W pięknym stylu prawie niespotykanym wśród dzisiejszych sportowców. Moment triumfu Przeżyli go skromnie, mimo wiwatujących tłumów, masy młodych ludzi proszących o autografy. Cieszyli się, nawet bardzo, ale widać było, że to nie zwycięstwo dało im radość, lecz to, że nie zwątpili mimo pogardliwie spoglądających na nich widzów. Posypały się propozycje i prośby od różnych „poważnych” reprezentacji. Nie chcieli zostać. Mówili, że muszą wracać do swoich rodzin i pracy- wszak czas urlopu dobiegał końca. I pojechali- bez grosza w kieszeni, bez swojej jedynej łodzi i bez wioseł. Wszystko sprzedali, by kupić bilety do kraju.
Skandująca publiczność, nieskończone owacje- o, dziwo!- bez naruszenia porządku w mieście to efekty wspaniałego występu, który mieszkańcom Kopenhagi zafundowała niesamowita ósemka zza oceanu.
Hurt, Valdman, Joyce, Hunter, Earl, Coker, Wilson i Robertson- te nazwiska stały się w ostatni weekend słynne w całej Danii, a może i w Europie. Kiedy parę tygodni temu pojawiły się rankingi z hipotetycznymi wynikami mistrzostw wioślarskich , nikt nie stawiał na chłopaków z Nowej Zelandii.
- Przyjechali do naszego miasta już dwa miesiące temu- mówi trener kopenhaskiej reprezentacji. – Z własnych pieniędzy opłacili miejsca w skromnym hoteliku klubowym. Wstawali, zanim nocna zmiana obsługi hotelowej zakończyła pracę. Po co? Wiadomo, żeby ćwiczyć! W tym czasie nie gościliśmy jeszcze żadnej innej drużyny. Reszta zjechała na tydzień przed mistrzostwami, a niektórzy nawet parę dni przed rozpoczęciem. Sprzęt Nowozelandczyków- pożal się , Boże- jeden wielki złom. Ale mieli jakąś siłę w sobie, radość, która udzieliła się wszystkim. Dlatego zostali zauważeni. Nikt nie wierzył w ich zwycięstwo i –powiem szczerze- szkoda mi było ich zapału, chęci do walki. Żal było patrzeć, jak niektórzy pukali palcem po głowie, mówili, że to świry, amatorzy bez szans. Ale wygrali!
Ostatni Mohikanie
Wyróżniali się spośród innych drużyn przystępujących do zawodów starym sprzętem wioślarskim, a nawet brakiem odpowiednich strojów obklejonych markami reklamodawców.
Kiedy wypłynęli, od razu wysunęli się na prowadzenie. I wtedy publiczność oszalała. Przecież to ci chłopcy, w których nikt nie wierzył! Zapaleni hobbiści do brzegu dobili jako zwycięzcy. W pięknym stylu prawie niespotykanym wśród dzisiejszych sportowców.
Moment triumfu
Przeżyli go skromnie, mimo wiwatujących tłumów, masy młodych ludzi proszących o autografy. Cieszyli się, nawet bardzo, ale widać było, że to nie zwycięstwo dało im radość, lecz to, że nie zwątpili mimo pogardliwie spoglądających na nich widzów.
Posypały się propozycje i prośby od różnych „poważnych” reprezentacji. Nie chcieli zostać. Mówili, że muszą wracać do swoich rodzin i pracy- wszak czas urlopu dobiegał końca. I pojechali- bez grosza w kieszeni, bez swojej jedynej łodzi i bez wioseł.
Wszystko sprzedali, by kupić bilety do kraju.