Muszę napisać na polski opowiadanie do obrazu"pojedynek rycerzy". Muszą się w nim znalezć elrmenty opisu postaci,elrmenty opisu krajobrazu,opis przeżyć bohaterów i dialogi bohaterów. Praca na dwie i pół strony. Czekam na odpowiedz.
Słońce wstało wcześnie i powoli poczęło rozświetlać leśną krainę. Gęste promienie światła próbowały przebić się przez liście drzew. Przyroda z wolna budziła się do życia, by przeżyć kolejny piękny dzień. W powietrzu unosiła się woń traw muskanych poranną rosą. Pojedyncze gromady ptactwa rozpoczynały pierwszy tego dnia lot ponad knieją. Gdzieś na polanie pastuszek pasł kozy i krowy, gdzie indziej dało się słyszeć nawoływania drużyny wojów, która zabawiała się w okolicznych wioskach. Ponad lasy i łagodne wzgórza wypływały chmury kłębiące się jak spiętrzona woda na rzece. Gdzieniegdzie popadał z nich lekki deszczyk, który dodawał roślinom świeżości. Kropelki ciepłego deszczu wirowały w tańcu miłości na liściach, by potem połączyć się w jedną całość. Gdzieś niedaleko znajdowało się miejsce niezwykłe, w którym miał się rozegrać wielki turniej rycerski. Turniej w St. Inglevert w pobliżu Calais. Zorganizowany on został przez trzech francuskich rycerzy – Boucicauta Młodszego, Reginalda z Roye i pana z Saimpi. Ogłosili oni, iż będą oczekiwać rycerzy chętnych do zmierzenia się z nimi przez trzydzieści dni. Wieść o nadchodzącym turnieju rozeszła się szybko po całej Europie, a szczególnie w Anglii, gdzie wielu rycerzy i giermków uznało, że wielkim nietaktem byłoby nie odpowiedzieć na tak godne i podniecające wyzwanie. Znajdowali się wśród nich między innymi: Jan Holland, hrabia Huntingtonu, Wilhelm Clinton, Jan Goulouffre, Gotfryd z Seton Jan Arundel czy też Henryk Beaumont. W sumie ponad setka rycerzy i giermków odważyła się przekroczyć kanał La Manche, mówiąc: „Przygotujmy się do udziału w tym turnieju w pobliżu Calais, ponieważ ci francuscy rycerze zorganizowali go, aby mieć nasze towarzystwo: nie zawiedźmy ich!” Wieść o turnieju rozeszła się tak szeroko, że nawet osoby, które nie miały zamiaru uczestniczyć w nim, też przybyły na miejsce, by móc obserwować innych dzielnych mężów uzbrojonych w długie kopie. Sami rycerze wysłali najpierw swoją broń i ekwipunek do Calais. Trzej francuscy bojownicy udali się do Boulogne, a następnie do klasztoru St. Inglevert, gdzie dotarły do nich miłe wieści o przyjęciu wyzwania przez wielu Anglików, którzy byli już w drodze do Calais. Francuzi rozbili trzy wielkie cynobrowe namioty. Przed każdym namiotem jeden z rycerzy umieścił swą tarczę tak, że każdy, kto chciałby się z nim potykać, miał jedynie dotknąć jej lub polecić to zadanie swemu giermkowi.
Był 21 maja 1390 roku, poniedziałek. Rycerze angielscy wyruszyli z Calais do St. Inglevert. Po dotarciu na miejsce mogli się przekonać, że wszystko zostało starannie przygotowane na ich przyjazd, i z zadowoleniem przyglądali się soczystej zieleni pola, na którym miał się odbyć turniej. Rycerskie rozgrywki rozpoczął Jan Holland, który posłał swojego giermka, aby dotknął tarczy Boucicaunta. Francuski rycerz natychmiast stawił się na miejscu pojedynku. Obydwaj przeciwnicy dosiedli koni, przyglądali się sobie bardzo długo i wreszcie ruszyli z kopiami w ręku. Spięli konie ostrogami, by nie wypaść przy uderzeniu o kopię przeciwnika. Wreszcie ruszyli. Po chwili spotkali się pośrodku toru. Kopia Francuza uderzyła wroga w ramię i przebiła jego zbroję. Anglik nie odniósł jednak żadnej rany. Był to ekscytujący początek turnieju i publiczność nagrodziła ich brawami. Podczas drugiej gonitwy minęli się, a ich konie odmówiły posłuszeństwa i nie stanęły do następnego pojedynku. Holland pragnął walczyć jeszcze raz, ale Boucicaunt oświadczył, że nie chce się znowu potykać z Anglikiem tego dnia. Holland zszedł z konia. Urosła w nim wola walki, więc podszedł do swojego giermka, który właśnie dosiadał konia, by odprowadzić go do stajni i powiedział: - Zostaw go. Dobrze się spisał, ale to nie koniec. Biegnij szybko wyzwać niejakiego pana z Saimpi. To dopiero będzie pojedynek… - Dobrze, mój panie, już biegnę – odpowiedział posłusznie giermek. Przed namiotem pana z Saimpi stała kopia i tarcza. Giermek Hollanda pozostawił po sobie znak, kiedy nowy przeciwnik jego pana wychodził z namiotu. Zabrał swój rynsztunek i ruszył w kierunku miejsca walki. Anglik już czekał na swym koniu. Obaj rycerze spięli konie ostrogami i ruszyli do szarży, trzymając kopie wycelowane w siebie. Kopia pana z Saimpi trafiła Jana w hełm, który pod wpływem uderzenia spadł mu z głowy. Holland zwrócił się do giermka, który podał mu drugi hełm. Druga gonitwa. Tym razem to Francuz stracił swój hełm. Zgromadzeni widzowie wiwatowali, ponieważ bardzo im się to podobało. Niezwykle pochlebnie wyrażali się też oni o umiejętnościach trzech rycerzy z Francji, którzy podjęli się organizacji turnieju. Tymczasem Jan Holland ogłosił chęć do kolejnej potyczki, do której jednak nie doszło. Anglik musiał ustąpić miejsca innym, którzy przystąpili do walki tego dnia. A było ich naprawdę wielu. Jednym z nich był młody i niedoświadczony Piotr Shirbourne. To, że był mało doświadczony, wcale nie oznaczało, że mało odważny. Wysłał swego giermka do pana Boucicauta. Kiedy doszło wreszcie do pierwszej gonitwy, na polu walki zebrało się bardzo liczne audytorium. Wszyscy chcieli obejrzeć klęskę reprezentanta królestwa zza kanału La Manche. Shirbourne dosiadł swego rumaka. Chudy koń brązowej maści był bardzo niespokojny. Parsknął głośno, gdy jego właściciel spiął go swymi ostrogami. Mimo wszystko ruszył szybko, o sekundę wcześniej. Obydwaj ucierpieli w spotkaniu. Uderzyli sobie nawzajem w zasłonę przyłbicy. Pan Boucicaut, w odróżnieniu od swojego młodego przeciwnika złamał swoją kopię, a hełm zleciał mu z głowy. Strumień przeszywającego bólu przeszedł przez jego umięśnione ciało. Po chwili poczuł krew płynącą z nosa. Wytarł twarz kawałkiem materiału i zsiadł z konia. Nie był w stanie stanąć do kolejnej walki, więc postanowił udać się na spoczynek. Piotr Shirbourne jednak czuł niedosyt, chciał wykorzystać swój limit sześciu gonitw, a zbliżała się pora nieszporów – kanoniczna godzina szósta. Zawołał swojego giermka i nakazał mu dotknąć tarczę pana z Saimpi. Francuski wojownik przyjął wyzwanie i nie trzeba było na niego długo czekać. Od razu ruszyli do natarcia. Z wielką prędkością. Ich spotkanie mogło się zakończyć nieszczęściem, bowiem (nawet wszyscy widzowie byli co do tego zgodni) gdyby wymierzyli swoje kopie niżej niż na poziom hełmu, wtedy odnieśliby poważne rany. Podczas drugiej gonitwy połamali swoje kopie na trzy części, kiedy z impetem uderzyli w swoje tarcze. Angielski rycerz został tak mocno uderzony, że spadł z siodła. Uderzył o ziemię, ale na szczęście nic mu się nie stało. Wraz ze swoimi towarzyszami wrócił do obozu. Organizatorzy turnieju zdecydowali się zakończyć rozgrywki tego dnia. Rycerze angielscy wyruszyli z powrotem do Calais i swoich gospod, by spędzić tam czas na ożywionych rozmowach na temat wielu pojedynków, które miały miejsce tego dnia. Jako pierwszy głos zabrał Jan Holland, którego walka otwierała turniej: - Szczerze mówiąc, myślę, że nie macie większych szans z tymi francuskimi paladynami. Jesteście za słabi, co było widać w dzisiejszych pojedynkach. W tym momencie jeden z najpotężniejszych rycerzy na turnieju wstał i krzyknął tak głośno, że na sali zapanowała cisza. Popatrzał w kierunku Hollanda. Wyraz jego twarzy mroził krew w żyłach. Rycerz pogładził swoją rudawą brodę i powiedział do Jana: - Masz czelność tak o nas mówić!? Spójrz, kto tutaj siedzi – sami porządni ludzie! To ty jesteś tym, który nie poradzi sobie w życiu. Wyzywam cię na pojedynek! Sam na sam, za pięć minut przed zamkiem. Bez zbroi i tarczy, tylko miecz. Ale radzę ci się poddać i opuścić ten turniej, jeżeli ci życie miłe. - Drogi nieznajomy – podjął Jan Holland. – Przyjmuję twe wyzwanie i liczę na to, że jesteś dobrze przeszkolony. Za pięć minut przed zamkiem. Na sali zapanowała wielki gwar. Zgromadzeni rycerze chcieli zobaczyć pojedynek dwóch Anglików. Po pięciu minutach wszyscy byli już zgromadzeni poza zamkowymi murami. Jan Holland spóźnił się, co spowodowało wygwizdanie go. Miedzianobrody mężczyzna chwycił oburącz swój topór i począł krzyczeć. Jan Holland dobył miecza. Sprawnie wywijał swoją bronią. Po chwili obydwaj zostali otoczeni gromadą ciekawskich. Nie było odwrotu. Holland musiał walczyć. Zaatakował jako pierwszy, ale jego przeciwnik nie dał się zaskoczyć. Odparował jego atak tak, że miecz omal nie wypadł Janowi z rąk. Ponownie uderzył, tym razem szybciej, powtarzając ten atak trzy razy. W końcu trafił wroga w nogę raniąc go. Krew pociekła, ale gigant się tym nie przejął. Uderzył z całej siły. Napięte mięsnie rozluźniły się w momencie uderzenia w miecz Hollanda. Klinga nie wytrzymała naporu. Ostrze złamało się na pół. Jan był zdziwiony. Nie mógł uwierzyć, że jego miecz, którym walczył od kilku lat został unicestwiony. Nie miał wyboru – musiał wyciągnąć sztylet. Siłacz zaczął się śmiać, co strasznie rozdrażniło Jana. Podbiegł on szybko do swojego przeciwnika, zaszedł go od tyłu i wbił sztylet w jego plecy. Pomyślał, że to nie wystarczy, więc uderzył jeszcze raz, tym razem w kark, rozcinając mu tętnicę. Mięśniak krwawił tak mocno, że jego towarzysze musieli go ratować. Inni patrzeli ze zdenerwowaniem na Hollanda. „Teraz, albo nigdy”, pomyślał. Przepchał się przez tłum i zaczął biec w kierunku stajni. Chwycił pierwszego lepszego konia, dosiadł go i począł gnać w kierunku jeszcze mu nieznanym. Jeden z towarzyszy konającego wojownika zauważył uciekającego Hollanda. - Brać go! – Zawołał do swoich pobratymców. W tym momencie ktoś ze zgromadzonych chwycił za łuk, z którym się nigdy nie rozstawał. Wystąpił z grupy i wyciągnął strzałę ze swojego kołczanu. Naciągnął cięciwę tak, by dotykała jego lica. Uspokoił się. Wiedział, że musi skoncentrować się na celu i wystrzelić wystarczająco szybko, by Jan Holland mu nie uciekł. Żaden mięsień jego smukłej i pociągłej twarzy nie drgnął. Po chwili szczupła postać puściła cięciwę, a strzała poszybowała wysoko przecinając powietrze. Wszyscy z zaniepokojeniem obserwowali tor lotu strzały. Galopujący Holland niczego się nie spodziewał. Po chwili poczuł silne uderzenie w plecy. Był pewien, że coś wbiło się w jego ciało. Zatrzymał konia i sięgnął za siebie ręką. Chwycił strzałę i wtedy ugodził go przeszywający ból, taki, którego jeszcze nigdy w życiu nie zaznał. „Gdybym tylko miał na sobie zbroję…”, pomyślał Holland. Obrócił się za siebie i zobaczył grupę ludzi biegnącą w jego kierunku. Łucznik wystrzeliwał właśnie kolejną strzałę, jednak nie udało mu się trafić, gdyż Jan popędził swojego rumaka. Pognał szybko przed siebie, aż po chwili zniknął za wzgórzem. Grupa pościgowa zatrzymała się. Tymczasem rycerz pokonany przez Jana wydał z siebie ostatnie tchnienie. Jego najbliższy przyjaciel zaniósł ciało swego towarzysza do miasta. Nazajutrz miano wywieźć jego ciało z powrotem do Anglii. Pół godziny później Holland był już daleko. Jednak nie miał siły, by dalej jechać, więc zatrzymał się w małym lasku pod wielkim dębem – symbolem męskości. Spadł z konia. Ból ustawał, jednak wciąż zdawał się być odczuwalny. Anglik stracił zbyt dużo krwi, by móc się podnieść. Był bardzo osłabiony. Przed oczyma przelatywały mu obrazy stoczonych bitew, a także te najświeższe – z turnieju. Wreszcie zobaczył pana z Saimpi, którego twarz zmieniła się i wyglądała jak ten, którego przed niespełna godziną Holland zabił. Jego kopia ugodziła Jana w głowę. Jan Holland zemdlał…
Nadszedł czwartek. Giermek Mikołaj Lamb wyzwał na pojedynek pana z Saimpi, który nie zdążył nawet zejść z konia po zakończonej walce z poprzednim Anglikiem. W trzeciej gonitwie obydwaj uderzyli w swoje hełmy tak mocno, że spowodowało to skruszenie ich kopii, a także utratę hełmów. Publiczność była równie zadowolona jak na pierwszym pojedynku tego turnieju. Po tej potyczce już żaden rycerz ze strony angielskiej nie wystąpił, by wyzwać któregoś z trzech rycerzy, więc uznano turniej za zakończony. Cztery dni zmagań rycerzy opłaciły się. Turniej został jednogłośnie uznany jednym z lepszych. Młodzi nabywali doświadczenia, a starsi tylko dowiedli, jacy są mężni i odważni. Niejeden złamał serca pięknym niewiastom, które dopingowały swoich faworytów z trybun. Wszyscy, którzy przyjechali na turniej, gorąco podziękowali za przyjęcie, jakiego doznali w czasie ostatnich czterech dni. Angielscy rycerze powiedzieli wtedy: „Wszyscy, którzy nam towarzyszyli, stanęli już w szranki, więc odjeżdżamy do Calais, a stamtąd do Anglii. Wiemy dobrze, że ktokolwiek chciałby sprawdzić swoje umiejętności rycerskie, znajdzie was tu przez następne trzydzieści dni. Tak bowiem obiecaliście. Kiedy wrócimy już do naszego kraju, powiemy wszystkim, aby przybyli tu i zobaczyli na własne oczy, jakimi wspaniałymi rycerzami jesteście. Jeszcze raz dziękujemy za gościnę. Żegnajcie!” Ich francuscy gospodarze podziękowali za udział w turnieju i zapewnili, że powitają nowych uczestników i dadzą im pokaz najlepszych rycerskich czynów. W taki przyjacielski sposób rozstali się dzielni rycerze angielscy i francuscy. Pierwsza grupa rycerzy z Wysp Brytyjskich wsiadła na statki w Calais i około południa dotarła do portu w mieście Dover. Po mszy ruszyli dalej. Dotarli w końcu do Rochester, gdzie zostali na noc. Później dotarli do Stolicy – Londynu – i stamtąd już każdy wyruszył własną ścieżką w poszukiwaniu przygód. Po wyjeździe Anglików do Calais żaden inny śmiałek nie przybył, aby podjąć wyzwanie trzech francuskich rycerzy, którzy pozostali w St. Inglevert przez trzydzieści dni, zgodnie z obietnicą. Następnie wyjechali do swoich domów. Z pewnością byli zadowoleni z turnieju, na który przejechało tak wielu wojów angielskich, a także obserwatorów z innych krajów…
Co się stało z Janem Hollandem? Tego niewiadomo. Być może ktoś znalazł go, gdy szedł na polowanie do lasu. Możliwe, że jednak przeżył, ale w kartach historii nie jest nic zapisane o dacie jego śmierci, więc najbardziej prawdopodobna jest jego śmierć na skutek straszliwej rany odniesionej w trakcie ucieczki…
Słońce wstało wcześnie i powoli poczęło rozświetlać leśną krainę. Gęste promienie światła próbowały przebić się przez liście drzew. Przyroda z wolna budziła się do życia, by przeżyć kolejny piękny dzień. W powietrzu unosiła się woń traw muskanych poranną rosą. Pojedyncze gromady ptactwa rozpoczynały pierwszy tego dnia lot ponad knieją. Gdzieś na polanie pastuszek pasł kozy i krowy, gdzie indziej dało się słyszeć nawoływania drużyny wojów, która zabawiała się w okolicznych wioskach.
Ponad lasy i łagodne wzgórza wypływały chmury kłębiące się jak spiętrzona woda na rzece. Gdzieniegdzie popadał z nich lekki deszczyk, który dodawał roślinom świeżości. Kropelki ciepłego deszczu wirowały w tańcu miłości na liściach, by potem połączyć się w jedną całość.
Gdzieś niedaleko znajdowało się miejsce niezwykłe, w którym miał się rozegrać wielki turniej rycerski. Turniej w St. Inglevert w pobliżu Calais. Zorganizowany on został przez trzech francuskich rycerzy – Boucicauta Młodszego, Reginalda z Roye i pana z Saimpi. Ogłosili oni, iż będą oczekiwać rycerzy chętnych do zmierzenia się z nimi przez trzydzieści dni. Wieść o nadchodzącym turnieju rozeszła się szybko po całej Europie, a szczególnie w Anglii, gdzie wielu rycerzy i giermków uznało, że wielkim nietaktem byłoby nie odpowiedzieć na tak godne i podniecające wyzwanie. Znajdowali się wśród nich między innymi: Jan Holland, hrabia Huntingtonu, Wilhelm Clinton, Jan Goulouffre, Gotfryd z Seton Jan Arundel czy też Henryk Beaumont. W sumie ponad setka rycerzy i giermków odważyła się przekroczyć kanał La Manche, mówiąc: „Przygotujmy się do udziału w tym turnieju w pobliżu Calais, ponieważ ci francuscy rycerze zorganizowali go, aby mieć nasze towarzystwo: nie zawiedźmy ich!”
Wieść o turnieju rozeszła się tak szeroko, że nawet osoby, które nie miały zamiaru uczestniczyć w nim, też przybyły na miejsce, by móc obserwować innych dzielnych mężów uzbrojonych w długie kopie.
Sami rycerze wysłali najpierw swoją broń i ekwipunek do Calais. Trzej francuscy bojownicy udali się do Boulogne, a następnie do klasztoru St. Inglevert, gdzie dotarły do nich miłe wieści o przyjęciu wyzwania przez wielu Anglików, którzy byli już w drodze do Calais.
Francuzi rozbili trzy wielkie cynobrowe namioty. Przed każdym namiotem jeden z rycerzy umieścił swą tarczę tak, że każdy, kto chciałby się z nim potykać, miał jedynie dotknąć jej lub polecić to zadanie swemu giermkowi.
Był 21 maja 1390 roku, poniedziałek. Rycerze angielscy wyruszyli z Calais do St. Inglevert. Po dotarciu na miejsce mogli się przekonać, że wszystko zostało starannie przygotowane na ich przyjazd, i z zadowoleniem przyglądali się soczystej zieleni pola, na którym miał się odbyć turniej. Rycerskie rozgrywki rozpoczął Jan Holland, który posłał swojego giermka, aby dotknął tarczy Boucicaunta. Francuski rycerz natychmiast stawił się na miejscu pojedynku. Obydwaj przeciwnicy dosiedli koni, przyglądali się sobie bardzo długo i wreszcie ruszyli z kopiami w ręku. Spięli konie ostrogami, by nie wypaść przy uderzeniu o kopię przeciwnika. Wreszcie ruszyli. Po chwili spotkali się pośrodku toru. Kopia Francuza uderzyła wroga w ramię i przebiła jego zbroję. Anglik nie odniósł jednak żadnej rany. Był to ekscytujący początek turnieju i publiczność nagrodziła ich brawami. Podczas drugiej gonitwy minęli się, a ich konie odmówiły posłuszeństwa i nie stanęły do następnego pojedynku. Holland pragnął walczyć jeszcze raz, ale Boucicaunt oświadczył, że nie chce się znowu potykać z Anglikiem tego dnia.
Holland zszedł z konia. Urosła w nim wola walki, więc podszedł do swojego giermka, który właśnie dosiadał konia, by odprowadzić go do stajni i powiedział:
- Zostaw go. Dobrze się spisał, ale to nie koniec. Biegnij szybko wyzwać niejakiego pana z Saimpi. To dopiero będzie pojedynek…
- Dobrze, mój panie, już biegnę – odpowiedział posłusznie giermek.
Przed namiotem pana z Saimpi stała kopia i tarcza. Giermek Hollanda pozostawił po sobie znak, kiedy nowy przeciwnik jego pana wychodził z namiotu. Zabrał swój rynsztunek i ruszył w kierunku miejsca walki. Anglik już czekał na swym koniu. Obaj rycerze spięli konie ostrogami i ruszyli do szarży, trzymając kopie wycelowane w siebie. Kopia pana z Saimpi trafiła Jana w hełm, który pod wpływem uderzenia spadł mu z głowy. Holland zwrócił się do giermka, który podał mu drugi hełm. Druga gonitwa. Tym razem to Francuz stracił swój hełm. Zgromadzeni widzowie wiwatowali, ponieważ bardzo im się to podobało. Niezwykle pochlebnie wyrażali się też oni o umiejętnościach trzech rycerzy z Francji, którzy podjęli się organizacji turnieju. Tymczasem Jan Holland ogłosił chęć do kolejnej potyczki, do której jednak nie doszło. Anglik musiał ustąpić miejsca innym, którzy przystąpili do walki tego dnia. A było ich naprawdę wielu.
Jednym z nich był młody i niedoświadczony Piotr Shirbourne. To, że był mało doświadczony, wcale nie oznaczało, że mało odważny. Wysłał swego giermka do pana Boucicauta. Kiedy doszło wreszcie do pierwszej gonitwy, na polu walki zebrało się bardzo liczne audytorium. Wszyscy chcieli obejrzeć klęskę reprezentanta królestwa zza kanału La Manche. Shirbourne dosiadł swego rumaka. Chudy koń brązowej maści był bardzo niespokojny. Parsknął głośno, gdy jego właściciel spiął go swymi ostrogami. Mimo wszystko ruszył szybko, o sekundę wcześniej. Obydwaj ucierpieli w spotkaniu. Uderzyli sobie nawzajem w zasłonę przyłbicy. Pan Boucicaut, w odróżnieniu od swojego młodego przeciwnika złamał swoją kopię, a hełm zleciał mu z głowy. Strumień przeszywającego bólu przeszedł przez jego umięśnione ciało. Po chwili poczuł krew płynącą z nosa. Wytarł twarz kawałkiem materiału i zsiadł z konia. Nie był w stanie stanąć do kolejnej walki, więc postanowił udać się na spoczynek.
Piotr Shirbourne jednak czuł niedosyt, chciał wykorzystać swój limit sześciu gonitw, a zbliżała się pora nieszporów – kanoniczna godzina szósta. Zawołał swojego giermka i nakazał mu dotknąć tarczę pana z Saimpi. Francuski wojownik przyjął wyzwanie i nie trzeba było na niego długo czekać. Od razu ruszyli do natarcia. Z wielką prędkością. Ich spotkanie mogło się zakończyć nieszczęściem, bowiem (nawet wszyscy widzowie byli co do tego zgodni) gdyby wymierzyli swoje kopie niżej niż na poziom hełmu, wtedy odnieśliby poważne rany. Podczas drugiej gonitwy połamali swoje kopie na trzy części, kiedy z impetem uderzyli w swoje tarcze. Angielski rycerz został tak mocno uderzony, że spadł z siodła. Uderzył o ziemię, ale na szczęście nic mu się nie stało. Wraz ze swoimi towarzyszami wrócił do obozu. Organizatorzy turnieju zdecydowali się zakończyć rozgrywki tego dnia.
Rycerze angielscy wyruszyli z powrotem do Calais i swoich gospod, by spędzić tam czas na ożywionych rozmowach na temat wielu pojedynków, które miały miejsce tego dnia. Jako pierwszy głos zabrał Jan Holland, którego walka otwierała turniej:
- Szczerze mówiąc, myślę, że nie macie większych szans z tymi francuskimi paladynami. Jesteście za słabi, co było widać w dzisiejszych pojedynkach.
W tym momencie jeden z najpotężniejszych rycerzy na turnieju wstał i krzyknął tak głośno, że na sali zapanowała cisza. Popatrzał w kierunku Hollanda. Wyraz jego twarzy mroził krew w żyłach. Rycerz pogładził swoją rudawą brodę i powiedział do Jana:
- Masz czelność tak o nas mówić!? Spójrz, kto tutaj siedzi – sami porządni ludzie! To ty jesteś tym, który nie poradzi sobie w życiu. Wyzywam cię na pojedynek! Sam na sam, za pięć minut przed zamkiem. Bez zbroi i tarczy, tylko miecz. Ale radzę ci się poddać i opuścić ten turniej, jeżeli ci życie miłe.
- Drogi nieznajomy – podjął Jan Holland. – Przyjmuję twe wyzwanie i liczę na to, że jesteś dobrze przeszkolony. Za pięć minut przed zamkiem.
Na sali zapanowała wielki gwar. Zgromadzeni rycerze chcieli zobaczyć pojedynek dwóch Anglików. Po pięciu minutach wszyscy byli już zgromadzeni poza zamkowymi murami. Jan Holland spóźnił się, co spowodowało wygwizdanie go. Miedzianobrody mężczyzna chwycił oburącz swój topór i począł krzyczeć. Jan Holland dobył miecza. Sprawnie wywijał swoją bronią. Po chwili obydwaj zostali otoczeni gromadą ciekawskich. Nie było odwrotu. Holland musiał walczyć. Zaatakował jako pierwszy, ale jego przeciwnik nie dał się zaskoczyć. Odparował jego atak tak, że miecz omal nie wypadł Janowi z rąk. Ponownie uderzył, tym razem szybciej, powtarzając ten atak trzy razy. W końcu trafił wroga w nogę raniąc go. Krew pociekła, ale gigant się tym nie przejął. Uderzył z całej siły. Napięte mięsnie rozluźniły się w momencie uderzenia w miecz Hollanda. Klinga nie wytrzymała naporu. Ostrze złamało się na pół. Jan był zdziwiony. Nie mógł uwierzyć, że jego miecz, którym walczył od kilku lat został unicestwiony. Nie miał wyboru – musiał wyciągnąć sztylet. Siłacz zaczął się śmiać, co strasznie rozdrażniło Jana. Podbiegł on szybko do swojego przeciwnika, zaszedł go od tyłu i wbił sztylet w jego plecy. Pomyślał, że to nie wystarczy, więc uderzył jeszcze raz, tym razem w kark, rozcinając mu tętnicę. Mięśniak krwawił tak mocno, że jego towarzysze musieli go ratować. Inni patrzeli ze zdenerwowaniem na Hollanda. „Teraz, albo nigdy”, pomyślał. Przepchał się przez tłum i zaczął biec w kierunku stajni. Chwycił pierwszego lepszego konia, dosiadł go i począł gnać w kierunku jeszcze mu nieznanym.
Jeden z towarzyszy konającego wojownika zauważył uciekającego Hollanda.
- Brać go! – Zawołał do swoich pobratymców.
W tym momencie ktoś ze zgromadzonych chwycił za łuk, z którym się nigdy nie rozstawał. Wystąpił z grupy i wyciągnął strzałę ze swojego kołczanu. Naciągnął cięciwę tak, by dotykała jego lica. Uspokoił się. Wiedział, że musi skoncentrować się na celu i wystrzelić wystarczająco szybko, by Jan Holland mu nie uciekł. Żaden mięsień jego smukłej i pociągłej twarzy nie drgnął. Po chwili szczupła postać puściła cięciwę, a strzała poszybowała wysoko przecinając powietrze. Wszyscy z zaniepokojeniem obserwowali tor lotu strzały. Galopujący Holland niczego się nie spodziewał. Po chwili poczuł silne uderzenie w plecy. Był pewien, że coś wbiło się w jego ciało. Zatrzymał konia i sięgnął za siebie ręką. Chwycił strzałę i wtedy ugodził go przeszywający ból, taki, którego jeszcze nigdy w życiu nie zaznał. „Gdybym tylko miał na sobie zbroję…”, pomyślał Holland. Obrócił się za siebie i zobaczył grupę ludzi biegnącą w jego kierunku. Łucznik wystrzeliwał właśnie kolejną strzałę, jednak nie udało mu się trafić, gdyż Jan popędził swojego rumaka. Pognał szybko przed siebie, aż po chwili zniknął za wzgórzem. Grupa pościgowa zatrzymała się.
Tymczasem rycerz pokonany przez Jana wydał z siebie ostatnie tchnienie. Jego najbliższy przyjaciel zaniósł ciało swego towarzysza do miasta. Nazajutrz miano wywieźć jego ciało z powrotem do Anglii.
Pół godziny później Holland był już daleko. Jednak nie miał siły, by dalej jechać, więc zatrzymał się w małym lasku pod wielkim dębem – symbolem męskości. Spadł z konia. Ból ustawał, jednak wciąż zdawał się być odczuwalny. Anglik stracił zbyt dużo krwi, by móc się podnieść. Był bardzo osłabiony. Przed oczyma przelatywały mu obrazy stoczonych bitew, a także te najświeższe – z turnieju. Wreszcie zobaczył pana z Saimpi, którego twarz zmieniła się i wyglądała jak ten, którego przed niespełna godziną Holland zabił. Jego kopia ugodziła Jana w głowę.
Jan Holland zemdlał…
Nadszedł czwartek. Giermek Mikołaj Lamb wyzwał na pojedynek pana z Saimpi, który nie zdążył nawet zejść z konia po zakończonej walce z poprzednim Anglikiem. W trzeciej gonitwie obydwaj uderzyli w swoje hełmy tak mocno, że spowodowało to skruszenie ich kopii, a także utratę hełmów. Publiczność była równie zadowolona jak na pierwszym pojedynku tego turnieju.
Po tej potyczce już żaden rycerz ze strony angielskiej nie wystąpił, by wyzwać któregoś z trzech rycerzy, więc uznano turniej za zakończony. Cztery dni zmagań rycerzy opłaciły się. Turniej został jednogłośnie uznany jednym z lepszych. Młodzi nabywali doświadczenia, a starsi tylko dowiedli, jacy są mężni i odważni. Niejeden złamał serca pięknym niewiastom, które dopingowały swoich faworytów z trybun. Wszyscy, którzy przyjechali na turniej, gorąco podziękowali za przyjęcie, jakiego doznali w czasie ostatnich czterech dni. Angielscy rycerze powiedzieli wtedy: „Wszyscy, którzy nam towarzyszyli, stanęli już w szranki, więc odjeżdżamy do Calais, a stamtąd do Anglii. Wiemy dobrze, że ktokolwiek chciałby sprawdzić swoje umiejętności rycerskie, znajdzie was tu przez następne trzydzieści dni. Tak bowiem obiecaliście. Kiedy wrócimy już do naszego kraju, powiemy wszystkim, aby przybyli tu i zobaczyli na własne oczy, jakimi wspaniałymi rycerzami jesteście. Jeszcze raz dziękujemy za gościnę. Żegnajcie!”
Ich francuscy gospodarze podziękowali za udział w turnieju i zapewnili, że powitają nowych uczestników i dadzą im pokaz najlepszych rycerskich czynów.
W taki przyjacielski sposób rozstali się dzielni rycerze angielscy i francuscy. Pierwsza grupa rycerzy z Wysp Brytyjskich wsiadła na statki w Calais i około południa dotarła do portu w mieście Dover. Po mszy ruszyli dalej. Dotarli w końcu do Rochester, gdzie zostali na noc. Później dotarli do Stolicy – Londynu – i stamtąd już każdy wyruszył własną ścieżką w poszukiwaniu przygód.
Po wyjeździe Anglików do Calais żaden inny śmiałek nie przybył, aby podjąć wyzwanie trzech francuskich rycerzy, którzy pozostali w St. Inglevert przez trzydzieści dni, zgodnie z obietnicą. Następnie wyjechali do swoich domów. Z pewnością byli zadowoleni z turnieju, na który przejechało tak wielu wojów angielskich, a także obserwatorów z innych krajów…
Co się stało z Janem Hollandem? Tego niewiadomo. Być może ktoś znalazł go, gdy szedł na polowanie do lasu. Możliwe, że jednak przeżył, ale w kartach historii nie jest nic zapisane o dacie jego śmierci, więc najbardziej prawdopodobna jest jego śmierć na skutek straszliwej rany odniesionej w trakcie ucieczki…