mam pare zadań daje dużo punktów! czy macie książkę momo ? bo my ja przerabiamy(klasa6) i potrzebny mi jest jakiś dowolny fragment . plis napiszcie tak np. na jedną kartke za zeszytu tylko bez błędów i wogóle z przecinkami !! błagam teraz drugie zadanie ! plis to nawet jest ważnejse od pierwszego !! dam dużo punktów! opowiedz na polecenie przedstawione w temacie lekcji a temat jest taki : było miło , ale wraca chętnie . Krótkie i ciekawe opowiadanie na podst. minionych ferii zimowych . możecie zmyślić np. co robiliście na feriach o jakiejś przygodzie !czy coś ale tym razem na dwie strony z zeszytu !tylko nie kopiujcie z netu błagam !
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
książka Memo fragment:
Rozdział pierwszy
Wielkie miasto i mała dziewczynka
W dawnych, dawnych czasach, kiedy ludzie mówili jeszcze zupełnie innymi językami, w ciepłych
krajach istniały już wielkie, wspaniałe miasta. Stały w nich pałace królewskie i cesarskie, biegły
szerokie ulice, wąskie uliczki i pełne zakamarków zaułki, wznosiły się bogate świątynie ze złotymi
i marmurowymi posągami bóstw, były także barwne targi, gdzie sprzedawano towary ze wszystkich
krajów na bożym świecie, i piękne, rozległe place, na których ludzie zbierali się, aby porozmawiać
o nowinach i wygłaszać przemówienia albo ich wysłuchiwać. A przede wszystkim były tam wielkie
teatry.
Były podobne do istniejących dziś jeszcze cyrków, tyle że całe zbudowane z kamiennych bloków.
Rzędy siedzeń dla widzów biegły stopniami jeden nad drugim, jak w ogromnym leju. Kiedy się na
te budowle patrzało z góry, niektóre z nich były okrągłe, inne bardziej owalne, a znów jeszcze inne
tworzyły duże półkola. Nazywano je amfiteatrami.
Były wśród nich wielkie jak stadiony piłkarskie i mniejsze, mogące pomieścić zaledwie paruset
widzów. Były wspaniałe, zdobne w kolumny i posągi, a także skromne i niczym nie ozdobione.
Amfiteatry nie miały dachów, wszystko odbywało się w nich pod gołym niebem. Dlatego we
wspaniałych teatrach nad rzędami siedzeń były rozpięte dywany przetykane złotem, aby chronić
widzów przed żarem słońca albo przed nagłymi opadami deszczu. W skromnych teatrach służyły
temu celowi maty z sitowia i słomy. Jednym słowem: teatry były takie, na jakie ludzi było stać.
Ale wszyscy chcieli je mieć, bo byli namiętnymi słuchaczami i widzami.
I kiedy przysłuchiwali się wzruszającym albo komicznym historiom rozgrywającym się na scenie,
wydawało im się, że to tylko odgrywane życie w jakiś tajemniczy sposób jest bardziej prawdziwe
niż ich własne, codzienne. I lubili przysłuchiwać się tej innej rzeczywistości.
Od tego czasu upłynęły tysiące lat. Ówczesne wielkie miasta upadły, świątynie i pałace zawaliły
się. Wiatr i słońce, zimno i upały oszlifowały i wydrążyły kamienie, a i z wielkich teatrów
pozostały tylko ruiny. W popękanych murach zawodzą teraz cykady swoją monotonną pieśń,
brzmiącą tak, jakby ziemia oddychała we śnie.
Jednakże część tych starych, wielkich miast pozostała nimi aż do dziś. Oczywiście, życie w tych
miastach zmieniło się. Ludzie jeżdżą samochodami i tramwajami, mają telefony i światło
elektryczne. Ale tu i ówdzie między nowymi budynkami stoi jeszcze parę kolumn, jakaś brama,
kawałek muru albo amfiteatr z owych dawnych czasów.
I właśnie w takim mieście rozegrała się historia Momo.
Na południowym krańcu tego miasta, tam gdzie zaczynają się już pola, a domy i chaty są coraz
uboższe, leży ukryta w piniowym lasku ruina małego amfiteatru. Nawet w dawnych czasach nie był
on jedną z owych wspaniałych budowli, można by rzec, że już wtedy był to teatr dla uboższej
ludności. W naszych czasach, to znaczy wtedy, kiedy rozpoczyna się historia Momo, ruina
amfiteatru była już niemal zupełnie zapomniana. Wiedziało o niej tylko kilku profesorów dziejów
starożytnych, ale niewiele ich już obchodziła, bo nic w niej nie zostało do zbadania. Nie była też
osobliwością mogącą się mierzyć z innymi zabytkami tego miasta. Tak więc tylko od czasu do
czasu zaglądało tam kilku turystów, którzy wspinali się na porośnięte trawą rzędy siedzeń,
hałasowali, robili pamiątkowe zdjęcia i odchodzili. Wtedy cisza powracała do kamiennej, okrągłej
budowli, a cykady intonowały następną strofę swej nie kończącej się pieśni, nie różniącą się zresztą
niczym od strofy poprzedniej.
Właściwie tylko ludzie z bliższego sąsiedztwa znali tę osobliwą kolistą budowlę. Paśli wewnątrz
niej swoje kozy, dzieci grywały w piłkę na okrągłym placu, a niekiedy wieczorem spotykały się tam
pary zakochanych.
Pewnego dnia jednak rozeszła się wśród ludzi pogłoska, ze ostatnio ktoś zamieszkał w ruinie.
Mówiono, że jest to dziecko, mała dziewczynka. Nie mozna było jednak twierdzić tego na pewno,
bo dziecko było trochę dziwacznie ubrane. Nazywało się Momo czy jakoś podobnie.
Postać dziewczynki była istotnie nieco osobliwa i mogła trochę przerażać ludzi przywiązujących
wagę do czystości i porządku. Momo była mała i dość chuda, tak że nawet przy najlepszych
chęciach trudno było poznać, czy ma osiem, czy może już dwanaście lat. Gęstwa niesfornych,
kruczoczarnych loków wyglądała jakby nigdy jeszcze nie dotknął jej grzebień ani nożyczki. Miała
duże, prześliczne, również czarne oczy i tej samej barwy stopy, bo prawie zawsze chodziła boso. Tylko
czasem w zimie wkładała trzewiki, ale były one nie od pary, a poza tym o wiele za duże na nią,
dlatego że Momo znalazła je gdzieś czy też od kogoś dostała.
Spódniczka była zszyta z rozmaitych kolorowych łat i sięgała jej do kostek. Na wierzch nosiła
Momo stary, o wiele za obszerny męski kubrak z zawiniętymi rękawami. Momo nie chciała ich
obciąć, bo zawczasu pamiętała o tym, że jeszcze urośnie. A skąd mogła wiedzieć, czy znajdzie
jeszcze kiedy taki ładny i praktyczny kubrak z tyloma kieszeniami.
Pod ruiną sceny porośniętą trawą mieściło się kilka na wpół zawalonych komórek, do których
można się było dostać przez dziurę w zewnętrznym murze. W jednej z nich Momo zamieszkała.
podaję link do strony na której znalazłam całą książkę Momo:
http://www.polekcjach.yoyo.pl/lektury/Momo.pdf
opowiadanie o feriach:
W tym roku podczas ferii zimowych pojechałam na obóz narciarski. Dotychczas wyjeżdżałam tylko na kolonie letnie, wiec mój zimowy wyjazd był nie lada wydarzeniem w naszym domu. Co prawda narty pożyczyliśmy od kuzynki ale czerwono-szary kombinezon i kask rodzice kupili mi nowy. Były śliczne i bardzo się cieszyłam z wyjazdu. Najbardziej chyba z tego, ze nauczę się jeździć na nartach i zobaczę góry zimą. Obawiałam się jedynie tego, że nikogo nie będę znała, ale mama pocieszała mnie, że na pewno będę miała nowych fajnych znajomych. Rzeczywiście góry były przepiękne, ośnieżone szczyty, stoki, ubielone drzewa i krzewy. Krajobraz był bajkowy. Niestety, zaraz po przyjeździe na miejsce, podczas wysiadania z autokaru, potknęłam się i upadłam. Skręciłam kostkę i z jazdy na nartach nici, przynajmniej przez pierwsze dni. O wycieczkach też nie było mowy. Siedziałam w swoim pokoju, który dzieliłam z dwiema koleżankami: Anią i Karoliną. Mogłam tylko z utęsknieniem patrzeć na stok narciarski z okna swojego pokoju oraz na mój prześliczny czerwono-szary kombinezon, którego nie miałam jeszcze okazji założyć. Jednak Ania i Karolina umilały mi ten czas jak mogły. Przynosiły mi posiłki ze stołówki i różne smakołyki, opowiadały ciekawe historyjki. Śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Jednego dnia nie poszły nawet na stok jeździć na nartach tylko cały dzień zostały ze mną w pokoju. Po czterech dniach mogłam już włożyć mój śliczny kombinezon i pójść na stok. Chciałam nadrobić stracony czas, więc włożyłam w naukę jazdy na nartach dużo serca i wysiłku. Instruktor pochwalił mnie nawet, że mam talent i szybko się uczę. Byłam z siebie dumna i bardzo wdzięczna Ani i Karolinie, że mnie wspierały i pomogły mi przetrwać trudne chwile. Miło wspominam ten wyjazd. A najbardziej cieszy mnie to, że zyskałam dwie świetne przyjaciółki.