Zaczęło się od tego, że Mamusia zgubiła swoją walizkę, kiedy wracała do domu z dworca. Nie żeby miała w niej coś wartościowego, bo pakowała się w pośpiechu i ostatnią rzeczą, jaka mogła przyjść jej do głowy, było spakowanie czegoś więcej niż kosmetyków i jednej pary bielizny na zmianę. Jednak utracenie tej wiekowej walizy, zakupionej, albo cudem zdobytej, jeszcze za czasów PRL stanowiło dla Mamusi osobistą tragedię. Winę za całe zdarzenie zwaliła oczywiście na mnie i na mojego brata Piotrka, bo jakże by inaczej. W końcu to przez nas, a konkretnie przez niego, bo dostał pałę z klasówki z matematyki, zaczęła się cała awantura, przez którą Mamusia postanowiła się wyprowadzić do Tajwanu. Spakowała, więc swoje rzeczy, zapominając o dokumentach, portfelu, pieniądzach oraz o tysiącu drobiazgów potrzebnych w trakcie takiej wyprawy i wybiegła z domu. Wróciła po niespełna godzinie, trzasnęła drzwiami i poszła do kuchni zrobić sobie herbatę. - Mamusia już wróciła z Tajwanu? – Spytał Piotruś, jakby nigdy nic smarując sobie kanapkę masłem. – A ładną Mamusia pogodę miała? - Co mi z Tajwanem i pogodą! Nie dość, że mam wyrodnych synów i nieznośną córkę, to jeszcze żyję w kraju pełnym złodziei! Nic tylko bandyci, nieuki i policja na ulicach. - Co się stało? – Piotruś, niezrażony ewidentnym załamaniem psychicznym mamusi włożył sobie do ust pół kanapki naraz i zaczął przeżuwać, mlaskając. Najwyraźniej mojej rodzicielce to nie przeszkadzało, albo tego nie zauważyła, zajęta nowym wybuchem rozpaczy. - A co się mogło stać, baranie! - No nie wiem. – Mój braciszek wzruszył ramionami. – Napadli Mamusię? Pobili, zgwałcili? Ktoś Mamusię zamordował? - Gorzej! - Gorzej? – Piotruś skonsternowany podrapał się po głowie. - Zostałam okradziona! Na dworcu PKP ktoś mi ukradł walizkę! Zabrali mi wszystko, co w niej miałam! - Nie było tego, aż tak bardzo dużo Mamusiu, bo raczej nie spakowała Mamusia zbyt wiele, zajęta wyjazdem do Tajwanu. A właśnie, udał się? – Powiedziałem wchodząc właśnie na scenę wydarzeń, które miały mieć ogromny wpływ na resztę dziejów mojej rodziny. Zamierzałem właśnie spytać, czy naprawdę chciała podróż do Tajwanu rozpocząć od dworca PKP w Pabianicach, ale nie zdążyłem. - Aż cię palne, cymbale jeden, na własnej piersi wychowany krwiopijco, pijawko, wampirze ty! – Wrzasnęła Mamusia, w międzyczasie robiąc sobie herbatę. – Przecież mówię, że wszystko! Powoli z krzyków i lamentów wyłonił się obraz zdarzenia. Po dotarciu na dworzec i sprawdzeniu, że żaden pociąg nie odchodzi tego dnia do Tajwanu, Mamusia poszła do toalety, bo wychodząc z domu nie zdążyła. Walizkę pozostawiła na środku korytarza, tak żeby przypadkiem nikt jej nie przeoczył. Gdy wróciła po jakiś dwóch minutach, już jej nie było. Mamusia podniosła raban i zwrzeszczała wszystkich, łącznie z ludźmi, którzy weszli po zdarzeniu. Oczywiście poinformowaliśmy policję i szukaliśmy wszędzie gdzie się dało, ale naturalnie walizki nie znaleźliśmy. Przepadła. Mamusia wyła po niej, jak po członku rodziny, przeklinając złodziei aż do siódmego pokolenia wstecz i do przodku, ale nic to nie dało. Walizki nie było. Łatwo, więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy dokładnie trzeciego dnia od zniknięcia, nasza zguba pojawiła się niespodziewanie przed drzwiami. Ktoś zadzwonił, a zanim zdążyłem otworzyć, Mamusia była zajęta lamentowaniem, a Piotruś siedział w swoim pokoju i udawał, że się uczy, tajemniczy dobroczyńca zniknął. Gdy wyszedłem na korytarz i zobaczyłem wielkie, skórzane pudło, bez kółek i z jednym naderwanym uchwytem, natychmiast poszedłem po rodzicielkę. - Mamusiu, ktoś do ciebie. – Powiedziałem łagodnie, zwarzywszy na jej ciężki stan psychiczny. Odkąd wróciła z Tajwanu była płaczliwa i rozdrażniona, pewnie tamtejszy klimat źle na nią wpłynął. - Powiedz mu, żeby poszedł do diabła. – Rzuciła w odpowiedzi. - Ale to naprawdę ważne. Mamusia wstała, zarzuciła na piżamę różowy szlafrok i wstała niechętnie, patrząc na mnie niczym na mordercę. Poczekałem chwilę w miejscu, licząc do dziesięciu, po czym, dokładnie wtedy, gdy tego oczekiwałem, rozległ się pisk radości. - Moja najdroższa, odzyskana! Poszedłem pod drzwi i zobaczyłem Mamusię tulącą skórzane pudło, zwane potocznie w naszej rodzinie walizką, niczym kochanka. Problem zaczął się wtedy, gdy spróbowała ją wnieść do środka, ponieważ okazała się bardzo ciężka. Mamusia zaczerwieniła się z wysiłku, po czym spojrzała na mnie z wyrzutem. - A ty co tak sterczysz, może pomógłbyś matce w potrzebie? – Rzuciła. Podszedłem do pudła i spróbowałem je unieść. Ani drgnęło, przytwierdzone do podłogi na klatce schodowej chyba za pomocą wiertarki. - Przecież, gdy Mamusia zabierała ją do Tajwanu, nie była wcale taka ciężka. - Najwyraźniej przytyła, bo tam jedzenie niezdrowe i tuczące. – Powiedział Piotruś, który usłyszawszy, co się dzieje, przyszedł popatrzyć na widowisko. - Pomóż mu cymbale. – Rzuciła nasza rodzicielka. Jak można się domyślić, to określenie, było najczęściej stosowanym pod naszym adresem, chyba ulubionym słowem Mamusi. Razem z bratem, sapiąc i dusząc wnieśliśmy strasznie ciężkie walizko-pudło do mieszkania i zamknęliśmy drzwi. - Co tam jest napakowane? – Spytał Piotruś, po tym jak już postawiliśmy je na środku dużego pokoju. Kopnął w jego środek, z rozmachem, jak przystało na prawdziwego fana piłki nożnej. – Twarde. – Stwierdził. - Czego kopiesz, tam moje kosmetyki są! – Wrzasnęła przerażona Mamusia. - To chyba się rozmnażały w zamknięciu, bo jakby ich tam więcej. W sumie nie dziwne. Ciemno i nudno, nie ma, co robić… - Piotrze, - Zaczęła Mamusia oficjalnym tonem. – Nie życzę sobie takiego słownictwa w moim domu. Ani słowa o spółkowaniu, zwłaszcza w twoim wieku. - Ale pani na biologii… - Próbował się bronić. - Milczeć! W chwili, gdy Mamusia miała zamiar rozpocząć wykład na temat rzeczy, nieodpowiednich w naszym wieku, postanowiłem otworzyć walizkę i sprawdzić, czy rzeczywiście jej kosmetyki się rozmnożyły. Rozsunąłem zamek błyskawiczny, rzuciłem okiem do środka i zamarłem. - Mamusia jest pewna, że pakowała tylko bieliznę i kosmetyki? – Spytałem ostrożnie, nagle nie chcąc rozdrażnić rodzicielki. - Tak. A czemu pytasz? – Najwyraźniej dopiero teraz zauważyła, co robię. Spojrzała na mnie gniewnie, aż zimny pot oblał mi plecy. - A jak powiem, to Mamusia nie pojedzie ze mną do Tajwanu? – Chciałem się upewnić. - Co znowu z tym przeklętym Tajwanem!? – Rodzicielka moja najdroższa i kochana, inaczej o niej od tej pory mówić nie będę, wyrzuciła ręce w górę. - Bo widzi Mamusia, ten, z kim jechała Mamusia, moja ukochana i najdroższa, do Tajwanu, wrócił. Chyba mu się tam nie spodobało. Mamusia spojrzała na mnie jak na wariata. - Nie byłeś ty, aby za dużo na słońcu dzisiaj? - Nie, uczyłem się. - Chyba trochę za dużo. – Mruknęła sceptycznie, po czym ruszyła w kierunku pudła. Otworzyła je i spojrzała do środka. Razem z Piotrusiem, wszyscy zamarliśmy. W walizce był trup.
Głupio się złożyło, że właśnie w chwili, gdy siedzieliśmy z rozdziawionymi gębami na środku dużego pokoju, do mieszkania weszła moja Babcia w towarzystwie swojego nowego faceta, zwanego potocznie Jemiołą. A to, dlatego, że przyczepił się do Babci i ssał z niej soki, ile tylko mógł, a ona, rozkładając ręce mu na to pozwalała. Babcia, gdy tylko zobaczyła nowy bagaż mamusi wrzasnęła, a Jemioła, chyba jako jedyny zachowując zdrowy rozsądek i prawie nie zaskoczony tym, co się działo w tym domu wariatów spytał: - Skąd wzięliście pana Prezydenta? - Mamusia z Tajwanu przywiozła. – Odparł rezolutnie Piotruś. - A kiedy ty tam byłaś? – Zainteresowała się babcia, wyciągając do przodu swój długi nochal. - Dwa dni temu. – Piotruś, jak każdy porządny uczeń jak zawsze chętnie służył odpowiedzią na trudne pytania. Mamusia spojrzała na niego, jakby miała ochotę wsadzić go do walizki. - Jak to, pana Prezydenta? – Jako pierwszy załapałem, co powiedział Jemioła. - No, normalnie. Od wczoraj trąbią w telewizji, że zaginął. Nie oglądaliście wiadomości? – Zdziwił się tym faktem bardziej, niż obecnością martwej głowy państwa w pudle mojej Mamusi. - Nie oglądamy. Ja i ten tam – Wskazał na mnie – mamy dużo nauki, więc, nie możemy, a Mamusia od powrotu z Tajwanu zajęta jest opłakiwaniem, że nie ma walizki. - Tej? – Spytała Babcia. - Tak. - Przecież tu stoi. Więc jak, jej nie ma? - Pewnie mamusia miała na myśli to, że jest zajęta. Bo pan prezydent ciężki i gruby, więc nie ma tu miejsca na więcej rzeczy. – Stwierdziłem, popisując się swoją zdolnością dedukcji. - Jak nie ma? – Spytał Piotruś. – Przecież o tu, obok głowy wepchnęłoby się bez problemu kilka par skarpetek. - Ale tak skarpetkami, głowę pana Prezydenta? – Zmarszczyłem brwi na tą koncepcję. – Przecież to niegrzeczne. - A myślisz, że jemu to robi różnicę? - Cisza! Milczeć, wszyscy, Jemioła ty też! – Zawyła Mamusia rozpaczliwie. – Cicho! Powoli! Jeszcze raz, kim jest trup w mojej walizce. – Wzrok naszej domowej morderczyni głów państwa spoczął na nieszczęsnym Piotrusiu. - Mamusia mnie pyta? Przecież to Mamusi trup. - Nie mój trup, cymbale jeden! – Krzyknęła Rodzicielka wściekle. - Racja, nie jej. Ojciec dobrodziej mówi, że zmarli należą do Boga. – Babcia niespodziewanie poparła Mamusię tą sentencją wyniesioną z kościoła. Niewiadomo, czemu, Mamusi się to nie spodobało. - Cicho bądź, moherze jeden! - Spokojnie, tylko spokojnie. – Jemioła świadomy, iż nagle odkryliśmy nowe, nieznane cechy w mojej Mamusi i rozumiejąc, jakie to zagrożenie stwarza dla biednej Babuni, dbając nie tylko o nią, ale również o swoje interesy z nią związane, stanął między Babcią a Mamusią. Uniósł ręce w pokojowym geście. – Jesteś pewna, że to nie twój trup? - A czy wygląda na mojego? - Nie wiem, jak wyglądały inne, więc nie mam pojęcia, w jakich Mamusia gustuje. – Odparł Piotruś, zamiast Jemioły. - Nie było innych! - Czyli to Mamusi pierwszy? Znaczy, że jest Mamusia ambitna, bo jak dla nowicjusza, skasować pana Prezydenta, to niemała sztuka. Daleko Mamusia zajdzie. – Pochwalił Piotruś, z miną, jakby zaraz miał spytać, który Mamusia ma numer w dzienniku z zamiarem wstawienia jej piątki. - Co najwyżej, z trupem pana Prezydenta w walizce, na środku pokoju, zajdziesz do więzienia i do piekła. Ksiundz mówił w kościele, że mordercy idą do piekła. – Babunia znowu pochwaliła się mądrościami wyniesionymi z kazań. - Zabierzcie ją ode mnie, bo jej łeb zaraz utnę. – Wrzasnęła Mamusia patrząc na Babcię z mordem w oczach. - Nożem ją, nożem! Albo krzesłem! – Krzyknął Piotruś niczym kibic dopingujący swoją ulubioną drużynę piłkarską w trakcie meczu. - Widzę, że Mamusi się spodobało nowe hobby. – Powiedziałem z zadowoleniem, bo w końcu to dobrze, że kobieta w wieku mojej rodzicielki postanowiła zająć się czymś… kreatywnym. Babcia spojrzała najpierw na pana Prezydenta, później na mnie i Piotrusia. Wreszcie jej wzrok spoczął na mordzie w oczach Mamusi, aż cofnęła się o krok. - Ale może Mamusia poczeka chwilę, bo walizka zajęta, a nie mamy drugiej, tak dużej. – Zasugerował uprzejmie mój uczynny braciszek. Jemioła, ratując serce, które z miłością pompowało nie tylko krew, które dostarczała jedzenie i tlen ciału Babci, ale również pieniądze do jego portfela, uczepił się tej myśli. - No właśnie, musisz się pozbyć trupa, bo inaczej jak tu przyjdą, to będą wiedzieli, że ty go zabiłaś. – Powiedział. - Kto tu przyjdzie? – Spytała Mamusia. - Policja, a kto inny? Przyjdą tu, zobaczą pana Prezydenta i będą wiedzieli, że to… twoja… hmmm robota. - Ale przecież nie ja go zabiłam. – Moja rodzicielka próbowała się bronić, niczym skromny bohater, który nie chce się przyznać do uratowania dziecka z pożaru. Poczułem się dumny ze swojej Mamusi, była taka skromna. Ale rozmach w nowym hobby miała, to jej trzeba było przyznać. - Niech to Mamusia powie tym panom, którzy tu przyjdą. – Stwierdził ironicznie Piotruś. – Zwłaszcza, że ma Mamusia trupa w tym pudle, i pewnie siedzi tam od Tajwanu. - Tylko, że ja zgubiłam walizkę jak wyjeżdżałam! – Wycie Mamusi przeszło w rozpaczliwy jęk. – Mówiłam wam o tym. - Mówi Mamusia, że nie zabiła pana Prezydenta i nie wsadziła go do walizki? – Zdziwiłem się. - Przecież od początku powtarzam, że nie! - Może sam wlazł, jak już Mamusia z nim skończyła? - Zasugerował Piotruś. - Tylko, że ja nikogo nie zabijałam, ile razy mam ci powtarzać, cymbale jeden? – Warknęła moja Rodzicielka, kochana i poświęcająca się swojemu nowemu hobby, czy wspominałem, że inaczej o niej nie będę już mówił? Spojrzała na Piotrusia, jakby naprawdę chciała go zamordować od razu, albo umieścić na liście zaraz za Babcią. Tymczasem Babcia, wykorzystując sytuację wrzasnęła: - Krzesłem go! Albo do wanny i utopić! - Cisza! – Krzyknął Jemioła. – Uspokójcie się wszyscy. Nie zabiłaś pana prezydenta, tak? – Upewnił się. - Nie. - W pełni się z Mamusią zgadzam. – Poparł ją Piotruś. – Sam wlazł do walizki i popełnił samobójstwo. Widziałem na własne oczy, albo Mamusia mi opowiadała, jak mówiła o wycieczce do Tajwanu. Inaczej nie było. Mamusia jest niewinna, ona tylko mu użyczyła walizki, bo nie miał trumny pod ręką. - Słuchajcie, on tak nie może tam zostać. – Powiedział Jemioła, już spokojnie. - A co, myślisz, że mu niewygodnie? – Zdziwiłem się. - Może mu jednak te skarpetki wepchnąć, będzie miękko i przytulnie. Jak chce Mamusia, to mam w szafie parę grubych, na zimę. Mogę pożyczyć. – Zaoferował się Piotruś. - Nie to miałem na myśli. – Wyjaśnił Jemioła. – Musimy się pozbyć ciała z domu, i to tak, żeby nikt nie widział. Po raz pierwszy odkąd znaleźliśmy pana Prezydenta, zapadło milczenie.
- Jak chcesz to zrobić? – Spytała Babcia, szczęśliwa, że temat wpakowania jej do walizki zszedł na drugi plan. - No… o tym jeszcze nie pomyślałem. – Przyznał Pasożyt. - Skoro Mamusia mówi, że to nie jej trup pana Prezydenta, to może oddamy go prawowitym właścicielom? – Zasugerowałem. - Ksiundz mówi, że tak należy robić, jak się coś znajdzie i to nie jest nasze. Oddać i nie chcieć pieniędzy – Babcia zacytowała mądrości dobrodzieja. - Popieram. – Powiedział Piotruś. – Jemioła idź po samochód jedziemy do Warszawy. Oddamy pana Prezydenta i po sprawie. - Zwariowałeś? Przecież nas złapią i powiedzą, że to my go ubiliśmy. – Pasożyt odrzucił ten pomysł. W sumie się mu nie dziwiłem za bardzo. - Ale Ksiundz mówi, że trzeba… - Mój braciszek próbował obronić swoją propozycję, powołując się na autorytet kościoła, ale przerwałem mu w pół słowa. - Tylko, że skąd wiesz, że on do warszawiaków należał? Sam zresztą mówiłeś, że ich nie lubisz, to chcesz im jeszcze pana Prezydenta dawać w prezencie? Do reszty ci na łeb padło? - Ale jak nie do warszawiaków, to do kogo on może należeć? Nie jest podpisany. – Odparł Piotruś, trochę zbity z tropu. – Skąd Mamusia go wzięła, jak jechała do Tajwanu? - Z nikąd, sam przyszedł. – Odburknęła moja Rodzicielka kochana. - Ja wam mówię, że to robota tego łobuza Pawła. – Powiedziała Babcia, mając na myśli mojego kuzyna. – On wcale do Hameryki nie pojechał, jak mówił, tylko się zaszył tutaj i w mafii pracuje. - W naszej pabianickiej mafii? – Jemioła, prawie zawsze zgadzający się ze swoim chlebodawcą we wszystkich sprawach, tym razem wyglądał na nie do końca przekonanego. - No pewnie, przecież zawsze lubił nasze miasto, to i pracuje tutaj. – Odparła Babcia. - Ech, ty i twoje teorie. – Mruknęła Mamusia. – Wszystko jedno czyj on jest, na pewno nie jest mój i go nie chce. - Racja, za ładny to on nigdy nie był, ja też bym go nie chciał. – Kiwnąłem głową, potakująco. – A w ogóle, to zamknijcie walizkę, bo on na mnie patrzy tak, z wyrzutem. Mamusia spełniła moją prośbę, po czym na nowo rozpoczęliśmy naradę. - Jak możemy się pozbyć ciała. – Spytał Jemioła konspiracyjnym szeptem. - Spalić, pociąć na kawałki i wrzucić do lodówki, dać na pożarcie psu… - Piotruś zaczął wymieniać pomysły. - Oszalałeś? Burka chcesz tym karmić? – Powiedziała Babcia ze zgrozą w głosie. – Jeszcze się zatruje, biedaczysko. - Wiem, mam pomysł! – Krzyknęła nagle Mamusia tryumfalnie. – Utopimy ciało! - No, no, Mamusia jak widzę wprawy w nowym hobby nabiera. Już nawet pomysły, co robić, z trupami zaczynają się rodzić. - Tylko gdzie go utopimy? Rzeczka jest, ale płytka, że pół tyłka by mu wystawało. – Powiedziała Babcia. - Jest jeszcze jeziorko. – Przypomniałem. - Ale wodę w niego spuszczają na zimę. Nie nadaje się. – Stwierdziła Mamusia. - Do zimy już dawno go zeżrą ryby i nie będzie sprawy. A tak, to jak spuszczą wodę, to może nawet Mamusia walizkę odzyska. - Jak to: odzyskam walizkę? Przecież, mamy utopić pana Prezydenta, a nie moją walizkę. - A gdzie go Mamusia włoży? – Piotruś stanął po mojej stronie. - Nie mamy, w co go wepchnąć, a tam już siedzi i pewnie jest mu dobrze. Obciąży się tylko kamieniami, żeby nie wypłynął i można go tam zostawić. Ryby będą miały, co jeść i na wiosnę będzie, co łowić. Same plusy.
Stanęło na tym, że wrzucimy pana Prezydenta do jeziorka i będzie spokój. Jemioła ruszył po samochód, a ja z braciszkiem poszedłem pozbierać kamieni, bo Mamusia chyba nie pomyślała o tym, co zrobić z trupem, po tym, jak już wróci z Tajwanu i nie zebrała ich wcześniej. Poszliśmy do parku z plecakami i zaczęliśmy ładować wszystko, co udało nam się odnaleźć. Robiło się już ciemno, a „akcję” zaplanowaliśmy na noc. Było jeszcze sporo czasu. Nagle, gdy zbierałem z ziemi dość duży kamyr, który miałem zamiar wsadzić w nogi pana Prezydenta, żeby ładnie poszedł na dno, usłyszałem na głową czyjś władczy głos: - A co wy tu robicie chłopcy? Spojrzałem w górę i ze zgrozą zobaczyłem nad sobą faceta ubranego w niebieski kolor. Albo wariat, albo policjant. Szczerze mówiąc, wolałbym to pierwsze. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. - Zbieramy kamienie, panie władzo. – Odparł rezolutnie Piotruś. On nigdy nie tracił głowy. - A na co wam te kamienie? – Zdziwił się policjant. - Nie powinienem mówić, ale ponieważ jest pan policjantem, a policji trzeba zawsze odpowiadać na pytania, bo jak mówi Jemioła, wezmą mnie do paki, a skoro już muszę powiedzieć, to muszę powiedzieć prawdę, bo mamusia mówi, że nie wolno kłamać, to powiem. – Wywalił z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Zanim zdążyłem zareagować i go powstrzymać, stwierdził z dziecinną radością: - Zbieramy kamienie, bo Mamusia przywiozła z Tajwanu trupa pana Prezydenta i teraz musimy go wrzucić do jeziorka, bo nie może stać tak u nas na środku dużego pokoju, a warszawiakom go nie oddamy, bo ich nie lubię. Stróż prawa spojrzał na niego z szeroko otwartymi ustami, po czym odszedł powoli, zastanawiając się nad dziwnymi drogami, którymi biegnie świat. - Nie wiem, czemu, ale mi chyba nie uwierzył. – Powiedział zaskoczony Piotruś
Trzy godziny później, oprawiony w kamienie, jak obrazek w ramkę, pan Prezydent, dalej zamieszkujący walizkę Mamusi, był wynoszony z mojego domu. Pociłem się ja, Piotruś, Jemioła, oraz oczywiście Mamusia. Babcia stała obok i pilnowała czy nikt nie idzie. Z trudem dotarliśmy na dół, przed blok gdzie stał zaparkowany samochód Jemioły. - Przecież to maluch, ty łomie! – Jęknęła Babcia, gdy zobaczyła, co przyprowadził jej nowy ukochany. – Miałeś przyjechać polonezem. - Ale… tam było mało paliwa i mogło mi nie starczyć. – Tłumaczył się Pasożyt. - Mogłeś zatankować, przecież po drodze jest z pięć stacji! Czemu tego nie zrobiłeś? – Spytała podejrzliwie Mamusia, chociaż mi i mojemu braciszkowi odpowiedź była już znana. Jemioły rzadko, kiedy umieją tankować, a jeszcze rzadziej mają na to fundusze. - Tak czy inaczej, musimy zawieść pana Prezydenta nad jeziorko. Otwieraj bagażnik Jemioła. – Rozkazała moja Rodzicielka. - Jaki bagażnik, przecież to jest maluch, on czegoś takiego nie posiada. Tylko ma mały schowek z przodu. – Wyjaśnił Piotruś. - Otwieraj mówię! – Zawyła rozpaczliwie Mamusia. Jemioła podniósł maskę i naszym oczom ukazał się złożony ze starych ubrań, czegoś pobrudzonego smarem, oraz dziesiątek innych rzeczy, chlew nie z tej ziemi. - Czy naprawdę chcemy tu wsadzić pana Prezydenta? – Spytałem niepewnie. Mamusia kiwnęła głową. Rzeczy, które nastąpiły później najlepiej opisze monolog mojej drogiej rodzicielki: - Szybko, bo ktoś zobaczy. Cymbały wy jedne i ty Jemioła ładuj walizkę do środka. Jak to maska się nie zamyka? Mocniej nią uderz. Jeszcze raz. Daj, sama to zrobię, bo ty nie umiesz. Ech, tragiczne te maski w tych maluchach, ledwo mocniej nimi uderzysz i od razu się odgniatają. Piotruś i ty cymbale spróbujcie usiąść i docisnąć. Jemioła pomóż im. Cholera nie zamyka się. Dawajcie go do środka, na tylne siedzenie i jedziemy!
Gdy dotarliśmy na miejsce, musieliśmy jeszcze wyciągnąć pana Prezydenta z tyłu samochodu, ukraść rower wodny, wsadzić do niego ciężkie jak zaraza pudło z głową naszego państwa i popłynąć na środek jeziora. Co jak co, ale zawsze mogę się później pochwalić, że nie dość, że jechałem z Prezydentem na tylnym siedzeniu malucha prowadzonego przez Jemiołę, to jeszcze zrobiłem mu wycieczkę krajoznawczą na rowerze wodnym. Co z tego, że niewiele widział, jak nastrój naszej żeglugi tak mu się udzielił, że wkrótce zapragnął sam popływać. Po powrocie rozeszliśmy się jakby nigdy nic, a Mamusia, rozpaczając po utracie walizki, którą miała następnym razem zobaczyć dopiero w listopadzie, zajęła się robieniem kolacji. Muszę przyznać, że był to bardzo pracowity wieczór.
Następnego dnia wstałem i, ponieważ był to poniedziałek, zacząłem się szykować do wyjścia do szkoły. Już miałem wybiec, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. - Co za czort? – Spytałem sam siebie zmęczonym, zaspanym głosem i poszedłem otworzyć. Na klatce schodowej stała walizka, prawie tych samych gabarytów, co wielkie pudło mojej Rodzicielki. Na nim leżała koperta zaadresowana do Mamusi. Otworzyłem ją, ponieważ Mamusia na pewno by się nie pogniewała i zacząłem czytać.
Zaczęło się od tego, że Mamusia zgubiła swoją walizkę, kiedy wracała do domu z dworca. Nie żeby miała w niej coś wartościowego, bo pakowała się w pośpiechu i ostatnią rzeczą, jaka mogła przyjść jej do głowy, było spakowanie czegoś więcej niż kosmetyków i jednej pary bielizny na zmianę. Jednak utracenie tej wiekowej walizy, zakupionej, albo cudem zdobytej, jeszcze za czasów PRL stanowiło dla Mamusi osobistą tragedię.
Winę za całe zdarzenie zwaliła oczywiście na mnie i na mojego brata Piotrka, bo jakże by inaczej. W końcu to przez nas, a konkretnie przez niego, bo dostał pałę z klasówki z matematyki, zaczęła się cała awantura, przez którą Mamusia postanowiła się wyprowadzić do Tajwanu. Spakowała, więc swoje rzeczy, zapominając o dokumentach, portfelu, pieniądzach oraz o tysiącu drobiazgów potrzebnych w trakcie takiej wyprawy i wybiegła z domu.
Wróciła po niespełna godzinie, trzasnęła drzwiami i poszła do kuchni zrobić sobie herbatę.
- Mamusia już wróciła z Tajwanu? – Spytał Piotruś, jakby nigdy nic smarując sobie kanapkę masłem. – A ładną Mamusia pogodę miała?
- Co mi z Tajwanem i pogodą! Nie dość, że mam wyrodnych synów i nieznośną córkę, to jeszcze żyję w kraju pełnym złodziei! Nic tylko bandyci, nieuki i policja na ulicach.
- Co się stało? – Piotruś, niezrażony ewidentnym załamaniem psychicznym mamusi włożył sobie do ust pół kanapki naraz i zaczął przeżuwać, mlaskając. Najwyraźniej mojej rodzicielce to nie przeszkadzało, albo tego nie zauważyła, zajęta nowym wybuchem rozpaczy.
- A co się mogło stać, baranie!
- No nie wiem. – Mój braciszek wzruszył ramionami. – Napadli Mamusię? Pobili, zgwałcili? Ktoś Mamusię zamordował?
- Gorzej!
- Gorzej? – Piotruś skonsternowany podrapał się po głowie.
- Zostałam okradziona! Na dworcu PKP ktoś mi ukradł walizkę! Zabrali mi wszystko, co w niej miałam!
- Nie było tego, aż tak bardzo dużo Mamusiu, bo raczej nie spakowała Mamusia zbyt wiele, zajęta wyjazdem do Tajwanu. A właśnie, udał się? – Powiedziałem wchodząc właśnie na scenę wydarzeń, które miały mieć ogromny wpływ na resztę dziejów mojej rodziny. Zamierzałem właśnie spytać, czy naprawdę chciała podróż do Tajwanu rozpocząć od dworca PKP w Pabianicach, ale nie zdążyłem.
- Aż cię palne, cymbale jeden, na własnej piersi wychowany krwiopijco, pijawko, wampirze ty! – Wrzasnęła Mamusia, w międzyczasie robiąc sobie herbatę. – Przecież mówię, że wszystko!
Powoli z krzyków i lamentów wyłonił się obraz zdarzenia. Po dotarciu na dworzec i sprawdzeniu, że żaden pociąg nie odchodzi tego dnia do Tajwanu, Mamusia poszła do toalety, bo wychodząc z domu nie zdążyła. Walizkę pozostawiła na środku korytarza, tak żeby przypadkiem nikt jej nie przeoczył. Gdy wróciła po jakiś dwóch minutach, już jej nie było. Mamusia podniosła raban i zwrzeszczała wszystkich, łącznie z ludźmi, którzy weszli po zdarzeniu.
Oczywiście poinformowaliśmy policję i szukaliśmy wszędzie gdzie się dało, ale naturalnie walizki nie znaleźliśmy. Przepadła. Mamusia wyła po niej, jak po członku rodziny, przeklinając złodziei aż do siódmego pokolenia wstecz i do przodku, ale nic to nie dało. Walizki nie było.
Łatwo, więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy dokładnie trzeciego dnia od zniknięcia, nasza zguba pojawiła się niespodziewanie przed drzwiami. Ktoś zadzwonił, a zanim zdążyłem otworzyć, Mamusia była zajęta lamentowaniem, a Piotruś siedział w swoim pokoju i udawał, że się uczy, tajemniczy dobroczyńca zniknął.
Gdy wyszedłem na korytarz i zobaczyłem wielkie, skórzane pudło, bez kółek i z jednym naderwanym uchwytem, natychmiast poszedłem po rodzicielkę.
- Mamusiu, ktoś do ciebie. – Powiedziałem łagodnie, zwarzywszy na jej ciężki stan psychiczny. Odkąd wróciła z Tajwanu była płaczliwa i rozdrażniona, pewnie tamtejszy klimat źle na nią wpłynął.
- Powiedz mu, żeby poszedł do diabła. – Rzuciła w odpowiedzi.
- Ale to naprawdę ważne.
Mamusia wstała, zarzuciła na piżamę różowy szlafrok i wstała niechętnie, patrząc na mnie niczym na mordercę. Poczekałem chwilę w miejscu, licząc do dziesięciu, po czym, dokładnie wtedy, gdy tego oczekiwałem, rozległ się pisk radości.
- Moja najdroższa, odzyskana!
Poszedłem pod drzwi i zobaczyłem Mamusię tulącą skórzane pudło, zwane potocznie w naszej rodzinie walizką, niczym kochanka. Problem zaczął się wtedy, gdy spróbowała ją wnieść do środka, ponieważ okazała się bardzo ciężka. Mamusia zaczerwieniła się z wysiłku, po czym spojrzała na mnie z wyrzutem.
- A ty co tak sterczysz, może pomógłbyś matce w potrzebie? – Rzuciła.
Podszedłem do pudła i spróbowałem je unieść. Ani drgnęło, przytwierdzone do podłogi na klatce schodowej chyba za pomocą wiertarki.
- Przecież, gdy Mamusia zabierała ją do Tajwanu, nie była wcale taka ciężka.
- Najwyraźniej przytyła, bo tam jedzenie niezdrowe i tuczące. – Powiedział Piotruś, który usłyszawszy, co się dzieje, przyszedł popatrzyć na widowisko.
- Pomóż mu cymbale. – Rzuciła nasza rodzicielka. Jak można się domyślić, to określenie, było najczęściej stosowanym pod naszym adresem, chyba ulubionym słowem Mamusi.
Razem z bratem, sapiąc i dusząc wnieśliśmy strasznie ciężkie walizko-pudło do mieszkania i zamknęliśmy drzwi.
- Co tam jest napakowane? – Spytał Piotruś, po tym jak już postawiliśmy je na środku dużego pokoju. Kopnął w jego środek, z rozmachem, jak przystało na prawdziwego fana piłki nożnej. – Twarde. – Stwierdził.
- Czego kopiesz, tam moje kosmetyki są! – Wrzasnęła przerażona Mamusia.
- To chyba się rozmnażały w zamknięciu, bo jakby ich tam więcej. W sumie nie dziwne. Ciemno i nudno, nie ma, co robić…
- Piotrze, - Zaczęła Mamusia oficjalnym tonem. – Nie życzę sobie takiego słownictwa w moim domu. Ani słowa o spółkowaniu, zwłaszcza w twoim wieku.
- Ale pani na biologii… - Próbował się bronić.
- Milczeć!
W chwili, gdy Mamusia miała zamiar rozpocząć wykład na temat rzeczy, nieodpowiednich w naszym wieku, postanowiłem otworzyć walizkę i sprawdzić, czy rzeczywiście jej kosmetyki się rozmnożyły.
Rozsunąłem zamek błyskawiczny, rzuciłem okiem do środka i zamarłem.
- Mamusia jest pewna, że pakowała tylko bieliznę i kosmetyki? – Spytałem ostrożnie, nagle nie chcąc rozdrażnić rodzicielki.
- Tak. A czemu pytasz? – Najwyraźniej dopiero teraz zauważyła, co robię. Spojrzała na mnie gniewnie, aż zimny pot oblał mi plecy.
- A jak powiem, to Mamusia nie pojedzie ze mną do Tajwanu? – Chciałem się upewnić.
- Co znowu z tym przeklętym Tajwanem!? – Rodzicielka moja najdroższa i kochana, inaczej o niej od tej pory mówić nie będę, wyrzuciła ręce w górę.
- Bo widzi Mamusia, ten, z kim jechała Mamusia, moja ukochana i najdroższa, do Tajwanu, wrócił. Chyba mu się tam nie spodobało.
Mamusia spojrzała na mnie jak na wariata.
- Nie byłeś ty, aby za dużo na słońcu dzisiaj?
- Nie, uczyłem się.
- Chyba trochę za dużo. – Mruknęła sceptycznie, po czym ruszyła w kierunku pudła. Otworzyła je i spojrzała do środka.
Razem z Piotrusiem, wszyscy zamarliśmy. W walizce był trup.
Głupio się złożyło, że właśnie w chwili, gdy siedzieliśmy z rozdziawionymi gębami na środku dużego pokoju, do mieszkania weszła moja Babcia w towarzystwie swojego nowego faceta, zwanego potocznie Jemiołą. A to, dlatego, że przyczepił się do Babci i ssał z niej soki, ile tylko mógł, a ona, rozkładając ręce mu na to pozwalała.
Babcia, gdy tylko zobaczyła nowy bagaż mamusi wrzasnęła, a Jemioła, chyba jako jedyny zachowując zdrowy rozsądek i prawie nie zaskoczony tym, co się działo w tym domu wariatów spytał:
- Skąd wzięliście pana Prezydenta?
- Mamusia z Tajwanu przywiozła. – Odparł rezolutnie Piotruś.
- A kiedy ty tam byłaś? – Zainteresowała się babcia, wyciągając do przodu swój długi nochal.
- Dwa dni temu. – Piotruś, jak każdy porządny uczeń jak zawsze chętnie służył odpowiedzią na trudne pytania. Mamusia spojrzała na niego, jakby miała ochotę wsadzić go do walizki.
- Jak to, pana Prezydenta? – Jako pierwszy załapałem, co powiedział Jemioła.
- No, normalnie. Od wczoraj trąbią w telewizji, że zaginął. Nie oglądaliście wiadomości? – Zdziwił się tym faktem bardziej, niż obecnością martwej głowy państwa w pudle mojej Mamusi.
- Nie oglądamy. Ja i ten tam – Wskazał na mnie – mamy dużo nauki, więc, nie możemy, a Mamusia od powrotu z Tajwanu zajęta jest opłakiwaniem, że nie ma walizki.
- Tej? – Spytała Babcia.
- Tak.
- Przecież tu stoi. Więc jak, jej nie ma?
- Pewnie mamusia miała na myśli to, że jest zajęta. Bo pan prezydent ciężki i gruby, więc nie ma tu miejsca na więcej rzeczy. – Stwierdziłem, popisując się swoją zdolnością dedukcji.
- Jak nie ma? – Spytał Piotruś. – Przecież o tu, obok głowy wepchnęłoby się bez problemu kilka par skarpetek.
- Ale tak skarpetkami, głowę pana Prezydenta? – Zmarszczyłem brwi na tą koncepcję. – Przecież to niegrzeczne.
- A myślisz, że jemu to robi różnicę?
- Cisza! Milczeć, wszyscy, Jemioła ty też! – Zawyła Mamusia rozpaczliwie. – Cicho! Powoli! Jeszcze raz, kim jest trup w mojej walizce. – Wzrok naszej domowej morderczyni głów państwa spoczął na nieszczęsnym Piotrusiu.
- Mamusia mnie pyta? Przecież to Mamusi trup.
- Nie mój trup, cymbale jeden! – Krzyknęła Rodzicielka wściekle.
- Racja, nie jej. Ojciec dobrodziej mówi, że zmarli należą do Boga. – Babcia niespodziewanie poparła Mamusię tą sentencją wyniesioną z kościoła. Niewiadomo, czemu, Mamusi się to nie spodobało.
- Cicho bądź, moherze jeden!
- Spokojnie, tylko spokojnie. – Jemioła świadomy, iż nagle odkryliśmy nowe, nieznane cechy w mojej Mamusi i rozumiejąc, jakie to zagrożenie stwarza dla biednej Babuni, dbając nie tylko o nią, ale również o swoje interesy z nią związane, stanął między Babcią a Mamusią. Uniósł ręce w pokojowym geście. – Jesteś pewna, że to nie twój trup?
- A czy wygląda na mojego?
- Nie wiem, jak wyglądały inne, więc nie mam pojęcia, w jakich Mamusia gustuje. – Odparł Piotruś, zamiast Jemioły.
- Nie było innych!
- Czyli to Mamusi pierwszy? Znaczy, że jest Mamusia ambitna, bo jak dla nowicjusza, skasować pana Prezydenta, to niemała sztuka. Daleko Mamusia zajdzie. – Pochwalił Piotruś, z miną, jakby zaraz miał spytać, który Mamusia ma numer w dzienniku z zamiarem wstawienia jej piątki.
- Co najwyżej, z trupem pana Prezydenta w walizce, na środku pokoju, zajdziesz do więzienia i do piekła. Ksiundz mówił w kościele, że mordercy idą do piekła. – Babunia znowu pochwaliła się mądrościami wyniesionymi z kazań.
- Zabierzcie ją ode mnie, bo jej łeb zaraz utnę. – Wrzasnęła Mamusia patrząc na Babcię z mordem w oczach.
- Nożem ją, nożem! Albo krzesłem! – Krzyknął Piotruś niczym kibic dopingujący swoją ulubioną drużynę piłkarską w trakcie meczu.
- Widzę, że Mamusi się spodobało nowe hobby. – Powiedziałem z zadowoleniem, bo w końcu to dobrze, że kobieta w wieku mojej rodzicielki postanowiła zająć się czymś… kreatywnym.
Babcia spojrzała najpierw na pana Prezydenta, później na mnie i Piotrusia. Wreszcie jej wzrok spoczął na mordzie w oczach Mamusi, aż cofnęła się o krok.
- Ale może Mamusia poczeka chwilę, bo walizka zajęta, a nie mamy drugiej, tak dużej. – Zasugerował uprzejmie mój uczynny braciszek.
Jemioła, ratując serce, które z miłością pompowało nie tylko krew, które dostarczała jedzenie i tlen ciału Babci, ale również pieniądze do jego portfela, uczepił się tej myśli.
- No właśnie, musisz się pozbyć trupa, bo inaczej jak tu przyjdą, to będą wiedzieli, że ty go zabiłaś. – Powiedział.
- Kto tu przyjdzie? – Spytała Mamusia.
- Policja, a kto inny? Przyjdą tu, zobaczą pana Prezydenta i będą wiedzieli, że to… twoja… hmmm robota.
- Ale przecież nie ja go zabiłam. – Moja rodzicielka próbowała się bronić, niczym skromny bohater, który nie chce się przyznać do uratowania dziecka z pożaru. Poczułem się dumny ze swojej Mamusi, była taka skromna. Ale rozmach w nowym hobby miała, to jej trzeba było przyznać.
- Niech to Mamusia powie tym panom, którzy tu przyjdą. – Stwierdził ironicznie Piotruś. – Zwłaszcza, że ma Mamusia trupa w tym pudle, i pewnie siedzi tam od Tajwanu.
- Tylko, że ja zgubiłam walizkę jak wyjeżdżałam! – Wycie Mamusi przeszło w rozpaczliwy jęk. – Mówiłam wam o tym.
- Mówi Mamusia, że nie zabiła pana Prezydenta i nie wsadziła go do walizki? – Zdziwiłem się.
- Przecież od początku powtarzam, że nie!
- Może sam wlazł, jak już Mamusia z nim skończyła? - Zasugerował Piotruś.
- Tylko, że ja nikogo nie zabijałam, ile razy mam ci powtarzać, cymbale jeden? – Warknęła moja Rodzicielka, kochana i poświęcająca się swojemu nowemu hobby, czy wspominałem, że inaczej o niej nie będę już mówił? Spojrzała na Piotrusia, jakby naprawdę chciała go zamordować od razu, albo umieścić na liście zaraz za Babcią.
Tymczasem Babcia, wykorzystując sytuację wrzasnęła:
- Krzesłem go! Albo do wanny i utopić!
- Cisza! – Krzyknął Jemioła. – Uspokójcie się wszyscy. Nie zabiłaś pana prezydenta, tak? – Upewnił się.
- Nie.
- W pełni się z Mamusią zgadzam. – Poparł ją Piotruś. – Sam wlazł do walizki i popełnił samobójstwo. Widziałem na własne oczy, albo Mamusia mi opowiadała, jak mówiła o wycieczce do Tajwanu. Inaczej nie było. Mamusia jest niewinna, ona tylko mu użyczyła walizki, bo nie miał trumny pod ręką.
- Słuchajcie, on tak nie może tam zostać. – Powiedział Jemioła, już spokojnie.
- A co, myślisz, że mu niewygodnie? – Zdziwiłem się.
- Może mu jednak te skarpetki wepchnąć, będzie miękko i przytulnie. Jak chce Mamusia, to mam w szafie parę grubych, na zimę. Mogę pożyczyć. – Zaoferował się Piotruś.
- Nie to miałem na myśli. – Wyjaśnił Jemioła. – Musimy się pozbyć ciała z domu, i to tak, żeby nikt nie widział.
Po raz pierwszy odkąd znaleźliśmy pana Prezydenta, zapadło milczenie.
- Jak chcesz to zrobić? – Spytała Babcia, szczęśliwa, że temat wpakowania jej do walizki zszedł na drugi plan.
- No… o tym jeszcze nie pomyślałem. – Przyznał Pasożyt.
- Skoro Mamusia mówi, że to nie jej trup pana Prezydenta, to może oddamy go prawowitym właścicielom? – Zasugerowałem.
- Ksiundz mówi, że tak należy robić, jak się coś znajdzie i to nie jest nasze. Oddać i nie chcieć pieniędzy – Babcia zacytowała mądrości dobrodzieja.
- Popieram. – Powiedział Piotruś. – Jemioła idź po samochód jedziemy do Warszawy. Oddamy pana Prezydenta i po sprawie.
- Zwariowałeś? Przecież nas złapią i powiedzą, że to my go ubiliśmy. – Pasożyt odrzucił ten pomysł. W sumie się mu nie dziwiłem za bardzo.
- Ale Ksiundz mówi, że trzeba… - Mój braciszek próbował obronić swoją propozycję, powołując się na autorytet kościoła, ale przerwałem mu w pół słowa.
- Tylko, że skąd wiesz, że on do warszawiaków należał? Sam zresztą mówiłeś, że ich nie lubisz, to chcesz im jeszcze pana Prezydenta dawać w prezencie? Do reszty ci na łeb padło?
- Ale jak nie do warszawiaków, to do kogo on może należeć? Nie jest podpisany. – Odparł Piotruś, trochę zbity z tropu. – Skąd Mamusia go wzięła, jak jechała do Tajwanu?
- Z nikąd, sam przyszedł. – Odburknęła moja Rodzicielka kochana.
- Ja wam mówię, że to robota tego łobuza Pawła. – Powiedziała Babcia, mając na myśli mojego kuzyna. – On wcale do Hameryki nie pojechał, jak mówił, tylko się zaszył tutaj i w mafii pracuje.
- W naszej pabianickiej mafii? – Jemioła, prawie zawsze zgadzający się ze swoim chlebodawcą we wszystkich sprawach, tym razem wyglądał na nie do końca przekonanego.
- No pewnie, przecież zawsze lubił nasze miasto, to i pracuje tutaj. – Odparła Babcia.
- Ech, ty i twoje teorie. – Mruknęła Mamusia. – Wszystko jedno czyj on jest, na pewno nie jest mój i go nie chce.
- Racja, za ładny to on nigdy nie był, ja też bym go nie chciał. – Kiwnąłem głową, potakująco. – A w ogóle, to zamknijcie walizkę, bo on na mnie patrzy tak, z wyrzutem.
Mamusia spełniła moją prośbę, po czym na nowo rozpoczęliśmy naradę.
- Jak możemy się pozbyć ciała. – Spytał Jemioła konspiracyjnym szeptem.
- Spalić, pociąć na kawałki i wrzucić do lodówki, dać na pożarcie psu… - Piotruś zaczął wymieniać pomysły.
- Oszalałeś? Burka chcesz tym karmić? – Powiedziała Babcia ze zgrozą w głosie. – Jeszcze się zatruje, biedaczysko.
- Wiem, mam pomysł! – Krzyknęła nagle Mamusia tryumfalnie. – Utopimy ciało!
- No, no, Mamusia jak widzę wprawy w nowym hobby nabiera. Już nawet pomysły, co robić, z trupami zaczynają się rodzić.
- Tylko gdzie go utopimy? Rzeczka jest, ale płytka, że pół tyłka by mu wystawało. – Powiedziała Babcia.
- Jest jeszcze jeziorko. – Przypomniałem.
- Ale wodę w niego spuszczają na zimę. Nie nadaje się. – Stwierdziła Mamusia.
- Do zimy już dawno go zeżrą ryby i nie będzie sprawy. A tak, to jak spuszczą wodę, to może nawet Mamusia walizkę odzyska.
- Jak to: odzyskam walizkę? Przecież, mamy utopić pana Prezydenta, a nie moją walizkę.
- A gdzie go Mamusia włoży? – Piotruś stanął po mojej stronie. - Nie mamy, w co go wepchnąć, a tam już siedzi i pewnie jest mu dobrze. Obciąży się tylko kamieniami, żeby nie wypłynął i można go tam zostawić. Ryby będą miały, co jeść i na wiosnę będzie, co łowić. Same plusy.
Stanęło na tym, że wrzucimy pana Prezydenta do jeziorka i będzie spokój. Jemioła ruszył po samochód, a ja z braciszkiem poszedłem pozbierać kamieni, bo Mamusia chyba nie pomyślała o tym, co zrobić z trupem, po tym, jak już wróci z Tajwanu i nie zebrała ich wcześniej.
Poszliśmy do parku z plecakami i zaczęliśmy ładować wszystko, co udało nam się odnaleźć. Robiło się już ciemno, a „akcję” zaplanowaliśmy na noc. Było jeszcze sporo czasu.
Nagle, gdy zbierałem z ziemi dość duży kamyr, który miałem zamiar wsadzić w nogi pana Prezydenta, żeby ładnie poszedł na dno, usłyszałem na głową czyjś władczy głos:
- A co wy tu robicie chłopcy?
Spojrzałem w górę i ze zgrozą zobaczyłem nad sobą faceta ubranego w niebieski kolor. Albo wariat, albo policjant. Szczerze mówiąc, wolałbym to pierwsze. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Zbieramy kamienie, panie władzo. – Odparł rezolutnie Piotruś. On nigdy nie tracił głowy.
- A na co wam te kamienie? – Zdziwił się policjant.
- Nie powinienem mówić, ale ponieważ jest pan policjantem, a policji trzeba zawsze odpowiadać na pytania, bo jak mówi Jemioła, wezmą mnie do paki, a skoro już muszę powiedzieć, to muszę powiedzieć prawdę, bo mamusia mówi, że nie wolno kłamać, to powiem. – Wywalił z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Zanim zdążyłem zareagować i go powstrzymać, stwierdził z dziecinną radością: - Zbieramy kamienie, bo Mamusia przywiozła z Tajwanu trupa pana Prezydenta i teraz musimy go wrzucić do jeziorka, bo nie może stać tak u nas na środku dużego pokoju, a warszawiakom go nie oddamy, bo ich nie lubię.
Stróż prawa spojrzał na niego z szeroko otwartymi ustami, po czym odszedł powoli, zastanawiając się nad dziwnymi drogami, którymi biegnie świat.
- Nie wiem, czemu, ale mi chyba nie uwierzył. – Powiedział zaskoczony Piotruś
Trzy godziny później, oprawiony w kamienie, jak obrazek w ramkę, pan Prezydent, dalej zamieszkujący walizkę Mamusi, był wynoszony z mojego domu. Pociłem się ja, Piotruś, Jemioła, oraz oczywiście Mamusia. Babcia stała obok i pilnowała czy nikt nie idzie.
Z trudem dotarliśmy na dół, przed blok gdzie stał zaparkowany samochód Jemioły.
- Przecież to maluch, ty łomie! – Jęknęła Babcia, gdy zobaczyła, co przyprowadził jej nowy ukochany. – Miałeś przyjechać polonezem.
- Ale… tam było mało paliwa i mogło mi nie starczyć. – Tłumaczył się Pasożyt.
- Mogłeś zatankować, przecież po drodze jest z pięć stacji! Czemu tego nie zrobiłeś? – Spytała podejrzliwie Mamusia, chociaż mi i mojemu braciszkowi odpowiedź była już znana. Jemioły rzadko, kiedy umieją tankować, a jeszcze rzadziej mają na to fundusze.
- Tak czy inaczej, musimy zawieść pana Prezydenta nad jeziorko. Otwieraj bagażnik Jemioła. – Rozkazała moja Rodzicielka.
- Jaki bagażnik, przecież to jest maluch, on czegoś takiego nie posiada. Tylko ma mały schowek z przodu. – Wyjaśnił Piotruś.
- Otwieraj mówię! – Zawyła rozpaczliwie Mamusia.
Jemioła podniósł maskę i naszym oczom ukazał się złożony ze starych ubrań, czegoś pobrudzonego smarem, oraz dziesiątek innych rzeczy, chlew nie z tej ziemi.
- Czy naprawdę chcemy tu wsadzić pana Prezydenta? – Spytałem niepewnie.
Mamusia kiwnęła głową. Rzeczy, które nastąpiły później najlepiej opisze monolog mojej drogiej rodzicielki:
- Szybko, bo ktoś zobaczy. Cymbały wy jedne i ty Jemioła ładuj walizkę do środka. Jak to maska się nie zamyka? Mocniej nią uderz. Jeszcze raz. Daj, sama to zrobię, bo ty nie umiesz. Ech, tragiczne te maski w tych maluchach, ledwo mocniej nimi uderzysz i od razu się odgniatają. Piotruś i ty cymbale spróbujcie usiąść i docisnąć. Jemioła pomóż im. Cholera nie zamyka się. Dawajcie go do środka, na tylne siedzenie i jedziemy!
Gdy dotarliśmy na miejsce, musieliśmy jeszcze wyciągnąć pana Prezydenta z tyłu samochodu, ukraść rower wodny, wsadzić do niego ciężkie jak zaraza pudło z głową naszego państwa i popłynąć na środek jeziora. Co jak co, ale zawsze mogę się później pochwalić, że nie dość, że jechałem z Prezydentem na tylnym siedzeniu malucha prowadzonego przez Jemiołę, to jeszcze zrobiłem mu wycieczkę krajoznawczą na rowerze wodnym.
Co z tego, że niewiele widział, jak nastrój naszej żeglugi tak mu się udzielił, że wkrótce zapragnął sam popływać.
Po powrocie rozeszliśmy się jakby nigdy nic, a Mamusia, rozpaczając po utracie walizki, którą miała następnym razem zobaczyć dopiero w listopadzie, zajęła się robieniem kolacji. Muszę przyznać, że był to bardzo pracowity wieczór.
Następnego dnia wstałem i, ponieważ był to poniedziałek, zacząłem się szykować do wyjścia do szkoły. Już miałem wybiec, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Co za czort? – Spytałem sam siebie zmęczonym, zaspanym głosem i poszedłem otworzyć.
Na klatce schodowej stała walizka, prawie tych samych gabarytów, co wielkie pudło mojej Rodzicielki. Na nim leżała koperta zaadresowana do Mamusi. Otworzyłem ją, ponieważ Mamusia na pewno by się nie pogniewała i zacząłem czytać.