Mam Takie zadanie : zebrać informacje na temat Henryka Duranta może być z internetu
marta9566
W 2001 roku minęło 100 lat od przyznania pierwszej pokojowej Nagrody Nobla. Jej laureatem został twórca Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Henry Dunant. Nagroda ta była należnym choć nieco spóźnionym podziękowaniem za jego pracę na rzecz potrzebujących i wkład w dzieło stworzenia neutralnych, ochotniczych służb medycznych niosących pomoc chorym i rannym na polu walki. Ileż wrażliwości, motywacji i charakteru twórczego oraz siły musi posiadać w sobie jednostka ludzka, aby na przekór wszystkiemu zmienić coś na trwałe w skali wymiaru świata. Jedną z takich postaci – bohaterów, którzy odegrali wielką rolę w dziejach świata, a przy tym rolę bezsprzecznie pozytywną był bez wątpienia Jean Henri Dunant- prekursor idei międzynarodowej pomocy i główny współzałożyciel Czerwonego Krzyża. Urodził się 8 maja 1828 roku w Genewie w zamożnej rodzinie burżuazyjnej. Ojciec Jean Jacquest Dunant był sędzią w Izbie Opieki a z zawodu zajmował się handlem. Matka była siostrą znanego wówczas fizyka Daniela Colladou. Jako chłopiec otrzymał solidne protestanckie wykształcenie i dość wcześnie podjął staż w banku. Po wydarzeniach 1849 roku natchniony duchem odnowy rozpoczął działalność misyjną wśród szwajcarskiej młodzieży z Wolnego Kościoła. Jednocześnie prowadził korespondencję z podobnymi grupami z Anglii, Francji, Niemczech, Holandii, a nawet ze Stanów Zjednoczonych. W 1855 roku będąc obecnym na Światowej Wystawie w Paryżu organizuje powszechne Przymierze Związków Chrześcijańskich. Po powrocie do rodzinnej Genewy zajmuje się interesami i przy sposobnej okazji, natchniony nową wizją wyjeżdża do Algierii, podbitej niedawno przez Ludwika Filipa. Zafascynowany był nową ziemią, rajem dla ludzi przedsiębiorczych, przemierzył Algierię docierając nawet do Tunezji. Zgłębiał nawet Islam. Na nowej ziemi postanowił założyć wielką fermą, na której według jego koncepcji, robotnik algierski miał być dobrze traktowany i wysoko wynagradzany. W 1858 roku zakłada Towarzystwo Młynów w Mons-Djemila wyposażając je we wszystko, co może gwarantować powodzenie inwestycji. Dobrze wybrane miejsce, odpowiednie inwestycje oraz nowoczesne maszyny zapowiadały wiele perspektyw na przyszłość. Na przeszkodzie realizacji projektu stał tylko brak zboża. Opieszała administracja ociągała się z przyznawaniem przydziałów ziemi. Mimo usilnych zabiegów nie uzyskał niczego i w tym celu udał się do samego ministerstwa w Paryżu. Także tam jego sprawę zbagatelizowano i potraktowano wymijająco. Pełen młodzieńczego zapału postanowił tym razem przedłożyć swą petycję przed najwyższą instancją, samym cesarzem Napoleonem III. Tymczasem ten akurat toczył wojnę z Austrią w Italii. Niezrażony okolicznościami, odporny na wydarzenia udał się w drogę, ku swemu przeznaczeniu. Wygrana bitwa Napoleona III pod Solferino. Zwycięstwo Henryka Dunant pod Castiglione
„Ale wam, którzy słuchacie, powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą”.
Henry Durant nawet nie podejrzewał, że wszystko najważniejsze, co miało się wydarzyć w jego życiu będzie zawdzięczać dziełu przypadku. Przemierzając Lombardię splotem wydarzeń znalazł się niefortunnie nieopodal włoskiego miasteczka Solferino. Traf chciał, że znalazł się tam akurat w dniu 25 czerwca 1859 roku. Jeszcze wczoraj toczyła się tam krwawa bitwa między wojskami władców Francji i Austrii, w której armia cesarza Austrii Franciszka Józefa została rozbita. W starciu po obu stronach brało udział niespełna 450 tyś żołnierzy różnych narodowości. Przemierzając okolicę niespodziewanie znalazł się wśród centrum opuszczonego pola walki, pomiędzy martwymi i konającymi żołnierzami. Czuć było jeszcze zapach dymu, swąd prochu, a zewsząd dobiegały pojękiwania cierpiących żołnierzy. Znalazłszy się w tak dramatycznym miejscu zapragnął jak najszybciej opuścić to miejsce. Bojąc się patrzeć ludziom w twarz, omijał ich śpiesznie spoglądając tylko chyłkiem na ich mundury. Dotąd oglądał wojsko w pełnej galanterii, na defiladach, w czystych i wyprasowanych mundurach. Teraz doświadczył widma ich strzępów, poplamionych krwią i błotem, wymiętoszonych i porozrywanych na kawałki. Pomimo wszystko atmosfera grozy i śmierci została wtłoczona na dalszy plan za sprawą skądinąd ludzkiej bezinteresowności. Największym wrażeniem na młodego Szwajcara zrobił fakt zupełnej bezinteresowności na los rannych i umierających po obu stronach przeciwników. Zupełny brak zainteresowania ze strony czy to podoficerów, czy dowódców. Żołnierze byli pozostawieni samemu sobie, zdani na rychłą śmierć. Próby szukania jakiejkolwiek pomocy spotkały się z dezaprobatą i zupełną indyferencją. W pewnym momencie Durant mógł poczuć się, iż pozostał sam pośrodku pogorzeliska walki wśród czterdziestu tysięcy martwych, rannych i konających żołnierzy. Wielu z nich w bólu i gorączce, w krzykach i cichym pojękiwaniu dogorywało ostatnich chwil swego życia. Warto zatem oddać głos bezpośredniemu uczestnikowi wydarzeń: „W ciszy nocy słyszy się pojękiwania. przejmujące krzyki ze strachu i bólu, rozdzierające serce wołania o pomoc. Któż byłby w stanie opisać wszystkie agonie podczas tej potwornej nocy. Wschodzące 25 czerwca słońce oświetliło jeden z najstraszniejszych widoków, jaki można sobie wyobrazić. Pole bitwy jest pokryte wzdłuż i wszerz zwłokami ludzi i koni. Na drogach, w rowach, stawach, zaroślach i na polach, wszędzie leżą zmarli, a okolice Solferino są w dosłownym znaczeniu usiane trupami. Pola są spustoszone, zboże i kukurydza zdeptane, zniszczone żywopłoty, płoty zwalone jak okiem sięgnąć, wszędzie kałuże krwi [..,], Nieszczęśni ranni, których znosi się przez cały dzień są bladzi i wstrząśnięci. Niektórzy, zwłaszcza silnie okaleczeni, patrzą tępo przed siebie i zdaje się, że nie rozumieją, co się do nich mówi. Spoglądają na swych ratowników pustymi oczami, ale ta pozorna nieświadomość nie uwalnia ich od cierpień z powodu doznanych ran. Inni są niespokojni, ich nerwy rozchwiane. Dygoczą konwulsyjnie. Ci, których otwarte rany uległy już zakażeniu, odchodzą z bólu od zmysłów. Domagają się, by ich dobić, wiją się, wykrzywiając twarze w ostatnich drgawkach agonii. W innych miejscach leżą ci nieszczęśliwcy, których kula lub odłamki granatu powaliły sparaliżowanych na ziemię, a wielu z nich ma zmiażdżone kołami dział ręce lub nogi [...]. Odłamki wszelkiego rodzaju, kawałki kości, strzępy odzieży i butów, części wyposażenia, ziemia, drobiny ołowiu, wszystko podrażnia rany cierpiących, powoduje komplikacje w gojeniu i podwaja cierpienia. Kto zdoła ogarnąć tę rozległą arenę wczorajszej bitwy, napotka na każdym kroku zamęt, nieporównywalną z niczym, niewypowiedzianą rozpacz, straszliwe nieszczęście i cierpienia”. Stał pogrążony w marazmie, gdy w pewnym momencie napotkał grupkę żołnierzy, którzy pochylali się nad ciałami, nie udzielając im jednak żadnej pomocy, a zabierając jedynie dokumenty i znaki rozpoznawcze, tym nawet, którzy jeszcze żyli. Inna grupka, w której szukał wsparcia na jego widok pospiesznie zbiegła, byli to ludzie-hieny. W ciągu kilku chwil jego pogląd na świat diametralnie się zmienił, jego życie uległo przewartościowaniu. W pewnym momencie otrząsnął się i zaczął udzielać pomocy przypadkowym żołnierzom. Stanowczo zawładnął napotkaną bryczką z niezbyt przychylnie nastawionym żołnierzem, przy pomocy, którego zapakował kilku rannych na wóz. Jednakże kiedy dotarł z rannymi do lazaretu, ku zdumieniu został przepędzony przez jednego z lekarzy. To go otrząsnęło do reszty ze złudzeń. Udał się do pobliskiego miasteczka Solferino, ale tam z braku miejsc wyruszył do Castiglione, gdzie w jednym z kościołów udało mu się ulokować rannych. Od razu zaangażował się w dalszą pomoc i ratunek rannych. Za własne pieniądze wynajął kilku mieszkańców Castiglione do pomocy przy zwożeniu rannych i do organizowania środków opatrunkowych. Międzyczasie uratował od śmierci parę angielskich turystów, z którymi nikt nie mógł się dogadać, a których biorąc tym samym za szpiegów postanowiono powiesić. Za cenę ocalenia, małżeństwo przyłączyło się do utworzonego oddziału sanitarnego, który w niedługim czasie rozrósł się do ok. 300 osób. Okoliczni mieszkańcy, wynajmowani za pieniądze dziwili się tylko dlaczego Szwajcar kazał ratować oprócz Włochów i Francuzów także Austriaków. Jednakże kiedy ranni „wrogowie” zaczęli odzyskiwać kolejno przytomność okazując swą wdzięczność, wszelkie bariery wrogości prysły. Opiekujące się rannymi kobiety szeptały między sobą: „Tutti fratelli”, ripetas ili kompate, „Ciuj fratoj!”. Z czasem stopniały jego rezerwy finansowe, jednak nie jego pomysły i energia, które pchnęły go do dalszych działań. Zapoczątkował kampanię pisania listów do generałów, notabli, a nawet do samego Napoleona III z apelem o pomoc. Rozpoczął także kampanię prasową, dzięki której tylko w samej Genewie pozyskano 837 paczek ze środkami opatrunkowymi. Mimo przychylności głównodowodzącego sił francuskich generała Mac Mahona, nie dostąpił audiencji przed Napoleonem III. Jednakże jego wizyta wpłynęła na pewien gest ze strony cesarza, który wydał zarządzenie takiej treści: „Lekarze albo chirurdzy armii austriackiej wzięci do niewoli podczas pełnienia czynności związanych z opatrywaniem ran będą mogli być uwolnieni bez żadnych warunków i według ich własnych życzeń, Ci zaś z nich, którzy opatrywali rannych po bitwie pod Solferino lub w lazaretach Castiglione, mogą powrócić do Austrii w pierwszej kolejności”. W krótkim czasie miasteczko Castiglione przekształciło się w ogromny lazaret. Znaczna część żołnierzy mniej poszkodowanych przetransportowano do Mediolanu i Brescii. Okoliczności tej tragedii zostały umiędzynarodowione za sprawą Dunanta na łamach gazet, m.in. francuskiej „Illustrations” oraz genewskiej „Journal de Geneve”, co zaowocowało skuteczną pomocą okazywaną przez kraje europejskie. Swojej pomocy udzielał w tym samym czasie wybitny lekarz genewski dr Ludwik Appia. Obaj Szwajcarzy nie wiedząc o sobie podejmowali dramatyczne, acz skuteczne zabiegi na rzecz ratowania rannych. Relację z tych dramatycznych wydarzeń opisał w wydanej przez siebie książce. Szczególnie drastyczny jest opis lekarzy dokonujących zabiegów chirurgicznych, którzy z nieludzką i obłąkaną apatią, niczym automaty bez przerwy dokonywali operacji na pacjentach. Dokonywali amputacji bez zachowania najmniejszych warunków higieny, bez używania eteru, czy też środków znieczulających. Nie okazywanie przy tym najmniejszych reakcji na ból i cierpienia ludzi dopełnił wizji dramatu. Międzyczasie 12 lipca 1859 roku oba mocarstwa podpisały układ pokojowy. Tym samym misja Roberta Dunant w Solferino dobiegła końca.
Krzyż, który podźwignął życie
Henryk Dunant pomimo traumatycznych wydarzeń nie porzucił sprawy. Zapał i energia również go nie opuściły. Już 4 grudnia 1859 udał się do Paryża, gdzie pozyskał wielu zwolenników głównie ze sfer literackich, ale nie tylko. W 1862 roku w Genewie wydał książkę pod znamiennym tytułem: Wspomnienia z Solferino. Pierwszy nakład wydany zaledwie w 1600 egzemplarzach nie nastawiony był na zysk i sfinansowany został w całości przez autora, który rozdawał egzemplarze zainteresowanym. Książka w szybkim tempie nabiera międzynarodowego rozgłosu, co w krótkim czasie doprowadziło do wielu wznowień i przekładów na wiele języków. Na kilkudziesięciu stronach zaprezentowany został wstrząsający obraz skutków wojny, pozbawionej swych pozorów blasku, triumfu i chwały. Skromne dzieło w krótkim okresie czasu spotkało się z żywym odbiorem czytelników i reakcją w Europie. W krótkim czasie, książka okazała się filarem pomocy humanitarnej dla ofiar wojny, a przy tym wybiegając dalej, postulowała o pomoc także dla cywilnej strony. Przestrzegała przed następstwami wojny, nie tylko rozumianej jako zniszczenia, ale także jako niosące epidemie. Henryk Dunant zaczął zgłębiać konflikty zbrojne ostatnich czasów (m.in. powstanie listopadowe w Polsce) oraz różnego rodzaju specyfikę pomocy dla poszkodowanych, skąd pragnął zaczerpnąć wzór nowych koncepcji pomocy. Niezależnie jednak od rezultatu we wszystkich konfliktach, doszedł do przekonania, że o największe straty przyprawiają każdą armię nie zabici, ale pozostawieni swemu losowi umierający ranni, z których większość można by uratować w wyniku skutecznej pomocy. Już wcześniej podjął bliską współpracę z dr Appia. Za sprawą książek obu autorów pozyskali do współpracy kilku filantropów i wolontariuszy. Jednym z nich był prezes Stowarzyszenia Dobroczynności, prawnik z wykształcenia i zręczny organizator, Gustaw Moynier. Na jednym z zebrań Stowarzyszenia w obecności Dunanta powołano do życia tzw. Komitet Genewski, którego zadaniem miała być realizacja idei zawartych w książce Henry’ego Dunanta. Komisja ta składała się z pięciu członków: przewodniczącego Gustawa Moynier, generała Wilhelma Dufour, dr Ludwik Appia, dr Teodora Maunoir i Henryka Dunanta. Skład zawiązanego Komitetu obejmował zatem prawnika, generała, dwóch lekarzy i kupca. Pełna nazwa Stały Komitet Międzynarodowy, od początku swej działalności opracował wytyczne, które chciano zaprezentować w Berlinie, gdzie zwołano międzynarodowy kongres poświęcony zagadnieniom pomocy ofiar. Niezależnie od tego projektu postanowiono zwołać do Genewy międzynarodową konferencję w celu realizacji konkretnych postulatów. We wrześniu 1863 roku Dunant rozesłał do wszystkich uczestników berlińskiego kongresu oraz do różnych dyplomatów, okólnik w którym Komitet Genewski inicjował postulaty, z których najważniejsze to: Międzynarodowe uznanie działalności Komitetu Poparcie rządowe Komitetu w poszczególnych państwach Przyjęcie zasady neutralności członków Komitetu Ułatwienie w wysyłaniu do krajów ogarniętych wojną personelu, sprzętu medycznego oraz innych niezbędnych środków pomocy Do projektu dołączono zaproszenie do rządów państw celem wysłania swych delegatów na październikową konferencję do Genewy. Nie od razu ich akcja spotkała się z międzynarodowym uznaniem. Działalność Komitetu stanowiła przecież oskarżenie samej wojny, jej nieludzkich metod działania, ale także była wyzwaniem rzuconym pod nogi innych instytucji charytatywnych, których pomoc mówiąc ogólnikowo ograniczał się przede wszystkim do wyrazów poparcia. Zupełnie pośrednio ów memoriał dotykał także władców, generalicję oraz tych, dla których wojna stanowiła niepohamowany interes. Dlatego też Komitet napotykał liczne przeszkody i nie spotkał się z przychylnością władców europejskich. Już wkrótce swoją pomoc Komitet mógł skutecznie zaprezentować na bazie powstania styczniowego w Polsce. Do Polski wysłano wówczas wiele skrzyń z bielizną, ubraniami, bandażami oraz pieniędzmi. W dniu 26 października 1863 roku rozpoczęły się w Genewie obrady z udziałem 63 delegatów z szesnastu państw. Obrady w atmosferze napięcia, poddane były fali krytyki wewnętrznej, m.in. stawiano zarzut, że Komitet pragnie zalegalizować wojnę jako zło konieczne. Mimo powściągliwości z jednej strony, a atmosfery napięć z drugiej strony, udało się ostatecznie w dniu 29 października 1863 roku zawrzeć porozumienie w następujących kwestiach: Podstawowych zasad krajowych organizacji pomocy rannym żołnierzom Kwestii neutralizacji rannych i personelu ratującego Uznania Międzynarodowego Komitetu w Genewie jako łącznika i koordynatora wszystkich organizacji dla poszczególnych krajów Zawarto projekt umownego znaku ochronnego organizacji Dzień 29 października 1863 roku w którym Konferencja zatwierdziła rezolucje, uznany został za oficjalny dzień powstania międzynarodowej organizacji Czerwonego Krzyża. Uchwały konferencji nie miały jeszcze żadnej mocy wiążącej, a jej uczestnicy mieli dopiero przedstawić uchwały do akceptacji przez poszczególne rządy i dopiero wówczas spotkać się raz jeszcze by już formalnie złożyć podpisy. W czasie miedzy dwiema konferencjami, Komitet Genewski przekształcił się w Międzynarodowy Komitet Pomocy Rannym Wojskowym. Jednocześnie też rozstrzygnięto sprawę znaku rozpoznawczego. Przyjęto ostatecznie odwrotność herbu Szwajcarii, a więc znak czerwonego krzyża na białym polu. Było to niewątpliwie uznanie dla Henryka Dunant oraz formę wdzięczności dla Szwajcarii za jej inicjatywę i gościnę. W następnym roku 8 sierpnia odbyła się druga konferencja w Genewie w celu ostatecznej ratyfikacji postanowień. Postanowiono, że Szwajcaria występować będzie w roli organizatora, bez prawa udziału w głosowaniach. Spośród zaproszonych uczestników nie zgłosiły akcesu Austria, Państwo Kościelne i Bawaria. Jednakże ku zdumieniu całej Europy na obrady przybyli delegaci z innych kontynentów, m.in.: ze Stanów Zjednoczonych i Brazylii. Po dwóch tygodniach obrad zatwierdzono dziesięć dezyderatów, tzw. Pierwszej Konwencji Genewskiej. Były to następujące postulaty: 1. Zapewnienie neutralności ambulansów i szpitali z rannymi, chorymi i ich opiekunami 2. Ten sam przywilej obejmuje zarówno cywili jak i wojskowych zajmujących się w ogóle rannymi i chorymi 3. zapewnienie nietykalności osobistej wykonującym humanitarne obowiązki 4. Ochrona wszelkich środków, które temu służą, zarówno przedmiotom jak i materiałom 5.Wszelkie uprawnienia nadane są ludności cywilnej pomagającej ochotnikom 6. Zapewnienie jednakowej opieki wszystkim rannym żołnierzom, niezależnie od munduru 7. Ustalenie znaku rozpoznawczego, jako czerwony krzyż na białym polu 8. Umożliwienie uzupełnienia zawartych postanowień szczegółowymi postanowieniami wykonawczymi 9. Zapewnienie podpisania konwencji rządom nie biorącym udziału w obradach 10. Ustalenie czteromiesięcznego okresu ratyfikacji konwencji Uzgodnioną formułę podpisało dwunastu delegatów, reszta natomiast zobowiązała się do ratyfikacji w późniejszym terminie. Już wkrótce Czerwony Krzyż inaugurował swoją obecność w konflikcie duńsko-pruskim toczonym o Szlezwik w 1864 roku. Tylko nielicznym oficerom znane było znaczenie czerwonego krzyża, dla wielu zwykłych żołnierzy opaska założona na ramieniu przez dr Appię czy kapitana Van de Velde, predestynowała ich do rangi rycerzy zakonu Joanitów. W taki oto sposób, pokrótce zobrazowana, narodziła się pierwsza międzynarodowa organizacja pomocy humanitarnej. W dziedzinie prawa międzynarodowego działała na rzecz ucywilizowania wojny i doprowadziła do roku 1914 do rozpięcia nad polem walki parasola ochronnego w postaci kilku konwencji. Narodziła się w bólach, ale przetrwała wiele bitew, zasmakowała we krwi na wielu wojnach przynosząc pomoc chorym i cierpiącym, stając się tym samym żywą legendą ludzkiej wrażliwości wobec bólu i cierpienia.
Zapomniany bohater
Bohater wydarzeń Henry Dunant uspokoiwszy wówczas własne sumienie wyjechał do Algierii, aby zająć się zaległymi sprawami młynów zbożowych. Uratowawszy jednak wiele istnień ludzkich nie zdołał uratować własnych interesów. W 1867 roku został zaproszony przez Napoleona III i odznaczony złotym medalem honorowym. Już wtedy Dunant okazał się bankrutem finansowym i wycofał się z oficjalnej działalności organizacji. Jego rezygnację przyjęto bez oporów. Nie doznawszy szczęścia osobistego, ale spełniwszy swój życiowy obowiązek odsunął się od reszty świata i szybko przez świat został zapomniany, do tego stopnia, że jedno z pism ukazujące się w jego rodzinnym mieście ogłosiło, że Henryk Dunant nie żyje od wielu lat. Przypadkowo rozpoznany przez jednego z redaktorów poczytnego pisma pozwala się jeszcze przypomnieć światu o swoim istnieniu, czego rezultatem jest przyznanie mu pierwszej pokojowej nagrody Nobla w 1901 roku. Pomimo tego autor Wspomnień z Solferino został zapomniany i pozostawiony na łasce losu. Znalazłszy schronienie w prowincjonalnym miasteczku Heiden, żyjący na granicy nędzy „światowej sławy starzec” odchodzi w zapomnieniu 30 października 1910 roku, w 47 rocznicę ratyfikacji Konwencji Genewskiej, na progu rozwoju potęgi zbrojeń i na krótko przed wielką wojną światową.
Ileż wrażliwości, motywacji i charakteru twórczego oraz siły musi posiadać w sobie jednostka ludzka, aby na przekór wszystkiemu zmienić coś na trwałe w skali wymiaru świata. Jedną z takich postaci – bohaterów, którzy odegrali wielką rolę w dziejach świata, a przy tym rolę bezsprzecznie pozytywną był bez wątpienia Jean Henri Dunant- prekursor idei międzynarodowej pomocy i główny współzałożyciel Czerwonego Krzyża.
Urodził się 8 maja 1828 roku w Genewie w zamożnej rodzinie burżuazyjnej. Ojciec Jean Jacquest Dunant był sędzią w Izbie Opieki a z zawodu zajmował się handlem. Matka była siostrą znanego wówczas fizyka Daniela Colladou. Jako chłopiec otrzymał solidne protestanckie wykształcenie i dość wcześnie podjął staż w banku. Po wydarzeniach 1849 roku natchniony duchem odnowy rozpoczął działalność misyjną wśród szwajcarskiej młodzieży z Wolnego Kościoła. Jednocześnie prowadził korespondencję z podobnymi grupami z Anglii, Francji, Niemczech, Holandii, a nawet ze Stanów Zjednoczonych. W 1855 roku będąc obecnym na Światowej Wystawie w Paryżu organizuje powszechne Przymierze Związków Chrześcijańskich. Po powrocie do rodzinnej Genewy zajmuje się interesami i przy sposobnej okazji, natchniony nową wizją wyjeżdża do Algierii, podbitej niedawno przez Ludwika Filipa. Zafascynowany był nową ziemią, rajem dla ludzi przedsiębiorczych, przemierzył Algierię docierając nawet do Tunezji. Zgłębiał nawet Islam.
Na nowej ziemi postanowił założyć wielką fermą, na której według jego koncepcji, robotnik algierski miał być dobrze traktowany i wysoko wynagradzany. W 1858 roku zakłada Towarzystwo Młynów w Mons-Djemila wyposażając je we wszystko, co może gwarantować powodzenie inwestycji. Dobrze wybrane miejsce, odpowiednie inwestycje oraz nowoczesne maszyny zapowiadały wiele perspektyw na przyszłość. Na przeszkodzie realizacji projektu stał tylko brak zboża. Opieszała administracja ociągała się z przyznawaniem przydziałów ziemi. Mimo usilnych zabiegów nie uzyskał niczego i w tym celu udał się do samego ministerstwa w Paryżu. Także tam jego sprawę zbagatelizowano i potraktowano wymijająco. Pełen młodzieńczego zapału postanowił tym razem przedłożyć swą petycję przed najwyższą instancją, samym cesarzem Napoleonem III. Tymczasem ten akurat toczył wojnę z Austrią w Italii. Niezrażony okolicznościami, odporny na wydarzenia udał się w drogę, ku swemu przeznaczeniu.
Wygrana bitwa Napoleona III pod Solferino. Zwycięstwo Henryka Dunant pod Castiglione
„Ale wam, którzy słuchacie, powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych,
dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą”.
Henry Durant nawet nie podejrzewał, że wszystko najważniejsze, co miało się wydarzyć w jego życiu będzie zawdzięczać dziełu przypadku. Przemierzając Lombardię splotem wydarzeń znalazł się niefortunnie nieopodal włoskiego miasteczka Solferino. Traf chciał, że znalazł się tam akurat w dniu 25 czerwca 1859 roku. Jeszcze wczoraj toczyła się tam krwawa bitwa między wojskami władców Francji i Austrii, w której armia cesarza Austrii Franciszka Józefa została rozbita. W starciu po obu stronach brało udział niespełna 450 tyś żołnierzy różnych narodowości. Przemierzając okolicę niespodziewanie znalazł się wśród centrum opuszczonego pola walki, pomiędzy martwymi i konającymi żołnierzami. Czuć było jeszcze zapach dymu, swąd prochu, a zewsząd dobiegały pojękiwania cierpiących żołnierzy. Znalazłszy się w tak dramatycznym miejscu zapragnął jak najszybciej opuścić to miejsce. Bojąc się patrzeć ludziom w twarz, omijał ich śpiesznie spoglądając tylko chyłkiem na ich mundury. Dotąd oglądał wojsko w pełnej galanterii, na defiladach, w czystych i wyprasowanych mundurach. Teraz doświadczył widma ich strzępów, poplamionych krwią i błotem, wymiętoszonych i porozrywanych na kawałki. Pomimo wszystko atmosfera grozy i śmierci została wtłoczona na dalszy plan za sprawą skądinąd ludzkiej bezinteresowności. Największym wrażeniem na młodego Szwajcara zrobił fakt zupełnej bezinteresowności na los rannych i umierających po obu stronach przeciwników. Zupełny brak zainteresowania ze strony czy to podoficerów, czy dowódców. Żołnierze byli pozostawieni samemu sobie, zdani na rychłą śmierć. Próby szukania jakiejkolwiek pomocy spotkały się z dezaprobatą i zupełną indyferencją. W pewnym momencie Durant mógł poczuć się, iż pozostał sam pośrodku pogorzeliska walki wśród czterdziestu tysięcy martwych, rannych i konających żołnierzy. Wielu z nich w bólu i gorączce, w krzykach i cichym pojękiwaniu dogorywało ostatnich chwil swego życia. Warto zatem oddać głos bezpośredniemu uczestnikowi wydarzeń: „W ciszy nocy słyszy się pojękiwania. przejmujące krzyki ze strachu i bólu, rozdzierające serce wołania o pomoc. Któż byłby w stanie opisać wszystkie agonie podczas tej potwornej nocy. Wschodzące 25 czerwca słońce oświetliło jeden z najstraszniejszych widoków, jaki można sobie wyobrazić. Pole bitwy jest pokryte wzdłuż i wszerz zwłokami ludzi i koni. Na drogach, w rowach, stawach, zaroślach i na polach, wszędzie leżą zmarli, a okolice Solferino są w dosłownym znaczeniu usiane trupami. Pola są spustoszone, zboże i kukurydza zdeptane, zniszczone żywopłoty, płoty zwalone jak okiem sięgnąć, wszędzie kałuże krwi [..,], Nieszczęśni ranni, których znosi się przez cały dzień są bladzi i wstrząśnięci. Niektórzy, zwłaszcza silnie okaleczeni, patrzą tępo przed siebie i zdaje się, że nie rozumieją, co się do nich mówi. Spoglądają na swych ratowników pustymi oczami, ale ta pozorna nieświadomość nie uwalnia ich od cierpień z powodu doznanych ran. Inni są niespokojni, ich nerwy rozchwiane. Dygoczą konwulsyjnie. Ci, których otwarte rany uległy już zakażeniu, odchodzą z bólu od zmysłów. Domagają się, by ich dobić, wiją się, wykrzywiając twarze w ostatnich drgawkach agonii. W innych miejscach leżą ci nieszczęśliwcy, których kula lub odłamki granatu powaliły sparaliżowanych na ziemię, a wielu z nich ma zmiażdżone kołami dział ręce lub nogi [...]. Odłamki wszelkiego rodzaju, kawałki kości, strzępy odzieży i butów, części wyposażenia, ziemia, drobiny ołowiu, wszystko podrażnia rany cierpiących, powoduje komplikacje w gojeniu i podwaja cierpienia. Kto zdoła ogarnąć tę rozległą arenę wczorajszej bitwy, napotka na każdym kroku zamęt, nieporównywalną z niczym, niewypowiedzianą rozpacz, straszliwe nieszczęście i cierpienia”.
Stał pogrążony w marazmie, gdy w pewnym momencie napotkał grupkę żołnierzy, którzy pochylali się nad ciałami, nie udzielając im jednak żadnej pomocy, a zabierając jedynie dokumenty i znaki rozpoznawcze, tym nawet, którzy jeszcze żyli. Inna grupka, w której szukał wsparcia na jego widok pospiesznie zbiegła, byli to ludzie-hieny. W ciągu kilku chwil jego pogląd na świat diametralnie się zmienił, jego życie uległo przewartościowaniu. W pewnym momencie otrząsnął się i zaczął udzielać pomocy przypadkowym żołnierzom. Stanowczo zawładnął napotkaną bryczką z niezbyt przychylnie nastawionym żołnierzem, przy pomocy, którego zapakował kilku rannych na wóz. Jednakże kiedy dotarł z rannymi do lazaretu, ku zdumieniu został przepędzony przez jednego z lekarzy. To go otrząsnęło do reszty ze złudzeń. Udał się do pobliskiego miasteczka Solferino, ale tam z braku miejsc wyruszył do Castiglione, gdzie w jednym z kościołów udało mu się ulokować rannych. Od razu zaangażował się w dalszą pomoc i ratunek rannych. Za własne pieniądze wynajął kilku mieszkańców Castiglione do pomocy przy zwożeniu rannych i do organizowania środków opatrunkowych. Międzyczasie uratował od śmierci parę angielskich turystów, z którymi nikt nie mógł się dogadać, a których biorąc tym samym za szpiegów postanowiono powiesić. Za cenę ocalenia, małżeństwo przyłączyło się do utworzonego oddziału sanitarnego, który w niedługim czasie rozrósł się do ok. 300 osób. Okoliczni mieszkańcy, wynajmowani za pieniądze dziwili się tylko dlaczego Szwajcar kazał ratować oprócz Włochów i Francuzów także Austriaków. Jednakże kiedy ranni „wrogowie” zaczęli odzyskiwać kolejno przytomność okazując swą wdzięczność, wszelkie bariery wrogości prysły. Opiekujące się rannymi kobiety szeptały między sobą: „Tutti fratelli”, ripetas ili kompate, „Ciuj fratoj!”.
Z czasem stopniały jego rezerwy finansowe, jednak nie jego pomysły i energia, które pchnęły go do dalszych działań. Zapoczątkował kampanię pisania listów do generałów, notabli, a nawet do samego Napoleona III z apelem o pomoc. Rozpoczął także kampanię prasową, dzięki której tylko w samej Genewie pozyskano 837 paczek ze środkami opatrunkowymi. Mimo przychylności głównodowodzącego sił francuskich generała Mac Mahona, nie dostąpił audiencji przed Napoleonem III. Jednakże jego wizyta wpłynęła na pewien gest ze strony cesarza, który wydał zarządzenie takiej treści: „Lekarze albo chirurdzy armii austriackiej wzięci do niewoli podczas pełnienia czynności związanych z opatrywaniem ran będą mogli być uwolnieni bez żadnych warunków i według ich własnych życzeń, Ci zaś z nich, którzy opatrywali rannych po bitwie pod Solferino lub w lazaretach Castiglione, mogą powrócić do Austrii w pierwszej kolejności”.
W krótkim czasie miasteczko Castiglione przekształciło się w ogromny lazaret. Znaczna część żołnierzy mniej poszkodowanych przetransportowano do Mediolanu i Brescii. Okoliczności tej tragedii zostały umiędzynarodowione za sprawą Dunanta na łamach gazet, m.in. francuskiej „Illustrations” oraz genewskiej „Journal de Geneve”, co zaowocowało skuteczną pomocą okazywaną przez kraje europejskie.
Swojej pomocy udzielał w tym samym czasie wybitny lekarz genewski dr Ludwik Appia. Obaj Szwajcarzy nie wiedząc o sobie podejmowali dramatyczne, acz skuteczne zabiegi na rzecz ratowania rannych.
Relację z tych dramatycznych wydarzeń opisał w wydanej przez siebie książce. Szczególnie drastyczny jest opis lekarzy dokonujących zabiegów chirurgicznych, którzy z nieludzką i obłąkaną apatią, niczym automaty bez przerwy dokonywali operacji na pacjentach. Dokonywali amputacji bez zachowania najmniejszych warunków higieny, bez używania eteru, czy też środków znieczulających. Nie okazywanie przy tym najmniejszych reakcji na ból i cierpienia ludzi dopełnił wizji dramatu.
Międzyczasie 12 lipca 1859 roku oba mocarstwa podpisały układ pokojowy. Tym samym misja Roberta Dunant w Solferino dobiegła końca.
Krzyż, który podźwignął życie
Henryk Dunant pomimo traumatycznych wydarzeń nie porzucił sprawy. Zapał i energia również go nie opuściły. Już 4 grudnia 1859 udał się do Paryża, gdzie pozyskał wielu zwolenników głównie ze sfer literackich, ale nie tylko. W 1862 roku w Genewie wydał książkę pod znamiennym tytułem: Wspomnienia z Solferino. Pierwszy nakład wydany zaledwie w 1600 egzemplarzach nie nastawiony był na zysk i sfinansowany został w całości przez autora, który rozdawał egzemplarze zainteresowanym. Książka w szybkim tempie nabiera międzynarodowego rozgłosu, co w krótkim czasie doprowadziło do wielu wznowień i przekładów na wiele języków.
Na kilkudziesięciu stronach zaprezentowany został wstrząsający obraz skutków wojny, pozbawionej swych pozorów blasku, triumfu i chwały. Skromne dzieło w krótkim okresie czasu spotkało się z żywym odbiorem czytelników i reakcją w Europie. W krótkim czasie, książka okazała się filarem pomocy humanitarnej dla ofiar wojny, a przy tym wybiegając dalej, postulowała o pomoc także dla cywilnej strony. Przestrzegała przed następstwami wojny, nie tylko rozumianej jako zniszczenia, ale także jako niosące epidemie.
Henryk Dunant zaczął zgłębiać konflikty zbrojne ostatnich czasów (m.in. powstanie listopadowe w Polsce) oraz różnego rodzaju specyfikę pomocy dla poszkodowanych, skąd pragnął zaczerpnąć wzór nowych koncepcji pomocy. Niezależnie jednak od rezultatu we wszystkich konfliktach, doszedł do przekonania, że o największe straty przyprawiają każdą armię nie zabici, ale pozostawieni swemu losowi umierający ranni, z których większość można by uratować w wyniku skutecznej pomocy. Już wcześniej podjął bliską współpracę z dr Appia. Za sprawą książek obu autorów pozyskali do współpracy kilku filantropów i wolontariuszy. Jednym z nich był prezes Stowarzyszenia Dobroczynności, prawnik z wykształcenia i zręczny organizator, Gustaw Moynier. Na jednym z zebrań Stowarzyszenia w obecności Dunanta powołano do życia tzw. Komitet Genewski, którego zadaniem miała być realizacja idei zawartych w książce Henry’ego Dunanta. Komisja ta składała się z pięciu członków: przewodniczącego Gustawa Moynier, generała Wilhelma Dufour, dr Ludwik Appia, dr Teodora Maunoir i Henryka Dunanta. Skład zawiązanego Komitetu obejmował zatem prawnika, generała, dwóch lekarzy i kupca. Pełna nazwa Stały Komitet Międzynarodowy, od początku swej działalności opracował wytyczne, które chciano zaprezentować w Berlinie, gdzie zwołano międzynarodowy kongres poświęcony zagadnieniom pomocy ofiar. Niezależnie od tego projektu postanowiono zwołać do Genewy międzynarodową konferencję w celu realizacji konkretnych postulatów. We wrześniu 1863 roku Dunant rozesłał do wszystkich uczestników berlińskiego kongresu oraz do różnych dyplomatów, okólnik w którym Komitet Genewski inicjował postulaty, z których najważniejsze to:
Międzynarodowe uznanie działalności Komitetu
Poparcie rządowe Komitetu w poszczególnych państwach
Przyjęcie zasady neutralności członków Komitetu
Ułatwienie w wysyłaniu do krajów ogarniętych wojną personelu, sprzętu medycznego oraz innych niezbędnych środków pomocy
Do projektu dołączono zaproszenie do rządów państw celem wysłania swych delegatów na październikową konferencję do Genewy. Nie od razu ich akcja spotkała się z międzynarodowym uznaniem. Działalność Komitetu stanowiła przecież oskarżenie samej wojny, jej nieludzkich metod działania, ale także była wyzwaniem rzuconym pod nogi innych instytucji charytatywnych, których pomoc mówiąc ogólnikowo ograniczał się przede wszystkim do wyrazów poparcia. Zupełnie pośrednio ów memoriał dotykał także władców, generalicję oraz tych, dla których wojna stanowiła niepohamowany interes. Dlatego też Komitet napotykał liczne przeszkody i nie spotkał się z przychylnością władców europejskich. Już wkrótce swoją pomoc Komitet mógł skutecznie zaprezentować na bazie powstania styczniowego w Polsce. Do Polski wysłano wówczas wiele skrzyń z bielizną, ubraniami, bandażami oraz pieniędzmi.
W dniu 26 października 1863 roku rozpoczęły się w Genewie obrady z udziałem 63 delegatów z szesnastu państw. Obrady w atmosferze napięcia, poddane były fali krytyki wewnętrznej, m.in. stawiano zarzut, że Komitet pragnie zalegalizować wojnę jako zło konieczne. Mimo powściągliwości z jednej strony, a atmosfery napięć z drugiej strony, udało się ostatecznie w dniu 29 października 1863 roku zawrzeć porozumienie w następujących kwestiach:
Podstawowych zasad krajowych organizacji pomocy rannym żołnierzom
Kwestii neutralizacji rannych i personelu ratującego
Uznania Międzynarodowego Komitetu w Genewie jako łącznika i koordynatora wszystkich organizacji dla poszczególnych krajów
Zawarto projekt umownego znaku ochronnego organizacji
Dzień 29 października 1863 roku w którym Konferencja zatwierdziła rezolucje, uznany został za oficjalny dzień powstania międzynarodowej organizacji Czerwonego Krzyża. Uchwały konferencji nie miały jeszcze żadnej mocy wiążącej, a jej uczestnicy mieli dopiero przedstawić uchwały do akceptacji przez poszczególne rządy i dopiero wówczas spotkać się raz jeszcze by już formalnie złożyć podpisy.
W czasie miedzy dwiema konferencjami, Komitet Genewski przekształcił się w Międzynarodowy Komitet Pomocy Rannym Wojskowym. Jednocześnie też rozstrzygnięto sprawę znaku rozpoznawczego. Przyjęto ostatecznie odwrotność herbu Szwajcarii, a więc znak czerwonego krzyża na białym polu. Było to niewątpliwie uznanie dla Henryka Dunant oraz formę wdzięczności dla Szwajcarii za jej inicjatywę i gościnę.
W następnym roku 8 sierpnia odbyła się druga konferencja w Genewie w celu ostatecznej ratyfikacji postanowień. Postanowiono, że Szwajcaria występować będzie w roli organizatora, bez prawa udziału w głosowaniach. Spośród zaproszonych uczestników nie zgłosiły akcesu Austria, Państwo Kościelne i Bawaria. Jednakże ku zdumieniu całej Europy na obrady przybyli delegaci z innych kontynentów, m.in.: ze Stanów Zjednoczonych i Brazylii. Po dwóch tygodniach obrad zatwierdzono dziesięć dezyderatów, tzw. Pierwszej Konwencji Genewskiej. Były to następujące postulaty:
1. Zapewnienie neutralności ambulansów i szpitali z rannymi, chorymi i ich opiekunami
2. Ten sam przywilej obejmuje zarówno cywili jak i wojskowych zajmujących się w ogóle rannymi i chorymi
3. zapewnienie nietykalności osobistej wykonującym humanitarne obowiązki
4. Ochrona wszelkich środków, które temu służą, zarówno przedmiotom jak i materiałom
5.Wszelkie uprawnienia nadane są ludności cywilnej pomagającej ochotnikom
6. Zapewnienie jednakowej opieki wszystkim rannym żołnierzom, niezależnie od munduru
7. Ustalenie znaku rozpoznawczego, jako czerwony krzyż na białym polu
8. Umożliwienie uzupełnienia zawartych postanowień szczegółowymi postanowieniami wykonawczymi
9. Zapewnienie podpisania konwencji rządom nie biorącym udziału w obradach
10. Ustalenie czteromiesięcznego okresu ratyfikacji konwencji
Uzgodnioną formułę podpisało dwunastu delegatów, reszta natomiast zobowiązała się do ratyfikacji w późniejszym terminie. Już wkrótce Czerwony Krzyż inaugurował swoją obecność w konflikcie duńsko-pruskim toczonym o Szlezwik w 1864 roku. Tylko nielicznym oficerom znane było znaczenie czerwonego krzyża, dla wielu zwykłych żołnierzy opaska założona na ramieniu przez dr Appię czy kapitana Van de Velde, predestynowała ich do rangi rycerzy zakonu Joanitów.
W taki oto sposób, pokrótce zobrazowana, narodziła się pierwsza międzynarodowa organizacja pomocy humanitarnej. W dziedzinie prawa międzynarodowego działała na rzecz ucywilizowania wojny i doprowadziła do roku 1914 do rozpięcia nad polem walki parasola ochronnego w postaci kilku konwencji. Narodziła się w bólach, ale przetrwała wiele bitew, zasmakowała we krwi na wielu wojnach przynosząc pomoc chorym i cierpiącym, stając się tym samym żywą legendą ludzkiej wrażliwości wobec bólu i cierpienia.
Zapomniany bohater
Bohater wydarzeń Henry Dunant uspokoiwszy wówczas własne sumienie wyjechał do Algierii, aby zająć się zaległymi sprawami młynów zbożowych. Uratowawszy jednak wiele istnień ludzkich nie zdołał uratować własnych interesów. W 1867 roku został zaproszony przez Napoleona III i odznaczony złotym medalem honorowym. Już wtedy Dunant okazał się bankrutem finansowym i wycofał się z oficjalnej działalności organizacji. Jego rezygnację przyjęto bez oporów.
Nie doznawszy szczęścia osobistego, ale spełniwszy swój życiowy obowiązek odsunął się od reszty świata i szybko przez świat został zapomniany, do tego stopnia, że jedno z pism ukazujące się w jego rodzinnym mieście ogłosiło, że Henryk Dunant nie żyje od wielu lat. Przypadkowo rozpoznany przez jednego z redaktorów poczytnego pisma pozwala się jeszcze przypomnieć światu o swoim istnieniu, czego rezultatem jest przyznanie mu pierwszej pokojowej nagrody Nobla w 1901 roku. Pomimo tego autor Wspomnień z Solferino został zapomniany i pozostawiony na łasce losu. Znalazłszy schronienie w prowincjonalnym miasteczku Heiden, żyjący na granicy nędzy „światowej sławy starzec” odchodzi w zapomnieniu 30 października 1910 roku, w 47 rocznicę ratyfikacji Konwencji Genewskiej, na progu rozwoju potęgi zbrojeń i na krótko przed wielką wojną światową.